Tego typu komiks łatwo można zamknąć w pudełku z nalepką „ważny i trudny temat”. Na szczęście Anna Poszepczyńska „Trzema siostrami” udowadnia, że wie, jak tę historię opowiedzieć oraz – a może przede wszystkim – po co to robi.
Tytułowych bohaterek – Olży, Leny i Dominiki – życie nie oszczędzało i nie oszczędza. Zostały osierocone jeszcze jako nastolatki, gdy rodzice zginęli w wypadku samochodowym, jako dorosłe mają tylko siebie. Najmłodsza z nich, Dominika, cierpi na nieuleczalną chorobę: wymaga całodobowej opieki, specjalistycznej rehabilitacji i leków. Choroba zdominowała codzienność rodzeństwa. Najstarsza Olża ciężko pracuje w miejscowym markecie; biorąc dodatkowe zmiany, stara się spiąć domowy budżet i utrzymać go w ryzach. Lena nie miała szansy przystąpić do matury, gdyż poświęciła się pełnej opiece nad siostrą. Czas mija jej na karmieniu, przewijaniu i doglądaniu Dominiki, a także na drobnych zleceniach krawieckich, którymi Lena dokłada się do niemałych rodzinnych wydatków.
Wydawałoby się, że relacja zdeterminowana przez konieczność zapewnienia opieki chorej siostrze to wystarczający materiał fabularny – zwłaszcza na dość krótki komiks (132 strony). Ale wątków jest tu znacznie więcej – co, nieco paradoksalnie, zarówno zaświadcza o sile, jak i stanowi największą wadę „Trzech sióstr”.
Poszepczyńska komiksem dowodzi dwóch talentów – zmysłu obserwacyjnego oraz umiejętności zapanowania (do pewnego stopnia) nad opowiadaną historią. Pomiędzy tymi dwoma elementami zachodzi zresztą zależność, a najlepiej działają one w sprzężeniu.
Zmysłu obserwacji autorka dowodzi, odtwarzając problemy opiekunów osób z niepełnosprawnością: zdaje się znać i rozumieć wieczny niedoczas, chroniczne zmęczenie, problemy finansowe, ale także napięte relacje z bliskimi i dalszymi znajomymi, obarczone z jednej strony wiecznym poczuciem winy (czy nie poświęcam na relacje inne niż z bliską, chorą osobą zbyt wiele czasu? a może zbyt mało?), a z drugiej nieustannym poczuciem bycia ocenianą i żałowaną. I w końcu trudną relację z samą chorą – miłość, w tym przypadku do siostry, miesza się z poczuciem obowiązku, z frustracją, irytacją, niekiedy nienawiścią, ale też z oddaniem. Na to wszystko nakłada się uczucie bycia zawieszoną w swoistym limbo, niepewności co do przyszłości dalszej i najbliższej (bo terminalny stan siostry nie pozwala przewidzieć momentu jej śmierci), i powiązany z tym strach: co będzie, gdy osoba, której podporządkowano wszystko, nagle zniknie?
Decyzja autorki, by dynamikę historii zbudować na trzech, a nie dwóch osobach, okazała się kapitalna. Zamiast jedynie relacji opiekun–chory obserwujemy fluktuacje na linii opiekun 1 – chory – opiekun 2, co pozwala lepiej uchwycić różnorodność emocji towarzyszącą długotrwałej, nieprzerwanej opiece nad bliską osobą. Olża i Lena przyjmują różne strategie, by poradzić sobie z życiową sytuacją (choć przy tym nie są one całkowicie różne), i wykazują odmienne potrzeby, które starają się – lub których nie mogą – spełnić. Gdy Olża usiłuje podtrzymywać relacje ze znajomymi – choć nie doświadcza od nich empatii – Lena realizuje plan pełnego poświęcenia się dla chorej siostry. Gdy Olża potrafi wyobrazić sobie potencjalność życia bez Dominiki, Lena wypiera taką możliwość. A mimo wszystko Poszepczyńska zgrabnie ucieka od kuszącego, zdawałoby się, zabiegu kontrastu, który znamy z popkulturowych narracji o dwóch osobach opiekujących się członkiem lub członkinią rodziny. Różnice między Leną i Olżą są wyraźne tam, gdzie było to konieczne, poza tymi miejscami zaś są zdecydowanie bardziej zniuansowane. Koniec końców ustępują wobec prostego uogólnienia: ostatecznie, co już zostało powiedziane, łączy je ciężka praca, troska o Dominikę, decyzja o podporządkowaniu życia rodzinie. Choć siostry mają różne zdania na pewne tematy, to wspierają się nawzajem w swoich staraniach.
Autorka wykazuje się więc uważnością w portretowaniu opiekunek i osoby zależnej, co z jednej strony jest przejawem empatii wobec wykreowanych bohaterek, ale też, z drugiej, nie byłoby możliwe, gdyby nie rzetelna praca nad scenariuszem na etapie researchu tematu. W posłowiu komiksu Poszepczyńska dziękuje fundacjom, które służyły jej pomocą, opiniując elementy fabuły i świata przedstawionego.
W kontekście dotychczasowego doświadczenia autorki („Trzy siostry” są jej papierowym debiutem w komercyjnym wydawnictwie) należy docenić sprawność narracyjną i panowanie nad ramami snutej opowieści. Mamy tu wyraźny punkt wyjściowy, przemyślane elementy fabuły, które rozwijają zarówno samą historię, jak i bohaterki, aż w końcu finał rozgrywający się w klamrze zapowiedzianej już na początku komiksu. Jak idealnie pasujące do siebie klocki, kolejne sceny zdają się budować historię. Po raz kolejny odczuć można, że scenariusz był efektem skrupulatnej pracy, nie zaś jedynie „poczucia tematycznej misji” czy zwyczajnego „luźnego pomysłu”.
Napisawszy owe komplementy pod adresem autorki, zmuszona jestem do beczki miodu z etykietą „kompozycja komiksu” włożyć łyżkę dziegciu. Kolejno zaplanowane zdarzenia w pewnym momencie następują po sobie z niebywałą prędkością. Strona po stronie, kadr po kadrze spadają na bohaterki – i na nas – wydarzenia przewracające ich życie do góry nogami. Towarzyszy temu oczywiście intensyfikacja emocji. Jednak tempo sprawia, że brakuje dla nich ujścia. Tak jakby autorka, trzymając się swojego dogłębnie przemyślanego planu akcji, zapomniała o planie emocji, nie pozwalając ani postaciom, ani też odbiorcy na przepracowanie tego, co właśnie się wydarzyło. Ta niemożność emocjonalnego wybrzmienia poszczególnych elementów historii funduje wszystkim lekką zadyszkę. Obserwujemy to zwłaszcza w drugiej części komiksu, gdy wydarzenia mocno przyspieszają. Ich skondensowanie odbiera czytającym możliwość „przeżycia” wydarzeń, z komiksu zaś usuwa dotychczasową cechę: umiejętnego umocowania zdarzeń i ich osadzenia w strukturze narracyjnej. Komiksowi zdecydowanie przydałoby się kilkadziesiąt stron więcej. Tym bardziej, że początkowe partie opowiadanej historii pozwalają założyć, iż byłoby to kilkadziesiąt stron naprawdę porządnej historii – na inicjalnych kartach Poszepczyńska nad tempem panuje, zarazem przytrzymując przy kolejnych kadrach uwagę czytelnika. Nie wiem, z czego wynika pośpiech w drugiej części komiksu. Sądzę jednak, że powstrzymanie rosnącego tempa nie oznaczałoby automatycznie osłabienia intensywności fabuły.
Nie ma takiej miejscowości jak Starniewice, nie istnieje taka choroba jak zespół Verdura. Ale to nie zakłóca prawdziwości komiksu. Wiemy przecież, że świat pełen jest osób takich jak Olża, Lena i Dominika – znamy je, znamy ich znajomych i rodziny, być może jesteśmy nimi. Anna Poszepczyńska poruszała się więc po niełatwym gruncie i – mimo wielu pokus i tyluż pułapek – udało jej się zbalansować opowieść. Zamiast melodramatu – ckliwej historii o niesprawiedliwych wyrokach losu i nierównym urządzeniu świata – otrzymaliśmy wielobarwną i złożoną historię, pełną nierozwiązywalnych dylematów i trudnych decyzji. Tak trudnych, że aż ma się wrażenie, iż bohaterek nie postawiła przed nami autorka komiksu, ale samo życie.