Nr 17/2024 Na dłużej

Przecież tu nic nie ma!

Małgorzata Sikora-Tarnowska
Literatura Esej

Półtora miesiąca temu, 30 czerwca 2024 roku, zmarł Edward Redliński – urodzony w 1940 roku prozaik, reporter i scenarzysta, jeden z czołowych współtwórców nie tylko nurtu chłopskiego, ale i XX-wiecznej literatury polskiej. Ponad 50 lat temu podejmował w prozie tematy, które współcześnie powracają jako ważne punkty debat prowadzonych w duchu ludowej historii Polski i namysłu nad chłopską genealogią polskiego społeczeństwa. Był wnikliwym diagnostą nowoczesności, a jego proza, popularna przed rokiem 1989 (co poświadczają liczne ekranizacje!), czytana współcześnie dostarcza wielu aktualnych i inspirujących refleksji na temat dylematów tożsamościowych i kulturowych związanych z powojennymi przemianami struktury klasowej w Polsce. Jaka jest aktualność prozy Redlińskiego?

Ucho do języka

Debiutował w 1967 roku „Listami z Rabarbaru”, osadzoną na Białostocczyźnie, skąd pochodził, opowieścią o wyobcowaniu z kultury chłopskiej przez awans klasowy. Za sprawą językowej stylizacji na gwarę, która dzięki jego kunsztowi w niezdarnym dynamizmie brzmiała swojsko w każdej części Polski, i parodyjnego wyostrzenia powojennych przemian kulturowych polskiej wsi pisarz stworzył własny podgatunek prozy, odróżniając się od powstającej w tym czasie pełnej śmiertelnej powagi twórczości Juliana Kawalca czy Wiesława Myśliwskiego, a zbliżając się do innego, również zmarłego w tym roku pisarza nurtu chłopskiego – Mariana Pilota.

Indywidualny styl rozwinął w dwóch kolejnych utworach. „Konopielka” iAwans” – którym poświęcę niniejszy szkic – często uznaje się za dylogię z racji zbliżonej daty wydania (rok 1973) i podobieństwa w ujęciu głównego wątku, czyli napięcia między moder­nizacją i tradycją. Ponadto powieści wykorzystują prawie analogiczne schematy fabularne – uporządkowane życie wsi odizolowanej kulturowo zakłóca wizyta przedstawiciela/przedstawicielki kultury miejskiej – i poetykę: połączenie groteskowej konwencji z gwarową stylizacją językową. Oba utwory spopularyzowane zostały przez głośne ekranizacje (odpowiednio w 1974 i 1982 r.), w których realizacji Redliński uczestniczył jako scenarzysta lub pisarz dialogów. Również na tym polu wykorzystywał ucho wyczulone na żywą mowę, którą następnie przekształcał, w nieskończoność obracając jej nieforemny kształt w mowę odchodzącej rzeczywistości polskiej wsi. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że w polskiej kulturze ostatnich dekad PRL-u polska wieś mówi właśnie językiem stworzonym przez Redlińskiego.

Był laureatem wielu nagród, między innymi trzykrotnie Nagrody im. Stanisława Piętaka przyznawanej pisarzom nurtu chłopskiego. Został doceniony przez tych współczesnych, którzy widzieli w jego poczuciu humoru nośnik poważnych diagnoz społecznych i kulturowych. Także po roku 1989 doceniano go za całokształt twórczości, która obejmowała również teksty publikowane w latach 80. i pierwszej dekadzie XXI wieku. Te dotykały doświadczeń związanych z emigracją do Stanów Zjednoczonych, gdzie przebywał w latach 1984–1991 – i z tego względu należy uznać ich odrębność.

Redliński był przede wszystkim wnikliwym komentatorem procesów nowoczesności, a ciągłość zainteresowania sprawami wsi, do których powrócił jeszcze w 2001 roku jako scenarzysta filmu „Requiem”, czyni go jednym z najważniejszych twórców mierzących się z dziedzictwem chłopskości w powojennej kulturze polskiej. Podobnie jak wiele utworów prozy chłopskiej drugiej połowy XX wieku, również jego teksty osadzone na polskiej wsi nie są statyczne, tylko są opowieściami o dylematach mobilności klasowej i odnajdywaniu się w dwóch kulturach: nabytej i macierzystej.

Dwie wizje modernizacji

Próbując odpowiedzieć na pytanie o aktualność diagnoz Redlińskiego, warto przypomnieć fabułę „Konopielki” i „Awansu”.

„Konopielka” to historia złożona z sekwencji absurdalnych wydarzeń, reprezentujących najważniejsze elementy socjalistycznego skoku w nowoczesność. Jej ramą jest ludowa wyobraźnia, a spoiwem – dzieje modernizacji fikcyjnej podlaskiej wsi Taplary, od zarania tkwiącej w całkowitej izolacji od reszty świata. Wieś poznajemy w momencie, gdy życie jej mieszkańców zostaje zaburzone przybyciem miejskich urzędników z nauczycielką, którzy planują symboliczne połączenie wsi z resztą kraju. Taplary z „wioski okropnie zacofannej” – bo właśnie tak brzmi zarzut urzędników – mają stać się wsią nowoczesną: zelektryfikowaną, wyedukowaną, spełniającą miejskie standardy zachowania się przy stole, higieny i życia seksualnego.

Od tej chwili opowieść przeradza się w udany pastisz quasi-antropologicznych dyskursów egzotyzujących „Innego” – zderzenie perspektywy chłopskiej, ludowej, i miejskiej, socjalistycznej, prowadzi do konfrontacji dwóch systemów aksjologicznych: pierwszego, opartego na przekonaniu o prawdziwości ewolucjonistycznego modelu postępu, i drugiego, w którym przeciwstawienie „tradycji” i „nowoczesności” jest odbierane jako wymysł sprzeczny z empirią. Ta podpowiada, że: „Żyli my sobie na uboczu i nikt nic do nas ni miał”, co było gwarancją moralnego ładu. Oddając głos Kaziukowi, Redliński podaje w wątpliwość binaryzm „tradycja” – „nowoczesność”, który jawi się społeczności Taplar jako niezrozumiały i narzucony z zewnątrz; z kolei manieryzując „zacofanie” i „rozumienie” w ustach urzędnika, kompromituje awans społeczny i pokazuje powierzchowną różnicę poziomu edukacji między mieszkańcami Taplar a nowymi kadrami. Stawka socjalistycznego wykształcenia okazuje się pozorna, a różnica między „tradycją” a „nowoczesnością” zaciera się na poziomie języka, który – pomimo asymetrycznej pozycji rozmówców w hierarchii społecznej – pozostaje znakiem chłopskiego pochodzenia.

W „Awansie” kolejne etapy modernizacji Wydmuchowa – innej, nieco bardziej otwartej na scenariusz zmiany wersji Taplar – konsekwentnie prowadzą do finału obnażającego fasadowość i absurd świata, którego rzecznikami są miejscy mo­dernizatorzy. Narratorem powieści jest Ma­niuś/Marian Grzyb – podwójna wersja imienia jest podyktowana podwójną identyfikacją tej postaci: z kulturą chłopską (do której nadal przynależy w oczach rodziny i sąsiadów) i miejską (w której zdobył tytuł magistra i do której gorliwie aspiruje). Jako czytelnicy_czki towarzyszymy powrotowi Maniusia/Mariana do rodzinnej wsi, która ukazana zostaje w quasi-etnograficznej konwencji odkrywania podlaskiego dzikiego lądu. Do skonstruowania świata przedstawionego na zasadzie zderzenia różnic kulturowych autor w jeszcze większym stopniu niż w „Konopielce” wykorzystuje schematy fabularne opisane przez krytykę post­kolonialną: w „Awansie” odnajdujemy liczne przykłady gry z gatunkiem powieści podróżniczej, dramatyzującej przybycie mężczyzny pio­niera na nieznany ląd i konstruującej intrygę poprzez egzotyzację „Innego”. W ironiczną ramę wpisane zostają również postępy w modernizacji Wydmuchowa. Z wsi „zacofanej” przekształca się ono w wieś nowoczesną, dumną i samowystarczalną, a co więcej, atrakcyjną turystycznie – z własnym kurortem, wykwalifikowanym personelem i parkiem fontann. Wskutek „walki z analfabetyzmem” jej mieszkańcy stają się zaś erudytami rozprawiającymi o niuansach globalnej historii kolonialnej – już w latach 70. Redliński zderza zatem polski dyskurs o chłopskości z dyskursem kolonialnym na co najmniej dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, przez zastosowanie schematów narracji kolonialnej pokazuje nieprzezroczystość opowieści o mieszkańcach wsi opartych na hierarchicznym postrzeganiu grup społecznych. Po drugie, wskazuje na wspólne dla obu dyskursów fałsz i powierzchowność: gdy Maniuś/Marian Grzyb zastanawia się, „czy może oddawać się partykularnemu samozadowoleniu, gdy w Afryce, Azji, obydwu Amerykach miliony egzystują niczym ongiś wydmuszanie”, w jego monologu uwidacznia się pozycjonowanie innych kultur jako „niższych” i wymagających „ucywilizowania”. Ten chętnie dyskutowany współcześnie temat – zbieżności sytuacji mieszkańców wsi na ziemiach polskich, zwłaszcza w czasach pańszczyzny, i ofiar zachodnich systemów niewolnictwa – często traktuje się obecnie jako pewne teoretyczne novum, będące wynikiem adaptacji na gruncie polskiej refleksji zachodnich badań postkolonialnych. W tym kontekście pisarstwo Redlińskiego nie tylko okazuje się pionierskie, ale też stanowi przykład na to, że analogie te dostrzegano w naszym kraju pół wieku temu, w czasach znacznie bliższych publikacjom założycielskim dla teorii postkolonialnej (zaznaczmy, że Edward Said opublikuje „Orientalizm” dopiero 5 lat później, w roku 1978).

fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Wspomniane wydarzenia stopniowo przygo­towują grunt pod finał powieści, który – zgodnie z poetyką groteski – obraca ideę wyrażoną w tytule (awans) w swoje przeciwieństwo: utwór kończy się przyjaz­dem do Wydmuchowa wielkomiejskich turystów, mających ocenić „postęp”. Mieszkańcy miasta – teraz już turyści, letnicy – zamiast egzotycznego „ludu” zastają na miejscu mieszkańców wsi, którzy niczym się nie różnią od nich samych: są tak samo czyści, zorganizowani i inteligentni jak oni. Rodzi to problem: przyjezdni z Warszawy nie mogą się odnaleźć w tej nowej dla siebie sytuacji ani przejrzeć się w „chłopskiej gębie”. Rozczarowany turysta dopytuje, gdzie są krowy, świnie, konie, pługi i wozy, po czym stwierdza: „Przecież, na Boga, tu nic nie ma!”. Uciekają do jedynego gospodarstwa, którego właściciele oparli się „postępowi” – tam chłopska rodzina (jej nazwisko to Zakała) nadal smaży przypalone placki ziemniaczane letnikom, którzy pochłaniają je „w niedbałych pozycjach, porozwalani jak Buszmeni”. Powraca więc analogia do zależności kolonialnych, ale w narodowym sztafażu: tożsamość awansujących – mówi Redliński – nie tyle opiera się na internalizacji klasowego wstydu, ile ma głębsze źródła w chłopomańskich tęsknotach za idylliczną wsią, gdzie w bezpiecznej konwencji można w pełni odczuć „ludowe korzenie”. W ten sposób Redliński boleśnie przypomina, że stawką modernizacji wsi nie jest rzeczywisty awans i poprawa warunków życia, ale symboliczne rozciągnięcie władzy nad przestrzenią i jej mieszkańcami przez przybywających z miasta.

Warto zatrzymać dla siebie wnioski z tego wydmuszańskiego eksperymentu, zwłaszcza w kontekście namysłu nad źródłami współczesnych zwrotów ku ludowym genealogiom. Gest przepisywania polskiej historii ludowej, za którym często przemawia pragnienie swoistej dekolonizacji polskiej historii ogólnej – zobaczenia jej przez pryzmat struktur władzy i podporządkowania, postawienia w jej centrum doświadczenia nieuprzywilejowanej większości w miejsce wąskiej grupy zamożnych mężczyzn u władzy – nieustannie zderza się przecież z ryzykiem dokonywania skrótów i uproszczeń, powielania obrazu ludowej przeszłości jako pustki czekającej, aż wypełnią ją nasze dobre chęci odczarowania wielowiekowej przemocy. Jak oprzeć się temu ryzyku, świetnie wskazywali Małgorzata Litwinowicz-Droździel czy Kornel Sobczak: być blisko ziemi i blisko ludzi, wsłuchiwać się w ich głosy. Sądzę, że w tym kontekście z uważnej lektury Redlińskiego wyłania się podobne ostrzeżenie: przed utratą krytycznej podejrzliwości wobec dyskursów oddających dziejową sprawiedliwość albo projektujących dla „słabszych” nowe przyszłości. Historia Taplar i Wydmuchowa pokazuje, że służą one przede wszystkim przebudowie teraźniejszości w imieniu tego, kto ma – w tym wypadku zwłaszcza polityczną i symboliczną – władzę.

(Nie)parodysta

Zarówno „Konopielka”, jak i „Awans” to utwory zarazem symptomatyczne dla literatury lat 70. – przewrotnie potraktowano tutaj między innymi motyw chłopskiego bohatera, który awansuje dzięki nowemu ustrojowi, przede wszystkim edukacyjnie, a także obraz wiejskiego środowiska poddawanego ciśnieniu modernizacyjnych zmian – i odrębne, polemiczne wobec wcześniejszych dokonań prozy nurtu chłopskiego. Czas, w którym powstały, jest nieprzypadkowy – w dekadzie Gierka, w dobie wygaszania forsownej polityki industrializacji i urbanizacji, a co za tym idzie, ogólnego osłabienia społecznej ruchliwości. Awansujący w tych powieściach – Kaziuk z „Konopielki” i Maniuś Grzyb z „Awansu”, a ponadto całe ich wiejskie społeczności – natrafiają na symboliczną próżnię: za hasłami emancypacji wypracowanymi w mieście nie kryje się bowiem satysfakcjonująca oferta tożsamościowa. Obie powieści można odczytywać jako wyraz podwójnego wyobcowania tej dekady: z jednej strony z kultury macierzystej, którą porzucili_ły awansujący_e, z drugiej – z kultury miejskiej, w której nie udało im się w pełni zrealizować rozbudzonych aspiracji.

U Redlińskiego, w przeciwieństwie do wykorzystujących podobne schematy utworów tego czasu, zostają one ujęte w sposób celowo parodystyczny: zarówno na poziomie poetyki, jak i budowania, poprzez skrajną intensyfikację, dystansu do utartych już konwencji. Przyczyniło się to do zakwalifikowania autora go jako pisarza parodysty, w krzywym zwierciadle przedstawiającego zderzenie kultury chłopskiej i miejskiej u progu procesów modernizacyjnych. Za symptomatyczną dla odczytania prozy Redlińskiego jako powierzchownej krytyki polskiej wsi można uznać następującą uwagę:

Zarówno w „Awansie”, jak i w „Konopielce” mamy wieś, jaka już chyba ni­gdzie w Polsce w rzeczywistości nie istnieje, ciemną, głupią, świata ani techniki nieświadomą. I ta wieś przechodzi proces przeobrażeń, niby słusznych, a przecież w ostatecznym wyniku idiotycznych[1].

Wyrażony prawie pół wieku temu zarzut o lekceważenie rzeczy­wistości społecznej przez autora „Listów z Rabarbaru” bez wątpienia należy dzisiaj poddać złagodzeniu – zwłaszcza w kontekście namysłu nad powojennymi przemianami społecznymi w polu socjologii wsi, z jej krytyczną refleksją nad pojęciami tradycji i nowoczesności[2], czy w nurcie ludowej historii Polski z jej namysłem nad quasi-kolonialnymi aspektami relacji między elitami społeczeństwa a jego przysłowiowymi już dolnymi 90 procentami.

Dla Redlińskiego parodia, owszem, pełni funkcje niewątpliwie ludyczne, ale także pozwala wyrazić głębsze diagnozy, niemieszczące się w oficjalnym krytycznym horyzoncie nurtu chłopskiego. Bodaj jako jeden z pierwszych dostrzegł to Henryk Bereza, a współcześnie rozpoznanie to powtórzył Jerzy Franczak, który usytuował dylogię Redlińskiego w sąsiedztwie powieści Wiesława Myśliwskiego „Kamień na kamieniu”, powszechnie uchodzącej za epickie epitafium dla kultury chłopskiej w Polsce i jedną z najważniejszych powieści XX wieku. Jak podkreślał, lata 70. to „czas zaniku tradycyjnej kultury wiejskiej oraz jej wtórnej folkloryzacji, a także czas uświadamiania sobie tej straty i ustalania pewnych wzorców reagowania na nią”. Rozpatrywane w tym kontekście powieści Redlińskiego odsłaniają swój wymiar nie tylko opisowy czy diagnostyczny, ale też wręcz interwencyjny. To utwory ogniskujące najważniejsze dylematy swojej epoki, a zarazem stanowiące zapis wynajdywania dla siebie ram odniesienia w rzeczywistości tych ram pozbawionej. Uniwersalny język stworzony przez Redlińskiego na kanwie odchodzącej mowy nadal wyraża sprzeczności swojego czasu i otwiera nowe interpretacje. Jest żywy.

Redliński tu i teraz

Redliński wydaje mi się tym spośród autorów (używam maskulinatywu celowo[3]) nurtu chłopskiego, którego twórczość jest najbliższa współczesnym rozważaniom o ludowych historiach. Jego pisarstwo uwyraźnia granice tych dyskusji i porządkuje jej wątki: to historie na wielu poziomach uniwersalne, trafnie opisujące dynamikę relacji władzy i podporządkowania na przykładach szczególnych tej relacji mechanizmów – internalizacji „gorszości”, realizacji rozbudzonych aspiracji poprzez podejmowanie strategii mimikry czy (na co zabrakło w tym szkicu miejsca) samofolkloryzacji i konstruowania różnicy klasowej jako rasowej. Wydaje się zaskakujące, że wielu autorów piszących współcześnie o czasach Polski Ludowej, a nawet odwołujących się do przykładów z literatury tego czasu pomija w swoich rozważaniach utwory Redlińskiego (i całą formację pisarzy chłopskich), które przecież nie tylko obrazują procesy kluczowe dla XX-wiecznej historii ludowej w Polsce, ale też je komplikują i przenoszą w kontekst interesującej go socjalistycznej modernizacji.

Przykład Redlińskiego pokazuje, że w literaturze tej pozostało jeszcze wiele do odkrycia – stanowiła ona ważne pole rozwoju naszej lokalnej tradycji myślenia o historii ludowej długo przed tym, zanim formalnie nastąpiły w humanistyce kolejne zwroty. Być może zwrot ku naszej, nie tak dawnej przecież, tradycji literackiej i jej odczarowanie to właśnie jeden ze sposobów, by zobaczyć w Taplarach i Wydmuchowach już nie tyle scenerię z jednej strony farsy, a z drugiej rewitalizacji, ile miejsce do życia.


Przypisy:
[1] P. Kuncewicz, Awans, w: W poszukiwaniu niecodzienności, RSW Prasa–Książka–Ruch, Warszawa 1979, s. 204.
[2] I. Bukraba-Rylska. Socjologia wsi polskiej, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2013.
[3] Chociaż chciałoby się inaczej, proza nurtu chłopskiego była zjawiskiem bardzo silnie, prawie bez wyjątków, zmaskulinizowanym – zarówno jeśli chodzi o środowisko twórcze, jak i dominację (czy wręcz hegemonię) męskiej perspektywy w literaturze i zawartych w niej opisach awansu klasowego, przemian tożsamościowych czy cielesności.