Powiedzieć, że Seana Bakera nie interesują domy z zadbanym ogródkiem i czystą okolicą, to nie powiedzieć nic. Od początku kariery konsekwentnie wraca do miejsc przeoczanych na mapie Stanów Zjednoczonych: postindustrialnych prowincji („Red Rocket”), peryferii Disneylandu („The Florida Project”) czy zatłoczonych mieszkań azjatyckich emigrantów („Take Out”). To miejsca, które znajdują się nie tylko na marginesie społecznego zainteresowania, ale przede wszystkim poza głównym systemem produkcji – praca równa się tu zwyczajnie przetrwaniu. W filmie „Take Out” Baker skupił się na życiu chińskiego imigranta, który w ciągu kilkunastu godzin musi zebrać pieniądze na spłatę gangsterów. Jeśli go potną, nikt nie przejmie się losem pracującego na czarno cudzoziemca. A zwłaszcza państwo. Amerykanin celowo wybiera na swoich bohaterów osoby, które funkcjonują poza radarem prawa, urzędów i systemu zdrowia.
Nie inaczej jest w tegorocznej „Anorze”. Dwudziestotrzyletnia Ani (Mikey Madison) pracuje w klubie jako tancerka egzotyczna. Baker pokazuje realia jej zawodu: flirtowanie z klientami, powtarzanie wyuczonych kwestii, złośliwości współpracownic, fizyczność tańca, szybki lunch z plastikowego pudełka na zapleczu. Oddanie sprawiedliwości profesji Ani widać w uważności na detal – podczas jednej ze scen można nawet zobaczyć drobne siniaki na udach dziewczyny – powstałe prawdopodobnie od mikrouderzeń w trakcie tańca.
Ani pracuje ciężko, a do domu wraca, kiedy już świta. Przesypia dzień i wraca do klubu. Jej rutyna zostaje zaburzona, kiedy w klubie poznaje Ivana (Mark Eidelstein), syna rosyjskich oligarchów – chłopak prędko zapragnie dziewczyny tylko dla siebie. I tak zaczyna się wspólny tydzień zabaw i szaleństwa, zwieńczony ślubem w Las Vegas i mglistą obietnicą komfortowej przyszłości. Dla Ivana to zielona karta, której i tak nie potrzebuje, ale dla Ani małżeństwo oznacza bilet do lepszego życia, wolnego od znoju i ekonomicznych niepewności.
Bo Nowy Jork ukazany przez Bakera nie przypomina tego z turystycznych pocztówek. Oceaniczne wybrzeże to pas zdobiony przez zamknięte lunaparki i smaganą ostrym wiatrem pustkę. Za to Brooklyn, gdzie mieszka Ani, to dzielnica kontrastów – z jednej strony podupadłych domków wciśniętych między wiadukty metra, z drugiej – grodzonych osiedli multimilionerów z widokiem na Zatokę Nowojorską.
Choć życie pełne przepychu nie znajdowało się nigdy w orbicie filmowych zainteresowań Bakera, kamera Drew Danielsa przechwyca pełne zachwytu spojrzenie protagonistki „Anory”. Kiedy ta widzi rezydencję rodziców Ivana po raz pierwszy, rozpływa się – widok znajduje się tak daleko poza horyzontem jej możliwości, że dziewczyna czuje się jak w bajce. Reżyser nie ma dla niej nic poza wyrozumiałością. Ani pożąda karatów i nadmiarowego metrażu nie tyle ze względu na aspiracyjne pragnienie ekonomicznego awansu – gdyby było inaczej, nacisk na fizyczność i znój jej pracy nie byłby mocno zaakcentowany – ile z powodu tęsknoty za światem ciepłym, wygodnym i bezpiecznym.
Tymczasem wieści o ożenku syna dochodzą za ocean, a rodzina zleca posprzątanie bałaganu zaufanemu przyjacielowi rodziny Torosowi (Karren Karagulian). W towarzystwie ciapowatego brata i dresa o złotym sercu zjawia się on w drzwiach młodej pary. Ku zaskoczeniu Ani mąż szybko daje drapaka, a cała czwórka rozpoczyna obłąkańczą podróż po nowojorskim nabrzeżu – bohaterka z nadzieją, że gdy chłopak w końcu się odnajdzie, sprzeciwi się swojej rodzinie, zaś Toros z pragnieniem szybkiej anulacji małżeństwa.
O ile zawiązanie akcji z całym wybuchem szczenięcej miłości dążyło do zatarcia różnic między młodymi postaciami, o tyle wraz z ucieczką Ivana przepaść między nimi tylko rośnie. Chłopiec, młodszy od Ani zaledwie o dwa lata, wydaje się oddalony od niej o całą dekadę. Bo jak porównać dziecko z przyszłością wręczoną mu na srebrnej tacy do kobiety, która wie, że warto iść do pracy w Nowy Rok, bo stawka godzinowa jest wtedy wyższa? Jeśli szukać w ich życiu punktu styku, byłoby to wspólne poczucie zniewolenia. Ją ograniczają warunki ekonomiczne, jego – zakres złotego łańcucha. I to właśnie uzależnienie Ivana od rodziców jest tu relacją bardziej trwałą i toksyczną. Z czego zresztą chłopak zdaje sobie sprawę, kiedy próbuje przeciągnąć zabawę jak najdłużej, zanim wróci do Rosji w kagańcu i z podkulonym ogonem.
„Anora” to bez wątpienia najbardziej polityczny z filmów Bakera. Do tej pory twórca skupiał się jedynie na perspektywie marginalizowanych, teraz jednak po raz pierwszy demaskuje twarz przeciwnej strony. Rodzinę Ivana można odczytać jako ulepek najgorszych dyspozycji elit: klasowej pogardy, przekazywanego pokoleniowo przywileju i zimnego okrucieństwa. Choć w ogóle można się zastanawiać, na ile zasadna jest obecnie reprezentacja Rosjan w jakimkolwiek tekście kultury, tu bez wątpienia odgrywają role antagonistów. Ale rosyjscy oligarchowie interesują reżysera o wiele mniej niż zatrudniane przez nich kierownictwo średniego szczebla – w „Anorze” odpowiedzialne przede wszystkim za ogarnianie cudzego gówna. To fascynacja nie słynnym jednym procentem (David Graeber i jego slogan „We are the 99%”), lecz tymi, którzy nigdy nie spijają śmietanki, sporadycznie tylko grzejąc się w cudzym świetle. Sama Ani, zwabiona powabem komfortowego życia, nie umie sobie uświadomić, że relacja z Ivanem nigdy nie byłaby związkiem równych sobie osób. Nie jest jej wcale daleko od funkcji, jaką dla rodziny pełni poddańczy Toros – tym, co określa pozycję obojga, jest konieczność wypełniania narzuconych zadań i mocne zaczepienie w rzeczywistości, kiedy mocodawcy oddają się bezkarnej przyjemności.
Ostatecznie nie sposób zweryfikować autentyczności uczuć, jakie wybuchają między Ani a Ivanem. Jego radość i ekscytacja wydają się szczere – chłopak może sobie pozwolić na taką swobodę, szczerość emocji to przywilej. Ani jest tego przeciwieństwem, Baker czyni jej postać nieosiągalną dla widza – na pięknej twarzy Madison można zaprojektować wiele emocji, ale niemal żadna nie zostanie w filmie wyrażona bezpośrednią ekspresją. W końcu początkowo relacja z Ivanem stanowi dla dziewczyny przedłużenie pracy w klubie, gdzie urok, śmiech i charyzma gwarantują większy zysk. Żeby zapewnić sobie przetrwanie, Ani stwarza siebie na nowo – na potrzeby innych, czyli głównie do celu bycia podziwianą. Śmieciówki, brak ochrony państwa, społeczna stygmatyzacja z powodu wykonywanego zawodu – brutalność doświadczanej rzeczywistości stwarza konieczność ochrony siebie. A jeśli oznacza to takie wyparcie emocji, które przypomina niemal wyzbycie się ich – trudno. Dla Ani przeżycie nie jest możliwe bez rezygnacji z części siebie.
Emocjonalne obnażanie bohaterki następuje stopniowo, kiedy w obranej przez nią pozie zaczynają się ukazywać szczeliny. Pierwszą osobą, która będzie w stanie przejrzeć dziewczynę, okaże się milczący pomagier Torosa – Igor (Yuriy Borisov). Nienawykła do bezinteresowności Ani zacznie spuszczać gardę, nie przestając wątpić w szczerość jego intencji. Ostatecznie tym, co konstytuuje ją jako bohaterkę tak tragiczną, jest nie tyle bycie pionkiem w cudzej grze, ile cyniczne przekonanie o transakcyjności wszystkich relacji. Okazuje się to druzgocące, kiedy w końcu pojawia się w jej życiu osoba nieoczekująca od niej niczego w zamian za okazane dziewczynie dobro.
W tonie Bakera nietrudno doszukać się nuty dydaktyzmu. Ani musi zostać złamana, aby wyciągnąć ze swych doświadczeń lekcję. Kiedy iluzje pryskają, a marzenia gruchoczą się o twardy bruk, bohaterowie filmu stają się całkowicie bezbronni. Poza futrem z sobola Anorze została już tylko własna godność. Zresztą drogiego okrycia też ostatecznie się pozbywa – w symbolicznym geście siły i samostanowienia. Teraz dziewczyna nie ma już nic do stracenia. W walce o lepsze życie straciła resztki złudzeń, a wypierane emocje wróciły do niej z siłą fali uderzeniowej. Dramat dziewczyny niemal dobiegł końca, po drugiej stronie stołu siedzi jeszcze zahukany chłopiec, który bezwolnie poddaje się wymierzonej przez matkę karze. Zabawki zostały zabrane, można rozejść się do domów. Z nadzieją, że przynajmniej dla jednej ze stron to rozstanie będzie okazją do nowego początku.