Pomniki istnieją w publicznym dyskursie tylko wówczas, kiedy powstają lub gdy się je likwiduje. Tak przynajmniej mówił o nich krytyk sztuki Aleksy Wójtowicz. Wypowiadając te słowa, jednocześnie przywołał myśl Roberta Musila, też krytyka, tyle że teatralnego, iż „nie ma na świecie nic tak niewidzialnego jak pomniki”. Ta niewidzialność, według Wójtowicza, dotyczy całego okresu życia pomników – jest rozpięta pomiędzy ich wznoszeniem a obalaniem.
Czy jednak rzeczywiście tak jest? Czy obiektami tymi nikt się nie interesuje, czy nie zajmują społecznej uwagi w innych okresach swojego życia niż tylko narodziny i śmierć? Są takie sytuacje w życiu pomników, które stają się przedmiotem społecznych debat, które wyrywają monumenty z niewidzialności i wegetacji do widzialności oraz istnienia. Czy nie mówiono o pomniku Lenina z Nowej Huty w kwietniu 1979 roku, kiedy na skutek ładunku wybuchowego odpadł kawałek stopy posągu? A czy nie było głośno o rzeźbie „Chłopca z żółwiem” z parku Dolina Szwajcarska w Warszawie, którą w maju 2019 roku 18-letnia instagramerka pozbawiła nosa? I czy inny odłupany nos – ten należący do Sfinksa – nie jest do dziś przedmiotem wielu domysłów i legend?
Nie tylko więc pomnikowy początek i koniec powołują monumenty do istnienia, ale też pomnikowe zmiany, przeobrażenia. Zmiany formy, substancji, otoczenia czy wielu innych elementów związanych z pomnikami, które nazywam tutaj transformersami[1]. Są to monumenty, które w wyniku swojej przemiany wychodzą ze stanu niewidzialnej egzystencji i zaczynają istnieć oraz działać. Istnieją cztery formy tychże przekształceń: deformowanie, regenerowanie, zespalanie i pokrywanie. To właśnie im chciałbym się tutaj przyjrzeć, wskazując, że tego rodzaju działania powodują, iż monumenty powracają ze stanu letargu, znów zaczynają być ważne – podobnie jak w momencie ich stawiania. Pomniki-transformersy nie tylko się przeobrażają, ale również reaktywują.
Nowa Huta. Zbliża się 6. rocznica odsłonięcia na Alei Róż wielkiego, prawie 9,5-metrowego pomnika Włodzimierza Lenina autorstwa Mariana Koniecznego. Anonimowe osoby (lub osoba) nie czekają jednak na jubileusz i dziesięć dni wcześniej, w nocy z 17 na 18 kwietnia 1979 roku, podkładają pod monument ładunek wybuchowy. Akcja prawdopodobnie nie do końca się udała: wykonany z brązu przywódca rewolucji październikowej nie przewraca się, traci tylko kawałek stopy. Reakcja władzy okazała się jednak stanowcza. Była to odpowiedź nie tylko na szkody, jakich doznało pięć osób, i na powybijane szyby w pobliskich budynkach, ale przede wszystkim na próbę destrukcji przyjaźni pomiędzy Polską a Związkiem Radzieckim. Tak, uszkodzenie pomnika miało głębsze znaczenie – było naruszeniem komunistycznego miru, zbrodnią (jak sugerował autor artykułu zatytułowanego „Zbrodniczy wybuch w Nowej Hucie”, opublikowanego 19 kwietnia w „Dzienniku Polskim”).
By ująć sprawców, zaangażowano wielu funkcjonariuszy. W ciągu dwóch lat doszło do 108 przeszukań, 24 oględzin i przesłuchano 664 osoby. Bezskutecznie. Nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności. Służba Bezpieczeństwa zabezpieczyła natomiast oderwany kawałek kończyny Lenina. Po latach trafił on do Instytutu Pamięci Narodowej, a następnie do Muzeum PRL w Krakowie (obecnie oddział Muzeum Krakowa). Warto dodać, że zdeformowany posąg stał się przedmiotem miejskich legend i inspiracją do tworzenia zwyczajowych nazw: Aleję Róż zaczęto nazywać „Aleją Inwalidów”, zlokalizowaną nieopodal restaurację „Stylową” „Barem pod Kuternogą”, a samego posągowego Lenina „Włodkiem Urwipiętą”.
Są też inne pomniki, które tracą nogi i stopy. Są takie, którym znikają inne części ciała, choćby ręce. Również one wywołują szum społeczny. W 2013 roku głośno było o gdańskim pomniku autorstwa Stanisława Milewskiego i Bogusława Szycika przedstawiającym Jana Pawła II i Ronalda Reagana. A mówiło się o nim z powodu ręki Prezydenta USA, którą ktoś odpiłował. Kilka dni później odnaleziono ją pokawałkowaną w skupie złomu zlokalizowanym na terenie Gdańska.
Można jednak odnieść wrażenie, że częściej niż ręce monumenty tracą głowy… Poza tym, że oderwanie głowy posągowi jest aktem zwykłego wandalizmu, ma ono też znaczenie symboliczne: jest gestem pozbawienia życia pomnikowego bohatera i negacją związanej z nim opowieści. To pewien paradoks, gdyż owo uśmiercenie bohatera równocześnie ożywia sam pomnik, zapoczątkowuje bowiem dyskusję o nim. Można podać kilka takich przypadków: na przykład z 2013 roku, kiedy w ukraińskim mieście Berdyczów ktoś urwał głowę posągowi Włodzimierza Lenina, czy z tego samego roku z norweskiego miasta Lillestrøm, gdzie kibic Vålerengi Oslo ściął głowę pomnikowej figurze Toma Lunda, byłego piłkarza Lillestrøm SK. Jedną z najbardziej jaskrawych ilustracji tego zjawiska jest trzykrotne – w latach 2006, 2015 i 2020 – oderwanie głowy posągowi Krzysztofa Kolumba z Bostonu w Stanach Zjednoczonych. Był to znak protestu przeciwko kolonizatorstwu i niewolnictwu. Ten ostatni przykład pokazuje, że działania destrukcyjne wobec pomników mogą mieć powtarzalny, zrytualizowany charakter. Rytualizacja powoduje, że pomniki nie znikają z przestrzeni debaty publicznej, że trwają dzięki ciągłej zmianie formy (tu: utracie głowy).
Rytualizacja towarzyszy także innego typu działaniom związanym z deformowaniem pomników. Zdarzają się sytuacje, że pomnikowa postać traci swój atrybut, charakterystyczny przedmiot, który określa jej tożsamość. Tradycją stały się choćby kradzieże pióra, które trzyma w ręku postać hrabiego Aleksandra Fredry wyeksponowana na wrocławskim rynku. Jak informują przedstawiciele administracji miasta, pióro znika nawet kilkanaście razy rocznie, na przykład w roku 2014 znikało 17 razy. Urzędnicy przygotowali się na tego typu okoliczności – posiadają zapas plastikowych piór, które na bieżąco są wtykane w miejsce tego ukradzionego lub zniszczonego. Wielokrotnie znikało też astrolabium z warszawskiego monumentu Mikołaja Kopernika. W 2011 roku złapano trzech młodych sprawców, którzy się tłumaczyli, że chcieli zjeść kebaba w towarzystwie astronomicznego przyrządu. Podobne przykłady można mnożyć: w Bydgoszczy Marianowi Rejewskiemu nie raz skradziono notatnik, w Tarnowie Tadeuszowi Tertilowi zabrano okulary, w Gdańsku tatarskiemu żołnierzowi część buńczuka, a starszej kobiecie z wrocławskiego pomnika Anonimowego Przechodnia wyrwano laskę. Wszystkie te wydarzenia przerywają milczenie (wokół) pomników – były i są opisywane oraz komentowane w mediach. Ustawiczne „okaleczanie” pomników poprzez ich deformację zwraca też uwagę na jeszcze jedną kwestię. Otóż wydaje się, że pomniki ze względu na swoją obecność w miejscach publicznych posiadają zdolność drażnienia odbiorców, mierżą ich swoją bliskością i formą; ustawicznie zachęcają i podpowiadają: „Wyrwij mi pióro!”, „Złam rękę!”, „Oblej farbą!”. Próbują w ten sposób wyrwać się z cienia i znaleźć się w centrum społecznej uwagi.
Zdeformowane pomniki są nierzadko przywracane do stanu pierwotnego. Tak było ze wspomnianą głową Kolumba, podobnie z piórem Fredry. Elementy, które zastępują te ubytki, można nazwać protezami. Są to bowiem zastępniki wykonane często z innego materiału niż oryginał. Jednymi z najbardziej znanych są walcowate trzony tak zwanej kolumny Zygmunta w Warszawie. Ów pomnik zaprojektowany przez Augustyna Locciego i Constantina Tencallę, odsłonięty w 1644 roku, powstał ku czci Zygmunta III Wazy z inicjatywy jego syna, Władysława IV. Figurę króla postawiono na wysmukłej kolumnie, której jednym z elementów jest wspomniany trzon. Pierwszy, oryginalny, był wykonany ze zlepieńca zygmuntowskiego pochodzącego z Gór Świętokrzyskich. Na skutek działań wojennych podczas potopu szwedzkiego oraz postępującej przez lata erozji uległ on zniszczeniu i pod koniec XIX wieku zastąpiono go granitowym. Ten z kolei ucierpiał w pierwszych dniach powstania warszawskiego i ze względu na zły stan wymieniono go na nowy, wykonany tym razem z granitu strzegomskiego. Pomnik stanął na nowej kolumnie 12 lipca 1949 roku. W porównaniu z wcześniejszą lokalizacją przesunięto go wtedy o kilka metrów, a także obrócono, zwracając twarzą w kierunku Krakowskiego Przedmieścia. Wymiany trzonów kolumny do dziś są wspominane, utrwalając istnienie pomnika w społecznym dyskursie, który wciąż trwa, gdyż „stare” dwa walce kolumnowe wyeksponowane są publicznie w formie swoistego lapidarium przed Zamkiem Królewskim i w ten sposób ustawicznie reaktywują opowieść o regeneracji monumentu.
Regenerowanie może jednak nie tylko przyjmować formę amputowania wadliwej części pomnika i przytwierdzenia protezy, ale też przyjąć postać manipulacji tkanką pomnika w celu nadania mu pożądanego stanu. Może to polegać na obróceniu monumentu, jak w przypadku kolumny Zygmunta – w ten sposób „naprawia się” lub poprawia coś, co nie jest takie, jak chce to widzieć władza. W 2018 roku głośno było o takiej właśnie „transformacji poprzez obrót”. Przekręcono wówczas o 135 stopni zlokalizowany przy rondzie Jazdy Polskiej w Warszawie 16-metrowy, również kolumnowy, zaprojektowany przez Mieczysława Naruszewicza i Marka Moderaua pomnik Tysiąclecia Jazdy Polskiej. Operacja była ponoć konieczna ze względów estetyczno-symbolicznych. Chodziło o to, „że jak się jedzie główną arterią, to się patrzy na zady koni” – jak podkreśliła wówczas przedstawicielka stołecznych władz.
„Masz tu rower, stare buty i sp… z Nowej Huty”. To jedno z najbardziej znanych w Polsce haseł związanych z pomnikami. W latach 80. pod nowohuckim pomnikiem Lenina ktoś pozostawił rower – podobno marki Ukraina – schodzone obuwie i tabliczkę z powyższym napisem. Informacja o akcji szybko rozprzestrzeniła się niczym nowohucki viral, a z czasem stała się miejską legendą. Dziś przywołuje się ją jako przykład oddolnej walki z systemem komunistycznym, a wraz z nią wracają wspomnienia o samym monumencie. Choć – jak to z legendami bywa – nie ma całkowitej pewności, czy do wydarzenia rzeczywiście doszło.
Pokazuje ono jednak ważną kwestię: połączenie pomnika z nowym elementem może rezonować społecznie i wywołać dyskusję o samym monumencie oraz o niesionym przez niego znaczeniu. Tak było w październiku 2013 roku w Gdańsku, gdy na komisariacie policji odebrano zgłoszenie od zdenerwowanej kobiety – z równowagi wyprowadziło ją to, co zobaczyła. Przy alei Zwycięstwa, obok pomnika radzieckiego czołgu T-34 z czasów drugiej wojny światowej dostawiono rzeźbę przedstawiającą scenę gwałtu kobiety przez żołnierza Armii Czerwonej. Policja bezzwłocznie podjęła interwencję, a poszukiwanie osoby, która wyeksponowała obrazoburczy obiekt, nie trwało długo. Był nim Jerzy Bohdan Szumczyk, wówczas student gdańskiej ASP, który najpierw wykonał rzeźbę, a potem postawił ją przy pomniku. Studenta zatrzymano w celu złożenia wyjaśnień, a jego pracę zabezpieczono jako dowód. Zastanawiające jest, co w zasadzie wywołało zgorszenie kobiety. Czy był to sam obraz gwałtu, czy może sprofanowanie pamięci o żołnierzach Armii Czerwonej? Pomnik T-34 wzniesiono wszak ku ich chwale, gdy tymczasem Szumczyk ukazał ich jako zbirów. Działanie to wywołało jednak również inny skutek. Optyczne zniekształcenie miejsca pamięci spowodowało, że pomnik czołgu, który przez lata wtapiał się w tkankę miasta i zdążył stać się zwykłym, codziennym elementem jego pejzażu, nagle przypomniał o swoim istnieniu. I nie jest wykluczone, że taki właśnie był cel działania Szumczyka: przypomnienie zapomnianego. Są bowiem pomniki, które nie mogą pozostać niewidoczne, zwłaszcza te, które są symbolami krzywdy i cierpienia. O takich pomnikach, zdaniem artysty, należy więc mówić, nawet kosztem społecznego oburzenia lub właśnie dzięki niemu.
Ten sposób modyfikacji wizualnych aspektów pomnika oraz jego otoczenia poprzez zespalanie z innym obiektem wykorzystała również inna artystka, Iza Rutkowska. Kilka lat temu stworzyła przeskalowaną zabawkę, drewnianego konia na biegunach, i wybrała się w tournée po krajach kolonialnych, odwiedzając w 2020 roku Hiszpanię, a w 2021 Włochy i Francję. Pod pomnikami konnymi generała Espartero, Wiktora Emanuela II czy Ludwika XIV stawiała własnego konia na biegunach, ukazując w krzywym zwierciadle autorytarny przekaz niesiony przez pomnikowe figury triumfatorów. Celem Rutkowskiej było obudzenie monumentów z uśpienia; postanowiła wysunąć na pierwszy plan „opresyjność pomników konnych i niesprawiedliwość z jaką cały czas projektuje się przestrzenie publiczne bez uwzględniania potrzeb użytkowników i bez ich udziału” – jak można przeczytać na stronie artystki.
Do przeobrażenia pomników może też dochodzić w wyniku ich pokrycia – może się ono odbywać w całości lub w części, a także różnymi substancjami, mniej lub bardziej ciekłymi, ale też tekstyliami lub chociażby specjalnymi konstrukcjami. Zacznijmy od pokrywania pomników farbami.
Noc z 27 na 28 kwietnia 1991 roku. Praga, dzielnica Smichov, plac Kinských. Ktoś pokrywa powierzchnię wyeksponowanego na piedestale pamiątkowego czołgu różową farbą. Wydarzenie odebrano jako skandaliczne, zwłaszcza w dogorywającym już wówczas Związku Radzieckim, jako że pomnik czołgu o symbolu IS-2 był wzniesiony ku czci Armii Czerwonej, mitycznej wyzwolicielki Czechosłowacji spod jarzma niemieckiego okupanta. Tymczasem jednak dla wielu Czechów i Słowaków był symbolem komunistycznego reżimu, który pojawił się w ich kraju wraz z radzieckimi żołnierzami. Pokrycie czołgu różową farbą było więc swego rodzaju metaforycznym odcięciem od niechcianej przeszłości i jednocześnie afirmacją zachodniego świata kapitalistycznego. Akcję przeprowadził wraz z grupą przyjaciół David Černý, będący wówczas studentem praskiej ASP. Artystę szybko aresztowano, a czołgowi przywrócono oryginalne kolory. Niedługo potem znów stał się różowy za sprawą grupy czeskich parlamentarzystów, a następnie został zdemontowany i przekazany jako eksponat, najpierw do muzeum wojskowego w Pradze, później w Lešanach. Wreszcie trafił do Brna, gdzie do dziś stoi przed kościołem Jana Ámosa Komenskiego.
W innych krajach byłego bloku wschodniego pomniki będące reliktami komunistycznymi również były i wciąż są (jeśli jeszcze ich nie zdemontowano) zamalowywane lub pokrywane rozmaitymi napisami (np. hasło „brudas” na nodze – powracającego w tym eseju niczym refren – posągu Lenina z Nowej Huty). Jeśli różowy kolor jest symbolem kapitalizmu i masowej kultury (powszechnie kojarzy się chociażby z gumą do żucia czy lalkami Barbie), to co dopiero powiedzieć o postaciach Santa Clausa, Supermana, Jokera, Ronalda McDonalda czy Kapitana Ameryki. A to właśnie kostiumy tych postaci pojawiły się w 2011 roku na figurach żołnierzy – bohaterów bułgarskiego pomnika Armii Radzieckiej. Pod postaciami zamieszczono napis: „Na miarę czasów”. Monument wzniesiony w 1954 roku na bulwarze Cara Wyzwoliciela w Sofii był zresztą wielokrotnie pokrywany farbą, a każda z tych akcji była szeroko komentowana. Na przykład w 2013 roku postaci te pomalowano na różowo. Było to nawiązanie do akcji Davida Černego z 1991 roku i jednocześnie forma przeprosin za udział wojsk bułgarskich w inwazji na Czechosłowację w 1968 roku oraz stłumienie Praskiej Wiosny. Od 2023 roku bułgarski pomnik Armii Radzieckiej jest oficjalnie demontowany. Wkrótce pozostanie po nim tylko wspomnienie.
Pomniki mogą być także pokrywane flagami (narodowymi – np. ukraińskimi po wybuchu wojny; grup społecznych – choćby LGBT), elementami garderoby (t-shirtami – np. z napisem „Konstytucja”; czapkami – w tym mikołajową, którą rokrocznie nakłada się na 9-metrowy pomnik ziemniaka w Biesiekierzu; maseczkami – jak podczas pandemii), a czasem bywają odziewane w całości. Okazuje się bowiem, że pomniki pokryte różnymi materiałami i ubraniami stają się bardzo dobrym medium rozpowszechniania haseł i idei, manifestowania określonych wartości oraz informowania o szczególnych wydarzeniach. 4 czerwca 2019 roku warszawski monument Nike autorstwa Mariana Koniecznego przebrano w kostium postaci z komiksu DC – Wonder Woman – i wyposażono w dodatkowe elementy narodowe: polską flagę i godło. W ten sposób pamięć o pierwszych częściowo wolnych wyborach w Polsce z 4 czerwca 1989 roku połączono z wizerunkiem kobiety-obrończyni. Natomiast w 2024 roku stojący przed Akademią Górniczo-Hutniczą w Krakowie posąg górnika ubrano w skafander astronauty. Była to zapowiedź zbliżających się zawodów European Rover Challenge 2024 zorganizowanych dla robotów marsjańskich. Choć była to w zasadzie zwykła akcja promocyjna, zwróciła uwagę mediów i internautów. Przy okazji niewidoczny na co dzień pomnik górnika również stał się obiektem zainteresowania, o czym świadczą niektóre komentarze, choćby: „Górnictwu kosmicznemu mówimy nie… Znaczy się: tak!” lub „Widzę sojusz robotniczo-kosmonaucki. Nowe idzie…”.
Pomniki, które ulegają przeobrażeniom, nie są więc niewidzialne, nie wegetują, nie śpią przez całe swoje życie, lecz są aktywne również poza momentem wzniesienia i likwidacji. Transformersy mają swoją sprawczość. To nie o zmianę formy tutaj przecież chodzi. Dzięki swoim przemianom pomniki stają się zdolne do przeniesienia tak siebie, jak i nas do świata innego niż ten, z którym były powiązane przed swoją transformacją. Różnica pomiędzy tymi światami jest taka, jak między pomnikiem zielonego czołgu IS-2 („świat” sowieckiej okupacji) a różowym pomnikiem Černego (posowiecka rzeczywistość), jak między pomnikiem nowohuckiego Lenina w całości (ideologia komunistyczna) a tym samym, lecz bez nogi (walka z reżimem), pomiędzy monumentem Ludwika XIV (symbol władzy) a jego wersją z dołączonym koniem na biegunach (karykatura arystokracji), wreszcie jak pomiędzy kolumną Tysiąclecia Jazdy Polskiej ustawioną zadem do przechodniów (świat w krzywym zwierciadle) a tym samym obiektem w wersji obróconej (powaga i porządek).
Obudzenie niektórych pomników, wyrwanie ich ze świata niewidzialności bywa niebezpieczne i może mieć swoje przykre konsekwencje. W uśpionych pomnikach kryje się bowiem uśpiona opowieść – jest ona z nimi immanentnie powiązana. Zmiana tkanki pomnika jest zawsze ingerencją w jego narrację, ingerencja w nią zaś jest interwencją w monument sam w sobie. Tymczasem w Kodeksie karnym istnieje instytucja „znieważenia pomnika” (art. 261), czyli dokonania takiej jego transformacji, że zaczyna on działać w sposób odmienny do założonego; że przenosi nas w świat, który jest niepożądany. Nie wszystkim odpowiada przecież wizerunek gwiazdy piłki nożnej bez głowy czy radzieckiego czołgu zestawionego z rzeźbą czerwonoarmisty-gwałciciela. Są jednak transformacje, które nie znieważają pomników. Przeciwnie, niektóre z nich, jak założenie posągowi górnika skafandra, mogą być mile widziane. Takie akty przeobrażenia wyzwalają sympatyczną opowieść.
Ile istnieje pomników-transformersów? Całkiem sporo. Można nawet zaryzykować tezę, że wszystkie pomniki są transformersami – tylko jedne małymi, to znaczy takimi, które rzadko się przeobrażają, a inne dużymi, które często i poważnie zmieniają swoją postać. Jednocześnie można powiedzieć, że duże transformersy, przynajmniej niektóre, żyją krócej. Głębokie i częste przeobrażenia są bowiem kosztowne dla pomników – negatywnie wpływając na ich kondycję i przyczyniając się do szybkiej śmierci. Dotyczy to choćby pomników komunistycznych, również opisanych w tym tekście, które zanim zakończyły swój żywot, wielokrotnie i gruntownie się przeobrażały, chcąc w ten sposób coś ważnego zakomunikować, zamanifestować, wykrzyczeć. Małe transformersy żyją natomiast dłużej. Możliwe więc, że niewidzialność pomników tak naprawdę wydłuża ich życie.