Nr 9/2024 Na teraz

Pustka i doskonałość

Michał Piepiórka
Film

Lekko falujące szczyty wysokich drzew, przeświecające przez rozbujane liście słońce, dziewczyna zajadająca w parku swój lunch. Hirayama – bohater „Perfect Days” Wima Wendersa – przygląda się tym elementom codzienności z niezwykłą uwagą. Fakt, że widzi je codziennie, nie umniejsza jego uważności. Nawet gdy czyści miejskie toalety, robi to tak, jakby nic innego w tym momencie się nie liczyło. Jakby potrafił docenić każdą chwilę, najmniejszy powód do szczęścia. Niemiecki reżyser-globtroter tym razem pojechał do dalekiej Japonii, by spróbować odnaleźć ideał szczęścia. Na miejscu jednak odnajduje jedynie brak cierpienia – zgodnie z obietnicami filozofii buddyjskiej duchowości.

„Perfect Days” można nazwać „filmem dojrzałym”. Trudno nie dostrzec, że jest dziełem twórcy będącego raczej na finiszu swojej kariery, który – niczym jeden z jego bohaterów – z przejęciem mówi, że jego czas się kończy, a on nie wie jeszcze tak wielu rzeczy. Nie wie choćby tego, jak żyć. Czym jest ideał egzystencji? Czym mogłyby być tytułowe „perfekcyjne dni”? Artystyczna wyprawa do Japonii jawi się jako próba odnalezienia odpowiedzi na te pytania. Próba wręcz rozpaczliwa, bo niezwykle zapatrzona w tamtejszą kulturę, wielką nadzieję w niej pokładającą.

Hirayama jest człowiekiem, który – jak się wydaje – osiągnął pełnię doskonałości. Jeśli on nie będzie w stanie nauczyć szczęścia, to kto inny? Ale Wenders nie jest naiwny. Zbyt wiele przeżył, za bardzo jest zanurzony we własnej kulturze, by tę naukę przyjmować bezkrytycznie.

Niemniej reżyser ewidentnie celebruje jego fascynacje jak własne. Filmowy świat zanurzony jest po uszy w nostalgii za dawnym. Hirayama w drodze do pracy słucha starych piosenek na kasetach magnetofonowych, które tworzą klimatyczną ścieżkę dźwiękową filmu. W czasie lunchu robi zdjęcia drzewom swoim analogowym aparatem, próbując uchwycić to samo piękno, które zachowuje w warstwie wizualnej Wenders. Po pracy natomiast zaczytuje się w papierowych książkach. Zdaje się odporny na to, co nowe, współczesne, dynamiczne. Porusza się tylko w obrębie jednego miejskiego kwartału, w środku którego znajduje się wieża będąca dla bohatera czymś na kształt axis mundi – wyznacznikiem centrum wszechświata. Wydaje się, że artystyczne fascynacje bohatera pokrywają się z tym, co tworzy estetyczną tkankę filmu.

Hirayama dba o harmonię swojego, tak skwapliwie porządkowanego świata – z trudem wpuszcza do niego jakiekolwiek odstępstwa od dawna praktykowanej rutyny. Jego styl życia jest jak wehikuł czasu, cofający go do świata złożonego z ukochanej muzyki, ulubionych lektur, widoków i dźwięków. Tak jakby bohater za bardzo cenił swój powoli kurczący się czas, by oddawać się zajęciom, które nie dają mu pełnej satysfakcji.

Ta satysfakcja bierze się przede wszystkim z rezygnacji i redukcji – egzystencjalnego minimalizmu. Jak najmniej odstępstw od normy, perfekcja codziennej rutyny, niezmienność, które idą w parze z pełnym zaangażowaniem – to przepis Hirayamy na prywatne szczęście. Bo każdy, jak mówi, żyje we własnym świecie, który nie krzyżuje się z innymi. Tworzy swój raj – a raczej nirwanę, bo jego podejście do życia jest ze wszech miar buddyjskie. A przynajmniej tak współczesny buddyzm mogą wyobrażać sobie Europejczycy, zamieniając go w jeden ze składników zjawiska, które William Davis nazywa „przemysłem szczęścia”. Bo wschodnia duchowość w rękach zachodniego twórcy staje się po trosze wariantem duńskiego hygge, fińskiego kalsarikännit czy francuskiego joie de vivre – pop-przepisem na szczęśliwe życie.

Zamiast szukania zrównoważonego komfortu, radosnego biesiadowania czy upijania w samotności Hirayama podąża ku doskonałości poprzez pozbywanie się potrzeb, uważność i rezygnację z ego. Jego codzienność złożona ze stałych punktów – wstawanie, nawadnianie roślin, kawa przed jazdą do pracy, czyszczenie toalet, lunch, wizyta w łaźni, kolacja zawsze w tej samej restauracji, wieczorna lektura – jest formą medytacji, oczyszczania się z „ja”, koncentracji na „tu”. Oświecenie wydaje się czaić za rogiem.

Ale ta cała perfekcja niekiedy wydaje się co najmniej niepokojąca. Czyż precyzja rutyny nie wymaga presji dyscypliny? Czy doskonałość nie jest formą zniewolenia? Czy pełne zanurzenie w materii jednej chwili nie jest sposobem na nieustanne maskowanie egzystencjalnego niepokoju?

Zapytać można konkretniej: dlaczego twarz Hirayamy tężeje, gdy ktoś pyta, z jakiego powodu nigdy się nie ożenił? Dlaczego tak mocno tuli się do dawno niewidzianej siostry? Dlaczego z takim przejęciem spogląda na zaprzyjaźnioną właścicielkę restauracji, która okazuje czułość nieznanemu mu mężczyźnie? Dlaczego, gdy zasypia z lekkim uśmiechem na twarzy, pod jego powiekami pojawiają się powidoki minionego dnia, składające się akurat z tych scen, które rujnowały jego „perfekcyjny dzień”? Dotyk ręki małego chłopca, którego musiał zaprowadzić do mamy, twarz poznanej nastolatki, którą pragnął podwieźć jego kolega z pracy, zapoczątkowana gra w kółko i krzyżyk z nieznajomym, uśmiech niespodziewanie odwiedzającej go siostrzenicy. Perfekcja, minimalizm, redukcja wiążą się z brakiem, coraz bardziej dojmującym. Konotują pustkę, która zdaje się ten jego wszechświat pochłaniać niczym czarna dziura.

mat. prasowe Gutek Film

Wenders nie krytykuje japońskiej kultury, trudno też powiedzieć, by się z nią konfrontował, bo jego spojrzenie jest pełne życzliwości – ale z pewnością nawiązuje z nią dociekliwą rozmowę. Spogląda na nią z punktu widzenia Europejczyka, powątpiewając w ideał porzucenia pragnień jako źródeł człowieczej perfekcji. To przecież pochodzący z jego, niemieckojęzycznego kręgu kulturowego Zygmunt Freud stawiał sprawę całkiem inaczej. Według niego to właśnie represjonowanie pragnień przez kulturę miało być źródłem cierpień. Podświadomość również Hirayamie daje wieczorami znać o mocno ukrywanych pragnieniach, których – jak się zdaje – wyeliminować się nie da. A może nawet się nie powinno. Niemiec każe Hirayamie zastanowić się nad sensem swojej życiowej drogi. Bo być może powinna ona wieść ku drugiej osobie, a nie obok niej. Ku komuś, kto przyjdzie i ten tak skwapliwie tworzony raj zniszczy? Być może najlepszą formą zharmonizowania własnego świata byłaby – paradoksalnie – kolizja z uniwersum drugiej osoby.

Wenders doprowadził zatem do bardzo łagodnego spotkania dwóch jakże odległych kultur – dalekiego Wschodu i Zachodu, buddyzmu i psychoanalizy – raczej po to, by szukać podobieństw niż różnic. Niemiecki reżyser bowiem ewidentnie zafascynowany wschodnią duchowością nie jest w stanie w pełni jej zaakceptować. Ma wątpliwości, których wyraz stanowi jego film.

Jedyna perfekcja, którą Wenders jest w stanie w pełni zaakceptować, to  bowiem perfekcja filmowej formy wyrażająca się w precyzji: w równowadze powtarzających się scen, minimalizmie fabularnym, milczeniu bohatera, podskórnym smutku, jakby tłumionym zachodnimi piosenkami i ponadnormatywnym zaangażowaniem w pracę. Ta nirwana zbalansowana jest niespodziewaną emocjonalnością, która kruszy perspektywę oświecenia nadmiernym uczuciowym zaangażowaniem. Wenders nie jest w tym natarczywy ani oskarżający, a raczej dociekliwy i empatyczny. Sympatyzuje z Hirayamą, którego etos podziwia. Ale jednocześnie – w trosce o swojego bohatera i reprezentowane przez niego duchowe ideały – nieustannie podważa, docieka, problematyzuje. Jakby nawiedził go niespokojny duch wiecznych wątpliwości.

Krajan Wendersa, Immanuel Kant, pisał niegdyś, że piękno nie ma w sobie niczego z doskonałości. Autor „Paris, Texas” mógłby podpisać się pod tym stwierdzeniem, „piękno” zastępując jednak „szczęściem”. Bo w interpretacji reżysera do szczęścia doskonałość potrzebna w żadnym razie nie jest. A być może wręcz mu przeszkadza. Doskonała może być bowiem jedynie pustka – ubóstwiony ideał Dalekiego Wschodu, zapewniający wyrwanie się z nieustannej sansary. Zachód, reprezentowany przez wątpiącego reżysera, za wszelką cenę tę pustkę stara się zapełnić. Możliwe, że skazując się tym samym na cierpienie. Ale być może to konieczny koszt krótkich przebłysków szczęścia, które muszą nam wystarczyć jako jedyna forma doskonałości.

„Perfect Days”
reż. Wim Wenders
premiera: 12.04.2024