Po sukcesie „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” Mateusz Pakuła stał się zakładnikiem jednego spektaklu. Popularność – do której przyczyniło się także niedawne przeniesienie przedstawienia do Teatru Telewizji – sprawiła, że dzieło to stało się punktem odniesienia dla każdej kolejnej pracy artysty, bardzo aktywnego twórczo dramaturga i reżysera. Sukces, który wywindował Pakułę na piedestał, jednocześnie nałożył na niego brzemię oczekiwań. A te, jak wiadomo, trudno zaspokoić.
Kiedy autor „Skóry po dziadku” ogłosił, że jego nowa sztuka będzie rozprawą z religią, wzbudził spore oczekiwania publiczności. „Latający Potwór Spaghetti” zapowiadany był jako spektakl mierzący się z tematem obrazy uczuć religijnych. W wywiadach reżyser potwierdzał, wyrażany także wcześniej, swój krytyczny stosunek do Kościoła. Zdawało się zatem, że spektakl w Łaźni będzie okazją, aby porozmawiać o artykule 196 KK i zasadności penalizowania wpływu jednych na uczucia innych. Okazją wyjątkową, nadarzającą się bowiem bez towarzyszących jej emocji związanych z kolejnym skandalem albo sporem.
Stosunek do religii jest w Polsce jedną z linii wyznaczających istniejące podziały społeczne. Dla osób urodzonych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, wychowanych w świecie, w którym Kościół miał ogromny wpływ na każdą sferę życia, trauma związana z religijnymi nakazami jest doświadczeniem pokoleniowym. Pakuła, który otwarcie mówi o swojej apostazji, w „Latającym Potworze Spaghetti” nawiązuje nie tylko do własnych wspomnień, ale też do zbiorowej pamięci swoich rówieśników i rówieśniczek. Spektakl zaskakuje – zamiast poważnej, ciężkiej rozprawy, której można by spodziewać się po otwarciu, podczas którego prezentowane są zremiksowane nagrania ukazujące „obrońców krzyża”, skandujących „gdzie jest krzyż” pod Pałacem Prezydenckim w Warszawie w 2010 roku, utrzymany jest w konwencji kabaretowej i komediowej.
W pierwszej scenie „Latającego Potwora Spaghetti” Bobby Henderson (Jan Jurowski), założyciel Kościoła Latającego Potwora Spaghetti, zjeżdża windą do piekła. Miejsce to, przedstawione jako poczekalnia z recepcją, miłym głosem nazywanym przez Bobby’ego „Żanetką” i automatem na napoje z samotną coca-colą w środku, anonsuje zbiurokratyzowany, kafkowski świat, w którym znajdzie się publiczność przez kolejne kilkadziesiąt minut. Już pierwsza scena, choć komiczna, stanowi celny komentarz odnoszący się do percepcji religii. Henderson konfrontuje się z Szatanem (brawurowa rola Szymona Mysłakowskiego), wchodząc z nim w dialog – balansujący pomiędzy błazenadą a poważną krytyką instytucji religijnych – Szatan okazuje się fanem Bobby’ego i raczej nie imponuje intelektem: myli fizykę z fizjologią, a pastafarianizm z rastafarniazmem. Mysłakowski gra tę postać znakomicie – każde zdanie Szatana, jego mimika czy gra ciałem, to komediowa uczta.
W piekle Henderson spotyka także Jezusa i Ducha Świętego, granych przez Zuzannę Skolias-Pakułę i Emose Uhunmwangho. Ten aktorski duet stanowi kolejną perełkę spektaklu. Uhunmwangho, aktorka Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu, obsadzona między innymi w wystawianych tam „Złotych płytach” tego samego reżysera, znowu zachwyca umiejętnościami aktorskimi i komediowymi: jako ironiczny Duch Święty, stojący za dwukrotnie mniejszym Jezusem, jest kimś w rodzaju nadopiekuńczego, narzucającego się bodyguarda. Duch Święty entuzjastycznie kiwa głową, powtarza to, co mówi Jezus, i ma piosenkę na każdą okazję. Nie ma w tej kreacji sugestii łaski czy objawienia, które pochodzić mają od tej osoby boskiej, jest za to możliwość oberwania od Ducha, jeśli ktoś mu się nie spodoba. Improwizowane sceny, w których objaśnia tajemnice Trójcy Świętej, posługując się rzutnikami i graficznym diagramem, są nie tylko śmieszne przez sprowadzenie niewytłumaczalnych aksjomatów wiary do codziennego absurdu, zestawieniu ich z jedzeniem czy ogródkami działkowymi, ale też błyskotliwie obnażają nonsensy religijnego dogmatu. Publiczność wybucha śmiechem. Pod powierzchnią rozbawienia kryje się jednak coś więcej – zrozumienie, że to, co widzimy na scenie, to rzeczywistość, w której żyjemy na co dzień. Tyle tylko, że ubrana w kostium groteski. Improwizacja znakomitej aktorki, nagrodzonej za rolę w „Złotych płytach” na tegorocznym festiwalu Boska Komedia, opiera się na podobnych założeniach, jak w tamtym spektaklu, kiedy omawiała „Pochodzenie świata” Gustava Courbeta. I tym razem publiczność pęka ze śmiechu. Sama też bawiłam się na tym fragmencie świetnie – nie mam jednak pewności, czy powtórzenie w spektaklu takiego samego gestu co we Wrocławiu, tylko dlatego, że tam się szczególnie dobrze udał, to dobry pomysł. Mam nadzieję, że nie stanie się on lejtmotywem kolejnych spektakli Pakuły, bo wkrótce przestałby cieszyć, a zaczął rozczarowywać.
Jednym z ciekawszych aspektów „Latającego Potwora Spaghetti” jest sposób, w jaki Pakuła wykorzystuje przeróżne konwencje kulturowe i obyczajowe. Spektakl przepełniają odniesienia do popkultury, a prezentowane w nim dialogi i sytuacje często przypominają improwizowane sceny kabaretowe. To świadome odwrócenie typowych oczekiwań wobec teatru zaangażowanego, który zazwyczaj wprowadza poważną analizę krytyczną ukazywanych zjawisk. Pakuła sugeruje, że o istotnych rzeczach nie trzeba mówić tylko w tonacji serio. Najważniejszym przesłaniem jego spektaklu zdaje się uzmysłowienie widzom, że religia jest realnym zagrożeniem dla jednostek i całych społeczeństw – niszczy życia i miesza ludziom w głowach. Zgodnie z polską tradycją akcent położony jest na najpopularniejszy w naszym kręgu kulturowym katolicyzm – obrywają jednak także inne religie. Pakuła przywołuje historię Salmana Rushdiego, obłożonego fatwą przez ajatollaha Chomejniego za napisanie książki „Szatańskie wersety”. Wykorzystuje też wypowiedź Oscara Wilde’a, jednego ze zdeterminowanych krytyków religii, dokonującego rozrachunku z każdą jej formą: „Religia jest jak ślepiec szukający w czarnym pokoju czarnego kota, którego tam nie ma, i znajdujący go”.
Najbardziej kontrowersyjną sceną spektaklu jest monolog Bobby’ego Hendersona, w którym religia otwarcie prezentowana jest jako „opium dla mas”, ponieważ jej reguł nie da się pogodzić ani z nauką, ani ze zdrowym rozsądkiem. Ten długi, przesycony emocjami fragment jest kluczowy dla całego przedstawienia. Wytrąca jednak widownię z rytmu, diametralnie zmieniając sposób odbioru spektaklu. Po godzinie dowcipnych, wywołujących śmiech scen, nagła zmiana tonu obniża nastroje publiczności, a nawet wywołuje znużenie widzów. Bobby rozwodzi się nad tym, że religia pozwala na łamanie ludzkiej godności oraz indoktrynuje dzieci, które są zbyt młode, by się przed nią bronić. Monolog powinien być emocjonalnym punktem kulminacyjnym spektaklu, ale – niestety – nie wszystko działa w nim jak trzeba. Po serii gagów i piosenek publiczność liczy na bardziej subtelną puentę, nie przyjmując moralizowania otwartym tekstem. Rezygnacja z komediowego rejestru jest jednak tylko chwilowa. W monologu Bobby’ego zgrzytają sprzeczności. Mam wrażenie, że Pakuła chce skłonić widzów do refleksji, ale równocześnie nie jest gotów zrezygnować z lekkości i humoru, dominujących przez większą część jego przedstawienia. To rozwarstwienie stanowi zarówno siłę, jak i słabość najnowszego spektaklu autora „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”: urozmaica przedstawienie, ale też sprawia, że momentami wydaje się ono niejednolite, a jego sceny – wzajemnie nieadekwatne.
„Latającego Potwora Spaghetti” zamyka scena pojedynku na breakdance pomiędzy Bobbym a Szatanem w rytm utworu „Freedom” Beyoncé, śpiewanego przez Jezusa i Ducha Świętego z prowizorycznego podestu. Estetyka przypomina freak fightowe gale. Dlaczego likwidacja bądź ocalenie piekła zależy właśnie od tanecznego pojedynku? Mam wrażenie, że to – jak wiele innych rozwiązań i motywów wprowadzanych do spektaklu – po prostu jedna z barwnych fantazji reżysera.
Najnowszy spektakl Pakuły nie jest doskonały. Wiele scen, zwykle zabawnych, sprawia wrażenie niedopracowanych. Z improwizacjami, które świetnie wypadają w wykonaniu Uhunmwangho, nieco gorzej radzi sobie Skolias-Pakuła, tworząca na przykład instrukcję budowania „wiaratora” na wzór filmików z poradami umieszczanych na YouTubie. Niektóre wątki są przedwcześnie porzucane, inne zanadto rozwleczone. A jednak, mimo tych niedociągnięć, spektakl ma w sobie wiele wyjątkowego wdzięku i jakości, które sprawiają, że publiczność może go pokochać. Nie chodzi tylko o temat, nawiązujący do laicyzującej się Polski, której mieszkanki i mieszkańcy powinni zrozumieć własne lęki i zbiorowo przepracować wpływ Kościoła na ich wychowanie, relacje z rodziną czy poczucie winy.
Pakuła to odważny artysta, dla którego nie ma już chyba tematów tabu, może więc całkiem szczerze podchodzić do swoich doświadczeń, nawet jeśli miały traumatyczny charakter. Od pewnego czasu przyjmuje ważną rolę, w przemyślany sposób rozkładając na czynniki pierwsze nasze zbiorowe traumy, lęki i wyrzuty sumienia. Jego teatr staje się dzięki temu teatrem uniwersalnym, zdolnym uczyć nas, jak mówić o nich bez wstydu i zażenowania. Spektakl „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”, którego premiera odbyła się tuż po pandemii, stworzył okazję do zbiorowego katharsis. Siła „Latającego Potwora Spaghetti” także tkwi w potencjale zbiorowego przeżywania (choć momentami wywoływał moją indywidualną irytację) – to przeżywanie wyjątkowe w polskim teatrze dramatycznym, bo tym razem nie polegające na płaczu, a szczerym śmiechu łączy ludzi na widowni.