Nr 24/2023 Na dłużej

PRZEGLĄD PŁYTOWYCH PÓŁEK: Habibi Funk

Piotr Tkacz-Bielewicz
Muzyka Cykl

Habibi Funk to wytwórnia, która zajmuje się przypominaniem o muzyce z krajów arabskich (przede wszystkim z lat 1960–80, choć ostatnio zaczęli wydawać także twórczość współczesną). „Funk” z nazwy należy traktować raczej jako hasło wywoławcze niż formę konkretnego drogowskazu stylistycznego; funk się tu zdarza, jednak pojawia się w takiej samej dawce, co soul, rock’n’roll, soft rock czy jazz, a od niedawna także reggae. Oprócz muzyki każde wydawnictwo Habibi Funk niesie z sobą również ciekawą historię – zapraszam do zapoznania się z kilkoma z nich. Zarazem zaznaczam, że wybór jest subiektywny, a wszystkie produkcje wytwórni są warte uwagi.

An eclectic selection of music from the Arab world

Przez lata pracy krytycznej wypracowałem sobie zasadę: jeśli wytwórnia wypuszcza składankę, to należy się nią zainteresować. Składankę traktuję jako wypadkową biletu wizytowego, portfolio i menu degustacyjnego. Słowem: pozwala ona dobrze poznać wytwórnię – w tym przypadku nie tylko od strony artystycznej, ale także ideowej. Założyciele Habibi Funk piszą o swoim podejściu następująco:

Jako europejski label pracujący z niezachodnimi artystami staramy się być świadomi odpowiedzialności, która się z tym wiąże; patrząc z perspektywy postkolonialnej, wymagamy od siebie niereprodukowania eksploatacyjnych wzorców ekonomicznych. Dzielimy zyski z naszych wydawnictw po równo z artystami, bez odliczania jakichkolwiek kosztów, które nie są bezpośrednio związane z wydawnictwem. Nasze umowy to umowy licencyjne z ograniczonymi warunkami, dzięki czemu prawa do muzyki wracają do artystów lub ich rodzin. Uważamy, że to ważne na rynku reedycji, gdzie ma miejsce zbyt wiele niejasnych transakcji, by być transparentnym co do naszej polityki licencyjnej.

Co równie istotne, prowadzący wytwórnię Jannis Stürtz podkreśla, że prezentowana muzyka nie ma dawać jakiegoś obiektywnego czy całościowego obrazu regionu czy choćby kraju; że jest to zwykle muzyka zapomniana, która w momencie wydania nie cieszyła się wielką popularnością. Sama składanka jest eklektyczna, ale w tym przypadku stanowi to zaletę, a nie wadę. Powstała bowiem mieszanka rocka, funku, soulu i jazzu grana przez artystów zarówno wcześniej już wydawanych przez Habibi Funk, jak i jeszcze nieznanych (za pośrednictwem tej wytwórni), takich jak Sharhabeel Ahmeed, Mallek Mohammed, Al Massrieen czy Attarazat Addahabia.

Issam Hajali, „Mouasalat Ila Jacad El Ard

Prosta i smutna, ale piękna muzyka oparta została na brzmieniu gitary, niemal folkowym, i rozmarzonego melancholijnie głosu, z dodatkami perkusji, syntezatora, smyczków i santuru. Zarazem jest to historia o radzeniu sobie w trudnych warunkach i wytrwałości: po interwencji Syrii w Libanie Issam Hajali opuścił kraj z powodów politycznych i znalazł się w Paryżu. Tam, mimo że jego sytuacja finansowa była trudna, zdołał wynająć studio – mógł sobie pozwolić na opłacenie tylko jednego dnia nagraniowego. Skrzyknął międzynarodowe grono znajomych i przyjaciół (z Algierii, z Iranu, kilku Francuzów). Gdy wrócił do Libanu, to dograł jeszcze kilka drobiazgów, które dopełniły brzmienie albumu, jednak w ogarniętym wojną kraju nie miał go kto wydać. Muzyk postawił na etykę DIY i zaczął przegrywać kasety, które rozdawał znajomym albo sprzedawał. Jedna z nich trafiła do Ziada Rahbaniego, syna wielkiej Fairuz…

Ferkat Al Ard, „Oghneya

Historia ma swój ciąg dalszy w postaci kolejnej polecanej płyty: wyżej wspomniany Rahbani grywał na płytach Ferkaat Al Ard, zespołu, który Issam Hajali założył po powrocie do kraju z Touficem Farroukhem i Elim Sabą. Ich debiutancki album, który wspaniale łączy fascynację muzyką brazylijską, kawiarniany jazz i tradycje arabskie z politycznymi tekstami, oferuje kilka anegdot. Przede wszystkim warto przytoczyć opowieść założyciela Habibi Funk, jak to szukał Hajalego, za wskazówkę mając informację wygrzebaną z jakiegoś bloga, że ten prowadzi sklep przy pewnej ulicy. Wydawało się to dobrym tropem, ale na miejscu się okazało, że ulica ma kilometr i wypełniona jest podobnymi sklepikami. Udało się dopiero po godzinie błądzenia. Kolejna albumowa historia opowiada o związkach Brazylii i Libanu. Okazuje się, że migracja między tymi dwoma krajami była dynamiczna, a w Brazylii żyje największa diaspora libańska. Niektórzy wracali do kraju i przywozili ze sobą nagrania. Wkrótce też zaczęli przyjeżdżać brazylijscy muzycy – i dla Hajalego jeden z takich koncertów był szczególną inspiracją. Pokazał nowe utwory, nad którymi pracował, Rahbaniemu, który też był fanem brazylijskiego brzmienia, a ten zgodził się je zaaranżować na tę modłę. Efekt znów trzeba było wydać samemu na taśmie, i to przycinając ją odpowiednio, bo trudno było uzyskać takie właściwej długości (ach, te uroki DIY).

Ahmed Malek, „Musique Originale De Films

Ta muzyka broni się znakomicie bez towarzystwa obrazów, z myślą o których została napisana. Czasem jest nastrojowa, innym razem porywa do tańca, zdarza jej się też zaskoczyć nietypowym rozwiązaniem brzmieniowym – łatwiej określić jej klimat niż konkretny gatunek. To też kolejna historia o poszukiwaniach, które tym razem do algierskiego muzyka prowadziły przez Bejrut: tam Jannis Stürtz grał set z muzyką arabską i powiedział swojej znajomej o chęci wydania nagrań Maleka. Kobieta znała w Algierze osobę do tego odpowiednią – i choć wydawało się to strzałem w ciemno, uznała, że warto zapytać. Po dwóch tygodniach okazało się, że jej znajoma jest sąsiadką córki Maleka. Gdy Stürtz się z nią skontaktował, ta zgodziła się na pomysł z wielką radością, dostarczyła też sporo materiałów i opowiedziała o ojcu, który, jak się okazało, był wziętym i cenionym muzykiem.

Ahmed Malek & Flako, „The Electronic Tapes

To postscriptum albo apendyks do poprzedniego wydawnictwa, który wystawia dobre świadectwo Malekowi jako twórcy poszukującemu, zainteresowanemu nowymi środkami ekspresji i myślącemu nieszablonowo. Muzyk był już po pięćdziesiątce, gdy zaczął pracować z syntezatorami. Trudno powiedzieć, czy robił to tylko dla siebie, czy też myślał o tym jak o możliwej muzyce ilustracyjnej, wiadomo na pewno, że nic z tych nagrań nie zostało nigdzie użyte ani wydane. Sporo pojawia się teraz reedycji library music czy wczesnej elektroniki, ale nawet w tym zalewie album „The Electronic Tapes” wyróżnia się wysmakowanymi brzmieniami i ciekawie zagospodarowaną przestrzenią. Twórca operuje wieloma planami, które pomysłowo się przenikają, co nieraz zaskakuje i intryguje. Słychać też, że brzmienia są wycyzelowane i pieczołowicie wypracowane, co nadaje im wyjątkowości.

Charif Megarbane, „Marzipan

Skoro padło już określenie „library music”, to na koniec wypada przywołać współczesnego twórcę, który odwołuje się do tego pojęcia, nadając mu przy tym własną charakterystykę. Charif Megarabane ukuł pojęcie „Lebrary”: słowo biblioteka („library”) łączy się tu z jego rodzimym Libanem („Lebanon”) (artysta nie tłumaczy się z intencji, jakie towarzyszyły powstaniu tego pojęcia). Zawieszona poza czasem muzyka artysty ma przekazywać wizję kraju i całego regionu śródziemnomorskiego. Inspiruje się on otoczeniem – czy to dynamiczną bejrucką metropolią, czy spokojniejszymi terenami wiejskimi. Do tych inspiracji dorzuca dobrze już nam znane nazwiska – Ziad Rahbani, Ahmed Malek, Issam Hajali – w ten sposób tworząc nam klamrę kompozycyjną w tej odsłonie przeglądu.