Przedwiośnie to trudna pora roku. Nadal dominują szarości. Pojawiają się przebłyski słońca, które niosą nadzieję na zmianę, jednak w następnej chwili, wraz z ciężkimi chmurami, śnieżycami czy deszczem, ponownie odzywają się niepewność i rezygnacja. Przyroda wciąż czeka na odwlekany sygnał do odrodzenia, ludzi przygnębia przeciągające się oczekiwanie, a w atmosferycznym kotle coś ciągle gotuje się, miesza i waży. Kiedy nastąpi przesilenie? Doczekamy się zmiany, czy już zawsze brodzić będziemy w błocie? Metafora przedwiośnia, wykorzystana w tytule opublikowanej w 1924 roku powieści Stefana Żeromskiego, jednym celnym słowem opisuje sytuację społeczną u progu spodziewanej transformacji politycznej. Obrazuje zmęczenie oczekiwaniem na zmianę, niepewność związaną z jej nieprzewidywalnymi konsekwencjami, ale też przekonanie graniczące z pewnością, że kiedyś stanie się ona faktem: zima przecież musi minąć, a siły dobra – zwyciężyć.
Pisząc swoją książkę w pierwszych latach po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, Żeromski ukazał różnorodne postawy społeczne i zaprezentował stronnictwa polityczne, konkurujące wówczas o władzę w kraju – opisał cele, idee, przekonania i fantazmaty reprezentowane przez ich przedstawicieli. Przyjęcie perspektywy outsidera karmionego matczynym mitem sielskiej utopii, rozczarowanego przemocą rewolucji a potem konfrontującego się z ojcowską wizją państwa ludzi równych, opartego na idei postępu i śmiałych, realnych innowacjach technicznych, pozwoliło pisarzowi na stworzenie prozy łączącej projekcje oczekiwań bohatera, opisy jego realnych doświadczeń i trzeźwą krytykę rzeczywistości. Niesłabnąca po stu latach od jej powstania aktualność tej lektury nie wiąże się jedynie z celnym wytypowaniem graczy politycznych, których ideowi spadkobiercy do dzisiaj utrzymują znaczące pozycje na scenie wydarzeń. Wynika także z bezwzględnego zderzenia idealizmu z rzeczywistością oraz z jakości wątków obyczajowych i klasy literackiego portretu Cezarego Baryki – młodzieńczego everymana, który mógłby stać się człowiekiem czynu, jednak jego krytyczny zmysł prowokuje dystans wobec każdego z próbujących pozyskać jego sympatię stronnictw.
„Przedwiośnie” relacjonuje wędrówkę bohatera przez młode państwo, którego organizacja nie niweluje zastanych podziałów społecznych. Baryka konfrontuje się z przedstawicielkami i przedstawicielami różnych klas i stanów, a jego rozczarowania pozwalają na weryfikację kolejnych idei tworzących rzeczywistość. Krytyczna prezentacja ścierających się perspektyw widzenia świata dowodzi nieuniknionej konieczności politycznych przemian. Żeromski zadbał jednak także o emocje czytelników, wprowadzając szereg atrakcji obyczajowych. Zobrazował pokusy, ambicje i wątpliwości swojego protagonisty, wędrującego przez labirynt pozornej różnorodności. Jej polityczny wymiar, wbrew wrażeniu otwartego pola możliwości, de facto nie pozostawia mu wyboru, z założenia wymuszając konformizm, skutkujący – będącą do dzisiaj bolesną konsekwencją politycznego zaangażowania – rezygnacją z własnej wolności. Stworzona przez Żeromskiego opowieść możne wyrażać nastroje kolejnych pokoleń mieszkanek i mieszkańców Polski, gotowych angażować się w pracę i walkę o lepszą przyszłość, a równocześnie nie odnajdujących dla siebie miejsca w repertuarze ofert istniejących partii politycznych czy grup aktywistycznych. Mimo to – być może przez obciążenie szkolną, ujednoznaczniającą interpretacją, a być może za sprawą powielanego niegdyś przeświadczenia o trafności tez Francisa Fukuyamy czy przekonania o doskonałości dojrzewającej polskiej demokracji – po 1989 roku „Przedwiośnie” jedynie sporadycznie inspirowało realizatorów i realizatorki teatralne.
Tegoroczne przedwiośnie, wraz z premierą spektaklu na podstawie powieści Żeromskiego, którą w Teatrze Powszechnym przygotował dyrektorski duet kierujący tą sceną – Paweł Łysak (reżyseria) i Paweł Sztarbowski (scenariusz i dramaturgia) – może to zmienić. Warszawskie „Przedwiośnie” trafnie ujmuje nastroje wyczuwane w kraju u schyłku tegorocznej zimy. Jednak, wbrew dewizie określającej charakter instytucji, która wyprodukowała ten spektakl – „teatr, który się wtrąca” – jego realizatorzy nie podejmują próby wywarcia realnego wpływu na rzeczywistość, rezygnując z postulatu faktycznej sprawczości teatru, w którym jeszcze niedawno pokładaliśmy nadzieję ma zmianę rzeczywistości. Przedstawienie Łysaka nie podbija stawki ani nie próbuje przekonywać nieprzekonanych, że transformacja polityczna lub społeczna – niezależnie od tego, czy miałaby być oparta na paradygmatach rewolucji czy ewolucji – jest warunkiem koniecznym naszego istnienia; nie wskazuje praktycznych celów ewentualnych przemian ani nie określa aktywistycznych azymutów. Jego twórcy zdają się kierować swoje działania artystyczne do stołecznej publiczności, zakładając przy tym wzajemne zrozumienie i podobną orientację w sferze aktualnej polityki. Nie rezygnują całkiem z charakteryzującego ich od lat zaangażowania, wprowadzając jednak do swojej pracy element trzeźwej autokrytyki. W efekcie – podejmując odważną grę z kanonicznym tekstem – biorą na siebie ryzyko polemicznych reakcji własnych sprzymierzeńców.
Łysak i Sztarbowski nie dążą do potwierdzenia swoim spektaklem powziętych z góry założeń, a raczej do otwarcia dyskusji dotyczącej kierunku możliwych przemian. W efekcie warszawskie „Przedwiośnie” jest – tyleż trafną, co przykrą z perspektywy potencjalnych buntowników – diagnozą obecnego kryzysu idei, zdolnych porwać polskie społeczeństwo do współdziałania w imię wolności, równości i egzekucji posiadanych praw. To spektakl, który otwiera dyskusję, ale – podobnie jak książka Żeromskiego – nie wskazuje konkretnych zadań, dążeń czy celów. To „Przedwiośnie” niespecjalnie grzeje ani nie ziębi, a pozostawiając widzów letnimi, potęguje poczucie przygnębienia, prowokowane przez zbyt długą, trwającą od jesieni 2015 roku, polityczną zimę. Wszystko to pozwala jednak, co stwierdzam nie bez żalu, uznać trafność diagnoz, które prezentowane są w czasie trwania tego spektaklu zarówno na scenie, jak i z wykorzystaniem przestrzeni teatralnej widowni.
„Przedwiośnie” rozpoczyna krótki monolog Sebastiana Słowińskiego – aktywisty zaangażowanego w Strajki Kobiet, współpracującego już wcześniej z Teatrem Powszechnym jako jeden z kuratorów Forum Przyszłości Kultury. Przedstawiając się własnym imieniem i nazwiskiem manifestuje przekonanie o słuszności poglądów, które reprezentuje. Nie wskazuje jednak niczego, co pozwalałoby na określenie ich istoty, ukazanie towarzyszących im przesłanek, nakreślenie potencjalnych celów a nawet identyfikację grupy, w imieniu której się wypowiada, używając zaimka „my”. Siedząc w głębi widowni, wyróżniony punktowym światłem spomiędzy publiczności rozpoczynającego się właśnie spektaklu, Słowiński wygłasza deklaracje, które nie niosą konkretnych treści:
Chciałem powiedzieć, że mamy rację. Niezależnie od wszystkich różnic i podobieństw. Niezależnie od wszystkich frustracji, neuroz, tego, że z zewnątrz, dla innych, wyglądamy na nieodpowiedzialnych, naiwnych, a dla niektórych nawet na głupich. Mamy rację.
Kolejne słowa tekstu wypowiadanego przez aktywistę nie służą opisowi deklarowanej „racji”, a tylko szkicują sytuację zbiorowego podmiotu, w imieniu którego mówi. Wspomina niepewne położenie zawodowe młodych, ich uzależnienie ekonomiczne od rodziców czy potrzebę wolności manifestowaną swobodą wybieranych strojów.
Po chwili punktówka wyróżnia Zuzę Karcz, która zabiera głos, także przedstawiając się jako aktywistka (działa na rzecz świadomości obywatelskiej, klimatu i przeciwdziałania dyskryminacji, współpracowała z Forum Przyszłości Kultury; w spektaklu, który widziałem, nie brała akurat udziału wskazana w programie Janina Świerżewska, aktywistka klimatyczna). Karcz opisuje sytuację, w której się znajdujemy, kierując uwagę widzów na scenę, która – co okazuje się dość ważne – ciągle jest pusta. Odwołuje się do stwierdzeń Petera Brooka, który właśnie w jej pustej przestrzeni dostrzegał potencjalność wszystkich teatralnych bytów, warunkowanych spojrzeniem widzów na pojawiającego się na niej aktora:
Weźmy dowolną pustą przestrzeń i nazwijmy ją „nagą sceną”. Niechaj w tej przestrzeni porusza się człowiek i niechaj obserwuje go inny człowiek. I to już wszystko, czego trzeba, by spełnił się akt teatru.
Aktywistka rozwija ten temat. Stwierdza, że pustka to „stan naturalny i powszechny w życiu i w teatrze”. „Jest w tym coś smutnego” – dodaje, ale od razu dopowiada również, dalej pozostając w zgodzie z manifestem Brooka – „możemy też wyczuć ekscytujący potencjał, możliwość wypełnienia tej przestrzeni, nadania jej sensu”. Metaforyczne znaczenie tego odniesienia nasuwa się samo: pustka, z którą zostaliśmy po wypaleniu kolejnych jednoczących nas idei i impulsów mobilizujących do zbiorowych zrywów, warunkuje nastroje społeczne. Jej poczucie jest oznaką kryzysu, ale także daje szansę na wskazanie nowych perspektyw. Właśnie pustka, wraz ze swoją otwartością i wszystkimi możliwymi sposobami jej zagospodarowania, staje się podstawowym punktem odniesienia w spektaklu wyreżyserowanym przez Łysaka. Sugestia, że teatr jest przestrzenią modelową dla sytuacji społecznych, nie zostaje w nim może wypowiedziana wprost, wyłania się jednak z kolejnych przywoływanych metafor i porównań. Warunkowana jest także przez kontekst konkretnych – znanych ze swojego zaangażowania – scen, zespołów czy instytucji podejmujących próby reformowania praktyki funkcjonowania miejsc kultury w przestrzeni publicznej ze szczególnym uwzględnieniem zadań edukacyjnych, kulturotwórczych oraz poszerzających świadomość polityczną.
Narracja Karcz tworzy ramy dla sytuacji scenicznej, sygnalizując rezygnację z iluzyjnej konwencji teatralnej. Przed publicznością pojawia się aktor. Michał Czachor – niezdecydowany, nieokreślony, jakby niepewny – prezentuje się w świetle i cieniu jako narzędzie, które może zostać użyte w spektaklu. Egzemplarz adaptowanego scenariusza „Przedwiośnia” daje mu jedynie iluzoryczne oparcie, wzmocnione i ustabilizowane dopiero przyporządkowaną mu rolą. Osób na scenie przybywa. Klara Bielawka jako jedyna przedstawia się sama. Zaznacza kobiecą podmiotowość, jednak mówi o sobie w trzeciej osobie: „To jest aktorka”. Tematyzowanie kolejnych składników przedstawienia pozwala umieszczać je przed publicznością, w teatralnej ramie, prowadząc do stopniowego odchodzenia od konwencji metateatralnej. Aktorki i aktorzy podtrzymują jednak możliwość zrywania kontraktu warunkowanego przyjęciem konkretnych ról i szansę na przełamywanie zasady umowności; nadal będą mogli relacjonować działania swoich postaci, porzucać iluzoryczność, krytycznie odnosić się do działań bohaterek i bohaterów czy komentować przebieg zdarzeń. Wrażenie ciągłej negocjacji podkreśla także użyta scenografia, której najważniejszymi elementami są kamery filmujące aktorów na tle sporego green screenu, co pozwala na umieszczenie postaci w rozmaitych przestrzeniach i plenerach.
Stanowiący podstawę spektaklu prozatorski tekst Żeromskiego interpretowany jest ironicznie. Szczególnie wyraźnie widać to w scenach nawiązujących do jego domniemanej wzniosłości: westchnienia aktorek i aktorów podczas wspomnienia idealizowanych przez matkę Siedlec czy wyśpiewywana przez ojca (Arkadiusz Brykalski) apologia szklanych domów prowokują śmiech publiczności. Ironia towarzyszy też całej koncepcji dramaturgicznej tej adaptacji: aktorzy oscylują pomiędzy relacją a działaniem, zdarzenia przedstawiane są skrótowo, a prezentacja codziennego życia polskiej arystokracji, wypełniającej czas stwarzaniem pozorów, jedzeniem, piciem, romansami czy tańcem może wskazywać nie tyle hamulce ograniczające jej zapał do działania, ile więdnącą motywację tych, w których dzisiaj pokładamy nadzieje, chcąc widzieć w nich inicjatorów przemian. Gorzka autoironia warunkuje także refleksję dotyczącą aktywizmu społecznego oraz roli teatru i szerokiej sfery kultury w transformacji społecznej i politycznej.
Ironia może osłabiać krytyczną autorefleksję. Jednak w przypadku „Przedwiośnia” nie ma chyba takiego niebezpieczeństwa. Spektakl Łysaka można uznać za potwierdzenie obserwacji Joanny Krakowskiej, która już kilka lat temu diagnozowała kres zaangażowanego teatru krytycznego. Z drugiej jednak strony przedstawienie to, wykładając na stół wszystkie, nawet najsłabsze karty artywizmu, przypomina o narzędziach, którymi dysponuje sztuka. Rezygnując z barier pomiędzy sceną a widownią, obnażając mechanizmy teatralności i autoteatralności, wprowadzając poszerzającą przestrzeń prezentacji technologię wideo i prowadząc aktorki i aktorów na pograniczu pomiędzy powagą, popisem umiejętności, wygłupem i metarefleksją sugeruje, że wszystko to jest tylko… pustą przestrzenią, która nie będzie w żaden sposób ważna, jeśli nie zostanie wypełniona znaczeniami.
Teatr krytyczny jest tak silny, jak silne są idee pulsujące w społeczeństwie. Przedwiośnie 2023 roku – dokładnie rok po eskalacji działań wojennych w Ukrainie, w czasie pogłębiającego się, wielowymiarowego kryzysu i coraz lepiej uświadamianego sobie przez nas zmierzchu nośnych idei, które jeszcze niedawno, przez ostatnie lata popychały nas do masowego upominania się o swoje prawa, wolność i możliwość wyrażania opinii – jest czasem pogłębiającego się kryzysu i społecznego zwątpienia. W przedwiośniu zbliżających się wyborów parlamentarnych brakuje wzmożenia. Ulice znów są puste. Jednak i one – jak stwierdzą młodzi aktywiści – podobnie jak teatralna scena, w każdej chwili zapełnić mogą się ludźmi. Dajcie nam tylko ideę, zdają się twierdzić skorzy do działania aktywiści wraz z twórcami „Przedwiośnia”, a poruszymy ziemię. Tę ziemię.