Nr 11/2024 Na moment

Z Justyną Kulikowską, nominowaną do Nagrody-Stypendium im. Stanisława Barańczaka, rozmawia Antonina M. Tosiek

Antonina M. Tosiek: Rozmawiamy przy okazji nominacji do Nagrody-Stypendium im. Stanisława Barańczaka za Twoją czwartą książkę poetycką, „Obóz zabaw” (2023), która po drodze otrzymała także nominacje do Silesiusa oraz Nagrody Literackiej m.st. Warszawy. Poprzednia książka, „gift. z Podlasia” (2021), została zauważona przez gremia jurorskie nagrody warszawskiej, Nike oraz Nagrody Literackiej Gdynia. Niewiele mamy nazwisk w poezji najnowszej, szczególnie wśród osób urodzonych w latach 90., których książki spotykałyby się z tak powszechnym docenieniem. Podczas lektury „Obozu…” odniosłam wrażenie, że niektóre wersy w pewien sposób się z tym uznaniem wadzą, badają jego granice i szczerość intencji. Piszesz np.: „(Na jakie efekciarstwo dacie przyzwolenie, / gdy gniew obdarowuje pstryczkiem w nos. / Na jakie okrucieństwo dacie przyzwolenie, / gdy rozpacz wkłada lepki język w ucho?)” („XXV”), przywołujesz Richtera, stojącego pośród oklasków i medali, pytasz: „Będę gimnastyczką niczym Alina Kabajewa. / Czy wystarczy wam odwagi, by mnie przekląć?” („XII”). Jak to jest z tym docenieniem? Ciąży czy uwalnia?

Justyna Kulikowska: Mam skłonność do zabawy w kwestionowanie wielu rzeczy, a jedną z nich jest właśnie docenienie. Ostatnio sama się nad tym zastanawiałam, co łatwiej unieść na barkach: sukces czy porażkę? Porażek poniosłam tak wiele, że w pewnym momencie przestały mnie dotykać. Z sukcesów powoli uczę się cieszyć, choć nie one są moim celem. Zdecydowanie większą radość sprawia mi to, że jestem czytana. Momentami zupełnie zapominam, że w jakimkolwiek polu literackim jestem (dryfuję między centrum a całkowitym poboczem). A moja dykcja uwikłana jest w tak wiele kontekstów, że daleko jej do suwerenności. Łudziłabym się, gdybym nabrała przekonania, że całkowita suwerenność jest możliwa.

Z uznaniem bywa też tak, że lubimy, kiedy ktoś mieści się w przygotowanej przez nas szufladce. Mam wrażenie, że Twoje nowe wiersze próbują się wyzwolić z „tożsamościowych” powinności. Zastanawia mnie w tym kontekście strategia konstruowania bohaterki lirycznej, która jednocześnie kreuje pewną matrycę autobiograficzną, a jednocześnie od niej ucieka. W „Obozie…”, choć na nieco innych prawach, dochodzi do głosu znane z „giftu” doświadczanie klasowości i wstydu, które podmiotkę zarówno stwarzają, jak i jej zaprzeczają. Z jednej strony wytyka palcem intelektualny snobizm swojej bańki, z drugiej ze swadą i swobodą wikła się w wersy z Simone de Beauvoir i C.K Williamsem. Poruszyło mnie otwarcie wiersza „XXIV”: „Szczycić się melodią podlaskiego zaśpiewu, / melodią podlaskiego zaśpiewu się brzydzić. / Być rozdartym i bywać rozdzieranym”. Jak to jest z tym wychodzeniem z pochodzenia i rozpisywaniem tożsamości w wierszu?

Może moje wiersze próbują z tymi „tożsamościowymi” powinnościami igrać albo się droczyć. Nie ma szans na całkowite odcięcie od pochodzenia, w szczególności na płaszczyźnie autobiograficznej. Nie sądzę jednak, by pochodzenie było siłą napędową całej mojej twórczości. Nie będę też za nie przepraszać, jeśli akurat najdzie mnie ochota, żeby zrobić ku niemu zwrot – literatura pozwala na taką wolność. Ciekawe, że odczytałaś wers, ale właśnie przez pryzmat Simone de Beauvoir, choć miałam na myśli drugą Simone, mianowicie Simone Weil. Natrafiłam akurat na jej „Wybór pism”, taką czarną książeczkę z neonoworóżowym napisem, w przekładzie i opracowaniu Czesława Miłosza. Widzisz, można wpaść w pułapkę pochodzenia, ale i w pułapkę odczytania. Oczywiście trochę sobie żartuję.

Biedna Weil, najczęściej przychodzi na myśl jako „ta druga” Simone…

Stypendium-Nagroda im. Stanisława Barańczaka to nagroda dla osób piszących przed 35. rokiem życia. Podziały generacyjne w polskiej poezji najnowszej są dość jaskrawe, chociaż często podsyca się je, mam wrażenie, trochę z braku innych pomysłów. A może też po to, żeby stworzyć powód do przepychanki. Zresztą kategoria pokoleniowa była obecna w dyskursie badawczym czy krytycznym od dawna – i od dawna była krytykowana. A jak Ty się do niej odnosisz? Czujesz się częścią takiego tworu, jak „pokolenie”? Autor ma metrykę. A wiersz – ma wiek?

Przepychanki są dobre, bo rodzą dyskusje. Czuję się częścią wielu tworów, a kontekst pokoleniowy miał wpływ na moją dykcję, choć bardziej w początkach pisania. Debiutowałam na portalach internetowych (Liternecie, Poemie), gdzie odbywały się wielkie bitwy o jedną frazę, o dystych. W ukryciu się pod nickiem było coś wyzwalającego, dającego nieskończone możliwości autokreacji. Z czasem – częściowo – minęła fascynacja hasztagami, „podłogami”, tab_sami i językiem internetu.

fot. blow-up studio filmowe | materiały Poznańskiej Nagrody Literackiej

Twoje książki poetyckie mają charakter konceptualny, pojawiają się cykle i zapętlenia. „Obóz zabaw” to tom-poemat. Tym razem „wyporność frazy” testujesz też w formie przypisów, w dopowiedzianych, choć wcale nie mniej lirycznych, mikroesejach. W przypisie do wiersza „XIII” piszesz: „Zapisuję, bo wyłącznie rzeczy zapisane przestają niepokoić”. Są rzeczy zapisane, dla których forma staje się niewłaściwa? Czego wiersz nie przyjmie?

Są rzeczy zapisane, dla których forma staje się zbyt ciasna, stąd pojawiła się potrzeba, by w „Obozie…” wprowadzać przypisy. Trochę rozluźnić sztywną konstrukcję poematu, która w pewnym momencie zaczęła mnie uwierać, zrobiła się niewystarczająca, zbyt hermetyczna, żeby udźwignąć to, co chciałam przekazać. Słowa rzadko bezpośrednio przywołują rzeczy, które oznaczają. Mogą zostać wyjaśnione jedynie za pomocą innych. Z jednej strony język stwarza możliwość narracyjnej prawomocności i porządku w całym spektrum niespójności otaczającego świata, z drugiej zaś staje się narzędziem chaosu, dezinformacji. Wikła w mnogość kolejnych kontekstów i zapętleń.

Wiersz potrafi przetrawić i przyjąć bardzo wiele, choć chwilami odnoszę wrażenie, że do opisania pewnych rzeczy może okazać się zbyt wątły. Wtedy sięgnę po inną formę.

W poprzednich książkach tropiłaś złączki języków wytwarzanych nieorganicznie, syntetycznych komunikatów medykalizacji, technozarządzania i umaszynowienia. „Obóz zabaw” otwierasz mottem z Pounda, który wypuszcza w świat (i uprzedza przed krzywdą) „swoje pieśni”. Pieśniowość kojarzy mi się z zupełnie innym porządkiem, z rytuałem, formą znacznie bliższą ciału. Bo i ono znajduje, mam wrażenie, inną reprezentację w Twojej najnowszej książce. Nie jest tylko tym, co doświadcza przemocy (lub przemoc zadaje) albo jest używane i zarządzane przez system, lecz szuka jakiegoś pozoru wolności w płynnym ruchu. Piszesz „Fraza jak pała pod przymusem ciągnięcia” („II”). A jednak wiersz jest w procesie, przekształca się i pączkuje. W „gifcie” pojawiła się elegia, w „Obozie…” wyśpiewuje się litanię, formę modlitwy. Komunikat stracił na pewności. Mniej osądza, bardziej się waha. Czujesz jakąś zmianę w języku i Twoim myśleniu o języku?

Komunikat stał się wątpiącym, więc masz sporo racji w swoich spostrzeżeniach. Trochę odeszłam od tego, co automatyczne i umaszynowione. W moich tekstach zaczęło pojawiać się więcej pytań, które pozostawiam bez odpowiedzi. Skąd zmiana w języku? W trakcie pracy nad „Obozem zabaw” przeżywałam fascynację klasykami i dramatem, czytałam Ibsena, Brechta, Williamsa, Ciorana, Pounda, Audena. Chciałam zderzyć antyczną formę poematu (dążącą do harmonizacji i określenia) z postmodernistyczną antyestetyką konstrukcji pękającej, kłopotliwej, poddawanej repetycji w poszukiwaniu pierwotnego znaczenia. Przećwiczyłam już niezgodę i rozpacz. Teraz znajduję się w takim momencie twórczości, gdzie kusi mnie dokonanie „rewolty” i potrzeba, aby przećwiczyć zachwyt – czy na tym polega zmiana w języku? Może.

A czy wiersz coś musi? Twoim zdaniem bierze na siebie jakąś odpowiedzialność?

Nie, wiersz nic nie musi, choć wtedy jego istnienie ma niewielki sens. Roję sobie jednak nadzieję, że nadal coś może. Co do odpowiedzialności: budulcem wiersza są słowa (ot, taka oczywistość), za słowa zaś bierze się odpowiedzialność zawsze. Może właśnie na tym polega największe ryzyko, które wynika z pisania.

Na koniec pytanie z najcięższej kategorii wagowej, czyli o poezję jako taką. Jaki poezja ma w Twoim życiu status? Wiesz: frajda czy konieczność, wyrzyg czy ulga? Co daje wiersz? A skoro daje, to może i coś odbiera?

Przestanę pisać, jeśli stracę frajdę z uprawiania poezji, bo nie chciałabym zostać wyłącznie wyrobnikiem, nad którym ciąży konieczność, żeby coś wyprodukować. Na szczęście – dla siebie – jestem od tego daleka. Czy wiersz przynosi ulgę? Przynosi ją na chwilę, ale to zawsze lepsze niż nic. Wyrzygi lubiłam praktykować, kiedy byłam młodsza – ostatnio powoli zaczynam z nich wyrastać (tu chciałam wstawić uśmiechniętą buźkę).

Co daje wiersz? Wolność. Co odbiera? Czasami potrafi doszczętnie obnażyć autora, a to niesie za sobą poczucie zawstydzenia, jak publiczne zdjęcie z siebie ubrań. Status? Myślę o wierszu, który jest wypadkową życia.