Mogło być właśnie tak. Mogło być też inaczej, ale nawet wówczas opowieść zmieniłaby się tylko w niewielkim stopniu. Alternatywne wersje historii zwykle są do siebie podobne. Drobne różnice pomiędzy nimi rzadko diametralnie odwracają bieg zdarzeń. Sprawiają tylko, że zamianie podlegają role pierwotnie przypisane ich uczestnikom. Przeniesienie punktu widzenia i będąca jego efektem modyfikacja narracji wystarczą, by sprawca przemocy jawił się jej ofiarą, bierny świadek zbrodni stał się osobą ocalającą jedno życie, a motywowany nienawiścią morderca – kimś, kogo poniosły emocje „przypadkiem” podsycone pokrzykiwaniami tłumu. Druga książka prozatorska Mateusza Pakuły to opowieść o jego dziadku – urodzonym w 1934 roku Henryku Parkicie z podkieleckiego Sukowa – oraz o Kielcach; mieście, z którego pochodzi jej autor i z którym emocjonalnie związany jest do dzisiaj, choć od 20 lat mieszka w Krakowie. Narracja „Skóry po dziadku” koncentruje się wokół dwóch dramatycznych zdarzeń: pobytu kilkunastoletniego Henryka w stalinowskim więzieniu – gdzie trafił przez własną głupotę wzmocnioną brawurą – i pogromu kieleckiego, obok nagonki 1968 roku będącego najbardziej tragicznym dowodem antysemityzmu zakorzenionego w świadomości Polek i Polaków po drugiej wojnie światowej.
Perspektywa Pakuły oscyluje pomiędzy rokiem 1946, paroma latami ponurego stalinizmu (1950–1952) i pojedynczymi wyspami innych momentów przeszłości. Wszystkie opisane zdarzenia zakorzenione są w czasie minionym, lecz autor z pełną świadomością konsekwencji takich ruchów co chwila powraca do współczesności, ujawniając swój punkt widzenia. W ten sposób eksponuje własną sprawczość, dając nadzieję – sobie, ale też swoim czytelnikom – że możliwe jest umknięcie przeznaczeniu. Pierwsze zdanie „Skóry po dziadku” sygnalizuje, dlaczego takie uchylanie się może być bardzo istotne: „Zanim się dowiedziałem, kim właściwie są Żydzi, już byłem antysemitą”. Kilkadziesiąt stron dalej odautorska narracja inicjuje fantazję na temat wyników testu DNA, który mógłby wykazać, że jedna szesnasta krwi płynącej w żyłach Pakuły świadczy o jego żydowskim pochodzeniu. Ta projekcja wyobraźni urodzonego w 1983 roku autora zamienia antysemityzm, głęboko zakorzeniony w polskiej kulturze i języku, w pragnienie identyfikacji z narodem wybranym.
„Skóra po dziadku” to patchworkowa opowieść o konkretnych ludziach, żyjących w określonym czasie i okolicznościach. Spersonalizowana, fragmentaryczna narracja przeplata relacje z przeszłości z ciągłymi powrotami do autorskiego „tu i teraz”, nie zawężając przy tym, tylko poszerzając i uniwersalizując zakres wprowadzanych odniesień i potencjalnych znaczeń. Pryzmat współczesności i odautorskie komentarze, wraz z częstym wyborem trybu teraźniejszego prezentacji historycznych zdarzeń, ożywiają je i uwieloznaczniają. Czas przeszły dokonany nie jest u Pakuły rzeczywistością definitywnie zamkniętą. Utożsamienie autora z opisywaną przez niego przeszłością wprowadza narrację w uniwersalny, ponadczasowy wymiar charakterystyczny dla twórczości dramatycznej. W tej opowieści przeszłość jest równocześnie relacjonowana i właśnie się wydarza. Fizyczny dyskomfort, odczuwany przez narratora w trakcie zwiedzania więziennego karceru, w którym jego dziadek spędził wiele dni, jest znakiem międzypokoleniowego kontinuum bolesnych doświadczeń. Z kolei drobna, motywowana konkretnym pragnieniem nieścisłość w pamięci pozwala mu przez lata myśleć o własnej prababce jako jednej ze Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
Powieść nie jest tylko rekonstrukcją kolei życia jednego człowieka i relacją z przebiegu wypadków z 4 lipca 1946 roku, które doprowadziły do śmierci 37 osób narodowości żydowskiej (choć i to byłoby ważne i ciekawe), lecz próbą postawienia czytelników w obliczu zdarzeń, które mogłyby być i naszym udziałem, gdybyśmy żyli w tak „ciekawych czasach”, jak Henryk Parkita. Konfrontuje nas z historią, której wcześniej nie mogliśmy znać (losy dziadka) albo która zbyt długo pozostawała przemilczana (pogrom kielecki). Pakuła nie unika odpowiedzialności – nie tylko za teraźniejszość, ale też, paradoksalnie, za przeszłość. Prowokacyjnie, lecz nie wprost, pyta o powtarzalność historii. Nie sugeruje współodpowiedzialności współczesnych za to, co w przeszłości nie mogło być ich udziałem. Zamiast tego przypomina, jak ważną naukę wynieść powinniśmy z minionych zdarzeń: „Wpuścić w siebie ten cień, dopuścić myśl, że jesteśmy zdolni do okropnych rzeczy, przerażających, potwornych, ohydnych – to po prostu ważna robota do zrobienia”.
Pakuła nie umieszcza żadnego ze swoich przodków wśród pogromowych ofiar ani w tłumie sprawców kieleckiej zbrodni. Zaznacza jednak, że nie ma stuprocentowej pewności, czy nie było wśród nich żadnego z jego pradziadków. W „Skórze po dziadku” niezaangażowane relacje oraz dramatyzowane dopowiedzenia przebiegu zdarzeń, które znane były autorowi tylko z relacji ich uczestników lub świadków, przeplatają się z fragmentami dającymi wyraz wzbierającym w nim emocjom. Pojawiają się one ze szczególną mocą, kiedy opisuje przyczynę inicjującą pogromowy zryw: kłamstwo ośmioletniego Henia Błaszczyka, który trzydniową nieobecność w domu tłumaczyć miał uwięzieniem w piwnicy przez Żydów powracających do Kielc po zakończeniu wojny. Pakuła wie, że nie powinien winić dziecka za antysemicką zbrodnię rozjuszonego tłumu. Wzburzenie jest jednak silniejsze. Małego Błaszczaka nazywa więc „gnojem”, „głupcem” i „tchórzem”, natychmiast tłumacząc swoją reakcję obawą, że sam może „przejrzeć [się] w jego głupocie i tchórzostwie”. Większe pretensje ma jednak do jego ojca, którego reakcja wywołała tragiczną lawinę. Unika subiektywnego opisu przebiegu dalszych pogromowych zdarzeń, kreśląc jedynie rzeczowe relacje działań konkretnych osób i przywołując wyroki sądowe, które zapadły wkrótce potem. W ten sposób znów – jak czyni to wielokrotnie – prowokuje do refleksji dotyczących ludzkiej natury i możliwości wyrwania się poza instynkt stadny, przeznaczenie, konieczność. Zdając sobie sprawę, że jego dziadek oraz inni członkowie rodziny byli wówczas gdzieś w pobliżu, zachęca do postawienia pytania, po której stronie znaleźlibyśmy się, kiedy rozjuszony tłum kielczan „wymierzał sprawiedliwość”, atakując ocalałych z Zagłady Żydów, którzy po powrocie do miasta, gdzie przed wojną stanowili jedną trzecią mieszkańców, zamieszkali w kamienicy przy ulicy Planty 7.
„Skóra po dziadku” zawiesza w niedopowiedzeniach pytania mające fundamentalne znaczenie dla literatury faktu. Jak zareagowalibyśmy w obliczu konkretnych wydarzeń historycznych, będących zagrożeniem dla nas i naszych rodzin? Czy kierowani owczym pędem poszlibyśmy razem z rozjuszonym tłumem? Czy dla spłatania „psikusa” przedstawicielom totalitarnej władzy bylibyśmy gotowi stwarzać zagrożenie dla kogokolwiek? Pakuła konfrontuje swoich czytelników z pytaniem, gdzie moglibyśmy być, kiedy wójt Sukowa – zachęcając i grożąc – przekonywał zebranych na placu mieszkańców wsi do wstąpienia w szeregi ORMO. Musi zdawać sobie sprawę, jak skrajnie nieodpowiedzialny był wcielony przez jego kilkunastoletniego dziadka i kilku jego kolegów pomysł odpalenia obok tego zgromadzenia pocisku dużego kalibru. Nie próbuje jednak wpływać na czytelniczą moralność. Mówi jedynie w swoim imieniu. Chociaż wie, że otrzymał skórę po dziadku – nie tylko dosłownie, czego dowodem skórzany płaszcz, który ma do dzisiaj, ale też metaforycznie – stara się świadomie przezwyciężyć determinantę genetycznego i kulturowego dziedzictwa.
Autor „Skóry po dziadku” od kilkunastu lat wyraźnie zaznacza swoją obecność w przestrzeni polskiego teatru. Od dawna ceniony jest jako dramaturg i dramatopisarz, a ostatnio coraz częściej – z niemałymi sukcesami – także reżyseruje swoje utwory. Ponieważ, co odnotowała niedawno Małgorzata Maciejewska, większa część naszych krytyków literackich i innych specjalistów pozostających w polu literatury rzadko traktuje teatr poważnie, uznając przy tym dramat jedynie za element spektaklu, imponujący dorobek sceniczny, publikacje w „Dialogu”, a nawet kilka wydanych książek z tekstami jego sztuk niemal nie wpłynęły na widzialność Pakuły jako pisarza. Opublikowana przez niego przed trzema laty książka prozatorska „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” potraktowana została przez część krytyki jak mocny debiut, a w 2022 roku Kapituła Nagrody Gombrowicza nagrodziła ją stypendium w Vence (co nie było przeoczeniem – według regulaminu tej nagrody zgłaszać do niej można debiuty lub drugie książki prozatorskie; dramaty się nie liczą). W „Skórze po dziadku” odnaleźć można podobieństwa do tamtej autobiograficznej powieści: w obu Pakuła prowadzi pierwszoosobową narrację, skupiając ją wokół nieobecnego już wśród żywych członka własnej rodziny, z którym łączyła go szczególna więź emocjonalna. „Jak nie zabiłem swojego ojca…” była jednak subiektywnym zapisem bólu – zarówno tego, którego doświadczał umierający na raka ojciec autora, jak i współodczuwanego przez jego najbliższych. To obezwładniające odczucie prowadziło go od próby walki ze śmiercią, która w obliczu jej nieuchronności przerodziła się w akceptację nieuchronnego, ku kiełkującemu, choć niepozbawionemu wątpliwości pragnieniu zapewnienia własnemu ojcu szansy na godną śmierć.
Pakuła stawiał w swoim tekście pytania o eutanazję, a poza nim, w licznych wypowiedziach publicznych, przyjmował rolę jej rzecznika. Nie opowiada się przy tym wcale po stronie śmierci, co mogliby zarzucić mu prawicowi „obrońcy życia”. Obserwacja cierpienia ojca pozwala mu traktować „dobrą śmierć” (jeśli jest ona w ogóle możliwa) jak element kontynuacji i dopełnienia dobrego życia.
„Skóra po dziadku” nie jest świadectwem zmagań ze śmiercią, tylko bardzo interesującą próbą literackiej diagnozy pułapek wynikających z historycznego, społecznego i kulturowego determinizmu. Przeznaczenie można oszukać dzięki pamięci przeszłości i świadomości, że historia może się powtórzyć – niekoniecznie jako komedia. Najnowsza książka Pakuły ma potencjał, by prowokować do krytycznego myślenia na temat zbrodniczej ludzkiej natury, zrozumienia, wybaczenia i nauki, jaką możemy wynieść z przeszłości. Jej znakomicie wyważony, często niemal lekki styl nie przynosi szkody powadze spraw, których dotyka. Powieść – opowiadająca o głupocie, nienawiści, egoizmie i krótkowzroczności, które czasem prowadzą do osobistych rozczarowań, a czasami do największych tragedii – może być odczytywana na wiele różnych sposobów. Chociaż przypomina reportaż historyczny, znacznie ważniejsza od rekonstrukcji faktycznych zdarzeń czy prezentacji postaw i perspektyw ich uczestników jest postawa osoby opowiadającej: pośredniego świadka, który odtwarza, docieka i dopowiada kolejne zdarzenia z przeszłości. Zaangażowany autor obsadza w głównej roli samego siebie, tworząc tekstowy performans przeszłości.
Pakuła po raz kolejny – tym razem tworząc prozatorski tekst literacki, a nie spektakl teatralny (choć już zapowiedziano jego autorską adaptację sceniczną) – udowadnia, że jest znakomitym reżyserem, potrafiącym powoływać istotne znaczenia z konfrontacji odmiennych punktów widzenia. W „Skórze po dziadku” znajduje je w wewnętrznych sprzecznościach swoich oczekiwań, pamięci i wieloznacznej historii.