Nr 2/2023 Na teraz

W bólu umierać będziesz

Magdalena Urbańska
Teatr

„Nie dam rady spektaklowi o umieraniu” – podobną odpowiedź na propozycję zobaczenia teatralnej adaptacji książki Mateusza Pakuły „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” usłyszałam od znajomych kilkukrotnie. Książka ta odbierana jest jako emocjonalnie bezwzględna dla swoich czytelniczek i czytelników, przepełniona trudnym do przyswojenia cierpieniem. Nie przywykliśmy do takich emocji, chociaż w ostatnich latach pojawiło się w polskiej literaturze kilka ważnych, głośnych i nagradzanych tekstów o umieraniu, a w ślad za nimi – spektakle na ich podstawie (między innymi „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” Marcina Wichy w reżyserii Łukasza Barczyka czy „Bezmatek” Miry Marcinów w reżyserii Marcina Libera). Wydawałoby się więc, że to temat, który został społecznie i kulturowo oswojony. Tekst Pakuły jest atrakcyjny literacko, w odbiorze jawi się – paradoksalnie – jako przyjemny, lekki i dowcipny. Nie epatuje bólem i cierpieniem, choć są one nadrzędnym tematem, mocno wybrzmiewającym także w adaptacji. Skąd więc opór? Czy nadal nie jesteśmy w stanie mierzyć się z problematyką śmierci i straty, mówić i myśleć o odchodzeniu? Czy raczej nie jesteśmy gotowi na opowieść o cierpieniu fizycznym towarzyszącym odejściu? Fizjologia umierania, ból, farmakologia, rozdzierające, codzienne doświadczenie cierpienia, katorga najbliższych, poczucie odpowiedzialności rodziny i obojętność polskiego systemu ochrony zdrowia to tematy mogące stanowić przepis na literacki horror, antyspektakl, PR-owy strzał w kolano. „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” wyłamuje się jednak prostym schematom. Koprodukcja Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie i Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach w reżyserii autora książki jest spektaklem (od)ważnym, budzącym nie tyle emocje, co sumienia, dotykając społecznej odpowiedzialności za cierpienie.

Na scenie znajdują się, połączone ze sobą i poskręcane, dwie wielkie rury, przypominające zjeżdżalnie – źródło rozrywki i fizycznej ekscytacji. Między innymi takie konstrukcje – dla basenów, aquaparków i innych obiektów sportowych – projektował architekt Marek Pakuła, ojciec dramatopisarza. Na ich tle zawieszony został duży okrągły ekran, zaś zaraz obok stoi wysoka roślina doniczkowa. Z przodu sceny, na krzesłach, siedzą bohaterowie – dwie wersje alter ego autora (Andrzej Plata i Jan Jurkowski). Czasami na trzecim krześle przysiadają babcia, lekarz, pielęgniarka czy jakiś petent – wszystkie te postaci gra Szymon Mysłakowski. W głębi, na elektrycznym pianinie, gra Marcin Pakuła, odpowiedzialny w tym przedstawieniu (wraz z Zuzanną i Antonisem Skoliasami) za muzykę. Obok niego, siedząc na wózku inwalidzkim, porusza się grający umierającego ojca bohatera-autora Wojciech Niemczyk. Imponująca scenografia Justyny Elminowskiej wytwarza sferę, w której prywatne miesza się z publicznym: z jednej strony przypomina plątaninę monstrualnych kabli albo fabryczną aparaturę, z drugiej – jest przestrzenią intymną, zamkniętą, pełniącą funkcję ciasnego pokoju; miejsca postępującego umierania. Tę atmosferę uwypukla światło Pauliny Góral – mroczne, stłumione, wydobywające dramat i samotność postaci.

Od pierwszych, padających ze sceny słów zostajemy wrzuceni w sam środek umierania – słyszymy „wyrok śmierci”. Wejście do prywatnego świata autora łączy się nie tylko z koniecznością oglądania z bliska umierania członka jego rodziny, ale przede wszystkim z wglądem w spektrum emocji, które pojawiają się wobec tego faktu w gronie jego najbliższych. Jesteśmy w domu Pakułów, co jest doświadczeniem niezwykle poruszającym, które przekracza zwyczajną dla teatru strefę komfortu. Mateusz Pakuła – zarówno w książce, jak i w jej adaptacji – niewiele mówi o ojcu i relacji z nim, rezygnując z tradycyjnego toposu śmierci figury rodzica. Nie ma tu łatwych afektów. Wzruszające fragmenty o wyznaniach miłości przeplatane są informacjami o odmawiającym posłuszeństwa ciele i jego fizjologii – pierwsze „kocham cię” pada na trasie łazienka-sypialnia, czuły dotyk łączy się z ubrudzeniem fekaliami, a otwarcie na nowy rodzaj tkliwości miesza się ze wzrostem uodpornienia na zapach ciała dotkniętego śmiertelną chorobą.

Symptomatyczna dla konstrukcji świata scenicznego jest też sfera prywatnych odniesień, które pozwalają na głębsze wkroczenie w intymność autora oraz innych bohaterów jego opowieści. Służy temu konstrukcja tekstu, pisanego w formie dziennika, a także skromność inscenizacji i minimalizm wielu scenicznych rozwiązań. Spektakl opiera się na – rozpisanych na dwa głosy – monologach bohatera, mówiącego jako artysta (autor, reżyser, dramatopisarz) oraz jako syn. Pakuła opowiada o swojej opiece nad umierającym ojcem jako rozpiętej pomiędzy koniecznością zwyczajnego, także zawodowego działania a prywatnym doświadczeniem egzystencjalnym, wypełnionym cierpieniem i codzienną obserwacją bólu.

Intymistyczny charakter przedstawienia uwypuklają pozasceniczne relacje: udział Zuzanny Skolias, prywatnie żony Mateusza Pakuły, śpiewającej piosenki z filmów o Jamesie Bondzie, a także obecność na scenie jego młodszego brata. Stanowi ona kontrapunkt dla odautorskich opowieści dwóch aktorów. „Jak nie zabiłem…” to próba przepracowania śmierci oglądanej z bliska – emocjonalnego przetworzenia obrazów i doświadczeń związanych z umieraniem bliskiej osoby przez dorosłego człowieka, ojca dwójki dzieci. Pakuła ma przy tym świadomość, że nie jest sam, ponieważ w podobnej, a może nawet trudniejszej sytuacji znajduje się – młodszy o piętnaście lat, mieszkający z rodzicami – Marcin. Choć sceniczna historia tworzona jest z perspektywy starszego z braci, to młodszego widzimy cały czas na scenie – jego milcząca obecność rezonuje w widzu nawet mocniej niż słowa głównej postaci.

fot. Klaudyna Schubert | materiały Teatru Łaźnia Nowa

Atrakcyjna, choć nie w pełni wykorzystana scenografia, stanowi element silnie współgrający z prezentacją scenicznych zdarzeń. Imponująca konstrukcja, nieco głucha na nadpisywane jej znaczenia, przytłacza, funkcjonując jako widmo zewnętrznego świata, który ciągle istnieje, wbrew prywatnym apokalipsom. Sfera osobista zostaje w ten sposób zderzona z machiną publicznej obojętności wobec śmierci – przede wszystkim z bezdusznym systemem medycznym i bezwzględnością jego reprezentantów, ale także nieubłaganie biegnącego dalej tak zwanego zwykłego życia, w tym przypadku związanego z pracą w teatrze. Wystawiony również w Teatrze Łaźnia Nowa wcześniejszy dramat Pakuły, „Lem vs. P. K. Dick”, został włączony w całości do jego książki, stanowiąc w jej strukturze pośredni zapis emocji autora. Ta decyzja wzbudziła wątpliwości wielu krytyków i czytelników, lecz w scenicznej realizacji zyskała pełny wymiar i znaczenie. W perspektywie późniejszych zapisów umierania mroczna, psychodeliczna, a równocześnie dowcipna inscenizacja tekstu Pakuły z 2021 roku odsłania tłumione w niej – choć wyczuwalne już wówczas – emocje. W inscenizacji „Jak nie zabiłem…” powracają echa wcześniejszych dokonań twórcy. Tracący zmysły Philip K. Dick i racjonalny, analityczny Stanisław Lem to wariacje wokół dwoistej natury bohatera-autora. Pytania tych postaci o to, czym jest rzeczywistość i ludzki byt, zyskują w pełni dramatyczny wymiar, wzbogacone przez świadomość, że tworzący je autor konfrontował się z postępującym procesem umierania. Istotne znaczenie mają w tym kontekście, obecne zarówno w dramacie, autobiograficznej prozie, jak i obu spektaklach, wątki autotematyczne, które wprowadzają odbiorców w zamknięty, metaliteracki i metateatralny świat, co potęguje wrażenie osaczenia i przytłoczenia ich bohaterów.

Spektakl Pakuły nie jest przygnębiającym przestawieniem o umieraniu, choć wobec intensywności teatralnego przeżycia refleksja na ten temat jest wyraźnie wyczuwalna wśród publiczności. Nie zdarzyło mi się dotąd dostrzec w teatrze tak wielu – przeważnie dyskretnie ronionych – łez. Równocześnie jednak przez cały dwugodzinny spektakl widzowie regularnie wybuchali gromkim śmiechem. Reakcje te, chociaż sam tekst Pakuły jest błyskotliwie dowcipny, wyzwalane były przede wszystkim przez kolejne wcielenia Mysłakowskiego, odgrywającego różne postaci drugoplanowe na granicy aktorskiej szarży czy błazenady. Sceny z jego udziałem, wprowadzające zewnętrzny świat do rzeczywistości bohaterów, pełnią funkcję interludiów. Podążając za sugestiami pierwszych recenzentów spektaklu można by przyjąć, że śmiech pełni w jego tekście funkcję oczyszczającą[1]. A przecież nie uwalnia on widzów od przytłaczającego ciężaru śmierci. Wręcz przeciwnie – uniemożliwia uodpornienie się na związane z nią trudne emocje. Humor burzy dystans, wyrywa widzów z zaplanowanych form i postaw (zostawiając ich z pytaniem, czy wypada aż tak śmiać się w obliczu umierania?), a przez to nie pozwala na znieczulenie czy emocjonalną bierność.

W epilogu spektaklu przywołane zostają powody powstania książki oraz przedstawienia – alter ego autora mówi: „Myślę, że jego cierpienie nie pójdzie na marne, jeśli napiszę o nim w książce […], a książka rozpocznie dyskusję o bezwzględnej konieczności legalizacji eutanazji”[2]. Wypowiada te słowa bezpośrednio, oskarżając i wskazując winnych, przede wszystkim Kościół katolicki. Instynktownie podczas przedstawienia pomyślałam, że ostatni monolog, w swojej dosłowności, jest zbędny. Odruchowo czytam go jako emocjonalny gest autora, próbę znalezienia sensu nie tyle w doznanym cierpieniu, ile w samej – zbyt wczesnej i drastycznej – śmierci rodzica. Po pewnym czasie uświadomiłam sobie jednak, jak bardzo przemilczany w ostatnich latach w dyskursie publicznym i jak silnie nacechowany politycznie jest temat eutanazji, który, wbrew mojemu dotychczasowemu przekonaniu, pozostaje nieoczywisty. Pakuła nawet nie próbuje być subtelny. Nie proponuje kulturalnej dyskusji ani nie zgadza się na jakąkolwiek relatywizację cierpienia, które nieuchronnie kończy się śmiercią. Żąda zmiany. Finał kielecko-krakowskiej koprodukcji teatralnej to właściwie gest rozpaczy, ale i emanacja – zgodnego z retoryką przedstawienia – wkurwu. „Spójrz mi w oczy i powiedz, że to umieranie miało sens” – zdaje się mówić autor, wykorzystując radykalny argument, z którym nie sposób polemizować. Jego spektakl wynika z intymnych osobistych doświadczeń, ale uderza w polityczną sferę publiczną, w której osadzone zostały nawet cierpienie i umieranie.

Mateusz Pakuła, „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”
adaptacja i reżyseria: Mateusz Pakuła

scenografia i kostiumy: Justyna Elminowska
muzyka: Zuzanna Skolias, Antonis Skolias, Marcin Pakuła
reżyseria światła: Paulina Góral

produkcja: Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie w koprodukcji z Teatrem im. Stefana Żeromskiego w Kielcach
premiera: 20.01.2023


Przypisy:
[1] O „bezczelnym oczyszczającym śmiechu” pisze m.in. Jacek Wakar w swojej recenzji.
[2] M. Pakuła, Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2021.