W dziewiątym odcinku cyklu poświęconego pamiętnikom chłopskim przyglądamy się nadesłanym na konkurs „Rolnicy i wieś polska 1989–1991” zapisom trudnej codzienności determinowanej przez czynniki ekonomiczne, polityczne i społeczne. Składają się one na panoramę transformacji ustrojowej widzianej z perspektywy mieszkańców wsi. Ich ostatnią wielką katastrofę.
Zarazem lektura pokonkursowej monografii „Komu teraz wierzyć. Chłopi o sobie i polityce” skłania, by zderzać fragmenty zapisków z dyskursami na temat transformacji – tymi, które generowane były na bieżąco, inżynieryjnymi narracjami dla „nowego” społeczeństwa, jak i tymi późniejszymi, zdystansowanymi analizami naukowymi i publicystyczną krytyką, która wznieciła debatę o społecznych kosztach transformacji. I jedne, i drugie potrzebują kontry w postaci głosu tych, którzy transformacyjnych kosztów doświadczyli. A o swoim rozczarowaniu i krzywdzie opowiedzieli na bieżąco, ze środka, w trakcie przemian lat 90.
Przeprowadzone wśród społeczności wiejskich badania wykazały, że powszechne było opisywanie przełomu roku 1989 jako „kolejnego rozbioru Polski” (ustalonego w czasie obrad Okrągłego Stołu), zmowy elit czy antywiejskiego spisku[1]. Rozczarowanie przyniosła zarówno odgórna, całościowa polityka nowego rządu, jak i nieanonimowe działania jednostkowe posłów i senatorów „Solidarności”. Zacznijmy od pierwszej ze wskazanych kwestii.
Bronisław Gędłek, 70-letni rolnik z małopolski, nadesłał na konkurs pamiętnik zatytułowany „Tak nakazywało sumienie”. Oceniał w nim politykę Tadeusza Mazowieckiego jako celowe i w pełni świadome działanie na rzecz zapaści ekonomicznej wsi:
Dawniej chłop bał się kolektywizacji i dzielnie się przed nią bronił, dziś boi się ekonomicznej zagłady i biedy, powodowanej przez rząd, który sam pomógł wykreować. Chłopi protestowali, ale chłopski protest zawsze obraca się przeciw nim. Mazowiecki nie bał się chłopskich protestów. Do Mławy, czy Ministerstwa Rolnictwa posłał zbrojne oddziały, aby uspokoić chłopów, choć były to niepokoje niewinne. Nie posłał ich do Słupska na kolejarzy, choć ich akcja była o wiele groźniejsza. Bał się robotników i „Solidarności”. Sądzę, że Balcerowicz, wprowadzając reformę pieniężną, nie rozumiał rolnictwa. Natomiast Mazowiecki wprost nie znosił chłopów, głównie PSL. Mimo, że właściwie dzięki chłopskim posłom mógł zostać premierem[2].
Przyczyn sukcesu wyborczego Stanisława Tymińskiego (który nieoczekiwanie wszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich z Lechem Wałęsą, pokonując przy tym żywy symbol demokracji – Tadeusza Mazowieckiego) upatrywał w zupełnej kompromitacji „Solidarności” wśród mieszkańców i mieszkanek wsi i w ich zniecierpliwieniu:
Sądzę, że wypadek Tymińskiego najlepiej świadczy o nastrojach panujących w Polsce. Ludzie, szczególnie na wsi, mają dość „Solidarności”, którą uważają za drugą zmianę partii. Mają dość komitetów obywatelskich, panoszących się w gminie i właściwie hamujących demokrację. Rolnicy podświadomie uważają, że wszystko, co złe na wsi, gorsze od socjalistycznego, dzieje się za ich przyczyną. Wieś ma dość kombatantów solidarnościowych[3].
Edward Krzyżanowski zwracał zaś uwagę na wyczerpanie i kompromitację etosu dawnej „Solidarności”. Pierwotnie autor wiązał z nią nadzieje na zmianę i odczuwał z niej (i jej reprezentacji na arenie politycznej) dumę; w chwili spisywania pamiętnika budziła w nim niechęć oraz poczucie wielopoziomowego demontażu porządku:
Dochodzimy do XXI wieku, a w rozwoju cywilizacyjnym cofnęliśmy się do XVI wieku. […] Nie pomoże ideologia solidarnościowa, etos zwycięstwa nad komuną. Tu się liczą realia dnia codziennego. Program Balcerowicza położył na łopatki kulturę, służbę zdrowia, rolnictwo, górnictwo, samorządy terytorialne, emerytów i rencistów, opiekę socjalną i wiele innych[4].
W większości pamiętników Leszek Balcerowicz jawi się jako naczelny wróg polskiej wsi. Z perspektywy weryfikacji stosunku do polityków, którzy przyczynili się do erozji społecznej i gospodarczego upadku wsi, ciekawsze są różnice postrzegania innych ważnych postaci: Tadeusza Mazowieckiego i Lecha Wałęsy. Mazowiecki budzi wśród wielu autorów i autorek „Komu teraz wierzyć” pewien sentyment, co przekłada się na próbę zrozumienia czynionych przez niego kroków; pamiętnikarze nadsyłający swoje zapiski sześć lat później na konkurs na „Pamiętniki nowego pokolenia chłopów polskich” wypominają mu zbrojną pacyfikację rolników strajkujących pod Mławą. W 1991 roku Lech Wałęsa jest już co prawda krytykowany, ale jako nowo wybrany prezydent wciąż wzbudza nadzieje na poprawę poziomu życia klasy niższej, z której wszak sam się wywodzi. Pamiętnikarze z 1996 roku rozprawiają się z Wałęsą bezlitośnie. Żeby nie pozostawić tego faktu samemu opisowi – oto przykład: Bolesław Magusiak poświęcił Wałęsie w swoim pamiętniku z połowy lat 90. niniejszy akapit:
Żenujący niedostatek wiedzy pokrywa się nonszalancją, agresją, nienawiścią do wszystkiego i wszystkich. Nieobliczalny i nieprzewidywalny, zarozumiały i pyszałkowaty, naiwnie chytry. Potrafi tasować karty, lecz nie potrafi nimi grać. Mówi znacznie szybciej niż myśli, chociaż nie mówi dobrze po polsku, uważając przypadkowych słów, mało zrozumiałych dla niego, zresztą sam również jest przypadkiem. Słuchając jego wypowiedzi (bo czytać się tego nie da) ciągle dochodzę do wniosku – im mniej rozumu w głowie, tym głośniejsze domaganie się władzy. Mając władzę (wbrew pozorom sporą) twierdzi, że nic nie jest w stanie zrobić, chociaż podobno chce. Wypowiada swe kwestie przez przemyślenia i przygotowania – z „głowy”, czyli w jego przypadku z niczego[5].
Dla ukazania kontrastów warto w tym miejscu przytoczyć fragment pamiętnika Joachima Skrentnego – laureata pierwszej nagrody w konkursie „Rolnicy i wieś polska 1989–1991” (ex aequo z Kazimierzem Flisem). Bierze on w obronę Wałęsę, manifestując trwałe zaufanie i sympatię dla prezydenta:
Pan Wałęsa, moim zdaniem, posiada cechy, które mogą z niego uczynić prezydenta wszystkich Polaków. Jest człowiekiem głęboko religijnym, osobiście doznał wielu szykan, był prześladowany za swoje przekonania polityczne. Mimo wielkich starań, jego przeciwnicy polityczni nie zdołali go skompromitować. Jest człowiekiem prostym, może nieco za szorstkim, wywodzi się z ludu, pochodzi ze wsi, jest dobrym trybunem i posiada bardzo liczną rodzinę. Ale równocześnie Wałęsa lubi pobrzękiwać szabelką, lubi się odgrażać, dużo obiecuje (raczej obiecywał w czasie kampanii wyborczej, ale Polacy to trochę lubią), jest impulsywny. Na pewno jest jedynym prezydentem, za którym naród pójdzie w sytuacji najtrudniejszej. Tylko jego naród usłucha, kiedy przyjdzie nam jeszcze bardziej zaciskać pasa. Sam walczył o sprawiedliwość, więc nie wierzę, aby raptem stał się niesprawiedliwy[6].
Nim jednak doświadczenie i dystans zweryfikują emocje wobec wszystkich decydentów politycznych, Balcerowicz uosabiać będzie przyczynę wszystkich nieszczęść i skupiać na sobie złość mieszkańców wsi. Wielu autorów biorących udział w konkursie „Chłopi o sobie i polityce” doszukiwało się – analizując działania ministra finansów – spisku zagranicznych aktorów sceny politycznej, którym miało zależeć na przekupieniu członków polskiego rządu w celu manipulowania kondycją rodzimej gospodarki. Wincenty Marchwiński pisał: „Premier Mazowiecki zapowiadał stabilizację i zmniejszoną inflację, ale to obiecanki-cacanki. Rządził nie Mazowiecki, lecz Balcerowicz, zaś przez niego Sachs i międzynarodowy kapitał, a im na naszym losie i naszej biedzie nie zależy. Chcą nas uzależnić od siebie gospodarczo”[7].
Forsowane przez Balcerowicza reformy gospodarcze stanowią główną oś opowieści także dla posługującego się pseudonimem „Akowiec” autora z Podkarpacia. Kontynuuje on ciąg skojarzeń pomiędzy transformacją ustrojową a katastrofą – wydarzeniem w pełni niszczycielskim i nieodwracalnym:
Prawdziwa tragedia narodu i państwa rozegrała się, gdy premier Balcerowicz krzyknął – ognia na mnie!… Zostało jak po Czarnobylu: sparaliżowane rolnictwo, sparaliżowany przemysł, spółdzielczość, budownictwo, słowem – wszystko. Plan Balcerowicza: stare zgruchotane, nowego nie widać. Próbują sklejać, wiązać jedno z drugim, wstawiać korekty, prywatyzować. Niestety. Strat poniesionych nikt nie zwróci. Nikt nie wróci rządowi Mazowieckiego, a w szczególności twórcom planu Balcerowicza, wiary, zaufania, szacunku…[8]
Warto dodać, że w wielu pamiętnikach przywołane zostają także postaci z (wówczas) drugiego planu rozgrywek politycznych. W pozytywnym tonie oceniany jest Włodzimierz Cimoszewicz, a o rezygnacji ze startu w wyborach prezydenckich prof. Ewy Łętowskiej kilku pamiętnikarzy wypowiedziało się z żalem i zawodem – uważali, że gdyby podjęła się kandydowania, miałaby szansę na wygraną z niekompetentnym Wałęsą.
Czas przejść do drugiego skrzydła politycznej krytyki: jednostkowych działań „szeregowych” posłów i senatorów „Solidarności”. Mieli oni reprezentować interesy swoich rodzimych środowisk – wsi rolniczych oraz popeegerowskich – na ogólnopolskiej scenie politycznej; tymczasem środowiska te poczuły się przez owych polityków zdradzone. Na skutek dotkliwie doświadczającej polską wieś polityki rolnej politycy wywodzący się z dawnej klasy chłopskiej utracili zaufanie oraz społeczną legitymizację. Postsolidarnościową politykę względem wsi oceniano jako „antychłopską” – celowo degradującą obszary peryferyjne. O dawnych działaczach ludowych pisano i mówiono w kategoriach sprzedaży ideałów.
Wielu spośród pamiętnikarzy i pamiętnikarek upatrywało przyczyn klęski posłów i senatorów „Solidarności” rolniczej w niewystarczającym wykształceniu oraz braku kompetencji ekonomicznych. Niektórzy autorzy żałowali wobec tego, że oddając swój głos, bardziej kierowali się formacją niż nazwiskiem konkretnej, nieanonimowej osoby. Autor skrywający się pod pseudonimem „Emeryt” opisał w podobny sposób swój stosunek do dotychczasowych poczynań Józefa Ślisza – przewodniczącego NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność” (do 15 grudnia 1989 r.), późniejszego wicemarszałka senatu z ramienia Porozumienia Ludowego:
Jednym z ważniejszych uzurpatorów spadku po Witosie i Mikołajczyku jest niewątpliwie senator Ślisz. Reprezentuje on typowy przykład miernoty, którą fala historii wyrwała z rodzinnych pieleszy i uniosła co nieco do góry, a ambicje chciałyby unieść na sam szczyt hierarchii chłopskiej, no i państwowej. Ambicje, a co więcej? Przygotowanie naukowe? Doświadczenie społecznikowskie? Rozeznanie ekonomiki kraju i świata?[9]
Kiedy jednak tak zwana wojna na górze zaczęła przybierać karykaturalną formę, skutkując konfliktem i rozbiciem szeregów NSZZ „Solidarność” na dwa wrogie obozy – skupione wokół Lecha Wałęsy Porozumienie Centrum oraz zwolenników rządów Tadeusza Mazowieckiego w Ruchu Obywatelskim Akcji Demokratycznej – parlament zaś nie był w stanie sprawnie powołać na urząd w grudniu 1991 roku Jana Olszewskiego, wielu rolników obserwujących scenę polityczną porzuciło nadzieję na stabilne rządy demokratyczne. Wyrazicielem tego rozczarowania był między innymi Czesław Rzeszotarski, 62-letni rolnik (gospodarstwo 20 ha) z okolic Płocka. W pamiętniku „Rolnictwo jest bezbronne jak dziecko” pisał:
A tak naprawdę, to w tej chwili potrzebny nam jest – i to natychmiast – drugi Piłsudski, który akurat w 65 rocznicę przeprowadziłby zamach majowy i ukróciłby to pieniactwo i warcholstwo. Rolnicy-chłopi od obecnego rządu niczego dobrego nie oczekują. Tak jak były rząd T. Mazowieckiego, ten też jest antychłopski. Wystarczy tylko prześledzić zacięte boje w parlamencie o budżet, a można wywnioskować, że twórcy tego budżetu mają rolnictwo polskie tam, gdzie okręt ma rufę. Wieś polska w tej chwili jest u kresu wytrzymałości i radziłbym panom z wysokiego stołka, by tej struny zbytnio nie naciągali, bo może pęknąć[10].
W nadesłanych na konkurs „Rolnicy i wieś polska 1989–1991” pamiętnikach istotne okazuje się wyrażenie stosunku do Kościoła katolickiego – zarówno poprzez deklaracje poparcia lub (zdecydowanie częściej) wyrażenie niezgody na jego działania i umacniającą się pozycję w sferze publicznej po przełomie roku 1989. Część autorów wskazywała na odpowiedzialność Kościoła za przegraną w wyborach prezydenckich Mazowieckiego – księża otwarcie wspierali blisko związanego z klerem Wałęsę. Część autorów krytykowała przywrócenie lekcji religii do szkół (wskazywano, że w tym celu z pieniędzy parafian i parafianek wybudowano przykościelne sale katechetyczne).
Najczęściej podnoszono jednak kwestię procedowania ustawy o ochronie życia poczętego, która ostatecznie weszła w życie 7 stycznia 1993 roku, w okresie rządu Hanny Suchockiej, jako Ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, przybierając następnie postać „kompromisu aborcyjnego”. W wielu pamiętnikach – zarówno z 1991, jak i 1996 roku – znajduje odzwierciedlenie statystyka, zgodnie z którą na początku lat 90. ponad 60% Polek i Polaków opowiadało się za prawem do aborcji bez ograniczeń lub z niewielkimi ograniczeniami[11]. Teodor Lelątko, laureat drugiej nagrody w konkursie, 77-letni emerytowany rolnik oraz dawny działacz Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, dziwił się:
Jak to się dzieje, że ten z większością dawnego ustroju Sejm, kilkadziesiąt lat temu przyjął uchwałę o przerywaniu ciąży, a dziś – można przypuszczać na podstawie dotychczasowej działalności – przyjmie uchwałę o ochronie życia poczętego, mimo że większość ludzi jest przeciwna? Żyłem w latach działania dotychczasowej ustawy, lecz nikogo nie zamordowałem i nie namawiałem innych. […] Moim zdaniem bardziej by była potrzebna ustawa o ochronie dziecka narodzonego, często nie chcianego i od pierwszych dni życia nie znającego miłości rodzicielskiej czy otoczenia; dziecka cierpiącego głód i doznającego upokorzeń[12].
Wtórował mu także „Emeryt” z Pomorza, w którego pamiętniku znajdujemy następujący akapit:
[…] zaczyna się w naszym kraju proces, który można nazwać „małą homeinizacją”. Świadczy o tym wzrastająca rola Kościoła w życiu publicznym. Robi się wiele szumu wokół projektu ustawy „o ochronie dziecka poczętego”, czyli aborcji i o nauce religii w szkole. Obydwie te sprawy są inspirowane i forsowane z całą mocą przez Kościół. O aborcji decydować powinny kobiety, a nie mężczyźni, choćby nawet byli senatorami czy posłami. W moim rozumieniu są sprawy w życiu każdego człowieka, których prawnie, czy nakazami religii, nie wolno rozstrzygać, bowiem decyzje w uzależnieniu od sumienia, sytuacji i innych uwarunkowań, podejmuje sam zainteresowany i to bez względu na takie, czy inne obostrzenia prawne, bądź religijne[13].
Od kwestii ustawy aborcyjnej autorzy często przechodzą do rozważań na temat nowej roli, jaką we wspólnotach lokalnych na powrót zaczęli pełnić księża. Autor pamiętnika „Ze spuszczoną głową” pisał:
Zmienił się system, ale sytuacja chłopów się nie zmieniła, a nawet pogorszyła. Chłopi twierdzą, że jedna nomenklatura zamieniła się na drugą, może jedynie biedniejszą. Dawniej na wsi najważniejsza była towarzyszka kierowniczka sklepu geesowskiego, bo miała do dyspozycji wszelkie doczesne dobra, należało się jej kłaniać, a na imieniny zanosić kwiaty. Dziś na wsi najważniejszy jest ksiądz. On – jak dawniej sekretarz partii – jest zapraszany i uczestniczy we wszystkich uroczystościach świeckich i kościelnych. Bez księdza nic się nie obejdzie[14].
W innych fragmentach swoich zapisków Marchwiński zwracał uwagę na hipokryzję i zakłamanie wielu dawnych działaczy partyjnych, którzy korzystają z kościelnych obrzędów, uczęszczają na msze, prowadzą mniej lub bardziej poważne interesy z lokalnymi proboszczami. W mechanizmie zwrotnym opis hipokryzji dotyczył także urzędników Kościoła.
Ponownie warto w tym miejscu przytoczyć pamiętnik laureata pierwszej nagrody, Skrentnego – którego poglądy jawią się jako wyraźnie kontrastowe wobec większości pamiętników opublikowanych w monografii. Autor wyraźnie zaakcentował swoje przywiązanie do nauk Kościoła katolickiego oraz podkreślił kluczową według niego rolę Kościoła w procesach demokratyzacji kraju: „Istnieje w Polsce tylko jedna autentyczna siła autorytatywna, to jest Kościół. […] Tylko pod patronatem Kościoła uda się obecnie zjednoczyć wszystkich rolników w potężną organizację społeczną, która będzie zdolna nas reprezentować i nam skutecznie pomoże”[15]. Raz jeszcze powtórzmy, że głos ten jest opozycyjny i mniejszościowy – i przypominajmy o tym, gdy w dyskusjach o polityczności Kościoła w Polsce padnie tożsamościowy argument: o „odwiecznej” i nierozerwalnej figurze „Polaka-katolika” z polskiej wsi.
Na skutek zupełnego zerwania kontaktów handlowych z krajami byłego bloku wschodniego rynek zbytu dla polskiego producenta żywności musiał się mierzyć z masowo importowanymi towarami z Zachodu oraz ze znaczącym – odgórnym – ograniczeniem możliwości handlu międzynarodowego. Zacieśnianie relacji z Zachodem przyjmowano niekiedy podejrzliwie, a to z kolei uwidaczniało nacjonalistyczne oraz antysemickie poglądy części polskiego społeczeństwa. Obawiano się uzależnienia rodzimych rynków od zachodniego kapitału oraz oddania części suwerenności gospodarczej na rzecz kontraktów handlowych z bogatymi krajami Europy Zachodniej[16] – a więc kolejnej podległości. Strach ekonomiczny przekładał się na sferę symboliczną – generował lęki przed unifikacją kulturową, zachodnią „rozwiązłością” i brakiem zasad etycznych po zerwaniu z moralnością chrześcijańską. Polska wieś u progu przemian ustrojowych nie była już jednak przestrzenią dawnej, izolowanej przez klasy dominujące kultury posłuszeństwa, bierności i podległości. Doświadczała raptownej homogenizacji wszystkich wcześniejszych (zarówno swoistych dla siebie, jak i przynależących do pewnej normy ponadklasowej) formacji kulturowych. Jak pisał Bronisław Gołębiowski, ówczesne peryferia wiejskie przynależały już w pełni do sfery wpływów kreujących tożsamość i samoświadomość (a zatem także uznane i zaakceptowane wizje promowanego awansu) mass mediów, czyli zunifikowanej formacji „masowouniwersalnej”[17].
Pamiętnikarz posługujący się pseudonimem „Akowiec” z impetem i literacką swadą spojrzał od innej strony na kwestię relacji aspirującej do zachodniego kręgu Polski z państwami spośród elitarnej grupy dobrze ugruntowanych demokracji liberalnych. Opisał bowiem dylemat z porządku paradygmatu romantycznego (nim Maria Janion ogłosiła jego śmierć): istnienie wciąż niezabliźnionych ran i narodowych zbiorowych emocji, których źródeł należałoby upatrywać w kolektywnych zasobach pamięci pańszczyzny oraz zaborów:
Wracamy do Europy! – podaje prasa, radio i telewizja. Koń się nie chce śmiać. I mnie – ot takiemu chłopkowi-roztropkowi – też smutno. No, bo ja jestem przekonany, że my, Polacy, oprócz Lasku Bulońskiego i Monte Carlo nie znaliśmy Europy w ogóle. Nie sprowadzono do Polski ani kultury zarządzania krajem, ani kultury pracy i płacy. […] Teraz mamy szczęście, bo chcąc wrócić do Europy trzeba najpierw wziąć ślub z Niemcami. A wiadomo, Niemcy nie tolerują głupoty… Ciągle rozmyślam o prezentach, jakie damy Niemcom i jakie dadzą nam Niemcy, gdy staniemy na ślubnym kobiercu. My ze swojej strony złożymy „Rotę” Konopnickiej. Bo nie przystoi współmałżonkowi mówić: „aż się rozpadniesz w proch i pył”… Złożymy wierszyki o dzieciach z Wrześni. Co za różnica modlić się po polsku, czy po niemiecku. Obydwie mowy są piękne. Złożymy Wóz Drzymały – szczyt ludzkiego oporu. Bez żalu złożymy pomniki Grunwaldu… Grunwald, to sprawa Litwy. To Litwini zagarnęli ogromne łupy i terytoria. A nasi pra-pra-pra szczurowie poszli sobie tylko krwi utoczyć. Król Jagiełło nawet Malbork Krzyżakom zostawił. Niemcy też nie pozostaną dłużni. A potem weźmiemy się za ręce i zaśpiewamy pieśń pojednania: „Polen-Deutschland Uber Alles!”[18]
O czym autorzy i autorki pamiętników ze zbioru „Komu teraz wierzyć. Chłopi o sobie i polityce 1989–1991” nie napisali, a co stało się ich doświadczeniem w latach 90.?
Odpowiedź wcale nie musi bazować na wróżeniu z historycznych fusów, tylko na prostej analizie ciągów przyczynowo-skutkowych, które swoje rozwinięcie znalazły w późniejszych i bogatszych o kolejne lata doświadczeń transformacyjnych „Pamiętnikach nowego pokolenia chłopów polskich”. Z perspektywy 1991 roku trudno było orzekać o dalszych, astronomicznych wzrostach statystyk bezrobocia oraz o galopującej inflacji. W krótkim czasie poskutkowały one epidemią społecznej apatii oraz problemów z przemocą i uzależnieniami wśród mieszkańców byłych miejscowości przemysłowych (w tym wsi popegeerowskich).
Podobnie dopiero w połowie lat 90. uwidocznił się kryzys reprezentacji wsi w komunikacji społecznej – w tym w sztuce popularnej oraz telewizji czy prasie. Późniejsze zaś sposoby przedstawienia wykreowały i utrwaliły w masowym obiegu wizerunek „przegranych transformacji” – zaniedbanych, często brudnych, z brakami w uzębieniu mieszkańców i mieszkanek wsi, o bardzo osobliwych i osobnych względem nowoczesnej mody gustach, podczas gdy wyobraźnią estetyczną klasy średniej, aspirującej do krajów zachodnich, zawładnęły w latach 90. beżowe trencze i biznesmeni w białych skarpetkach. Urasowienie ciał byłych pracownic i pracowników PGR-ów przyszło wraz z popularnością filmów dokumentalnych czy seriali o polskich peryferiach, w których określony wygląd w oczywisty sposób konotował przynależność klasową oraz stopień poddania się neoliberalnym rytuałom oczyszczenia i wpasowania się w ramy „normalności”.
Okołotransformacyjne zapiski nie były nadesłane w imię sprawczości czy niezależności; nie stanowią przykładu prawdziwego, aktywnego oporu – rzadko coś postulują, zdecydowanie częściej posługują się zaś pojęciami krzywdy, niesprawiedliwości i braku nadziei na poprawę doświadczanego losu. Takie bowiem były pierwsze lata polskiej transformacji – były nadzieją przemieszaną z rozczarowaniem, goryczą, lękiem i niepewnością o przyszłość i swoje w niej miejsce. Procesy Wielkiej Zmiany zachodziły w większości poza dawnymi modelami społecznej i politycznej racjonalności, a rzeczywistość – tak ekonomiczna, jak i społeczna i kulturowa – z miesiąca na miesiąc parodiowała coraz to nowe oblicza własnej wizji neoliberalnego spełnienia. Widzialność i znaczenie klasy podporządkowanej nie musi jednak zawierać się w jednym z dwóch praktykowanych modeli akceptowanych przez liberalne centrum: strategii kolonialnego upodobnienia lub taktyki oporu. Samo zamanifestowanie swojej obecności i krzywdy jest wystarczającym gestem politycznym, a przede wszystkim – aktem odwagi. Przez to monografia „Chłopi o sobie i polityce” jest być może najbardziej przejmującym zbiorem pamiętników kryzysu ekonomicznego i tożsamościowego w XX-wiecznej tradycji pamiętnikarstwa chłopskiego.
Większość wczesnych analiz dotyczących nieudolnego modernizowania obszarów peryferyjnych zdawała się pomijać namysł nad przyczynami (systemowe wykluczenie peryferii, skutki paradygmatu poddaństwa, różnice w poziomie edukacji, w dostępie do opieki zdrowotnej i szansach zarobkowych) sytuacji wsi czy małych miasteczek w latach 90. Ogromna część klasy niższej (pozbawionej dostępu do narzędzi regulujących sferę symboliczną) zderzyła się w momencie przełomu z realiami zupełnie nowej (co ważne dla struktury społeczności wiejskich – nieobliczalnej i nieprzewidywalnej) rzeczywistości. Tym samym wytworzyło się alternatywne doświadczenie czasu Wielkiej Zmiany – nie tej progresywnej, związanej z wolnością i otwarciem na Zachód, tylko przerażającej, bezlitosnej i narzucanej z zewnątrz „złej zmiany”.
Obowiązujący od połowy lat 90. wśród neoliberalnych elit dyskurs potransformacyjny klasyfikował dążenia wsi do suwerenności jako działanie populistyczne lub roszczeniowy szantaż. Umocnienie takiego obrazu było dla centrum bardzo opłacalne, bazowało bowiem na reprodukowaniu przekonań o „naturze podporządkowanych” (niezaradności, braku inteligencji, odpowiedzialności oraz kontroli nad własnym losem). Jeśli ani zorganizowane akcje spisywania odezw do nowego rządu, ani pokojowe manifestacje, ani zbiorowe blokowanie dróg czy okupowanie instytucji państwowych nie działało, nie stanowiło skutecznej interwencji, nie przyznawało prawa do krytyki systemu – co pozostało? Może po prostu snucie opowieści? Antropolog Tomasz Rakowski w tradycji ludowych zrzędzeń, narzekań, biadoleń i lamentacji upatruje śladów deklaratywnego gestu tożsamościowego – praktykowania zaradności zgodnie z zasadami i specyfiką własnej kultury. Z takiej perspektywy spisanie przez chłopa pamiętnika i ogłoszenie go w instytucjonalnym konkursie stanowi gest świadomego wypełniania przestrzeni kontrnarracjami.
Właśnie tak: pamiętnikarskie lamentacje ofiar neoliberalnego przewrotu oraz zapiski wszystkich innych autorów i autorek, które omówiłam w niniejszym cyklu, chciałabym rozumieć jako gesty przynależące do osobnej formy ludowego oporu, realizującego się poprzez „kulturę narzekania” współtworzącą „strukturę długiego trwania, związaną z chłopską pamięcią wielowiekowej i niemal sakralnej zależności”[19]. Wielotomowe skargi chłopów nie są efektem dychotomicznej narracji o przełomie neoliberalnym, powojennym czy porozbiorowym, ale zapisem osobnych względem klas dominujących doświadczeń i przejawów samoświadomości klasowej. Są rozwijaniem własnych zasobów; utrwaleniem tego, co nigdy nie zostało do końca podporządkowane.
Zbyt długo wydarzenia na peryferiach nie zyskiwały historycznego statusu, a to, co powinno być historią – było oceniane jako mało istotny zapis jednostkowego, prywatnego życia[20]. Czas na to, by uznając indywidualność takich osobistych narracji, uczynić je pełnoprawnymi opowieściami o naszej kulturze, historii i tożsamości zbiorowej. Teraz tylko nasza w tym głowa, żeby nie tyle ich słuchać, ile się w nie wsłuchiwać.