Nr 5/2023 Na teraz

Radości i troski wyzute z emocji

Aleksandra Doligalska
Literatura Sztuka

Niemożliwym jest ocenienie, czy większą sławę Ai Weiweiowi przyniosła jego twórczość, czy działalność aktywistyczna. To jeden z tych artystów, który umyka wszelkim próbom klasyfikacji i ujęcia w ramy. Bogate i różnorodne oeuvre, mnogość technik, którymi operuje oraz nie mniej interesująca biografia. Można by powiedzieć, że jedyną osobą mogącą w pełni sprostać wyzwaniu opowiedzenia o jego dokonaniach, jest on sam. Weiwei podniósł tę rękawicę.

W swojej artystycznej karierze tworzył w niemalże każdej dziedzinie – od klasycznego malarstwa, poprzez fotografię i film, po performance i sztukę konceptualną. Znacznie ważniejsze od formy były jednak poruszane przez niego tematy, a te – pomijając szkice i wprawki artystyczne – niemalże zawsze dotykały tematów społecznych i wyjawiały polityczne poglądy artysty, sprzeciwiającego się reżimowi i walczącego o prawa człowieka.

Dla pełniejszego obrazu uwzględnić należy także kontekst historyczny. Niemalże o dowolnym momencie w historii powiedzieć można, że jest on specyficzny lub trudny i odciska piętno na każdym, kto w danych czasach żyje. Sytuacja Weiweia nie stanowi tutaj wyjątku, acz zdaje się, że jest dość niezwykła. Artysta przyszedł na świat trzy lata po objęciu władzy przez Mao Zedonga. W latach sześćdziesiątych dyktator, próbując wyeliminować swoich politycznych rywali, doprowadził w kraju do rewolucji, podczas której niemal całkowicie wstrzymana została działalność kulturalna. Polityczni przeciwnicy byli torturowani i pozbawiani całego dobytku. Nie mniej skomplikowanie wyglądają losy Ai Qinga, ojca Weiweia, żyjącego ze statusem wroga państwa i rewolucjonisty. Przyszło mu tworzyć w czasach trwającej ponad dwadzieścia lat wojny domowej pomiędzy komunistami i nacjonalistami; przeżył również rozpoczęty w 1937 roku najazd imperialistycznej Japonii, której władze chciały przejąć panowanie nad całym Dalekim Wschodem.

Opublikowana nakładem wydawnictwa Karakter w tłumaczeniu Anny Sak książka Ai Weiweia „Tysiąc lat radości i trosk. Wspomnienia” nie jest jednak kompletną autobiografią jednego z najważniejszych współczesnych chińskich artystów. Jak głosi opis wydawcy „W dniu, w którym chciał wyjechać z Chin, Ai Weiwei został zatrzymany przez tajną policję. Podczas trzymiesięcznego pobytu w areszcie uświadomił sobie, jak niewiele wie o losach swojego ojca, Ai Qinga, niepokornego poety, uznanego w czasie rewolucji kulturalnej za wroga ludu”. To właśnie wspomnianemu ojcu artysta poświęca znaczną część książki – co może stanowić zarówno jej wielki atut, jak i sporą wadę. Gdy śledzimy losy Qinga – jego młodość, poszukiwanie własnej drogi i sprzeciw wobec systemu – rysuje się przed nami niełatwa sytuacja społeczna w Chinach na początku XX wieku. Niestety, choć tytuł obiecuje wspomnienia, trudno określić do kogo miałyby one należeć. Z pewnością nie do Weiweia, który urodził się później.

Fragmenty, które rzeczywiście są wspomnieniami artysty, pojawiają się w opowieściach z Małej Syberii, do której, w wyniku zesłania ojca, trafił wraz z bratem, mając zaledwie jedenaście lat. Weiwei opisuje w nich nieznany wielu osobom obraz Chin, pełen upokorzeń i odczłowieczających działań władzy. Jednocześnie jest to pierwszy moment, w którym można, choć częściowo, poznać wrażliwość autora (na przykład we fragmentach, w których zachwyca go widok ojca piszącego poezję), jego zdolność do troski (gdy przejmuje ciężar zorganizowania jedzenia dla całej rodziny), ale także niezłomność (dzięki której momentami przejmuje funkcję rodzica). Mieszanka tych cech stanie się później fundamentem jego sztuki – artysta ujawnia wrażliwość, gdy porusza tematy dotyczące naruszeń praw człowieka, i niezłomność, gdy nie przestaje o nich mówić, nawet jeśli z tego powodu personalnie spotykają go kary.

Formuła wspomnień konotuje niepełność, subiektywność, fragmentaryczność i nierzadko przedstawianie zdarzeń w losowej kolejności. W tym jednak przypadku wiele współpracujących z artystą osób wykonało misterny research – o czym Weiwei wspomina w podziękowaniach – przekładający się na faktograficzną rzetelność opowiadanych historii. Dotyczy to zwłaszcza pierwszej połowy publikacji, niemalże w całości poświęconej losom ojca, a ułożonej właśnie jak przypadkowy zbiór wspomnień. Dla osób niezbyt dobrze zaznajomionych z historią Chin pierwszej połowy XX wieku taki niechronologiczny układ zdarzeń może stanowić czytelnicze utrudnienie.

Zakładam, że większość osób sięgnie jednak po tę pozycję z innego powodu – w nadziei na poznanie inspiracji i procesu twórczego jednego z czołowych przedstawicieli współczesnego świata sztuki. Już sama mnogość wybieranych przezeń technik stanowić może punkt wyjścia do wielogodzinnych opowieści. Publikacja nie wykorzystuje jednak tego potencjału, a osoby, które oczekują opowieści o sztuce, będą rozczarowane. Chociaż Weiwei prowadzi nas po swojej życiowo-artystycznej ścieżce i przedstawia etapy swojego twórczego rozwoju od szkiców dla przypadkowych przechodniów po „Ziarna Słonecznika” w Tate Modern, trudno pozbyć się wrażenia, że jego opowieść jest powierzchowna i niepełna. Otrzymujemy opisy kolejnych etapów prac nad dziełami, zdobywania podwykonawców czy wyjaśnienie zamysłów, jakie pracy towarzyszyły. Z punktu widzenia historii sztuki jest to całkowicie poprawny opis stanu badań nad dziełem. Nie dowiadujemy się natomiast, jakie uczucia towarzyszą autorowi podczas pracy. Wspomniane już „Ziarna Słonecznika” to monumentalne dzieło, składające się ze stu milionów ceramicznych rzeźb, mających przypominać tytułowe ziarna. Prywatne odczucia wobec tej pracy Weiwei ogranicza zaledwie do dwóch wspomnień – momentu otrzymania zlecenia i uznania go za ogromne wyzwanie (ze względu na przestrzeń, jaką należy wypełnić) oraz refleksji nad zmianą koncepcji. Ze względów bezpieczeństwa zwiedzający nie mogli chodzić po ziarnach, zgodnie z pierwotnym zamysłem artysty. Zmianę koncepcji pracy podsumowuje on słowami: „Ni­g­dy jed­nak nie trak­tu­ję swo­jej sztu­ki ja­ko cze­goś da­ne­go raz na za­wsze; dla mnie pod­le­ga ona cią­głym zmia­nom, ope­ru­je za­wsze w rze­czy­wi­sto­ści, któ­ra na­rzu­ca jej swo­je ogra­ni­cze­nia” (loc. 5138). „Ziarna Słonecznika” zebrały wiele pozytywnych recenzji i zapewniły Weiweiowi międzynarodową sławę, tymczasem on zdaje się tym zupełnie niewzruszony. Opisuje swoje dzieła, będąc nieco obok, przedstawia etapy ich powstawania, ale całkowicie pomija w tym procesie siebie i swoje emocje. Jakby nie chciał (lub nie mógł) wpuścić nas głębiej. Założyć trzeba, że owo niezbyt szczegółowe wprowadzanie czytelnika w świat swojej sztuki jest zabiegiem celowym – służy ochronie artysty. Mając na uwadze jego dotychczasowe życie, jego otwarty sprzeciw wobec władzy i aktywistyczną postawę, niemożliwym jest określenie go powściągliwym czy bojaźliwym. Swoimi wcześniejszymi działaniami Weiwei pokazywał, że znacznie ważniejsza jest dla niego idea, o którą walczy, niż własny status. Doświadczenie więzienia i oficjalnego konfliktu z władzą państwową z pewnością odcisnęły na nim piętno, więc być może brak ujawnienia szczegółów, a przede wszystkim emocji towarzyszących jego pracy, stanowią próbę ochrony samego siebie.

Co ciekawe, choć książka jest zapisem wspomnień, autorowi daleko do kronikarskiej drobiazgowości. Jeśli wcześniej dane wydarzenia zostały opisane przez kogoś innego, Weiwei nie czuje powinności, aby opowiedzieć tę samą historię ze swojej perspektywy. Tak jest chociażby w przypadku nowojorskiego okresu jego życia, który podsumowuje słowami: „Ai Dan [młodszy brat artysty – przyp. A.D.] nie odnalazł się […] w naszym próżniaczym nowojorskim życiu i po niespełna pół roku wsiadł w samolot powrotny do Pekinu, a tam nie wychodził z pokoju, dopóki nie skończył spisywać wspomnień. Nadał im tytuł »Zapiski nowojorskie« – możecie zajrzeć do tej książki, jeśli interesuje was moje życie w tym okresie” (loc. 2875). Choć pobyt Weiweia w Stanach Zjednoczonych trwał ponad dekadę – trudno więc uznać, iż nie miał on wpływu na artystyczną twórczość – czytelnik otrzyma jedynie opisy kolejnych właścicieli wynajmowanych mieszkań, zdawkową opowieść o utracie stypendiów i wybiórczą kronikę towarzyską. Nie pozwala nam zanurkować w doświadczeniu nowojorskiego świata artystycznego – sunąc po powierzchni, omijamy miejsca najgłębsze, a przez to najbardziej kuszące.

Pomiędzy poszczególnymi fragmentami wspomnień artysty umieszczone zostały liczne reprodukcje i to raczej one – choć wydaje się, że przede wszystkim osobom już zorientowanym – pozwalają śledzić, nawet jeśli wybiórczo, przemiany artystycznego stylu Weiweia. Znajdziemy tam więc nie tylko realistyczne szkice, ale i kopie uznanych już artystów, jak chociażby Duchampa. Podobnie rzecz ma się we fragmentach dotyczących Qinga – tutaj narracja wzbogacona została o fragmenty wierszy. Biorąc pod uwagę podobieństwo biografii obu mężczyzn, a także ich rodzinną relację, trudno oprzeć się potrzebie zestawienia ich twórczości – skonfrontowania poezji ze sztukami wizualnymi, próby znalezienia elementów wspólnych, podejmowania podobnych treści w różnych mediach. Jak (jeśli w ogóle) zmieniała się postawa artystów wobec systemu? W jaki sposób ich sztuka stawała się polityczna? Gdzie przemycali najważniejsze dla siebie treści? Jest to jednak zadanie dla osób, które zechcą poświęcić czas na indywidualne analizy, ponieważ Weiweiowi udaje się oprzeć tej pokusie. Opowieści o sobie i ojcu traktuje jak odrębne historie. Mają one punkty styczne, ale nie są ze sobą konfrontowane, choć w oczywisty sposób na siebie oddziałują.

Weiwei wspomina, że zawsze zazdrościł swojemu ojcu maestrii językowej i wydaje się, że jest to zazdrość jak najbardziej uzasadniona. Jako artysta wizualny potrafi swoim przekazem poruszyć w odbiorcach najczulsze punkty. W formie literackiej jednak pozostaje beznamiętny. Zmianę można odczuć jedynie, gdy opowiada o swoim ojcu – da się wtedy wyczuć emocje, szacunek, zrozumienie i współczucie kierowane w stronę Qinga. We fragmentach opisujących swoje własne życie Weiwei staje się natomiast jedynie kronikarzem, przedstawiającym fakty wyzute z warstwy emocjonalnej. W opisie aresztowania ojca, którego artysta nie był przecież obserwatorem, wyczuć można znacznie większe napięcie niż w sytuacji na pekińskim lotnisku, podczas której to on sam został pojmany. Jest to o tyle zaskakujące, że właśnie to drugie wydarzenie miało być impulsem dla powstania omawianej książki.

Brak emocji czy dosyć powierzchowna opowieść o własnej twórczości zostają – przynajmniej częściowo – wynagrodzone refleksjami artysty na temat relacji sztuki z systemem politycznym czy gospodarczym oraz jej roli w kreowaniu lub upamiętnianiu świata. „Gdy wartość pie­nięż­na dzieł wzra­sta, ma­le­je ich war­tość w wy­mia­rze du­cho­wym, a sztu­ka zo­sta­je sprowa­dzo­na do roli ak­ty­wów in­we­sty­cyj­nych, pro­duk­tu fi­nan­so­we­go” (loc. 3235) – ta myśl dobrze obrazuje perspektywę Weiweia. Nie szuka on bowiem zysku czy poklasku, ale nieustannie podejmuje próby znalezienia uniwersalnego języka, odpowiedniego do przekazania ponadczasowych treści o silnym ładunku emocjonalnym i ważkich sensach.

Choć można by się spodziewać, że publikacja tego typu położy nacisk na życie artystyczne, a moment historyczny stanowić będzie jedynie dodatek zarysowujący szerszy kontekst i pozwalający lepiej rozumieć kluczowe dla twórcy zdarzenia i doświadczenia, w rzeczywistości jest zupełnie odwrotnie. Weiwei jak zwykle wymyka się oczekiwaniom – nie ma więc zamiaru prowadzić czytelnika przez swoje życie oraz twórczość. Zabiera nas w niemalże stuletnią opowieść o Chinach, systemie społeczno-politycznym, opresjach i dwóch buntujących się artystach, pragnących wolności, która jest niezbędnym elementem ich twórczości. Twórczości, która w tej historii stanowi jedynie tło wydarzeń, a nie ich motyw przewodni. To sztuka przepełniona trudnościami, momentami ponura i przygnębiająca, a jednocześnie dająca nadzieję na lepszy świat. O ile odważymy się taki zbudować.

 

Ai Weiwei, „Tysiąc lat radości i trosk. Wspomnienia”
tłumaczenie: Anna Sak
Karakter
Kraków 2023