Spektakularne. To słowo najlepiej określa wszystko, co wydarzyło się na scenie Teatru Studio podczas spektaklu Łukasza Twarkowskiego „The Employees”. Spektakularne są rozmach tego widowiska, siła jego oddziaływania na zmysły publiczności i sposób, w jaki włączane są do niego nowe technologie. Spektakl pozostawił mnie jednak z pytaniem o to, czy te atrakcje przesłaniają jakiś brak? A może jest inna przyczyna odczuwanego przeze mnie zawodu i delikatnego niedosytu?
W nieokreślonej przyszłości jesteśmy na kosmicznym statku, który należy do tajemniczego i potężnego przedsiębiorstwa. Wysłany został w odległą galaktykę, by zebrać zagadkowe przedmioty. Czym one są? Tego nie dowiemy się do końca spektaklu. Poznamy tylko niektóre ich właściwości, przede wszystkim – zmysłowe oddziaływanie na załogę statku, która odczuwa za ich sprawą dziwny niepokój. Kosmiczni kadeci (jak sami się nazywają) dzielą się na dwie kategorie: ludzi i istoty do ludzi podobne, w rzeczywistości zaś będące klonami ludzkiej załogi, sterowanymi przez sztuczną inteligencję. Zostały one stworzone tak, by jak najlepiej wykonywać powierzoną im pracę. Każda aktorka i każdy aktor (Dominika Biernat, Daniel Dobosz, Maja Pankiewicz, Sonia Roszczuk, Paweł Smagała, Rob Wasiewicz) odgrywają więc w tym spektaklu podwójną rolę: kadeta i jego nieludzkiego sobowtóra. Różnicę możemy rozpoznać dzięki kodom naniesionym na ich mundury (te, które oznaczają klony, rozpoczyna litera B). Czasem jednak małe znaczki trudno zauważyć, co komplikuje odbiór przedstawienia.
W „The Employees”, co często zdarza się w produkcjach gatunku science-fiction, nieludzkie byty zaczynają się buntować, znacznie przekraczając wpisane w nie pierwotnie funkcje i możliwości. Odkrywają przyjemność zmysłową i zaczynają mieć uczucia. Rzucając ludziom wyzwanie, uwodzą ich i wypytują, co myślą i czują. Oni zaś woleliby milczeć – w końcu każdy z nich opuścił Ziemię, uciekając przed niechcianymi emocjami. Jednak obie grupy członków załogi wchodzą w coraz bardziej zażyłe relacje, a stosunek ludzi i klonów komplikuje się, kiedy nawiązują między sobą relacje miłosne lub przyjacielskie. Mimo to ludzie nie chcą przyznać, że sztuczna inteligencja może prawdziwie kochać, pożądać i nienawidzić. Dodatkowy problem stwarza wszechwładna organizacja, która – chcąc kontrolować wszystkie działania załogi – nie życzy sobie emocjonalnych komplikacji podczas kosmicznej misji.
Statek kosmiczny, w którego wnętrzach rozgrywa się większość akcji spektaklu, wyobrażany jest przez ustawiony na środku sceny, częściowo przeszkolony sześcian, na którym zawieszone zostały ekrany. Obserwacja żywego planu pozwala na kontakt z ciałami aktorów i przyglądanie się teatralnemu zapleczu, podczas gdy realizowane na żywo projekcje skupiają uwagę publiczności na akcji i szczegółach świata przedstawionego. Na ekranach duplikowane są widoczne na scenie i filmowane zdarzenia. Montowane i opracowywane w czasie rzeczywistym obrazy z kamer sprawiają, że działania sceniczne nabierają tempa, kreując – atrakcyjny wizualnie – świat filmowy.
Spektakl podzielony został na cztery części, odseparowane od siebie trzyminutowymi przerwami. Na początku słyszymy komunikat zachęcający do zmieniania w tym czasie miejsca siedzenia (fotele ustawione są po czterech stronach sceny), a zarazem perspektywy patrzenia. Jednym z najciekawszych wyzwań „The Employees” jest budowanie napięcia, które rodzi się pomiędzy różnymi punktami widzenia. Patrząc na scenę, możemy obserwować pracę dwojga kamerzystów (Iwo Jabłoński, Gloria Grünig). Domyślamy się, że za kulisami muszą znajdować się osoby odpowiedzialne za montaż (wideo: Jakub Lech, realizacja wideo: Adrien Cognac, Adam Kuznowicz), dzięki którym jesteśmy świadkami powstawania filmowej iluzji, zmieniającej na ekranie mały, ustawiony na scenie kubik w ogromny statek kosmiczny, w którego rzeczywiste rozmiary – widząc jedynie projekcję – nie bylibyśmy w stanie uwierzyć. Operatorzy pracują, nie wychodząc z malutkiego boksu, a publiczność może obserwować wędrówkę przez długie korytarze i wnętrza różnych pomieszczeń. Przypomniało mi to wrażenia wyniesione z oglądania dokumentu z powstawania filmu „Titanic”, w którym mały basen pozwalał na stworzenie iluzji ogromnego oceanu. Perfekcyjnie ułożony przez Roba Wasiewicza ruch i doskonałe zgranie zespołu aktorskiego z ekipą techniczną pozwalają uzyskać spektakularny efekt iluzji filmowej.
W czasie spektaklu zmieniało się moje rozumienie jego tytułu. Powiedzmy sobie szczerze: nasi bohaterowie pracują raczej mało. Kiedy w pierwszej scenie odgrywana przez Sonię Roszczuk postać oprowadzała nas po statku i opowiadała o zadaniach jego załogi, przypomniała mi się „Praca bez sensu” Davida Graebera, piszącego o zawodach, których głównym celem jest utrzymanie złudzenia wykonywanej pracy. Z biegiem czasu bohaterowie koncentrują się na swoich osobistych dramatach, tracąc ochotę nawet na zdawanie raportów, wymaganych przez zatrudniającą ich organizację. Równocześnie jednak odsłonięcie kulis przedstawienia sprawia, że w coraz większym stopniu koncentrujemy się na pracy wpisanej w samą sytuację teatralną. Wątek ten jest również tematyzowany w spektaklu, do którego włączona została scena ukazująca rozmawiające ze sobą, animowane reflektory – wisząc ponad naszymi głowami, komentują one swoją użyteczność, znaczenie wykonywanej pracy i warunki zatrudnienia.
Od strony tematycznej i technicznej przedstawienie Twarkowskiego zrealizowane zostało znakomicie, pozostawia jednak uczucie zawodu. Akcja „The Employees” nie nadąża bowiem za jej realizacją – sama opowieść okazuje się znacznie mniej zajmująca niż sposób jej ukazania, chociaż estetycznie zanurzona jest w nieco zużytej wizji przyszłości: nowe technologie symbolizują pikające guziki i mieniące się lampki, jedzenie jest pożywne, ale pozbawione smaku (jak kapsułki podawane na śniadanie w „Jetsonach”), zaś sztuczna inteligencja wymyka się spod kontroli. Nawet niezbyt uważny widz produkcji ukazujących wizję przyszłości ma te obrazy dobrze zakodowane w pamięci. Być może jednak patrzę na scenę ze złej perspektywy – nie takiej, jaką uruchomić chcieli autorzy i autorki spektaklu. Głównym celem tego przedstawienia nie jest przecież teatralna opowieść, będąca oryginalną wizją możliwej przyszłości, lecz stworzenie pakietów wrażeń dostarczanych publiczności poprzez połączenie efektów wizualnych, świateł i muzyki techno, przed której natężeniem jesteśmy ostrzegani przez pracowników teatru rozdających zatyczki do uszu. Nie chodzi o to, co jest mi przedstawiane, ale o to, w czym uczestniczę. W dość abstrakcyjny sposób przypomina mi to założenia towarzyszące spektaklowi „Dotyk za dotyk. Dansing”, który wyreżyserowała Katarzyna Sikora w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Tam także, choć w znacznie mniejszej skali, sceniczna opowieść była jedynie pretekstem do stworzenia sytuacji, w której wszyscy – aktorzy i publiczność – mogą doświadczać zmysłowych wrażeń, wspólnie tańcząc. Ciała, emocje i przeżycia widzów stają się ważniejsze niż ich wrażenia intelektualne.
Pod koniec widowiska Twarkowskiego wiemy już, że podążamy ku nieuniknionej katastrofie. Wyprawa okazała się jednym z etapów eksperymentu prowadzonego przez organizację – przyniosła wiedzę, jednak nie zakończyła się sukcesem. Skoro załoga nie zrealizowała powierzonego jej zadania – trzeba ją zlikwidować. Ostatnie minuty jej życia prezentowane są w towarzyszeniu głośnego techno i migających świateł, które dopełniają gwałtownie zmieniające się, widoczne na ekranach obrazy nagich ciał aktorów, układających się w motywy znane z dzieł sztuki (m.in. „Piety watykańskiej” Michała Anioła czy „Adama i Ewy” Lucasa Cranacha Starszego). Ciała widzów z kolei, gdy natężenie muzyki coraz bardziej rośnie, wyraźniej odczuwają działanie basów. Muzyka wibruje. Obrazy migoczą i zmieniają się. Tu chodzi już tylko o wrażenia zmysłowe.
Pytania o to, czym jest teatr i czemu ma służyć, choć słyszeliśmy je wiele razy, warto powtarzać nawet dzisiaj. Czy perspektywa emocjonalnego zanurzenia w pulsującym zmiennymi bodźcami świecie zmysłowych wrażeń to wizja naszej teatralnej przyszłości? „The Employees” eksploruje tę przestrzeń, skłaniając nas do rozważania roli bodźców estetycznych w podobny sposób, jak działo się to także w entuzjastycznie przyjętym, polsko-łotewskim spektaklu „Rohtko” Twarkowskiego czy jego litewskim „Lokisie”. Do grupy produkcji wykorzystujących emocjonalne pobudzenie widzów dopisałabym także przedstawienia o całkiem innym charakterze, takie jak „Publika” Marii Stokłosy, „Śmierć Jana Pawła II” oraz zakończenie „Spartakusa. Miłości w czasach zarazy” w reżyserii Jakuba Skrzywanka. Być może po okresie dominacji opisywanego przez Joannę Krakowską „autoteatru” czy „postteatru” Tomasza Platy, który proponował realizację małych, kameralnych przedstawień tematyzujacych teatralne narzędzia, następuje właśnie moment wzrostu popularności spektakli podporządkowanych dążeniu do afektywnego oddziaływania na publiczność. „The Employees” przypomina, że teatr, wytwarzając wrażenia niedostępne poza sceną i widownią, jest poligonem różnych modeli naszego bycia razem – z innymi i pomiędzy nimi.