Kiedy publiczność przychodzi na spektakl, trudno wyrwać ją z wygodnych teatralnych foteli. A gdyby tak poprosić ją o to oficjalnie, jak robią to aktorzy „Polowania” Ishbel Szatrawskiej w reżyserii Piotra Pacześniaka w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie? Byłam świadkiem takiej sytuacji, w której bez wahania wstali niemal wszyscy. Do oklasków widzowie również wstają zaskakująco chętnie. Ale groźba czy naciski już na nich nie działają. Wiedzą, że są bezpieczni, że miejsce na widowni chroni ich nietykalność i dobre imię. Takie miałam wrażenie, kiedy oglądałam „Leppera. Będziemy wisieć albo siedzieć” – spektakl Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, który wyreżyserował Marcin Liber, a tekst napisał Jarosław Murawski. Opór nie jest tu traktowany jak zdrada i sprzeniewierzenie się artystom. Na przedstawieniu częstochowskim – choć niechętnie – działałam razem z tłumem. Czy moją uległość sprowokował lęk, że zostanę oceniona jako ta, która czuje się lepsza od innych? Publiczność krakowskiego spektaklu nie poddała się podobnej manipulacji. Tylko czy twórcy „Leppera” na pewno zachęcali ją właśnie do wspólnotowych, kolektywnych gestów?
Liber od lat eksploruje narodowe pierwiastki naszej tożsamości zbiorowej. W „Ale z naszymi umarłymi” – adaptacji powieści Jacka Dehnela z kieleckiego Teatru im. Żeromskiego – sportretował Polaków jako opanowujące świat zombie, w inscenizacji dramatu „Marat/Sade” Petera Weissa z Wrocławskiego Teatru Współczesnego – jako osoby udające wariatów i wznoszące rewolucyjny bunt, a w „966 czyli zmierzchu bogów” Murawskiego z gnieźnieńskiego Teatru im. Fredry – jako Słowian, którzy za sprawą narzuconego im siłą chrześcijaństwa pozbawieni zostają władzy nad własnym światem i wiedzy o nim.
Podobny trend widać w repertuarze Teatru Słowackiego, gdzie pojawiają się spektakle na temat wpływu transformacji ustrojowej na obecną Polskę (musical „1989”) czy odnoszące się do dziedzictwa stosunków chłopsko-pańszczyźnianych („Zimowla” czy „Znachor”). Motyw chłopskiego pochodzenia Polek i Polaków powraca teraz w wyrazistej, scenicznej figurze polityka walczącego o interesy rolników – Andrzeja Leppera. Historię kariery założyciela i lidera Samoobrony, który w 2011 roku zmarł nagłą, najprawdopodobniej samobójczą śmiercią, Murawski i Liber rozwijają aż po współczesność, pytając o to, co byłoby, gdyby Lepper wciąż żył.
Murawski i Liber rozbijają tytułową postać swojego spektaklu na ośmioro aktorów (Magdalena Osińska, Marta Waldera, Wojciech Dolatowski, Rafał Dziwisz, Marcin Kalisz, Daniel Malchara, Dominik Stroka, Adam Wietrzyński) w kostiumach przypominających strój Stańczyka, ale w charakterystyczne biało-czerwone pasy, jak z ikonicznego krawatu Leppera. Błazny, wzywające się zawołaniem Stańczyka z „Wesela” Wyspiańskiego – „Salve!” – przypominają o politycznym znaczeniu królewskiego błazna. Równocześnie jednak ich zachowanie zaprzecza przekonaniu o jego mądrości, wnikliwości czy niepokoju o losy kraju. Te Stańczyki nie przyjdą do Dziennikarza z przestrogą – one kopną go w tyłek dla zgrywy.
Slapstickowe, rubaszne gagi kierują przedstawienie na ścieżki farsowe. Jednak scenografia Mirka Kaczmarka, w której dominują biało-czerwone pasy, wprowadza symboliczne znaki i punkty odniesienia. Jednym z nich jest wielka świnia, wnoszona na scenę – niczym lektyka albo trumna – przez Błazny. Uwagę zwracają jej wymiona – zwłaszcza wtedy, gdy podwieszona pod sufitem zwisa niczym totem. Inny symbol to makieta Polski, która ułożona jest tak, że przypomina cmentarny nagrobek, a może grządkę albo piaskownicę. Stańczyki wypełniają ją po brzegi wnoszonym w parcianych workach ziarnem. Oto Polska właśnie.
Na symbolicznym weselu rozgrywanym nie w bronowickiej chacie, ale w jaźni Leppera kapela gra na żywo. Punkowe kompozycje zespołu Nagrobki, nie pierwszy raz zaangażowanego przez Libera, nawiązują do muzyki ludowej, ale także do disco-polo, będącego potransformacyjną odmianą swojskich melodii. Rytm prowokuje specyficzny, niemal chocholi taniec aktorów – zapętlonych w wystudiowanych i nienaturalnych gestach, które kojarzyć się mogą z potęgą, poczuciem władzy, siły i pozornej wdzięczności: oto człowiek z ludu doszedł do władzy i trafił na sejmowe salony.
Poprzez te znaki Liber rekonstruuje mieszczańskie i inteligenckie wyobrażenia o wsi, dawnych chłopach i współczesnych rolnikach. Próbuje dotrzeć do źródeł tego imaginarium. Zaczyna od utożsamienia Leppera z błaznem i wariatem, by następnie przytoczyć żarty z chłopa, który stał się politykiem, i ukazać rodzącą się w nim wściekłość. Przywodzi ona na myśl zachowanie Czepca z „wesela”, który zainteresowany był wielkim światem i gotów był angażować się w działania mające prowadzić do odzyskania niepodległości. W scenach bezmyślnej przemocy, będącej udziałem zarówno tych, którzy sprawują władzę z nadania i „boskiego prawa”, jak i tych, którzy próbują stać się głosem osób wykluczonych z polityki, wybrzmiewają nawiązania do rabacji galicyjskiej. Przewrotnie jednak – brak tu wyraźnego podziału na panów i chłopów. Walkę dwóch stanów odgrywa – i rozgrywa między sobą – grupa Lepperów.
W krakowskim spektaklu wybrane zostały najbardziej głośne medialnie zdarzenia z biografii polityka Samoobrony: nielegalne blokady dróg, seksafera czy afera gruntowa. W tekście Murawskiego pełnią one rolę węzłów dramatycznych – podobnie zresztą, jak miało to miejsce w reportażu Marcina Kąckiego „Lepperiada”. „Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć” ukazuje zakłamanie tytułowego bohatera i jego współpracowników; ich seksizm, antysemityzm, pijaństwo, a także nieumiejętność prowadzenia otwartej, publicznej debaty, która zastępowana jest przez przemoc. W jednej z sekwencji – przejmującej, znacznie różniącej się nastrojem od reszty przedstawienia – siedząca w wysypanej ziarnem piaskownicy-Polsce kobieta opowiada o dokonanym na niej gwałcie. W pewnym momencie postawiona na sztorc kosa zwróci się przeciwko Lepperowi, który podczas samosądu sprowokowanego odebraniem ziemi chłopom i odrolnieniem jej w zamian za łapówki zostaje przez pozostałe błazny (reprezentujące członków jego partii, a może ówczesny rząd) przywiązany do pala.
Rozbicie i zmultiplikowanie postaci Leppera umożliwia wyeksponowanie wybranych cech charakteru tego bohatera i jego nawyków, ale także (a może nawet przede wszystkim) tendencji do samosądu i ostracyzmu. W jednej ze scen części jego osobowości, odzwierciedlane przez aktorki i aktorów, zwracają się przeciwko sobie. Rozszczepienie tytułowej figury chłopskiego polityka na kolejne groteskowe podmioty wydaje się celnym sposobem stawiania pytań o chłopskie elementy zbiorowej tożsamości Polek i Polaków. Jeden z nich sugeruje: „Idziemy na prawo”. Drugi dopytuje z wyrzutem: „Ale dlaczego to zawsze musi być na prawo?” To sugestia, że tylko ci, którzy powołują się na tradycję i „odwieczne”, konserwatywne wartości, mają szansę zaistnienia w polskiej polityce.
W tle migoczą, celowo odbarwione, kadry wideo ze wspieranych przez kościelne parafie dożynek. Chociaż Leppery śpiewać będą „Ave Maryja” (przechodząc płynnie do „Anna Maria smutną ma twarz”) i „Abba Ojcze”, bardziej od spraw dotyczących związków władzy i Kościoła zajmować ich będą ceny żywności, decydujące o statusie ekonomicznym rolników oraz nakładane przez pośredników marże. Nie interesuje ich jedynie poprawa własnej sytuacji ekonomicznej: starają się też szukać dla siebie reprezentacji symbolicznej: pytają o nieobecność chłopów w Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej i domagają się przeprosin za pańszczyznę. Liber przedstawia klasowy konflikt, ustawiając w opozycji teatralne postaci i widzów. W efekcie wykazuje jednak nie to, że się różnimy, a jak jesteśmy podobni. Sugeruje, że pomimo uczestniczenia w kulturalnych rozrywkach, stołowania się na mieście i przesiadywania w kawiarniach w większości odziedziczyliśmy chłopską złość, która wynika ze sprzeciwu wobec powszechnej niesprawiedliwości. Wymachujący widłami aktorzy pytają, kto pośród widzów nie zapłacił za bilet, albo próbują (bezskutecznie) zmusić publiczność do wstania z foteli, pokajania się za pańszczyznę i uczczenia chłopskiej uroczystości zbiorowym odśpiewaniem hymnu. Podczas przedstawienia, w którym uczestniczyłam, publiczność siedziała niewzruszenie, biernością protestując wobec wywieranej na nią presji. W teatrze, podobnie jak w polityce, w której zawsze jakaś elita ma władzę nad całą resztą społeczeństwa – niezależnie od widowiskowych gestów i symbolicznych manifestacji – wiadomo, kto sprawuje kontrolę nad innymi.
Bezpośrednie zwroty, którymi aktorki i aktorzy zwracają się do widzów, przypominają konwencję posiedzeń sejmowych. Pomiędzy doświadczeniem kulturalnej rozrywki, po którą przyszliśmy do teatru, a narastającym wrażeniem, że przyglądamy się – odbitej w zwierciadle sceny – publicznej debacie, która prowokuje nas, jako przedstawicieli i przedstawicielki społeczeństwa obywatelskiego, do zajęcia stanowiska i opowiedzenia się po którejś ze stron, rodzi się napięcie. „Nie będzie pozytywnego mitu”, który nas zjednoczy – sugerują Liber i Murawski poprzez stworzone przez siebie postaci. Wykpiwają tak optymizm twórców granego na tej samej scenie musicalowego hitu „1989”. Przeprosiny za pańszczyznę nic nie zmienią. Choć w przedstawieniu dominuje ironiczno-prześmiewczy styl rodem z politycznej szopki, jest ono manifestem o potrzebie bycia akceptowanym i szanowanym bez względu na wykształcenie, pochodzenie czy miejsce zamieszkania. W ten sposób twórcy i twórczynie „Leppera” wychodzą poza prostą opozycję wykształconego, liberalnego społeczeństwa i niewyedukowanego, „ciemnego” ludu, popierającego kiedyś Samoobronę, a dziś Prawo i Sprawiedliwość.
Kiedy kończyłam pisać ten tekst, oficjalnie potwierdzone zostały wyniki, rekordowych pod względem frekwencji, wyborów parlamentarnych. Jak wiele innych osób jestem poruszona mobilizacją obywatelek i obywateli kraju, która pozwala nam wierzyć w powrót prawdziwej demokracji – ustroju otwartego nie tylko na głos większości, ale też respektującego mniejszości; chroniącego różnorodność, wolność i prawo, a nie interesy i ideowe przekonania wybranych grup. Poparcie dla PiS-u, partii, która w pierwszej dekadzie tego wieku tworzyła koalicyjny rząd z Samoobroną, utrzymuje się na stałym poziomie od poprzednich wyborów, co można uznać za dowód złości oraz kompleksów, które wciąż determinują znaczną część polskiego społeczeństwa. Czy kiedyś będziemy potrafili ironicznie – ale nie prześmiewczo – przyjrzeć się postaci Jarosława Kaczyńskiego? Czy teatr pomoże nam zrozumieć sposoby jego myślenia, motywy działania oraz fenomen popularności? Czas, który upłynął od śmierci Andrzeja Leppera, sprzyja analizie sukcesu tego chłopa, który stał się politykiem i który – jak w jednej z pierwszych scen spektaklu Libera – zdjął kostium błazna, by ubrać garnitur. Szata nie zmieniła jednak bohatera krakowskiego przedstawienia, czego dowodzi jego obsceniczny, wulgarny i prostacki śmiech oraz nieukrywana satysfakcja, gdy stawia na swoim. Kres Samoobrony ani nawet odsunięcie PiSu od władzy nie wymażą obaw, że rządzą nami cyniczne błazny. Wbrew entuzjazmowi zwolenników dotychczasowej, demokratycznej opozycji, Liber i Murawski mogą mieć rację, wkładając w usta Leppera-Stańczyka słowa: „Przejebiecie te wybory”. Nie powinniśmy zapominać, że ci, którzy wspólnie wygrali te wybory, również mogą rozczarować nas swoimi postawami, decyzjami i niespełnionymi obietnicami.
Spektakl kończy kabaretowa, pijacka wymiana żartów na temat nowego godła Polski, na którym widnieje podobizna kreta. Wcześniej nad sceną, na biało-czerwonych krawatach, powieszonych zostaje osiem krzyży, na które nałożono stare marynarki. Te specyficzne strachy na wróble przypominają, że okoliczności domniemanego samobójstwa Leppera nie zostały w pełni wyjaśnione. Jego śmierć pozbawiła wiele osób ich politycznego reprezentanta. Przed czym próbują chronić nas te strachy? Czy pełnią funkcje podobne do tych, które u Wyspiańskiego pełnił chochoł – niechciany na weselu, ale niezbędny dla życia otulonych nim róż? Liber i Murawski ironicznie odnoszą się do konstytuującego polską tożsamość, chłopsko-inteligenckiego konfliktu, parafrazując piosenkę z wojennej, serialowej fantazji: „Do domu wrócimy, w piecu napalimy, kosy odstawimy”. W zdaniu tym pobrzmiewa nadzieja na zakończenie przemocy, wynikającej z podziału, o którym warto pamiętać, ale niekoniecznie – rozpamiętywać.