Nr 22/2022 Na dłużej

PRZEGLĄD PŁYTOWYCH PÓŁEK: Tańce i Muzyka Odnaleziona

Piotr Tkacz-Bielewicz
Muzyka

Na pomysł zestawienia, którego tu dokonam, wpadłem intuicyjnie, bardziej czując, niż wiedząc, co może z tego wyniknąć. Muzyka Odnaleziona to inicjatywa Andrzeja Bieńkowskiego – w 2001 roku zaczął publikować efekty badań terenowych, które prowadził od 1980 roku. Wielokrotnie podkreślał, że poszukiwał „prawdziwej muzyki wiejskiej”, a nie stylizowanego folkloru, ale też uważnie dokumentował zachodzące zmiany i obserwowane procesy. Nagrywał głównie na Mazowszu, a także między innymi w Radomskiem (mikroregion kajocki), na Roztoczu, w Kraśnicy w powiecie opoczyńskim oraz w Ukrainie i Białorusi. Każde wydawnictwo to nie tylko CD, ale również książeczka pełna anegdot, wspomnień, refleksji podana we wpadającej w oko oprawie graficznej.

Tańce z kolei są wynikiem wielu lat obserwacji rynku muzycznego i doświadczeń zbieranych przez Łukasza Warny-Wiesławskiego:

to wytwórnia polskiej muzyki tanecznej i elektronicznej. Silnie zainspirowani kulturą klubową zbudowaną przez czarnych artystów ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Republiki Południowej Afryki czy Brazylii, poszukujemy nowych środków wyrazu wywodzących się z polskiego instrumentarium folkowego, zapomnianych rytuałów oraz odnoszących się do naszych codziennych doświadczeń w narastająco opresyjnej rzeczywistości.

Label, który zaczął działać pod koniec 2020 roku, postawił na niematerialne wydawnictwa, by dźwięki nieobciążone nośnikiem mogły się rozchodzić jak najswobodniej. Po serii cyfrowych EP-ek właśnie ukazał się tam pierwszy album (a doniosłość faktu podkreśla wydanie go także w formie materialnej – na CD).

Wszystkie produkcje łączy to, że samplują nagrania muzyki tradycyjnej i na różne sposoby nawiązują do szeroko pojętej kultury ludowej. Zauważymy to już w tytule pierwszej propozycji w katalogu Tańcy. „Gusła” (Human Rites)” Avtomata to cztery utwory przenoszące inspiracje oberkiem czy chodzonym w świat klubowej nowoczesności (nawiązując chociażby do kultury ballroomu). Warto dodać, że Avtomat nie po raz pierwszy dał wyraz swojej fascynacji tradycją – w projekcie Pleśni, współtworzonym przez trzy śpiewaczki, nawiązywał do ukraińskich, gruzińskich, rosyjskich i syberyjskich pieśni wielogłosowych. Każdy utwór na „Gusłach” ma charakterystyczny dwujęzyczny tytuł, który nie jest tłumaczeniem z jednego języka na drugi, tak jak nie zachodzi tu proste przełożenie jednej estetyki na inną. Muzyka jest energetyczna i pobudzająca, ale też złowroga i ciężka. Powstawała ona w niespokojnym czasie i w efekcie trudnych doświadczeń, do których zaliczyć można między innymi aresztowania podczas protestów przeciwko zatrzymaniu Margot Szutowicz z kolektywu Stop Bzdurom. Do rangi tragikomicznego symbolu urasta fakt, że muzyka, w którą wsamplowany jest minister Czarnek, została zrealizowana w ramach programu stypendialnego MKiDN. Podobne wsparcie uzyskała „Balanga” Sempreya, który społeczności LGBTQ+ dedykuje „Dobranoc”[1] – najspokojniejszy fragment debiutanckiej EP-ki, której modus operandi wyłuszczone zostało w tytule. Nie są to jednak standardowe bangery, lecz wizja futurystycznej bass music czy raczej „burczybas music”, bo to ten kaszubski instrument wysuwa się tutaj na pierwszy plan. Istotne są też rozmaite perkusjonalia, takie jak grzechotka czy terkotka, a także okaryna, co w połączeniu z puszczaniem oka w stronę grime’u i trapu daje zaskakujące rezultaty. Jeszcze dalej w dekonstrukcji i przetworzeniach idzie Ku Ku w złożonym z dwóch kompozycji „Za dużo / Od nowa”. Jeśli nadal jesteśmy w klubie, to już na pewno nie na głównej sali, raczej w drodze do chillout roomu – mieszające się dźwięki z obu przestrzeni mogłyby dawać efekt podobnej kumulacji. Autor powołuje się na japońskie techno z początku wieku i brzmienie niemieckiej wytwórni Kompakt, a materiałem źródłowym były nagrania diabelskich skrzypiec, choć trudno byłoby to zgadnąć bez podpowiedzi – nie to co w „Dom strawiło” Naphty. W tym materiale z kolei ponownie spożytkowane zostały – oprócz wspomnianych już diabelskich skrzypiec – małe instrumenty perkusyjne i okaryna. Biorąc pod uwagę takie brzmienia, mocniej zwracają uwagę nieoczywiste zastosowania formuły dubstepowej czy ghetto house’u. Niegdyś na łamach „Ruchu Muzycznego” stwierdzałem w kontekście owego wydawnictwa, że muzyka ta stroni od klisz, źródła traktuje z szacunkiem i fantazją zarazem – a dzięki temu powstaje coś organicznego i spoistego, rozedrganego i tarmoszącego. Zresztą nie tylko ja byłem wówczas zachwycony: Hubert Grupa z Muno pisał, że „to jedno z lepszych polskich wydawnictw z dziedziny szeroko pojętej elektroniki, na którym autor nie bał się eksperymentów, lecz zachował w tym wszystkim zdrowy umiar, a przede wszystkim zadbał o spójność”; Szymon Baczyński z Radia Luz stwierdzał: „mało popularny w muzyce klubowej patriotyzm nie mógłby być bardziej dosłowny”. Uznanie przyszło także z innej strony: Naphta był finalistą folkowego konkursu Polskiego Radia Nowa Tradycja, a EP-ka została doceniona w plebiscycie Wirtualne Gęśle organizowanym przez Radiowe Centrum Kultury Ludowej. To wszystko tylko utwierdziło twórcę w podążaniu po wiejsko-klubowych bezdrożach. Podczas tych wypraw zebrał materiał na cały album (sięgając po nagrania ze wschodniego Polesia, Radomskiego i Regionu Kozła) – tak powstała „Żałość”. Nie jest to świat dźwiękowy narzucający się tak silnie, jak robił to „Dom strawiło”. Nastrój całości nadają trzy (najdłuższe) utwory, w których słychać odurzające zaśpiewy Mala Herba (która już wcześniej na własną rękę przepracowywała dziedzictwo kultury tradycyjnej). To muzyka na swój sposób refleksyjna, dająca miejsce na oddech, ale nie relaksacyjna – wszak coraz częściej bierzemy go pośród smogu.

Naphta potwierdził moją intuicję, że katalogi obu wytwórni mogą wchodzić ze sobą w dialog. Gdy zapytałem go o opinię na temat Muzyki Odnalezionej, stwierdził:

[…] to absolutny skarb polskiej muzyki wiejskiej – nie ludowej, bo jak mawia Andrzej Bieńkowski, lud to niewola. Dla mnie działalność wydawnictwa była wejściem w świat tajemnic, surowej ekspresji i łącznikiem ze światem, który w dużej części zniknął bezpowrotnie. Ta autentyczność, jaka bije z nagrań terenowych Bieńkowskiego, jest trudna do wychwycenia w oficjalnej, sankcjonowanej instytucjonalnie wersji folkloru. W archiwach wydawnictwa widać również to, jak bardzo zmieniały się muzyka i kultura wsi nie tylko pod względem instrumentarium, ale także społecznych postaw. Dla ludzi, którzy z rodzimym folklorem mają powierzchowny kontakt, to doskonały punkt wyjścia do brzmieniowego raju obfitości. Znaleźć tam można naprawdę opętane dźwięki, pokazujące chociaż odrobinę, że zatracanie się w tańcu to wcale nie wymysł nowoczesnych klubów. Natrafimy na wzruszające pieśni, w samej atmosferze zawierające przekazywaną przez pokolenia skargę ludzi, których od zawsze traktowano jako zastępowalny dodatek do ziemi. To czasami muzyka trudna, konfrontująca współczesnego słuchacza swoją surowizną, tak daleką od komputerowej precyzji panującej obecnie. Chyba to jest jedna z największych wartości Muzyki Odnalezionej – te nagrania nie powstały w studiu, ale są zapisem z samego środka naturalnego środowiska. Właśnie trwa zrzutka na cyfryzację tych nagrań i trzeba zrobić wszystko, żeby się powiodła – ich utrata będzie równoznaczna z utratą części autentycznej kultury naszych ziem. A w świecie, w którym prawda ma niewielką wartość, to prawdziwa tragedia.

Uzyskawszy takie wsparcie, zapytałem Warnę-Wiesławskiego, co sądzi o takim zestawieniu. Przyznał, że nagrania Muzyki Odnalezionej są ciekawe z jego perspektywy, jednak na wizję Tańców większy wpływ miały działania Włodzimierza Kleszcza, jak choćby pomysł zestawienia Trebuniów-Tutków z Twinkle Brothers. Tego typu inicjatywy traktuje on bardziej jako koncepcję i metodę na myślenie o możliwościach łączenia odmiennych stylistyk. Jako istotne wskazuje Príncipe Discos, które biorąc za punkt wyjścia kuduro, od lat proponuje odważne wariacje na jego temat. Ale Warna-Wiesławski dodał też:

Nie wiem, na ile to ma sens, a na ile ja sobie fantazjuję o cyfrowych oberkach. Bo […] jako szczecinianin wykorzeniony, niemający pojęcia, z jakim bagażem moi dziadkowie wylądowali tu po wojnie, odcięty w ogóle od tradycji jakichkolwiek, trochę się w tym poruszam po omacku.

Wspomniał także Kapelę ze Wsi Warszawa, którą współtworzyła Maja Kleszcz (córka Włodzimierza), i ich wyprawy w rejony elektroniczne jako Village Kollektiv (we współpracy z Rafałem Kołacińskim) oraz album „Wymixowanie” – zróżnicowane remiksy „Wykorzenienia”. W kontekście KzWW trzeba wspomnieć także Mariusza Dziurawca, lepiej znanego jako Activator Mario Dziurex, połowę tandemu stojącego za Studio AS One, które odpowiada za mastering „Żałości”. Tego typu historii o nieoczywistych związkach i powinowactwach z wyboru można by snuć wiele. Ograniczę się do jeszcze jednej: Remek Mazur-Hanaj znany jest przede wszystkim z formacji Księżyc, tworzy też solowo („Nagrania terenowe snów”), a ponadto zajmuje się dokumentowaniem muzyki wiejskiej, którą wydaje pod szyldem In Crudo (na szczęście polubił się z Bandcampem). Avtomat i Mala Herba uczestniczyli kiedyś w jego warsztatach muzyki tradycyjnej. Gdy z nim rozmawiałem, zdążył już wysłuchać „Żałości” i zwrócił uwagę, że materiał ludowy jest tam obecny w kilku wymiarach, a zdekonstruowano go w bliskiej mu poetyce, w której pobrzmiewają lata 80. Mazur-Hanaj docenił też, że muzyka „Żałości” zachowała równowagę między znaczeniowością a emocjonalnością: „Wychwycony jest ten wymiar brut muzyki in crudo, potraktowany jako zawierający poza ściśle muzycznymi kody kulturowo-społeczne – to bystre spostrzeżenie (ja do niego dojrzałem dopiero po kilku latach intensywnych doświadczeń z tą muzyką)”.

Jeśli chodzi o Muzykę Odnalezioną, to bogactwo dorobku sprawia, że trudno któreś albumy wyróżnić, wcale nie dlatego, iż „to muzyczna uczta i każdy znajdzie coś dla siebie” (zgrabny frazes; oczywiście są tu nagrania naprawdę smakowite, frykasy, wręcz cymesy i miałbym nadzieję, że pośród tych piętnastu wydawnictw rzeczywiście każdy znalazłby coś, czego się nie spodziewał, co by go jakoś poruszyło czy dało do myślenia). Rzecz jednak nie w tym – chodzi raczej o to, że poszczególne pozycje korespondują ze sobą i dobrze ich słuchać w zestawach i to nie tylko z powodu pojawiania się na różnych płytach tych samych muzyków czy melodii. W komentarzach Bieńkowskiego wracają też pewne tematy, takie jak społeczno-ekonomiczne uwarunkowania przemian w muzyce, z czym wiąże się inny powracający motyw – wstyd własnej tradycji, jaki zaczęli odczuwać muzycy, gdy usłyszeli, co gra się w miastach. Bieńkowskiemu nietrudno było te zmiany uchwycić – gdy zaczynał rejestrować, żyli jeszcze muzykanci urodzeni w drugiej i trzeciej dekadzie XX wieku. Czasem przywracał ich do muzycznego życia – bo nieraz zdarzało się, że ich granie przestało się podobać i przez wiele lat nie byli aktywni zawodowo. Bieńkowski doprowadzał więc do reaktywacji składów, które nie grały ze sobą nawet przez czterdzieści lat. Zarazem uniknął pułapki idealizacji minionego świata, a w szczególności muzykantów; nie unikał zresztą kwestii trudnych etycznie i emocjonalnie, takich jak wojna czy działalność w partyzantce. Najwięcej miejsca Bieńkowski poświęca jednak społecznemu funkcjonowaniu muzyki. Prym wiodą fascynujące opowieści o weselach, są też wspomnienia ze śpiewania podczas darcia pierza czy śpiewania w ogóle, jako elementu codzienności. Takim arcyciekawym punktem jest uwaga o matkach śpiewających dzieciom, która potwierdza, że nawet muzykowanie wyłącznie instrumentalne często miało swoje źródło w śpiewanej melodii. Bieńkowski jest przenikliwym słuchaczem, który potrafi zaskakująco łączyć fakty z różnych dziedzin. Przywołuje rozmowę przy młóceniu zboża cepami: „Młóci nie byle kto, bo dwóch znanych skrzypków kajockich: Walenty Mirecki i Stanisław Lewandowski oraz bębnista”. Przyglądając się temu, ale przede wszystkim przysłuchując, Bieńkowski dopytuje: „Panie Walenty, we trzech to jakby do oberka?”, a w odpowiedzi słyszy: „No tak, podobna do oberka, można nawet hulać”. Nagranie to (znajdujące się na „Mazurkach do wynajęcia”) jest jedną z tych niespodziewanych dróg, którą można wejść w świat wiejskiej muzyki.

Ale dróg tych jest wiele. Wszystkie są fascynujące – i wszystkie się gdzieś spotykają, przecinają, łączą.


Przypis:
[1] Elementem oryginalnego zapisu tytułu jest także emoji tęcza.