Nr 6/2022 Na teraz

Szczególny odcień nieba

Tomasz Bąk
Muzyka

W wywiadzie udzielonym Markowi Moody’emu z „Under the Radar” wiosną 2020 roku Evan Stephens Hall, wokalista Pinegrove, powiedział, że zespół prawdopodobnie zwolni nieco tempo, a jego poszczególni członkowie – założą rodziny lub wrócą do koledżu. Od tej wypowiedzi nie minęły nawet dwa lata, w trakcie których dostaliśmy już od grupy z New Jersey „Amperland, NY” (czyli połączenie nieco beatlesowskiego w wyrazie dokumentu z występem na żywo), a dosłownie chwilę temu na rynku pojawił się piąty longplay Pinegrove zatytułowany „11:11”. Cóż, jeśli tak ma wyglądać zwalnianie tempa, to prosimy o więcej – a do prośby zapewne przyłączy się ojciec jednego z popularnych raperów.

Pozostawiając kwestię tempa nieco z boku, Pinegrove w 2022 roku pozostaje zespołem wyjątkowym nie tyle jako grupa muzyczna, ile raczej jako pewien fenomen społeczny – w czasach, które dziwnym trafem raczej nie sprzyjają Klubom Kaczora Donalda i innym formom zwierania szyków przez fanów, wokół grupy z Montclair wytworzyła się bardzo zaangażowana i aktywna społeczność. Pinenuts, bo tym mianem określają się sympatycy Pinegrove, nie tylko podążają za grupą podczas tras koncertowych, ale także wnikliwie wczytują się w teksty piosenek, nagrywają liczne covery, a niektórzy z nich decydują się nawet na zrobienie sobie tatuażu – często wybieranym wzorem jest „etka”; wśród osób, które noszą ten wzór, jest chociażby znana z sagi „Zmierzch” aktorka Kristen Stewart. I choć, ze względów technologicznych i społecznych, nie doczekamy się już prawdopodobnie drugich <tu wstaw nazwę zespołu rockowego, który odniósł spektakularny sukces w którejś z dekad drugiej połowy XX wieku>, Pinegrove jest tak blisko zjawiska, jak to tylko możliwe w erze serwisów streamingowych. Przy okazji uczy nastolatków znaczenia takich słów, jak soliptyczny czy afazja, zupełnie tak, jak dwie dekady przed „Cardinal” muzycy Local H uczyli nastolatków znaczenia słowa copacetic.

A co przynosi „11:11”? Na pierwszy rzut oka wszystko jest na miejscu – okładka znowu została zbudowana z geometrycznych wzorów (tym razem królują odcienie zieleni), skład grupy pozostał dokładnie taki sam jak na „Marigold”, a przepis na muzykę nadal składa się z wpływów Midwest emo, country, indie rocka, folku i americany. Zespół dokonał jednak pewnych istotnych przesunięć, jeśli chodzi o tematykę tekstów wychylonych bardziej niż kiedykolwiek „na zewnątrz”, a sama muzyka uległa przeobrażeniom, bo choć składniki pozostały bez zmian, dość znacząco zmieniły się proporcje.

Nie słychać tego może za mocno w otwierającym album „Habitat”, ale są ku temu wystarczająco dobre powody – to utwór z czasów poprzedzających przełomowe „Cardinal”, znany wcześniej jako „House Sitting”. Kompozycja doczekała się nowego, mierzącego się z tematem globalnej pandemii tekstu oraz nieco niewyraźnego outro, które nadaje „Habitat” bardzo niecodziennego, wręcz lekko schizofrenicznego charakteru: w pierwszej części mamy typowe dla Pinegrove granie dynamiką (kojarzące się nieco z „Intrepid” ze „Skylight”) i odrobinę krzyku wokalisty, w drugiej zaś utwór przenosi nas w rejony debiutu American Football – o tym, że to wciąż Pinegrove, przypomina nam jedynie barwa głosu wokalisty oraz charakterystyczny dla Zacka Levine’a werbel. Kojarzące się z legendami emo z Illinois „plamiste” arpeggia znajdziemy zresztą w wielu utworach z „11:11”, chociażby w bardzo udanym, wyrastającym szybko na faworyta Pinenuts „Iodine”, którego tekst ewidentnie posiada walor edukacyjny, posuwając historię do przodu przy pomocy mało uczęszczanych słów. takich jak abbreviate, alleviate czy iridescent.

Wracając do sygnalizowanego wcześniej „wyjścia na zewnątrz”, grupa z Montclair postanowiła wykorzystać przestrzeń „11:11” do zabrania głosu w kwestii katastrofy klimatycznej – a najbardziej (nomen omen) jaskrawym przykładem takiej wypowiedzi jest singlowe „Orange”. Tytuł stanowi odniesienie do – niestety coraz częściej widywanej – szczególnej barwy nieba, którą przybiera ono w chwili, gdy w okolicy płonie las. I choć wokalista nie sygnalizuje, czy chodzi o Australię, Kalifornię, czy o Syberię, mamy do czynienia z poruszającą, nieco walczykowatą balladą o tym, co dzieje się wszędzie wokół, i o tym, czego w reakcji na to nie robimy. Zdaniem Pinenuts bezpośrednią inspiracją do napisania „Orange” były pożary w stanie Oregon w 2020 roku, które pochłonęły w sumie czterysta tysięcy hektarów lasu i kosztowały życie przynajmniej jedenastu osób, ale wydaje się, że horyzont nakreślony przez Evana Stephensa Halla jest znacznie szerszy – pojawia się tu niezawodna figura senatora-denialisty, matriksowa niebieska pigułka oraz smutna refleksja o tym, jak wiele wysiłku kosztuje nas niedostrzeganie słonia w pokoju.

Temat globalnej pandemii podejmuje także „Respirate”, w warstwie muzycznej bardzo bliski utworom ze „Skylight”. To powrót do bardziej introwertycznej strony grupy, wykorzystujący to, co dzieje się za oknem, do opowiedzenia o tym, co dzieje się w głowach. Jestem pewien, że przedstawiciele zoom class odnajdą w „Respirate” wiele urywków dialogów i obrazów z ostatnich dwóch lat życia, nawet jeśli za oknem mają głównie to, co ja, czyli altanę śmietnikową. Utwór jest także jednym z miejsc na płycie, w których pojawiają się nawiązania do poprzednich płyt Pinegrove – fragment tekstu w outro jednoznacznie wskazuje na „Problems” z „Everything So Far”.

W lekkim, melodyjnym „So What” powracają dobrze znani bohaterowie – Patterson i Leo, a sam zespół kontynuuje linię „Marigold”, wykorzystując americanę do własnych, najczęściej zbożnych, celów.

Nostalgiczne „Swimming” jest chyba najbliżej płyty, z którą „11:11” mocno mi się kojarzy chodzi o trzeci album Turnover „Good Nature”. Choć w warstwie brzmieniowej oba albumy raczej nie mają wiele wspólnego, łączy je atmosfera oraz postawa, którą określiłbym jako spokój pomimo – nawet jeśli wokół świat zdaje się płonąć (albo FAKTYCZNIE płonie), obcowanie z naturą pozwala złapać odrobinę harmonii i stawić czoła wyzwaniom.

Prawdziwym majstersztykiem jest przedostatnie na płycie „Cyclone”, które przekuwa obsesję i nieodłącznie wiążące się z nią negatywne emocje w bardzo niezobowiązujący utwór indie, nadający się do swobodnego nucenia przy goleniu – zwiewnością przypomina nieco „Angelinę” ze „Skylight”.

Album wieńczy pozbawione tradycyjnej struktury „11th Hour”, w którym powracamy do wizji płonącego świata w niepokojącej, urwanej trzeciej zwrotce – jeśli muzycy Pinegrove chcieli nieco skonfundować słuchaczy, to ostatni utwór znakomicie spełnia swoje zadanie.

Na „11:11” słyszymy zespół, który sporo przeszedł, dojrzał i doskonale wie, co chce przekazać odbiorcom, świetnie balansując pomiędzy introspekcją a politycznym zaangażowaniem, formułujący swoje komunikaty w przyjaznej, przystępnej formie. I choć sam album pozbawiony jest ewidentnych przebojów w typie „Old Friends”, „Darkness” lub choćby „The Alarmist”, piąty krążek Pinegrove to dobry punkt zaczepienia dla wannabe-Pinenuts – sądząc po rozmiarach obiektów, w których będzie w najbliższym czasie koncertował zespół, grono fanów prawdopodobnie znacznie się powiększy.

 

Pinegrove, „11:11”
Rough Trade
2022