Wysoki poziom refleksji oraz długi czas pracy, jaki artyści i artystki poświęcają na opracowanie instalacji performatywnych, działań site-specific czy immersyjnych przedstawień, nie zawsze przekłada się na jakość wrażeń, odczuwanych przez odbiorczynie i odbiorców tego typu działań. Wciąż żywe wspomnienie mojego udziału w wystawie performatywnej „Motus Mori: Museum”, które w miarę upływającego czasu nie tylko nie zamazuje się, ale nawet wzbogacane jest przez nowe konteksty, pozwalając mi docenić artystyczną jakość i wyjątkowy charakter tego wydarzenia. Zaprezentowany podczas 26. Międzynarodowych Spotkań Teatrów Tańca w Lublinie choreograficzny projekt Katji Heitmann był działaniem pełnym znaczeń, niezwykle wciągającym i funkcjonującym poza czasem. Opis nie zdoła oddać pełni wyzwalanych przez niego emocji i sensów, myślę jednak, że warto podjąć próbę wyrażenia towarzyszącego mu doświadczenia.
We wstępie do książki „Archiwum jako projekt” Krzysztof Pijarski zaproponował traktowanie archiwum „jako pewnej potencjalności, wyzwania rzuconego przyszłości”[1]. Wpisuje się to w ogólny trend postrzegania historii przez pryzmat przyszłości, wytwarzanej dzięki świadectwom czasu minionego. W takim ujęciu archiwum jest nie tylko zapisem przeszłości i jej artefaktów, ale także czynnikiem stale oddziałującym na teraźniejszość. Zapisane w nim perspektywy lepszego jutra wybrzmiewać będą tym silniej, im bardziej będzie rozwijało się zainteresowanie osobistymi historiami konkretnych osób czy archiwistyką społeczną, które rozszczelniają oficjalne narracje. Z tak warunkowanym, pozytywistycznym spojrzeniem skonfrontować można refleksję krytyczną, prowokującą do zadawania pytań: skąd bierze się konieczność archiwizacji? czy zapis przeszłości może być czymś więcej niż fizycznym lub cyfrowym dokumentem? czy archiwa mogą być żywe lub przynajmniej na-żywe, tak jak żywe są wspomnienia, nawet jeżeli wówczas bywają ulotne?
Choreografka Katja Heitmann zajęła się tematem statyczności archiwów, ich zamrożeniem i bezruchem. W „Motus Mori”, realizowanym przez siebie wieloletnim projekcie, podjęła ona próbę zapisu obecności oraz doświadczeń fizycznych poprzez pracę z ruchem i pamięcią. Jak mówi: „tracimy to, co jest istotą człowieczeństwa”. Propozycja przeprowadzenia ponad tysiąca rozmów w poszukiwaniu odpowiedzi na tak zdiagnozowany problem może wydawać się – jak twierdzi sama artystka – paradoksalna. Heitmann zaprasza różne osoby reprezentujące odmienne grupy wiekowe, klasowe i płciowe do udziału w wywiadzie ruchowym. Celem tego działania, które w tym roku odbyło się w Polsce po raz pierwszy, jest wysłuchanie historii konkretnych osób, zapamiętanie ich zachowań i dołączenie repertuaru ich gestów do stale rozwijanej choreografii. Przeprowadzające rozmowę performerki włączają opowieści i powiązane z nimi ruchy w przestrzeń pamięci własnego ciała, wzbogacając rezerwuar swoich zachowań. Stają się tak specyficznym rodzajem medium – nośnikiem, na którym zapisywana jest historia. Ich celem nie jest jednak powtórzenie czy proste sklonowanie cudzych gestów. Tancerki za pośrednictwem ruchu starają się uchwycić znacznie więcej niż to, co usłyszą i zauważą w trakcie wywiadu. Chodzi o zrozumienie drugiej osoby i oddanie całego spektrum jej doświadczeń.
Zdaniem Heitmann ruch powinien być traktowany jak niematerialne dziedzictwo, o które należy dbać. Choreografia tworzona przy ścisłej współpracy z tancerkami jest zapisem unikalnych cech jednostek, ale jest także opowieścią o wzajemnym podobieństwie różnych ludzi. „Motus Mori” jest więc działaniem zarówno w makro, jak i w mikroskali. To próba uchwycenia doświadczenia pojedynczych osób i wskazanie cech, które łączą nas wszystkich. W konsekwencji ten względnie kameralny projekt nie umyka totalności i nieograniczonej skali, z jaką wiążą się archiwa. To nie jedyny z paradoksów „Motus Mori”. Inny pojawia się już w tytule projektu – motusto ruch, a mori odnosi się do śmierci. Chociaż ruch i śmierć wiele od siebie różni, te pojęcia wiele też łączy. Wszystkie gesty i zachowania przybliżają nas przecież do końca własnego istnienia. To refleksja, w której zakorzeniona jest cała ta instalacja.
W materiałach towarzyszących projektowi Heitmann opowiadała o śmierci rodziców, po których nie zostało nic znaczącego. Przedmioty, fotografie czy filmy nie wystarczyły jej, by przechować pamięć o nich. Chciała zapamiętać jakiś gest, może nawet sekwencję ruchów, dzięki którym mogłaby nie stracić swoich wspomnień. Chodziło o przekroczenie reguły, którą opisał Paul B. Preciado: „jest przyjęte, by świętować narodziny, małżeństwo, śmierć. Kolejność tych uroczystości stanowi i określa taksonomię wydarzeń, starannie rozróżniając to, co należy pamiętać, a co nie. […] rodzimy się, dorastamy, idziemy do szkoły, bierzemy ślub… i umieramy”[2]. „Motus Mori” jest próbą zapamiętania czegoś więcej, czegoś, co miałoby rzeczywiste znaczenie. Poprzez sięgnięcie do wspomnień i ruchów osób zapraszanych do wywiadów Heitmann tworzy wyjątkowe, żywe archiwum, w którym pamięć może stale się odtwarzać, stawiając opór procesowi zapominania. Tworzy przestrzeń uważności na wszystko, co wydarza się między narodzinami a śmiercią.
Wziąłem udział w jednym z sześćdziesięciu wywiadów ruchowych tworzących lubelską odsłonę „Motus Mori”. Polegał on przede wszystkim na rozmowie, w której ważne były przemyślenia na temat własnego ciała i zachowań, które uważam za charakterystyczne. Rozmawialiśmy o spokoju, blokadach emocjonalnych i doświadczeniu śmierci kogoś bliskiego. Mimo że tematem był ruch, tylko przez niewielką część wywiadu pokazywałem, w jaki sposób stoję, chodzę czy leżę. Tancerka Eleni Ploumi przeprowadzająca mnie przez ten proces opowiadała o ludziach, których zachowania wydały się jej korespondować z moimi. Od obserwacji, w jaki sposób usiadłem po wejściu do sali, przeszliśmy przez rozmowę o ważnych i trudnych dla mnie tematach, dochodząc do refleksji na temat osób, z którymi Ploumi rozmawiała wcześniej. Te trzy perspektywy – ruch, wnoszona przez niego historia i relacja z innymi – miały równorzędne znaczenie.
Jako uczestnik wywiadu przeprowadzanego przez Ploumi po raz pierwszy doświadczyłem rozmowy, której celem było uchwycenie mojego ciała jako czegoś, co dziś jest nośnikiem życia, ale kiedyś przestanie nim być. Czym innym jest słuchanie o umieraniu czy nawet doświadczanie czyjegoś odchodzenia, a czymś innym – zmierzenie się z perspektywą własnej śmierci. „Motus Mori” sugeruje: umrzesz, więc podlegasz archiwizacji. Poddanie się tak dwuznacznemu procesowi sprawiło, że – przynajmniej przez jakiś czas – będzie istniał udokumentowany zapis mojego bycia na tym świecie.
Salę wypełnia elektroniczna i ambientowa – a równocześnie energiczna – muzyka. Organiczny rytm jest jak płuco stale przyjmujące i oddające powietrze. W pomieszczeniu można zapoznać się ze schematami ruchów zapisanymi na kwadratowych kartach rozłożonych na ziemi. Widzowie chodzą pomiędzy rozłożonymi na podłodze planszami jak między starannie ułożonymi płytami nagrobnymi. Widać imię osoby, którą opisują, jej wiek i miasto, w którym przeprowadzony został wywiad. To miejsce prezentacji zastosowanej metody i materialnych zapisów rozmów. Celem nie jest jednak szczegółowa prezentacja rozrysowanych informacji unieruchamiających cielesną opowieść. „Motus Mori” to przede wszystkim spotkanie z żywą historią.
Położoną piętro niżej salę można było obserwować z góry lub zejść do niej schodami. Atmosfera wytworzona w pierwszym pomieszczeniu sprawia, że zejście niżej – do podziemi, pod ziemię – jest niezwykle sugestywne. W znajdującej się tam sali znajdują się szare siedzenia będące jednocześnie lampami. Ta scenografia zapewnia publiczności bezpieczne miejsce obserwacji, a performerkom wyznacza przestrzeń ruchu. Oglądanie, jak z poszarzonymi włosami, niemal całkowicie nago poruszają kolejnymi częściami swoich ciał – bardzo powoli, uruchamiając każdy mięsień – jest niemal hipnotyzujące. Znaczący jest każdy gest, ruch ręką czy nogą. Tancerki mogą przerwać swój udział w wystawie, przyjąć rolę obserwatorek lub po prostu przez chwilę odpocząć. Trwanie w tak precyzyjnej, wymagającej ogromnego skupienia aktywności przez cały czas prezentacji efektów projektu – po sześć godzin dziennie – jest niezwykle wyczerpujące. Pobieżne spojrzenie może sugerować, że ten ruch nie tworzy spójnej choreografii, a opiera się jedynie na improwizacji. Jednak wraz z upływem czasu można dostrzec synchroniczne gesty czy nagłe zmiany zachowania wszystkich tancerek, często powiązane z subtelnymi modulacjami muzyki. Kiedy któraś z nich dostrzeże osobę, z którą przeprowadzała rozmowę, rozpoczyna się specyficzny spektakl, w pełni czytelny tylko dla rozmówcy i archiwistki.
Po kilkudziesięciu minutach obecności w przestrzeni wystawy, w zachowaniu Ploumi rozpoznałem krzyżowanie stóp, o którym rozmawialiśmy w trakcie wywiadu. Punktem odniesienia był trzylatek, którego gesty korespondują z moimi. Ten ruch przekształcił się w sposób, w jaki siedzę, spędzając liczne godziny i niszcząc swój kręgosłup. Rozbawiony sytuacją, niemal przeoczyłem, jak performerka ułożyła swoje ciało w pozycji podobną do tej, w jakiej widziałem bliską mi osobę na kilka godzin przed jej śmiercią. Ukazany z płynnością, bez generowania pośpiechu otrzymałem wgląd w zarchiwizowane dzieciństwo, dorosłość i śmierć. Nieczęsto ma się okazję zobaczyć samego siebie w takim ujęciu i tak dynamicznie doświadczać różnych emocji.
„Motus Mori” jest zapisem licznych rozmów i jeszcze większej liczby ludzkich życiorysów. Projekt trwa już kilka lat, a Heitmann wraz z zespołem planuje dalsze działania mające poszerzać archiwum i zmieniać formę jego prezentacji. Zapisana w ciałach performerek, wielokrotnie powtarzana przez nie choreografia stała się reprezentacją wspomnień, których nie można ani bezproblemowo odrzucić, ani łatwo zachować na zawsze. Jeżeli rzeczywiście powinniśmy szukać archiwum, które będzie rezerwuarem potencjałów i „wyzwaniem rzuconym przyszłości”, o czym pisał przywołany na początku Pijarski, to „Motus Mori” realizuje tego typu utopię w teraźniejszości. Partycypacyjny charakter tego projektu – w którym nie pyta się o wiek, płeć czy klasę, a jednak tematem są właśnie podobieństwa i różnice wieku, płci czy klasy – sprawia, że tworzone archiwum staje się platformą relacji międzyludzkich. Nie ma tu miejsca na zawłaszczanie znaczeń, instytucjonalne etykiety i ukrywanie przed publicznością zebranych informacji. „Motus Mori” ma sens tylko wtedy, kiedy jest obserwowane i doświadczane na żywo. To całkowite odwrócenie logiki archiwów z założenia wytwarzających elitarną wiedzę i nadzorujących jej dystrybucję w imię władzy i w jej interesie.
Za możliwość udziału w 26. Międzynarodowych Spotkaniach Teatrów Tańca dziękuję 7. Szkole Krytyki Teatralnej.