Nr 14/2023 Na teraz

#trigger warning: kino dyskomfortu

Andrzej Marzec
Film Wydarzenia

„Lost Lost Lost” niezmiennie od lat pozostaje najbardziej radykalną przestrzenią Nowych Horyzontów – festiwalu, który z definicji ma za zadanie wykraczać daleko poza zastane normy wizualności oraz obowiązujący kanon reprezentacji, zachęcając nas tym samym do sięgania tam, gdzie wzrok zazwyczaj nie sięga. To właśnie w ramach tej ekstremalnej festiwalowej sekcji najczęściej możemy spotkać się z oznaczeniami trigger warning, czyli ostrzeżeniami przed rozmaitymi trudnymi treściami oraz informacjami o obecności wyzwalaczy niekontrolowanych reakcji emocjonalnych, zwłaszcza tych traumatycznych. Trigger tkwi już w samej warstwie formalnej pokazywanych tutaj filmów, które zawierają na przykład strumienie silnego światła stroboskopowego, zbyt długie ujęcia wystawiające niejednokrotnie na próbę naszą cierpliwość, czy też nazbyt ciemne kadry, zmuszające nie tylko do wytężania wzroku, ale przede wszystkim niosące ze sobą doświadczenie klaustrofobii, wrażenie narastającej duszności, znajdowania się w pułapce lub sytuacji bez wyjścia. Twórcy sekcji „Lost Lost Lost” ani przez chwilę nie ukrywają tego, że filmy w niej prezentowane stawiają sprawy na ostrzu estetycznego noża; że są z różnych powodów zagubione i prowadzą publiczność do zguby; wreszcie że gromadzą obrazy kaskaderów współczesnej kinematografii, które powinno się oglądać w kaskach lub przynajmniej odzieży ochronnej.

Można wskazać co najmniej na dwa główne tropy interpretacyjne lub zakresy znaczeniowe tytułowego słowa „lost”, które w tym roku manifestują się jako trudne do zaakceptowania poczucie straty oraz narastające uczucie zagubienia. W eksploracji pierwszego z wątków podczas tegorocznej edycji pomoże znane już nowohoryzontowej publiczności, niezwykle melancholijne (auto)biograficzne kino Mike’a Hoolbooma. Jego oniryczne obrazy filmowe wydają się od początku do końca przesiąknięte doświadczeniem utraty, której wszędobylską obecność kanadyjski reżyser dostrzega nie tylko w samym fenomenie ludzkiej egzystencji, lecz jej ślad próbuje odnaleźć również w każdym naszym działaniu, odnosząc się do rzeczywistości społecznego aktywizmu, walki o wolność i prawa (zdobywane zawsze kosztem ofiar i poświęceń). Drugi z proponowanych w tym roku tematów najlepiej realizuje bezkompromisowy, tajemniczy koreański film „Pusty” (reżyseria Kil Minhyeong), który pozwala nam całkowicie zgubić się w plątaninie pytań bez odpowiedzi, domysłów, hipotez i filmowych analiz.

Estetyka znikania i pragnienie utrwalania

Ugruntowana kariera filmowa Hoolbooma, będącego jednym z ciekawszych twórców kanadyjskiego kina eksperymentalnego, przyjęła dość nieoczekiwany obrót pod koniec lat 80. XX wieku, gdy reżyser przypadkowo, podczas próby oddania krwi, dowiedział się, że jest nosicielem wirusa HIV. Wówczas jego tryb pracy uległ całkowitej zmianie, artysta stał się niezwykle produktywny i ze zdwojoną siłą zaczął tworzyć wiele nowych filmów, jakby na przekór złowieszczej diagnozie. Od tej pory będzie koncentrował się na takich zagadnieniach, jak śmiertelność, kruchość, przypadkowość i nietrwałość ludzkiej egzystencji, cielesność, seksualność oraz AIDS. Ciekawym obrazem w tym kontekście jest autobiograficzny „Panic Bodies” (1998). Hoolboom stara się w nim opowiedzieć historię swojej choroby oraz przemian ciała, które nie tylko okazuje się polem bitwy, ale również wymyka się spod kontroli, staje się obce, a każda z jego części uniezależnia się od całości, wiodąc własne życie. Twórczość kanadyjskiego reżysera pozostaje zawsze w cieniu śmierci, z kolei on sam oscyluje pomiędzy zachwytem pięknem ludzkiego ciała a zadziwieniem jego tymczasowością oraz efemerycznością życia.

Kolejnym punktem zwrotnym w karierze Hoolbooma stała się śmierć matki. Jej odejście mocno wpłynęło na kształt współczesnej twórczości reżysera, zorientowanej dotychczas na temat straty. To wydarzenie bezpośrednio zainspirowało go do tworzenia feministycznych portretów, utrwalania herstorii zamiast szeroko dostępnych męskich filmowych opowieści (historii). Pierwszym z cyklu herstorycznych filmów Hoolbooma jest „Judy versus Capitalism” (2020), w którym twórca z niezwykłą wrażliwością przygląda się życiu kanadyjskiej aktywistki i dziennikarki Judy Rebick. Posługując się analogową estetyką (kamera Super 8), reżyser stworzył empatyczny portret charyzmatycznej, drugofalowej feministycznej działaczki pro-choice, której walka z kapitalistycznym wyzyskiem splata się z jej wewnętrzną bitwą, odkrywaniem własnej tożsamości.

W tym roku we Wrocławiu będziemy mogli obejrzeć „Fale” (2022), jedną z najnowszych produkcji Hoolbooma. Zrealizowany całkowicie w czerni i bieli obraz przypomina swoją stylistyką eksperymentalną twórczość Billa Morrisona, który w zaskakująco kreatywny sposób wykorzystuje estetykę rozkładu, uznając siłę unicestwiania za jeden z najbardziej twórczych aktów. W „Falach” wszystko jest procesem, znajduje się pomiędzy, jakby przyłapane przez widzów w trakcie powstawania. Prezentowane obrazy są niezwykle dynamiczne, wręcz zlewają się ze sobą. Można odnieść nieodparte wrażenie, że oglądając je, uczestniczymy w niesamowicie intensywnej wizualnie rzeczywistości stawania się, gdzie każdy kadr nosi ślad poprzedniego i jest jednocześnie początkiem nowego. Zaangażowane społecznie kino Hoolbooma ani przez moment nie staje się jedynie sztuką dla sztuki – estetyka jest tutaj raczej polityką. Formalne wybory artystyczne kanadyjskiego reżysera zwracają nam uwagę na fakt, że wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu.

Pomysł na film pojawił się w głowie reżysera jesienią 2011 roku podczas demonstracji Occupy Toronto. Hoolboom spotkał wówczas na swojej drodze rozmaite społeczne aktywistki, których entuzjazm, opór, ducha walki oraz przede wszystkim mądrość postanowił przedstawić i utrwalić z użyciem kamery. Portretując kolejne kobiece postaci, odchodzi jednak od klasycznego pragnienia poszukiwania wyjątkowych jednostek, odizolowanych od społeczeństwa superbohaterek, które mogłyby radykalnie odmienić losy świata. Reżyser pragnie pokazać nam raczej niesamowitą siłę wspólnoty, dlatego zwraca uwagę na rolę organizmu, kolektywu czy też nawet całego środowiska w kształtowaniu historii i zmian społecznych. Sam tytuł nawiązuje nie tylko do dziejów myśli feministycznej, której rozwój przyzwyczailiśmy się przedstawiać za pomocą fal. Hoolboom stara się nam uświadomić, że indywidualne jednostki najczęściej stają się częścią o wiele większego procesu niż one same. Portretowane przez niego bohaterki są przedstawicielkami konkretnych nurtów myślowych (unoszą się na falach, popychane w rozmaitych kierunkach), a jednocześnie starają się zachować własną odrębność i wyjątkowość. Kanadyjski reżyser, pokazując konkretne przedstawicielki ruchu społecznego, wypowiadające bardzo często myśli sformułowane przez inne feministki, zadaje fundamentalne pytanie: czy działając we wspólnocie, tracimy naszą indywidualność, czy też wręcz przeciwnie, to ona pozwala nam ją odnaleźć?

Fale (reż. Mike Hoolboom) | mat. prasowe mbank Nowych Horyzontów

Nie podążaj za mną, ja też zgubiłam drogę

O ile Hoolboom należy do grona dość dobrze rozpoznawanych i uznanych twórców filmowych, nie jesteśmy w stanie powiedzieć tego samego o kolejnej, tajemniczej osobie reżyserskiej, której film „Pusty” będziemy mieli okazję zobaczyć w tym roku premierowo na Nowych Horyzontach. Nie wiemy, kim dokładnie jest Kil Minhyeong (koreańskie imię może wskazywać zarówno na kobietę, jak i na mężczyznę), a festiwalowy katalog nam tego nie ułatwi: w momencie pisania tego tekstu podaje nam jedynie szczątkowe informacje (takie jak data i miejsce urodzenia), a przez długi czas miejsce „nota o twórcy” pozostawało po prostu całkowicie puste (co nie jest bez znaczenia w kontekście tytułu filmu). Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że w sieci internetowej nie znajdziemy najmniejszego śladu po tej osobie reżyserskiej, żadnych wywiadów ani recenzji filmu, nie będziemy w stanie prześledzić nawet jej festiwalowej drogi – tutaj również jest pusto. Początkowy dyskomfort poznawczy, zmieszany jednocześnie z ogromnym poczuciem ekscytacji, przypomina powrót do samych korzeni Nowych Horyzontów i pierwszych festiwalowych edycji, gdy byliśmy w stanie oglądać filmy, nie wiedząc zbyt wiele o danym twórcy, a projekcje bezlitośnie usuwały nam grunt spod nóg i pozostawiały nas z pustką w głowie. Dzisiaj, gdy większość naszych spotkań z danym filmem poprzedzona jest lekturami opinii krytyków, ich interpretacjami, szczegółowymi biografiami twórców oraz notkami o festiwalowych nagrodach, niezwykle trudno obejrzeć film w taki całkiem bezinteresowny sposób.

Jeśli jednak pragniemy znów poczuć się jak festiwalowi debiutanci, którzy nie wiedzą zbyt wiele o kinie, „Pusty” da nam taką możliwość i jednocześnie niezwykłą świeżość doświadczenia filmowego. Zgodnie z zawartą w tytule przewrotną obietnicą film ten nie jest obciążony dobrą lub złą prasą, nagrodami lub zaangażowaną tematyką społeczną, żadnymi wzniosłymi lub błahymi znaczeniami, którymi próbowałby nas do siebie przekonać i zachęcić do obejrzenia. Jeśli zdecydujemy się go zobaczyć i poświęcić mu nasz cenny czas, zrobimy to jedynie ze względu na sam film, bez oczekiwań, że ten przyniesie nam coś w zamian. Trudno wyobrazić sobie lepszy tytuł, który mógłby pojawić się w sekcji „Lost Lost Lost”, gdyż koreański film, bez cienia pretensjonalności, po projekcji zostawia swoich widzów całkowicie zagubionych.

„Pusty” koncentruje się na losach nieznanej nam kobiety, o ekspresji ograniczonej do minimum, która w trakcie filmu nie wypowiada ani jednego słowa. To ona pojawia się w rozmaitych, często postindustrialnych przestrzeniach i jeśli mielibyśmy skorzystać z najprostszej, antropocentrycznej interpretacji, skupiającej się na psychice głównej bohaterki, moglibyśmy stwierdzić, że głównym tematem jest tu pustka po stracie bliskiej osoby. Jednak ten film, pełen ciekawych, lecz minimalistycznych zabiegów formalnych, zbyt często puszcza do nas oko, by pozwolić na zamknięcie go w jednej i to jeszcze mało wyrafinowanej interpretacji.

Próbując podążać za główną bohaterką, bardzo szybko dochodzimy do wniosku, że ta wcale nie jest naszą przewodniczką po filmowej rzeczywistości i być może jest tak samo zagubiona, odwiedzając kolejne przestrzenie, jak my sami. Co więcej, być może kobieta nie jest wcale główną bohaterką, lecz funkcjonuje w fabule na równi z innymi przedmiotami, fragmentami budynków, ławkami i kolumnami. A my, jako antropocentryczni widzowie, bardzo chcielibyśmy, żeby to ludzka postać niosła ze sobą gwarancję sensowności obrazu filmowego, dlatego chwytamy się jej niczym przysłowiowej brzytwy, oczekując, że to ona przyniesie nam rozwiązanie wizualnej zagadki, wobec której jesteśmy bezradni.

Koreański film stanowi nie tylko ciekawą łamigłówkę oraz intelektualne wyzwanie, ale być może jest jednym z najbardziej autentycznych festiwalowych i filmowych doświadczeń, o które niezwykle trudno w rzeczywistości współczesnego kina, umeblowanego przez krytykę filmową oraz przyznawane przez rozmaite jury nagrody.

Pewne jest, że tegoroczna selekcja kuratorów sekcji „Lost Lost Lost” pozwala nam znowu zatracić się bez reszty w gąszczu wymagających kadrów filmowych, plątaninie znaczeń, gęstwinie odniesień, nadmiarze interpretacji, a nawet ich braku. Jeśli nie boicie się kina niosącego ze sobą sporą dawkę twórczego dyskomfortu oraz estetycznego niepokoju, warto tego lata znaleźć się we Wrocławiu, by móc zabłądzić w labiryncie filmowych obrazów i nie musieć zbyt szybko odnajdować drogi do wyjścia.

 

„Lost, Lost, Lost”
23. Międzynarodowy Festiwal Filmowy mBank Nowe Horyzonty
Wrocław, 20–30.07.2023