W kameralnej przestrzeni, w której – po trudnej do odżałowania stracie miejsca na czwartym piętrze budynku Olimpii – tymczasową lokalizację znalazła poznańska Scena Robocza, Lena Witkowska w świetnym stylu wskrzesza atmosferę europejskich kabaretów dwudziestolecia międzywojennego. Jej solowy spektakl, którego tekst i reżyseria są efektem współpracy artystki z Adamem Ziajskim, nie jest jedynie odtwórczą stylizacją ani pustym estetycznym nawiązaniem do wspomnienia berlińskich scen, których wizja spopularyzowana została przez brodwayowski musical i inspirowany nim film „Kabaret” Boba Fosse’a. Owszem – wielu obrazom i dźwiękom, a także sposobowi, w jaki aktorka porusza się, mówi i śpiewa, nadano ten charakterystyczny rys; jednak trudno byłoby powiedzieć, że twórcami „Naszej racji” kierowały tani sentymentalizm, chęć powrotu do tego, co minione, czy dążenie do antykwarycznej rekonstrukcji specyficznego nastroju. Witkowska i Ziajski nie stworzyli spektaklu pod publiczkę ani nie podporządkowali swoich celów jedynie rozrywce. Choć zdecydowali się na wybór konwencji odległej od ich wcześniejszych doświadczeń i praktyk artystycznych, nadal najważniejsze są dla nich prezentowane znaczenia. W efekcie widzowie i widzki prezentowanego w Scenie Roboczej, przesyconego niebanalnym humorem przedstawienia, mogą się dobrze bawić, zyskując równocześnie okazję do zastanowienia, a nawet – do wykonania indywidualnego rachunku sumienia. „Nasza racja” stawia pytania o krótkowzroczność, ideologiczne zaślepienie i praktykę jednoznacznego odrzucania odmiennych punktów widzenia. Bezkompromisowo wskazuje ślepe zaułki retoryki pasożytującej na hasłach wyrażających pozorne zrozumienie, akceptację i tolerancję, której realnym celem jest wykluczenie, dyskryminacja i marginalizacja postaw, z którymi się nie zgadzamy, oraz reprezentujących je osób. „Nasza racja” dotyczy siły frazesów i modnych komunałów, które nie tylko zadomowiły się w przestrzeni publicznej, ale ostatnio niemal całkowicie ją zdominowały. To przekonania, które – legitymizowane środowiskowym koniunkturalizmem z jednej i lękiem z drugiej strony – zyskały rangę licencjonowanych prawd.
Realizatorki i realizatorzy poznańskiego przedstawienia zapraszają swoją publiczność w przestrzeń klasycznych kabaretów sprzed wieku, gdzie na kompaktowych scenkach – podczas gdy świat poza nimi stawał się coraz bardziej duszny – manifestowano swobodę, eksponowano erotykę i respektowano wolność słowa. Robią to, by bezkompromisowo wyrazić swój krytyczny stosunek do otaczającej nas rzeczywistości. Atutem spektaklu jest autorska inwencja, wzbogacona przez niebanalna sceniczna osobowość i wyjątkowa artystyczna charyzma – świetnie odgrywającej wszystkie swoje role i znakomicie korzystającej z przeróżnych konwencji – Witkowskiej. W centrum zainteresowania autorek i autorów „Naszej racji” jest prawda – pojęcie zbyt często uznawane za fundamentalne i obiektywne, chociaż relatywne, gdy dochodzi do formułowania ocen, uznania konkretnych wartości czy wyrażania opinii. Spektakl przypomina, że nie zawsze warto się upierać przy raz przyjętym stanowisku, skoro zbiorowe przekonania i dominujące dyskursy, a wraz z nimi powszechnie uznawana prawda, bywają chybotliwe i zmienne.
Widownia została zaaranżowana na wzór klubowego wnętrza – otulona przytłumionym światłem publiczność siada przy stolikach, zajmując krzesła pokryte miękkimi, kosmatymi narzutami, mającymi zapewnić komfort. Jedzenia ani napojów się tutaj nie podaje. Serwetki, które stoją na stolikach, mogą służyć jedynie do otarcia łez. Jeśli się pojawią, nie będą raczej efektem smutku czy wzruszenia, ale swobodnego śmiechu. Być może śmiechu oczyszczającego i konstruktywnego – z nas samych. Niewielka scena zasłonięta jest czerwoną kurtyną. Klasyczną, fortepianową muzykę w tle przerywa dzwonek, po którym rozbrzmiewają werble. Zza kurtyny wychylają się pokryta białym makijażem twarz i dłonie w białych rękawiczkach. Witkowska wita wszystkich w kilku językach. Nie szczędząc mimicznej ekspresji, zapowiada, kto dziś przed nami nie wystąpi i czego nie zobaczymy. Ten zabieg celnie wykorzystuje figurę metonimii: równie dobrze każda z wymienionych postaci mogłaby pojawić się na scenie. Wyliczenie nieobecnych nie usuwa ich ani nie wymazuje, raczej na nich wskazuje. Opisywane są między innymi: ruda Rosjanka Wietka z piosenką „Uwzięli się na nas ci z całego świata”; dom samotnych matek w fokstrocie „Rodzić siebie czy po ludzku”; kobieta bez brody, pudru i sensu; znany celebryta w niemym monologu „Ja się nigdy nie obrażam” czy gwiazda diecezji bielsko-żywieckiej, ultraszansonistka Dogma Katą z utworem „Zawsze bądź na nie”. Skoro ich nie ujrzymy, kogo lub czego można się spodziewać? Na zapowiedź nie trzeba długo czekać – aktorka deklaruje, że „spijając absolutną ambrozję z naszego alfabetu” stwarzać będzie „całą prawdę, nagą prawdę, tę wielką prawdę”. Zatem – każdy dostanie coś innego. A może nawet, jak w tytule spektaklu Wiktora Rubina i Jolanty Janiczak, którzy kilka lat temu stworzyli własną wersję „Mistrza i Małgorzaty”: każdy dostanie to, w co wierzy. W ten sposób z terytorium prawdy wystrzeleni zostajemy na orbitę postprawdy.
W kolejnych songach, monologach i dialogach, które nawiązuje z publicznością, Witkowska kreuje przeróżne postaci. Czasem zaznacza ich specyficzne cechy za pomocą kostiumu albo tonu czy mocy głosu, a nawet odgrywa nieme intermedia, jednak siła kreacji leży tu przede wszystkim po stronie tekstu. To ciągła gra w konwencje, bez prób tworzenia choćby cienia iluzji czy odwołań do teatru realistycznego. Kilkoro autorek i autorów muzyki wykorzystało charakterystyczne style kabaretowe. Słychać zarówno oczywiste nawiązania do szlagieru „Mein Herr”, jak i melodie przypominające dawny repertuar Piwnicy pod Baranami. W każdym z songów, tak jak i w każdej kolejnej roli, odbijają się poglądy przedstawicielek i przedstawicieli przeróżnych współczesnych opcji światopoglądowych. Witkowska znakomicie wyłapuje i wykorzystuje ich ideologiczne zaślepienie, kreując wyraziste komediowe bohaterki i komicznych bohaterów. Najważniejszym narzędziem osłabiającym retoryczny zapał trawestowanych wypowiedzi jest celna ironia.
Jedną z pierwszych postaci tworzonych przez aktorkę jest obrończyni rodziny i zwolenniczka porządku – kobieta gotowa leczyć „wszelkich odchyleńców”. W egzaltowanym songu prezentującym jej poglądy dowodzi, że żaru żaru, który prowokuje i bawi publiczność, nauczyła ją tradycja. W oczach lewicowo zorientowanych widzów teatralnych kolejne sceniczne kreacje Witkowskiej mogą jawić się mniej jednoznacznie. Przykładem służy monolog wygłaszany tonem naśladującym przemówienia dyktatorów. To swoisty manifest cancel culture, która domaga się odrzucenia zepsutej cywilizacji i chorobliwej kultury, w zamian proponując wesołość, zdrowie, trywialność i śmiech. Co z tego, można spytać: przecież deklaracje pozytywnego myślenia nie naprawią świata, przemilczenia nie zmienią kultury dnia codziennego, a manifestowana miłość nie jest dowodem zrozumienia ani akceptacji innych ludzi. W tym kontekście szczególnej mocy nabiera krytyczny monolog, którego tematem jest jednostkowa wrażliwość. „Czy oznacza to, że prawda już zawsze będzie zależna od czyichś emocji?” – pyta jedna z postaci słowami, pod którymi tym razem mogliby się zapewne podpisać też współtwórcy spektaklu. Sygnalizują oni, że jest tylko miłość i strach, a uznawana prawda zależna jest od chwiejnych zapatrywań, zmieniających się perspektyw i stanów lękowych. Sugerują, że narzędzi, pojęć i teorii zdolnych usprawiedliwić niemal wszystkie egoistyczne i egocentryczne zachowania dostarczyli nam popularni filozofowie, psychologowie i psychoanalitycy. W repertuarze Witkowskiej jest piosenka, w której obwinia – między innymi – Lacana, o to, że jest „taka niewyspana”; Freuda, że jest z niej „życiowa niedojda”, Fromma, że „żyje w kodach” i Junga, ponieważ „ze światem nie współgra”.
W „Naszej racji” wybrzmiewa bardzo ważny głos, krytycznie odnoszący się do tak powszechnego dzisiaj przypisywania sobie przez różne osoby i grupy monopolu na prawdę. Tymczasem kluczowym pojęciem wydaje się w tym przypadku postprawda – przekonanie o własnej słuszności, które nie jest warunkowane przez fakty, lecz emocje i zaprogramowane pierwotnie oczekiwania. W tym kontekście spektakl jawi się jako – tyleż celna, co wyważona – krytyka emocjonalnego terroru, który służy zdobywaniu kolejnych przyczółków przez osoby szczycące się brakiem przywilejów, co traktowane jest przez nie jak atut w walce o dyskursywną władzę. Można na ten spektakl patrzeć w szerokim planie społecznym i traktować go jako zachętę do krytycznej refleksji dotyczącej określonych pojęć, które – w pozornej słabości opisywanych nimi podmiotów – stanowią ich oręż, dając szansę na ich dominację ponad innymi. Jednak pod tym uniwersalnym polem odniesień wyprodukowany przez Scenę Roboczą spektakl niesie także znaczenia metateatralne, które wpisać można na przykład w aktualną, gorącą dyskusję na temat „przejęcia” Teatru Dramatycznego im. Gustawa Holoubka przez Monikę Strzępkę i – zaskakująco niewidoczny w ostatnich miesiącach – Dramatyczny Kolektyw kobiet, które wspólnie miały podejmować strategiczne decyzje dotyczące tej instytucji. Czy perspektywa feministyczna, postulaty uwzględnienia emocjonalność albo hasła domagające się uspołecznienia pracy w kulturze mogą stać się narzędziami opresji? Głosy byłych, a nawet części obecnych pracownic i pracowników stołecznej sceny sugerują, że czasem nie zmieniają się mechanizmy władzy i praktyka zarządzania, a jedynie retoryka i rytuały, które im towarzyszą. Postprawda nie jest obiektywna i nie wyklucza racji żadnej ze stron toczącego się sporu.
„Nasza racja” otwiera też kolejny – lokalny, a nawet osobisty, związany ze współtwórcą tego spektaklu – poziom znaczeń. Przedstawienie jawić się może jako reakcja na oskarżenia, które pojawiły się w przestrzeni publicznej po ogłoszeniu przez redakcję miesięcznika „Dialog” decyzji Kapituły Nagrody im. Konstantego Puzyny przyznającej „Kamyk Puzyny” Adamowi Ziajskiemu. Po tej informacji dziewięcioro „obecnych i byłych pracownic, artystek oraz osób technicznych” związanych ze Sceną Roboczą zaprotestowało, przesyłając oświadczenie, w którym sprzeciwiły się wspomnianemu wyróżnieniu. Mowa w nim o niewidzialnej pracy całego zespołu, która składała się na sukces Sceny Roboczej, podczas gdy sposób, w jaki miał nią zarządzać Ziajski, określony został jako „wyniszczający”. Autorki i autorzy listu napisali, że czuli się mobbingowani i zastraszani. Oświadczenie zostało opublikowane w kwietniowym numerze „Dialogu”, gdzie poprzedzały je tekst i wywiad, w których ukazane zostały osoby przez lata współtworzące Scenę Roboczą i wybrzmiały głosy jej ówczesnych pracownic. Treści tych tekstów i oświadczenia jawią się jako sprzeczne. Znaczącym wydaje mi się fakt, że sygnatariuszki i sygnatariusze oświadczenia nie ujawnili się do dzisiaj (ich nazwiska mają być znane redakcji „Dialogu”). Docierające do mnie od kwietnia zapowiedzi, że sprawa ta będzie miała kolejne, jednoznaczne i mocne odsłony przynoszące dowody konkretnych przekroczeń, nie zostały dotychczas spełnione. Zamiast argumentów rozpylono smród, używając modnych słów, takich jak praca niewidzialna, inkluzywność, mobbing, zastraszanie czy mikrozarządzanie jednostki. Każdy ma prawo do własnej prawdy. Jednak kiedy nawet niepotwierdzone oskarżenia mogą niszczyć czyjś dorobek i pozycję, oczekiwałbym konkretów, a nie popularnych, mało konkretnych haseł.
Do dzisiaj żaden z zarzutów wysuniętych przeciwko Ziajskiemu nie został skonkretyzowany. Troska o etykę pracy w obszarze kultury nie pozwala mi na bezkrytyczne przyjmowanie tego typu oświadczeń, będących de facto oskarżeniami, wobec których – podobnie jak wobec pomówień – bardzo trudno się bronić. W tym kontekście jeszcze bardziej doceniam „Naszą rację”, w której Lena Witkowska, Adam Ziajski i współpracujący z nimi zespół twórców dowcipnie, celnie i bardzo lekko – jak na okoliczności, w jakich od kilku długich miesięcy pracuje Scena Robocza – wyrazili swój pogląd na zacietrzewione manifesty, których celem mogło nie być dążenie do naprawy sytuacji ani polepszenia warunków pracy, ale napiętnowanie jednostki uznanej za wrogą. Ich spektakl można odbierać jako polemikę z ideologicznie warunkowaną przemocą dyskursu troski. Ryzykowny, ale szczególnie cenny głos, ponieważ charakteryzuje go wyczucie i jakość, których zabrakło na przykład w manifestacyjnie dosłownym, prowokacyjnym i nie dającym szans na dyskusję spektaklu „Sen nocy letniej” wyreżyserowanym przez Jana Klatę w poznańskim Teatrze Nowym. Znakomity tekst, świetne wykonanie i profesjonalizm Witkowskiej to niejedyne atuty „Naszej racji”, którą warto zobaczyć niezależnie od tego, czy świadomi jesteśmy różnych wcieleń środowiskowych dyskusji. Ten mądry, barwny i zabawny muzyczny spektakl niczego nie straci, jeśli będzie oglądany przez osoby nieświadome kontekstów, które uruchamia. Dobry teatr poradzi sobie sam.