Cykl PAMIĘTNIKARKI WSI zainaugurowały dwa odcinki poświęcone latom 30. XX wieku, czyli zapiskom pionierek chłopskiej diarystyki konkursowej. Ze względu na charakterystykę międzywojennych konkursów dla ludności wiejskiej swoje pamiętniki zgłosiły ówcześnie w większości chłopskie działaczki najpopularniejszych inicjatyw zrzeszających młodzież (takich jak Związek Młodzieży Wiejskiej ZMW „Wici” czy Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży). W niniejszym – znów dwuczęściowym – odcinku poznamy natomiast autorki, których pamiętniki spisane zostały bezpośrednio w reakcji na doświadczenia drugiej wojny światowej. Tym razem wypowiedzą się nie ludowe aktywistki, lecz czytelniczki prasy rolniczej z lat 40. – bohaterki wydarzeń spoza dominującej narracji historycznej. Matki, córki i uczennice, których opowieści kilkadziesiąt lat temu uznano za niewarte zapamiętania.
Wiosną 1948 roku Instytut Prasy Czytelnik rozpisał konkurs zatytułowany „Opis mojej wsi”, który – nawiązując do tradycji zapoczątkowanej przez Ludwika Krzywickiego oraz Józefa Chałasińskiego w dwudziestoleciu międzywojennym – miał stanowić „masowy pamiętnik”[1] doświadczonej wojenną traumą („wielkim wstrząsem”[2]) ludności wiejskiej oraz „ukazać burzliwe przemiany przez pryzmat losów »bezimiennych« bohaterów historii”[3]. Odezwę konkursową opublikowano we wznawiającej działanie po wojnie prasie chłopskiej (m.in. w „Rolniku Polskim”, „Wiciach” czy „Chłopskiej Drodze”). Od marca do lipca 1948 roku nadesłano 1718 prac, z których 131 spisały kobiety. Warto odnotować, że była to największa oraz najszybciej powołana inicjatywa poświęcona masowemu spisywaniu opowieści z czasów okupacji – wszystkie inne rozpisywano już po latach, w charakterze retrospektywnym. Antologia tekstów konkursowych miała się składać z tomów tematycznych, poświęconych między innymi sytuacji wsi przedwojennej, zagadnieniom związanym z reformą rolną, kapitalizmem, sytuacją na ziemiach odzyskanych. Prace zarówno nad rozstrzygnięciem konkursu, jak i opracowaniem do druku wyboru pamiętników przerwały jednak wydarzenia związane z letnim plenum Komitetu Centralnego Polskiej Partii Robotniczej, czyli odsunięcie od władzy sprzeciwiającego się akcji kolektywizacyjnej Władysława Gomułki oraz radykalna zmiana kierunku partyjnej polityki wobec wsi. Pamiętniki nadsyłane przed rozpoczęciem przez Bolesława Bieruta masowej akcji kolektywizacji rolnictwa stwarzały zagrożenie dla partyjnej propagandy, dlatego w listopadzie 1948 roku organizatorzy zmuszeni byli wystosować prośbę do uczestników i uczestniczek o nadesłanie uzupełnień do pierwotnych wersji tekstów. W odpowiedzi nadesłano propagandowe laurki, których nieznośnie tendencyjny charakter motywowany był obawami przed represjami ze strony organów państwa. Porażka okazała się tak dotkliwa, że pomimo deklarowanych nagród pieniężnych dla uczestniczek i uczestników konkursu nigdy nie rozstrzygnięto.
Pamiętniki nadesłane na konkurs „Opis mojej wsi” z zakurzonych półek archiwów Instytutu Historii PAN oraz Zakładu Historii Partii KC PZPR zdjął dopiero duet historyków: Krystyna Kersten oraz Tomasz Szarota, którzy po osiemnastu latach od ogłoszenia konkursu doprowadzili do wydania czterotomowego zbioru „Wieś polska 1939–1948”. Niniejszy tekst omawiać będzie jednak teksty w większości nieopublikowane, znajdujące się w kolekcji Towarzystwa Przyjaciół Pamiętnikarstwa Archiwum Akt Nowych w Warszawie.
Kersten i Szarota mieli za zadanie opracować reprezentatywną narrację o kolektywnych doświadczeniach ludności wiejskiej, a zatem wykreować pewną – politycznie opłacalną i akceptowalną – opowieść o przebiegu wojny na polskiej wsi. Coś jak „Sami swoi” (rok premiery ten sam), ale na papierze. Z dzisiejszej perspektywy rozczarowywać może wyłaniający się ze zbioru model oficjalnej polityki pamięci, której ofiarą padają wszelkie opowieści spoza głównego nurtu (np. życiorysy nieheroiczne czy nieprzychylne partii). Ale już kilka stron dalej spodziewane rozczarowanie ustępuje miejsca wzbierającej złości – okazuje się bowiem, że teksty spisywane kobiecą ręką zostały niemalże wymazane.
Owo wymazywanie odbywało się równolegle na czterech obszarach. Pierwszy z nich stanowi klasyczny gender gap, czyli dominacja dyskursu o męskich doświadczeniach wojennych. Drugi – specyficzna przynależność klasowa, rozumiana jako dyspozycja do regulowania oraz przejmowania kontroli nad sferą symboliczną, utrudniająca (klasa ludowa) lub umożliwiająca (klasa dominująca) zabieranie głosu oraz podmiotowe „wyjście z cienia” historii. Trzeci – zmienny w czasie ładunek ideologiczny. Obszar czwarty stanowiło uznanie tekstu za wart lektury, za źródło wiedzy historycznej, a nie jedynie zbiór wewnętrznych przeżyć autorki. Większość zapisków o cechach (auto)biograficznych autorstwa kobiet oskarża się o zbytnią emocjonalność (w tej kwestii niewiele zmieniło się do dzisiaj). W efekcie lektura tekstów pamiętnikarskich mieszkanek wsi ograniczała się do sklasyfikowania ich albo jako efekt uboczny manipulacji ideologicznej, albo nieudolną próbę pisarską, albo też tekst o znacznie mniejszej istotności i wiarygodności względem pamiętników autorstwa mężczyzn. Chociaż mieszkanki wsi nadesłały aż 21% wszystkich tekstów – co w obliczu obowiązywania patriarchalnego modelu jest nie najgorszym wynikiem – niemal sto prac ich autorstwa opublikowano jedynie w formie skrótowych sprawozdań (regestów). Redaktorskie wybory na niekorzyść pamiętników autorstwa kobiet motywowano opinią, że „były na ogół mniej wartościowe, rozwlekłe, […] ich elementy najbardziej typowe [to] sentymentalizm, liczne opisy przyrody”[4]. Czy mieli rację, czytelniczka i czytelnik zdecydują samodzielnie po skończonej lekturze; będę jednak tendencyjna i podpowiem, że sentymentalizmu i rozwlekłości nie można zarzucić ani Sabinie K., która sporządziła szczegółowy raport z metrażu łąk oraz pól urodzajnych we wsi Modzerowo.
Sabina K. (ur. 1924) wychowała się w miejscowości założonej przez niemieckich kolonistów. Jej pamiętnik stanowi przede wszystkim przejmującą historię młodej dziewczyny, która ze względu na zobowiązania wobec rodziców i rodzeństwa nie może kontynuować nauki. Ale autorka wiele miejsca poświęciła opisowi relacji polskich i niemieckich mieszkańców swojej miejscowości przed wojną oraz tuż po jej wybuchu.
Między mieszkańcami Modzerowa panowała pewna zgoda. Najlepszym dowodem jest to, że wiele rodzin przed wojną było mieszanej narodowości. Jako przykład postawię tu rodzinę Gajewskich. Otóż J. Gajewska Niemka miała męża Polaka, jej czterech synów ożeniło się w Modzerowie. Dwóch synów miało Polki za żony, pozostali dwaj ożenili się z Niemkami. Jest to tylko przykład, ale takich małżeństw jest bardzo dużo[5].
Późniejsza relacja pamiętnikarki dotyczy nie tylko zaostrzających się działań wojennych, ale także eskalacji wewnętrznego podziału lokalnej społeczności, prowadzącego nierzadko do rozłamów w rodzinach. Z zapisków wynika, że w zaledwie kilkanaście tygodni od wybuchu wojny doszło do ewakuacji pozostałej ludności niemieckiej oraz Polaków, którzy zdecydowali się wyjechać do Niemiec. Następuje więc masowe zajmowanie majątków dawnych sąsiadów. Autorka wraz z rodziną również przywłaszcza sobie poniemieckie gospodarstwo i pomimo lęku przed powrotem poprzednich właścicieli pozostaje na nim aż do dnia spisywania pamiętnika.
Urodzona w 1882 roku Józefa N. z powiatu żywieckiego opisała skomplikowane losy mieszkańców i mieszkanek Śląska, których członkowie rodzin zostali przymusowo wcieleni do wojska niemieckiego pomimo niejednoznacznej identyfikacji narodowościowej. O niejasności podziałów w cztery miesiące po wybuchu wojny pisała:
Tragiczne wydarzenia dziejowe miały dla wielu posmak sensacji. Do wojska niemieckiego (coprawda była to kompania, złożona przeważnie z Polaków Ślązaków, zmuszonych do służby państwowej), ustosunkowała się ludność przyjaźnie, zapraszając nawet żołnierzy na pierwszą wigilię Bożego Narodzenia w okupowanej Polsce. Wszystko to tłumaczyłam sobie zbyt krótkim okresem niepodległości dla ludzi, którzy pamiętali jeszcze czasy ś.p. Austrii i nawet żałowali ich, jakkolwiek poziom wsi, tak pod względem materialnym jak i moralnym i kulturalnym był wówczas wprost rozpaczliwy[6].
Amerykańska filozofka Miranda Fricker udowodniła, że w przypadku gromadzenia informacji na temat wydarzeń o znaczącym wydarzeniu historycznym zeznania świadkiń są zdecydowanie częściej podawane w wątpliwość, lekceważone czy umniejszane[7]. Zarówno kobiety, jak i jednostki przynależące do grup marginalizowanych ze względu na pochodzenie rasowe, klasowe czy orientację seksualną doświadczają procesu „epistemicznej niesprawiedliwości” – wykluczenia z powszechnego obiegu faktów oraz procesu poznawczego[8]. Wpływ na to ma męskocentryczny wzorzec, który kulturowo kojarzony był/jest z wiarygodnością i kompetencjami społecznymi. O kobietach pamięta się raczej jako o podmiotkach wstydliwych (zawstydzających) incydentów niż standardowych strategii krzywdzenia w czasie konfliktów zbrojnych[9].
Jedną ze strategii, które obierały powojenne pamiętnikarki, sygnalizując powszechne wśród kobiet doświadczenie przemocy seksualnej, było uruchomienie głosu obserwatorki-narratorki: unikającej wszelkiej konfesyjności oraz osobistego wymiaru opisywanych historii. Elżbieta O., która wraz z czwórką dzieci (najmłodsze miało niecały rok) oraz kilkorgiem sąsiadów spędziła dwa tygodnie w piwnicy, wyczekując zakończenia walk niemiecko-radzieckich na terenie swojej wsi, pisała: „W wiosce działy się straszne rzeczy, których dokładnie opisać nie można, bo ludzie przejęci myślą, że już nigdy nie wyjdą żywi z piwnicy, nie troszczyli się o nic”[10].
Pamiętnikarki, które nadesłały swoje teksty na konkurs „Opis mojej wsi”, musiały zmierzyć się nie tylko z nieprzychylnymi reakcjami najbliższych (najczęściej autorki pisały w tajemnicy przed mężem czy ojcem) czy jury konkursowego, ale także ze zinternalizowanym poczuciem wstydu i winy. Nawet jeśli z tekstu możemy wywnioskować, że autorka doświadczyła przemocy seksualnej, w pamiętniku odnajdziemy raczej perspektywę świadkini lub opis doświadczenia zbiorowego. Władysława K., w dniu spisywania tekstu niespełna 18-letnia dziewczyna, zamieściła w swoim pamiętniku relacje z nocy spędzanych na pobliskich polach, jednak dopiero późniejszy fragment stanowi ich wstrząsające uzasadnienie:
W naszej okolicy bardzo grasowali bandy rabunkowe, najbardziej tez od tych band ucierpiała ludność naszej wsi. Strasznie było. […] Brali ubranie buty nawet dziecięce, żywność świnie a najwięcej pieniędzy i wódki chcieli. Gdy nie znaleźli to bili gospodarza bez litości. Byli oni straszni dla dziewcząt i kobiet. To też dziewczęta i kobiety nie nocowali w domach a na polach w zbożu […][11].
Helena U. ciężar niebezpieczeństwa i strach przed oprawcą zamyka w symbolicznym wielokropku; ani autorka, ani czytelniczka nie potrzebują więcej, żeby zrozumieć, co Helena ma na myśli, kiedy pisze, że po tym zdarzeniu kobiety ze wsi Łubin-Rudołty ukrywały się przez sześć tygodni: „Niemcy jadą, zapełniają naszą wieś samochodami, wozami i wojskiem. Są jak wściekli, szukają dziewcząt, młodych mężatek…”[12].
Najprawdopodobniej ze względu na lęk przed politycznymi represjami pamiętnikarki rzadko piszą bezpośrednio o żołnierzach Armii Czerwonej, którzy dopuszczali się gwałtów na masową skalę. Dopiero połączenie słowa „żołnierz” z datą opisywanej przemocy podpowiada przynależność narodową oprawcy. Czy jednak w tabelce oprawców dopiszemy gwałciciela w kolumnie z symbolem czerwonej gwiazdy, czy swastyki, koszmar kobiety pozostaje taki sam. Autorki pamiętników z Polski centralnej lub południowo-zachodniej najczęściej piszą o przemocy doświadczanej z rąk lokalnych band, często deklarujących przynależność do partyzantki. Honorata B. ze wsi Małce napisała:
Ludzie widzieli w obozach okrutnych katów niemieckich my widzieliśmy Polaka, który niegodny zwać się człowiekiem, ani lepszego gatunku zwierzęciem. Naprzykład wchodzą w nocy do jednego domu. Zobaczyli, że była tam dziewczyna. Lecz nim stała się ofiarą, matka chwyta bandytę, a dziewczyna wyskakuje przez okno i w koszuli ucieka 4 km. do swej babki. Drogo to swym zdrowiem przypłacili rodzice[13].
Powtarzają się także historie kobiet wywiezionych na przymusowe roboty do Niemiec, które po wojnie wracały z malutkimi dziećmi na rękach. Z danych statystycznych wynika, że wśród Polek, które wracały do ojczyzny z powodu niezdolności do pracy, najwięcej było kobiet ciężarnych[14]. Pojawia się tu także wątek ostracyzmu i potępienia, jakie spotykało niezamężną kobietę, która została matką. Krystyna K. z Brzeska Nowego w powiecie Miechów raportowała: „Zaczęli wracać także do Brzeska. Otóż myślisz, że wrócili tak jak wyjechali? Nie! Powiększały się rodziny. Jak pojechała panna, to przyjechała matka. Oj, nie była tylko to matka ślubna, tylko matka dziecku”[15].
W wielu pamiętnikach jednym z głównych tematów stawał się problem nadużywania alkoholu. Znaczące, że to właśnie kobiety szeroko opisywały powszechne uzależnienie oraz celowe rozpijanie wsi przez wojska niemieckie; pamiętniki autorstwa mężczyzn poświęcają tej sprawie niewiele uwagi. Pamiętnikarki opisują celowe działanie na rzecz „upadku moralnego i ducha wolnościowego”, którego dopuszczali się okupanci, rozdając darmową wódkę czy też płacąc wódką zamiast gotówką za obowiązkowe kontyngenty uprawne. Zofia P. z powiatu Myśleniec pisała:
Jedna jeszcze była sprawa, która czarną plamą leżała na ówczesnym życiu wsi – pijaństwo. Okupant z diabelską iście premedytacją zalewał wieś potokami wódki. Za kontyngenty, na roboty, za wszystko wódka. A ludzie jak się rozpili, małe im jeszcze było. Potworzyły się tajne gorzelnie i bimber zapanował wszechwładnie. Niejednemu chleba brakło – bo żyto dał na wódkę, ale ona była ważniejsza od chleba. Pili więc wszyscy, pili na umór, nawet dzieci 13, 14 letnie widziano pijanemi, a rodzice nie reagowali zupełnie[16].
Wtórowała jej Stefania O. ze Stoczka w powiecie węgrowskim, która stan polskiej wsi w pierwszych latach po wojnie nadal charakteryzowała jako zapaść moralną, ekonomiczną oraz, co podkreślała wielokrotnie, w sferze odpowiedzialności obywatelskiej:
Niemcy nietylko że aresztowali, gnębili, mordowali Polaków, ale także szykowali nam moralną zagładę – pijaństwo. Jedni wegetowali czekając lepszego jutra inni bogacili się, budowali domy, bawili się uważając, że terz dopiero żyją, przy opłatku życzono sibie choć jeszcze dziesięc lat wojenki. Naogół rozpowszechniło się pijaństwo. Wróg chcąc zabić w każdym Polaku poczucie człowieczeństwa, inteligencję godność osobistą, na każdym kroku podawał – wódkę – Za oddanie kontyngentu zbożowego, jako premia było wódka – mięsnego – wódka na oddanie mleka i jaj wódka – To było jeszcze mało! W każdym domu była gorzelnia, nocami pędzono „bimber” i zalewano „robaka” […]. I tak stopniowo naród Polski staczał się na dno[17].
Stefania była typem kobiety zaradnej i samodzielnej. Jak wiele innych autorek, spisywała swoją opowieść z perspektywy rolniczki, która na skutek wydarzeń wojennych (branki do wojska, śmierci, wywozu na roboty mężczyzn) zmuszona była przejąć prowadzenie całego gospodarstwa oraz opiekę nad dziećmi i osobami starszymi. To za sprawą wyjątkowej pracowitości, pomysłowości i „codziennej partyzantki” tysięcy takich kobiet ich rodzinom udało się przetrwać panujący w wielu regionach głód. Jedna z nich, Helena ze wsi Łubin-Rudołty, zapisała:
Ale cóż, nie możemy załamać rąk i płakać – wychodzimy na pole, bo to już czas najwyższy łubin żąć, lny rwać. Mimo wszystkiego, z pól sprzątać trzeba. […] Zostały we wsi tylko starzy, kobiety i dzieci, które płaczą bez przerwy, nie można ich w żaden sposób pocieszyć. Nadszedł wieczór, zgromadziły się kobiety do kilku domów i modlą się gorąco[18].
W pamiętnikach nadsyłanych na konkursy ogłaszane w dwudziestoleciu międzywojennym wyraźnie dostrzec można wpływ antysemickiej polityki endecji, która poprzez prasę (jak „Gazeta Świąteczna”, której nakład u progu lat 30. XX wynosił nawet do 30 tys. egz. przy prawie 27% analfabetyzmu na wsi) rozpowszechniała poglądy narodowo-konserwatywne. W pamiętnikach spisywanych w latach 40. antysemickie wątki występują znacznie rzadziej. Pojawiają się liczne wzmianki dotyczące koszmaru obozów koncentracyjnych oraz masowej eksterminacji osób pochodzenia żydowskiego, które przedstawiane są przeważnie jako nieludzkie i niewyobrażalne okrucieństwo (nie znajdziemy ich jednak wielu we fragmentach opublikowanych w zbiorze „Wieś polska 1939–1948”). Pojawiają się również – najczęściej w pamiętnikach autorstwa kobiet – nieliczne fragmenty dotyczące pomocy Żydom lub donosicielstwa oraz uczestnictwa w zorganizowanych pogromach. Próbę pomocy więźniom oświęcimskiego obozu deklarowała mieszkanka Nowejwsi, która w swoim pamiętniku opisała najprawdopodobniej udokumentowany przemarsz więźniów w nocy z 4 na 5 stycznia 1945 roku:
Najokropniejsze chyba było widowisko, gdy biedni skazańcy Oświęcimia i innych obozów pracy ciągnęli jak prawdziwe widma przez wioskę […]. Nieraz zdarzyło się, że cała kompania ciągła bez dozoru, tośmy kobiety stały przy szosie i łapały parę osób na czystą bieliznę i ciepłą kawę. Prosiliśmy ich, żeby si u nas ukryli, ale nikt nie miał odwagi pozostać […][19].
W zapiskach Stefanii O. znajdziemy opis zorganizowanej akcji likwidacji getta w Stoczku, z którego w dniach 22–25 września 1942 roku wywieziono do obozu zagłady Treblinka II około 2000 osób pochodzenia żydowskiego. Jej pamiętnik stanowi także wyjątkowe świadectwo współpracy polskich służb z wojskiem niemieckim przy dokonywaniu zbrodni na zamieszkujących okoliczne miejscowości Żydach. Jak nietrudno się domyślić, fragment ten nie został opublikowany w przygotowanym przez Kersten oraz Szarotę wyborze:
Rok 1942 przyniósł masowe niszczenie Żydów. Pewnego wrześniowego ranka, jeszcze było szaro, obstawili żandarmi i żołnierze niemieccy osadę, w której byli spędzoni Żydzi z kilku gmin i zaczęła się masowa łapanka. Do pomocy użyto Ochotniczej Straży Pożarnej, która dzielnie dopomagała Niemcom. Bito, znęcano się, oblewano wodą, kopano znękaną ludność żydowską. Większość wywieziona jeszcze tego samego dnia do Treblinki, a resztki które uciekły, wyłapywano i powoli rozstrzelano na miejscowym cmentarzu żydowskim. Nie tylko Niemcy, ale i Polacy rzucili się do grabienia mienia żydowskiego. Niektórzy Polacy złapawszy gdzieś kryjącego się Żyda, obdzierali go nie tylko ze złota i ubrania, ale nawet młode panny żydowskie ze czci i wtedy do piero oddawali w ręce Niemców. Inni za wysokie sumy obiecywali ich przechować, a zabrawszy im wszystko – oddawali Niemcom[20].
Pamiętnikarka posługująca się pseudonimem „Rodaczka”, z Witkowa w powiecie hrubieszowskim, wiele miejsca poświęciła opisom skomplikowanych relacji polsko-ukraińskich oraz okrutnych zbrodni, których współpracujący z niemieckim wojskiem Ukraińcy dopuszczali się na Żydach. Pisała między innymi: „Ale Żydzi mówili, że na nas się rozczynia, a na Polakach się mścić będzie. Niejeden ze starych Żydów wolał pobliskiego Bełza nie opuszczać, lepiej by wolał on śmierć na miejscu. W Bełzie tu był sławny bardzo rabin, powiadają tu, że on był jakgdyby cudowny”[21]. Wspomniany przez autorkę rabin to najprawdopodobniej Salomon Eiger, ostatni cadyk chasydzkiej dynastii lubelskiej, zamordowany w 1942 roku w obozie zagłady w Bełżcu.
Wielokrotnie poruszany temat stanowią wydarzenia związane z prowadzoną przez ukraińskich nacjonalistów w latach 1943–1944 rzezią wołyńską. Jeden z najbardziej obrazowych i przejmujących opisów przesłała Anna Sz., urodzona w roku 1897 na wołyńskiej wsi, deportowana podczas akcji „Wisła” w 1947 roku (jak sama pisze, „ewakuowana”) na ziemie zachodnie. Autorka kreśli analogię pomiędzy zbrodniami nazistów na osobach pochodzenia żydowskiego a mordowaniem Polaków przez członków Ukraińskiej Armii Powstańczej; oba procesy zdaje się rozpatrywać w kategoriach porównywalnej czystki etnicznej i narodowej.
Okrutny Hitler, jak Lucyper dał władzę w ręce ukraińskie, ciemnej chołocie, którzy pragnęli wraz z Hitlerem pomsty nad Polakami, mścili się w najstraszniejszy sposób. Brali kontyngent zboża, co miał szukali, zabierali, lud cierpiał z głodu, puchli, rzucił się tyfus, umierali jak słoma. […] zakipiała krew w każdym Polaku, ale ręce były związany, broń mieli ukraińce. Polakom broni nie brakło, ale nic z tego, Hitler lepiej się skapował, kazał ukraińcom powtórnie Polaków mordować i żydów setkami dziennie. Zabrakło trzody chlewnej, Hitler pożerał ludzkie ciała i pił ludzką krew. […] Gorzelnie ze spirytusem były dla ukraińców otwarte. Pili wiadrami wódkę i, mordowali w bestialski sposób biednych Polaków. Piłami cięli Polaków, siekierami rąbali, oczy żywcem wybierali, wypuszczali wnętrzności, zostawiali tak ciała na pastwy losu. Palili wioski nocą, strażą obstawiali wieś, ludzie palili się żywcem, dzieci polski wbijali na ostro sztacheta. A, gdzie Oświęcim? Dachau? To jest kultura niemiecka! Bandyci……………. z przeklętym Hitlerem.
Twórcy czterotomowego wyboru „Wieś polska 1939–1948” dysproporcję między pamiętnikami autorstwa mężczyzn i kobiet tłumaczyli niewielką wartością poznawczą tekstów nadsyłanych przez te drugie. Rzekomo pisały rozwlekle i upierały się przy tych opisach przyrody. Faktycznie miały po prostu kolejny raz paść ofiarą polityki pamięci, która zawsze jest też polityką płci.
Paraliżuje mnie myśl, że podobne historie mogłyby teraz spisywać kobiety w Ukrainie, Izraelu, Strefie Gazy czy Jemenie. I że wciąż wielu mogłoby uznać ich opowieści za nieistotne i niewarte zapamiętania.