Nr 26/2024 Na dłużej

PAMIĘTNIKARKI WSI: „[d]ziś każda kobieta na wsi jest tym «mózgiem elektronowym»”

Antonina M. Tosiek
Społeczeństwo Cykl

Skala i rozmach rozpisanego w roku 1961 konkursu na pamiętniki Młodego pokolenia wsi Polski Ludowej zupełnie przerosła organizatorów. Owszem, spodziewano się licznych zgłoszeń, a nawet pewnego zainteresowania ze strony prasy i radia, lecz nikt z zespołu redakcyjnego nie zamarzył o masowym odzewie. Z jednej strony wzbudził on radość i satysfakcję, z drugiej – spowodował gigantyczny kłopot. Należało bowiem zwiększyć nie tylko przestrzeń do przechowywania spływających pamiętników (a treść wielu z nich ciągnęła się przez kilka egzemplarzy notesów w twardej oprawie), ale i budżet całej inicjatywy. Podwojono liczbę nagród pieniężnych i rzeczowych, zatrudniono dodatkowe stenotypistki do przepisywania najwyżej ocenionych przez jury zgłoszeń. Na oficjalną prośbę o wsparcie finansowe konkursu decyzję odmowną nadesłały m.in. Ministerstwo Oświaty oraz Ministerstwo Rolnictwa. 4 kwietnia 1962 roku spłynęła jednak między innymi odpowiedź Centrali Przemysłu Mięsnego, która ochoczo przekazała organizatorom 10 tys. złotych, załączając notatkę o treści: „Doceniając znaczenie i rolę upowszechniania wydawnictw Związku Młodzieży Wiejskiej w związku z Tysiącleciem i 20-leciem P.R.L. oraz cele organizowanego Konkursu w zakresie zgromadzenia materiałów obrazujących warunki życia i perspektywy młodego pokolenia wsi”[1].

Zapiski nadsyłane na konkurs Młode pokolenie wsi Polski Ludowej miały przede wszystkim oddać atmosferę specyficznego momentu powojennych przekształceń społeczno-politycznych, w tym także przemiany tożsamościowe społeczności wiejskich, przejście modernizacyjne przemysłu rolniczego oraz skutki masowej migracji młodzieży pochodzenia chłopskiego do miast. Jak pisał w przedmowie do piątego tomu monografii pokonkursowej zatytułowanej Gospodarstwo i rodzina Józef Chałasiński, pamiętniki miały uchwycić skalę „nowych wyzwań”[2], z którymi musiało się zmierzyć pierwsze pokolenie młodzieży wiejskiej dorastające w systemie socjalistycznym – czyli także w duchu obietnicy o bezklasowym społeczeństwie. Pokonywanie owych „wyzwań” miało katalizować proces wytwarzania się nowej identyfikacji tożsamościowej wsi. Chałasiński stwierdzał dalej: „Dokumentalna wartość tego pamiętnikarstwa obrazująca przeobrażenia warunków kształtowania się osobowości młodego pokolenia wsi”[3]. Zupełnie, pomyślałby ktoś, jakby mieszkańcy i mieszkanki wsi przedwojennych nie posiadali absolutnie żadnej identyfikacji czy cech (przypisywanych zarówno jednostce, jak i wspólnocie) – poza determinantą przebywania w sytuacji nieustannego kryzysu, doświadczania nierówności oraz wykluczenia. Jakby jedyną godną uwagi specyfiką owej grupy sprzed momentu nastania Polski Ludowej była relacja wobec/względem ówczesnych kapitalistów, obszarników i burżuazji. Tymczasem to nie PRL, nie partyjne dożynki ani nawet punkty dodawane za pochodzenie ludowe podczas rekrutacji na uczelnie wyższe wytworzyły fundament tożsamości i samoświadomości polskiego chłopstwa, a właśnie pierwsze dekady XX wieku. Zresztą, wystarczy rzucić okiem na zapiski, które w latach 30. nadsyłali na konkursy pierwsi chłopi-pamiętnikarzechłopkipamiętnikarki.

Nowe identyfikacje

Faktycznie jednak, młode pokolenie mieszkanek i mieszkańców wsi wypracowywało zmodernizowany według wymagań rzeczywistości powojennej model tożsamości. O ile wcześniejsze generacje były silnie związane z doświadczeniem jako niezbywalnym losem klasowym, określanym przez chłopskie pochodzenie oraz charakter pracy na roli, o tyle młodzi coraz bardziej upodabniali swoje aspiracje do modelu życia i pracy w mieście, odrzucając tradycyjne kategorie klasowe na rzecz identyfikacji pokoleniowej i zawodowej. Modele spędzania wolnego czasu czy aspiracje kulturalne lub edukacyjne (dostępne nadal dla nielicznych) przestawały być wyznacznikami dystynkcji wieś-miasto. Kluczową, istotnie rewolucyjną rolę w przemianach hierarchii społecznych powojennej wsi odegrały oczywiście wprowadzane stopniowo założenia reformy rolnej. Nie miała ona charakteru wyłącznie konkretnej, wymiernej zmiany ekonomicznej i kulturowej (likwidacja oraz podział majątków szlacheckich, obszarniczych, kościelnych); dla dawnych wyrobników rolnych, zwłaszcza służby dworskiej i folwarcznej, którzy od pokoleń żyli na marginesie hierarchii społecznej, niosła także wymiar symboliczny, godnościowy. Oczywiście – reforma zrewolucjonizowała strukturę własności na wsi, lecz jej potencjał emancypacyjny sięgał znacznie dalej. Dawna służba dworska, skazana przed wojną na nieustanną podległość i zależność od zamożniejszych gospodarzy czy właścicieli dworskich, przekształcała się w grupę suwerennych właścicieli ziemi. I wreszcie – umożliwiała szersze usamodzielnienie także wywodzącym się z rodzin dawnej służby młodym mieszkankom wsi. Choćby dlatego, że wiele córek dawnych wyrobników mogło kontynuować (lub rozpocząć!) edukację w szkole powszechnej, gdyż poprawa sytuacji materialnej rodzin zmniejszała presję na wykorzystywanie ich codziennej pracy w gospodarstwie. Stało się tak m.in. w przypadku urodzonej w 1939 roku Zosi C., córki fornala dworskiego we dworze hrabiego Raczyńskiego w Czemiernikach. W swoim pamiętniku Zofia wspominała, przywołując także wypowiedzi członków swojej rodziny, lata dziecięce jako wyjątkowo trudne nie ze względu na wydarzenia związane z frontami drugiej wojny światowej, ale z powodu warunków, w jakich mieszkała i pracowała służba rodziny Raczyńskich. Pisała:

Mieszkaliśmy wówczas w spominanym przeze mnie czworaku, był to duży dom w którym mieściło się osiem rodzin. Każda z tych rodzin zamieszkiwała jedną tylko izbę niezależnie od tego jaka liczna była rodzina. Najczęściej były to rodziny dochodzące do dziesięciu osób. My również jak i inni gnieździliśmy się w niewielkim mieszkaniu w siedem osób, a wkilka lat potem dziewięć bo najstarsza siostra.[4]

Zresztą – Zofii, jej rodzeństwu i matce udało się uniknąć bezpośredniego kontaktu z okrucieństwem wojny. Jako jedno z najsilniejszych wspomnień z dzieciństwa Zofia wskazała w pamiętniku właśnie nadane jej rodzinie do nabycia ziemi. Gdyby nie dalsze losy autorki, m.in. wytrwałe dążenie do zdobycia wykształcenia oraz niespełnione ze względu na trudną sytuację ekonomiczną marzenie o zawodzie nauczycielki, można by odczytywać jej zapiski w charakterze propagandowej laurki dla nowej władzy. A jednak, chociaż reforma faktycznie zrewolucjonizowała życie jej rodziny, zwiększając choćby perspektywy edukacyjne młodszego rodzeństwa, okazała się w dużym stopniu niespełnioną obietnicą zupełnie nowej, równie przychylnej córce chłopskiej jak i inteligenckiej, rzeczywistości: „Ale już reformę rolną zapamiętałam. Bo właśnie to ona dała nam własność 4,5 ha ziemi ornej bez łąki słabo urodzajnej, gdzie rosło tylko żyto na wpół z perzem, a o czym innym nie było mowy”[5].

Pomimo postępującej modernizacji i coraz intensywniejszego upodabniania się stylu życia młodzieży wiejskiej do realiów miejskich, proces ten dla wielu okazywał się doświadczeniem niezwykle gorzkim. Szczególnie zaś dla młodych kobiet, które – w ramach wciąż funkcjonującego silnie zakorzenionego na wsi porządku patriarchalnego – napotykały trudności w pełnym uczestnictwie w zmianach społecznych. Nowe możliwości edukacyjne czy zawodowe, choć otwierały przestrzeń do awansu, w wielu przypadkach dodatkowo wzmacniały zinternalizowane poczucie wstydu oraz niższości wobec młodzieży pochodzącej z miasta. Zderzenie socjalistycznych narracji o zaniku różnic klasowych z rzeczywistą świadomością własnego pochodzenia stawało się źródłem nieustannego dyskomfortu. Wstyd był dla wielu pamiętnikarek trwałą dyspozycją, której nie niwelowała ani zmiana otoczenia, ani też walka o zdobycie lepszego wykształcenia. Dla wielu młodych kobiet próba odnalezienia się w nowej rzeczywistości nie oznaczała wyzwolenia z tradycyjnych ograniczeń, a jedynie ich przekształcenie w nowe formy społecznego wykluczenia. Dlatego po początkowej fascynacji szkołą i pracą w większej miejscowości (Brodnicy), urodzona w 1941 roku Anna R. zdecydowała się powrócić na wieś. Ale przecież już wieś zupełnie inną niż ta, na której dorastała choćby jej matka. Anna, spisując swój pamiętnik w latach 1961-1962, raportowała m.in. o oglądanym wraz z całą rodziną i sąsiadami w telewizji „rewelacyjnym wyczynie Gagarina”, czyli pierwszym locie kosmicznym z 12 kwietnia 1961 roku. „Człowiek w kosmosie! – pisała – Cała rodzina miała łzy w oczach nie wyłączając mnie”[6]. Niestety autorka wcale nie zdecydowała się na powrót do rodzinnej wsi i pracy w rolnictwie ze względu na kwitnący rozwój dostępu do kultury i technologii, a właśnie z powodu niezmiennej społecznej pogardy wobec osób pochodzenia wiejskiego. Co więcej – manifestowanej nie tylko z zewnątrz społeczności wiejskiej, ale także z pozycji jej wewnętrznego zróżnicowania:

Wiem również jak traktuje chłopa półinteligent pracujący w PGR, wiem z jakim uśmiechem wyższości kelnerki z Wiejskiej Gospody Ludowej stawiają na stół kawałek śledzia i sto gram chłopu lub babie ze wsi chociaż same ze wsi pochodzą. Wiem także jak uśmiechają się w małym miasteczku ci miastowi na widok chłopki zajadającej na ulicy bułkę kupioną w piekarni lub chleb przywieziony z domu, lub jak naciągają tych wsiowych ekspedientki w sklepach i odpowiadają na pytania półsłówkami.[7]

O autonomii

Już we wstępie do pierwszego tomu monografii Młode pokolenie wsi Polski Ludowej z roku 1964, Chałasiński podnosił kwestię kluczowej różnicy, która w porównawczej lekturze zapisków nadsyłanych w latach 60. oraz na konkursy z poprzednich dekad domagała się osobnej analizy – była nią emancypacja i „autonomizacja duchowa”[8] kobiet. Oczywiście, należałoby w większości przyznać mu rację. Pamiętnikarki na niespotykaną dotąd skalę zdecydowały się przeciwstawić, wyrazić niezadowolenie i niezgodę wobec panujących nadal społecznościach wiejskich nierówności w zakresie upodmiotowienia młodych dziewcząt. Przede wszystkim jednak pisały o tym, co w tradycyjnej wspólnocie wiejskiej, opartej na pracy w produkcji rolnej, najsilniej wpływało na ich codzienne funkcjonowanie oraz perspektywy usamodzielniania.

Choć modernizacja powojennej wsi i mechanizacja rolnictwa niewątpliwie przyniosły znaczące zmiany w strukturze pracy, w rzeczywistości nie wpłynęły radykalnie na poprawę warunków życia i pracy kobiet prowadzących niewielkie, rodzinne gospodarstwa. O ile mężczyźni zaczęli korzystać z nowych technologii – traktorów, kombajnów czy innych maszyn usprawniających pracę w polu – o tyle sfera tradycyjnie przypisana kobietom pozostała niemal nienaruszona. Gotowanie, opieka nad dziećmi i starszymi członkami rodziny, doglądanie zwierząt gospodarskich, prace w ogrodzie, obróbka płodów rolnych, przerabianie owoców i warzyw, a także niekończące się utrzymanie porządku w obejściu – wszystkie te obowiązki wciąż wymagały ogromnego nakładu fizycznej siły, cierpliwości i czasu. Jak pisała Stefania Śliwińska, średni czas pracy kobiet, nawet pomimo postępującej elektryfikacji wsi, nie tylko pozostawał niezmiennie wysoki, ale stopniowo wzrastał! Z badań wynika, że zimą gospodyni wiejska pracowała średnio 15-17 godzin dziennie, zaś w sezonie letnim – nawet 18-20 godzin[9]. Czyli około 3 godziny dłużej niż pokolenie ich babć w latach 30.! Na kobiecych barkach spoczywało bowiem nie tylko utrzymanie domowego warsztatu produkcyjnego, ale i spełnianie coraz wyższych wymagań dotyczących opieki, edukacji dzieci czy prowadzenia gospodarstwa w sposób bardziej „kulturalny” i higieniczny, co wymagało dodatkowej energii i ambicji. Według spisu powszechnego z 1970 roku kobiety stanowiły aż 55,6% ogółu zatrudnionych w rolnictwie, a w gospodarstwach indywidualnych aż 59,1% osób utrzymujących się z pracy na roli stanowiły właśnie gospodynie[10]. To one – nie tylko z konieczności, ale również ze względu na brak alternatyw – przejęły pełnię odpowiedzialności za produkcję rolną, funkcjonując na przecięciu tradycyjnych, domowych obowiązków oraz pracy zawodowej, która nie była ani wynagradzana, ani formalnie uznawana. To one, w skumulowanej roli producentek, matek, opiekunek i strażniczek domowej tradycji, stały się najciężej pracującymi uczestniczkami modernizacyjnego przełomu.

Najboleśniej ów modernizacyjny paradoks odczuwały młode mieszkanki wsi, dorastające przecież w atmosferze obietnicy zupełnie nowej rzeczywistości – rzeczywistości, w której miały zyskać równe szanse z kobietami w miastach, od lepszego dostępu do opieki medycznej, przez edukację, aż po uczestnictwo w kulturze. Socjalistyczna retoryka obiecywała im emancypację i poprawę jakości życia, jednak w praktyce wiele z nich znalazło się w sytuacji trudniejszej niż ich matki i babki. Pisała o tym choćby 18-letnia Bolesława K. z okolic Wągrowca, której pamiętnik przybrał forę nie tyle osobistego zapisu własnych doświadczeń, lecz manifestu spisywanego w imieniu większej zbiorowości kobiet:

Jest tak zwane równouprawnienie z mężczyznami. Ale jak to się na wsi przedstawia? Naprawdę, kobieta na wsi ma bardzo ciężko. Bo na jej barki spadają wszystkie obowiązki rodzinne. Jak u nas nie ma prądy, pralek, nie są gospodarstwa skanalizowane jeszcze, bo na to nie można sobie pozwolić. Kobiety na wsi prędko się starzeją, mają zniszczone cery, są pochylone często pracują. Co jest tego powodem? Zbyt ciężka praca. Prymitywnie pierze, czasem duża ilość dzieci. Musi latem podołać pracy w domu jako matki i żony. W pole przy pieleniu, w żniwa porówno z mężczyzną.[…] Taka kobieta zahukana pracą nie ma czasu poświęcić swej osobie. I do pomocy zatrudnione są dzieci. Do szkół później chodzą zabrudzone, czasem zawszone bo kobiety nie mają tyle sił by wszystko mieć w porządku.[11]

W tonie podobnego oskarżenia, niejako interwencyjnie, pisała także 31-letnia Helena, która przed wojną, jako zaledwie kilkuletnia dziewczynka, została oddana na służbę do niemieckich gospodarzy w zamian za miejsce do spania i wyżywienie. Po wojnie Hela ukończyła siedmioklasową szkołę powszechną i kurs przysposobienia rolniczego, podczas którego wzięła udział w zaciągu pionierskim do PGR-u pod Lesznem. W pamiętniku zapisała:

Dziś każda kobieta na wsi jest tym „mózgiem elektronowym” tym automatem, a jeżeli tego automatu zabraknie w gospodarstwie, czy jest on złym automatem, to gospodarstwo nie będzie się prawidłowo i upadnie. Nie ma absolutnie mowy o życiu kulturalnym kobiet na wsi, tak długo, dopóki nie odciąży jej z uciążliwych obowiązków, takich jak: pranie ręczne, pieczenie chleba, gotowanie saganów ziemniaków dla świń i wiele jeszcze innych prac, które pochłaniają kobiecie na wsi osłodzimy czas.[12]

ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Stosunki pracy, wzajemne powiązania

Jeszcze pod koniec lat 80. Barbara Tryfan, charakteryzując specyfikę zawiązywanych na wsiach związków małżeńskich, pisała:

Patriarchalna rodzina chłopska, nie mająca cech związku wyłącznie biospołecznego, skojarzona w wyniku kalkulacji majątkowych, podlegająca regulacji i sankcjom otoczenia społecznego, nie przypomina wolnego związku dwóch jednostek, opartego na wspólnocie dążeń, zainteresowań, na zaangażowaniu emocjonalnym, na świadomej selekcji[13].

Pamiętnikarki, spisujące swoje teksty na fali przemian społecznych i światopoglądowych z lat 60., bardzo dosadnie artykułowały problem z nawiązywaniem relacji romantycznych. Codzienność większości z nich nadal pozostawała zakorzeniona w paradygmacie patriarchalnym, który na wsi przybierał bardziej wieloaspektowy charakter niż jego tradycyjne, jednowymiarowe rozumienie. Był to patriarchat zintegrowany z koniecznością sprawowania pracy wytwórczej oraz gospodarstwem rolnym jako podstawą ekonomicznego funkcjonowania rodziny. Kobieta nie tylko pełniła rolę gospodyni domowej, matki i opiekunki, ale również aktywnie uczestniczyła w produkcji rolnej, co wzmacniało jej znaczenie w strukturze pracy, lecz jednocześnie niemal w pełni uzależniało ją od rodzinnej hierarchii, zdominowanej przez męża, teściów i tradycyjne relacje międzypokoleniowe. Od kobiety oczekiwano zarówno łączenia nowoczesnych kompetencji – dbania o higienę, atrakcyjności osobistej, „postępowego” wychowania dzieci – z tradycyjną samowystarczalnością, czyli „robienia wszystkiego tanio i własnymi rękami”. W praktyce prowadziło to do pogłębienia obciążeń i frustracji, a nie do rzeczywistej emancypacji.

Dodatkowym czynnikiem umacniającym i stabilizującym wzór kobiecego uprzedmiotowienia był oczywiście Kościół katolicki, odgrywający na wsi niezwykle istotną funkcję społeczną i kulturową. Wychowanie w religii katolickiej oraz nauczanie Kościoła utrwalały tradycyjne role genderowe nie tylko ze względu na – wynikające bezpośrednio z nauk biblijnych – przekonanie o naturalnej podległości kobiet, ale także z powodu obawy przed rozpadem tradycyjnej rodziny i osłabieniem religijności. Wzór „dobrej żony”, jak pisała Danuta Markowska, obejmował zatem podporządkowanie woli męża (także w zakresie dostępności seksualnej), uległość wobec teściów oraz oddanie pracy na rzecz rodziny – czyli realizowaniu wizji, która niezmiennie współgrała z wiejskim modelem rodziny jako „zespołu produkcyjnego”, opartego na hierarchii i kolektywnym wysiłku[14]. W rezultacie, pomimo zmian społecznych i kulturowych, młode pokolenie mieszkanek wsi pozostawało w pół kroku pomiędzy nowymi aspiracjami a tradycyjnymi oczekiwaniami, których źródła tkwiły zarówno w kulturze pracy, jak i w religijnych fundamentach ich wychowania. Często nie miały także wyboru – w pamiętnikach setek(!) autorek pojawia się wątek aranżowanego przez rodziców małżeństwa zawiązywanego ze względu na korzyść materialną, m.in. łączenie gospodarstw. Nawet podjęcie nauki w mieście nie gwarantowało ochrony przed przymusowym pójściem do ołtarza. Zosia M. skończyła ogólniak w Opocznie, a tuż po odebraniu dyplomu została poinformowana, że rodzina wybrała dla niej kandydata na męża, a wszystkie szczegóły ślubu zostały już ustalone:

W listopadzie 1961 roku wyszłam za mąż. Jeszcze nie miałam skończone 18 lat, ale przecież sprawa o uzyskanie zezwolenia kosztuje 150 zł. […] Ale narzeczonego nie lubiłam, nienawidziłam, tylko rodzice tak, że dobry, całe dwa lata walczyłam, ile ja się upłakałam, nikt nie wie. […] Gdy wychodziłam za mąż, to powiedziałam rodzicom, że gdy skończę 18 lat to odejdę od niego, nikt do mnie nie będzie miła prawa. Dlaczego dają tak pochopnie zezwolenia na ślub, gdy dziewczyna nie ma 18 lat. Żyłam nadzieję, że może nie dadzą zezwolenia. Sędzia coś zauważył, bo mówi – Oho matka lepiej zadowolona od córki, ale dał zezwolenie.[15]

Zdecydowanie więcej szczęścia – to znaczy: samodzielności i suwerenności – miała nieco starsza od Zofii M. Ula z powiatu chełmskiego. Ona także ukończyła liceum ogólnokształcące, a nawet z całkiem zadowalającymi wynikami zdała maturę. Pierwsze kilkanaście miesięcy swojego „dorosłego życia” spędziła w mieście, w Sosnowcu pracując jako konduktorka w komunikacji miejskiej. A potem, trochę za namową rodziców, trochę z własnej tęsknoty za domem, wróciła na wieś i podjęła się pracy biurowej w GS-ie. Wszyscy wokół tłumaczyli Uli, że powinna się nie ociągać, nie wybrzydzać, tylko szybko szukać dobrego kandydata (z gospodarką albo widokami na dziedziczenie gospodarki) na męża. Ale jej się nie spieszyło. Codziennie przyglądała się nieudanym małżeństwom swoich szkolnych koleżanek. Im w większości nie pozostawiono wyboru. Dla Uli świadomy, suwerenny wybór był jednak sprawą najistotniejszą:

Mam już 21 lat […] zastanawiam się za dużo nad życiem. Moi współpracownicy twierdzą, że gdy będę tak poważnie traktować życie, nigdy nie wyjdę zamąż (obecnie stan cywilny – panna), ale jakże nie myśleć skoro spotyka się tyle ludzkich tragedii na tle niedoskonałych małżeństw. Wyjść zamąż po to tylko, by nie zostać „starą panną” – to nie zdaje egzaminu. Szukam ideału? – skądże znowu, szukam zrozumienia by uniknąć tragedii […]. Nie uznaję głowy domu, przecież można decydować razem, nie jestem emancypantką lecz to są sprawy nieodpowiednie na jedną głowę, musi być jedność, przecież co dwie głowy to nie jedna, nawet najsilniejsza.[16]

W PRL-u na wsiach rozwody były zjawiskiem niezwykle rzadkim, co wynikało z wielu czynników o charakterze ekonomicznym, społecznym i kulturowym. Przede wszystkim – kobiety decydujące się na rozwiązanie małżeństwa, w większości pozostawało bez jakiegokolwiek zabezpieczenia materialnego. Rolniczki indywidualne nie były przecież objęte ubezpieczeniem zdrowotnym czy socjalnym, a ich praca na gospodarstwie nie miała formalnego statusu zatrudnienia. Większość z nich nie posiadała również wykształcenia ani wyuczonego zawodu, co dodatkowo uniemożliwiało im samodzielne utrzymanie siebie oraz ewentualnych dzieci poza gospodarstwem rodzinnym. Zależność ekonomiczna od męża stanowiła realną barierę, której pokonanie dla wielu kobiet było wręcz niemożliwe. Istotnym czynnikiem była także wspomniana już silna rola Kościoła katolickiego i wynikające z jego doktryny przekonanie, że małżeństwo jest nierozerwalnym sakramentem, a przysięgi złożonej przed Bogiem nie można łamać. Kobieta, która zdecydowałaby się na rozwód, narażała się nie tylko na ostracyzm ze strony lokalnej społeczności, ale także na potępienie moralne. Tradycyjny model rodziny, mocno osadzony w kulturze wsi, wzmacniał przekonanie o obowiązku „trwania w małżeństwie” za wszelką cenę, niezależnie od trudności czy nieszczęścia, jakie ono przynosiło. Szczególnie jeśli kobieta była matką, odpowiedzialność za dzieci oraz obawa przed skazaniem ich na życie w biedzie sprawiały, że rozwód stawał się rozwiązaniem właściwie nie do pomyślenia.

Jeszcze zarówno w latach 80., jak i 90., podczas gdy w miastach rozwodem kończyła się ¼ zawieranych małżeństw, na wsiach współczynnik ten wynosił jedynie od 7-8%[17]. Pisała o tym między innymi 18-letnia Krystyna z Mazowsza, komentując w pamiętniku sytuację swoich starszych sióstr, pozostających w związkach małżeńskich jedynie ze względu na brak alternatywnych perspektyw zawodowych:

Zastanawiałyśmy się nieraz, dlaczego na wsi tak mało jest rozwodów, pomimo że małżeństwa żyją ze sobą gorzej niż w mieście. Kobieta jest bita, poniewierana, a jednak nie odchodzi od męża. Nie ma ona gdzie iść. Wspólny dom, obora, stodoła, wspólny inwentarz i ziemia stwarzają niekorzystną sytuację. Co może zrobić sama kobieta, która odeszła od męża i wzięła połowę majątku? Sama nie poradzi gospodarstwa. Musi ulegać wszystkim kaprysom męża, lub zasilać szeregi robotnic. Dlatego kobiety są uległe wobec mężów.[18]

Choć więc wymiar emancypacyjny był zdecydowanie mniej spektakularny niż projektowali komentatorzy konkursu, w pamiętnikach widoczna jest stopniowa przemiana w podejściu do suwerennej pozycji kobiet w relacjach małżeńskich. Dostęp do medialnych reprezentacji relacji romantycznych, rozwój edukacji, zanik kulturowej izolacji wsi oraz masowe migracje i przesunięcia w strukturze klasowej otwierały społeczności wiejskie na modele nowych więzi czy aspiracji. Mieszkanki wsi coraz częściej i dobitniej uświadamiały sobie spektrum dostępnych możliwości, znacznie wykraczających poza tradycyjne role genderowe, co kładło fundamenty pod nowe rozumienie ich pozycji w małżeństwie i rodzinie. Świetną ilustracją tej przemiany jest choćby pamiętnik 26-letniej Sabiny W. z Puław, która chociaż zdecydowała się wybaczyć mężowi zdradę (której dopuścił się z pracownicą seksualną podczas pracy w mieście, zarażając następnie nowo nabytą chorobą weneryczną także i Sabinę…) stopniowo wypracowała nowe zasady panujące w ich, dotychczas pełnym przemocy, małżeństwie: „Nie jestem już tą na którą można było krzyczeć i nieraz uderzyć. Czasy się zmieniły. Jeżeli mąż podnosi głos, umiem i ja podnieść jeszcze wyżej i ustępuje on. Czy n się gniewa czy nie, wcale mnie to nie wzrusza. Kiedyś ja go przepraszałam, teraz musi on”[19].

W przód, w dojrzały PRL

Przemiany, których doświadczyło młode pokolenie kobiet na polskich wsiach w latach 60., cechowały się pewną wewnętrzną paranoicznością. Składały się z nieustannych napięć pomiędzy obietnicami rewolucyjnej modernizacji we wszystkich obszarach życia a brutalnymi koniecznościami ekonomicznymi i trwałością tradycyjnych struktur społecznych. Wielu pamiętnikarkom przyszło więc godzić marzenia i emancypacyjne aspiracje z realiami znacznie bardziej odpornej na rewolucje światopoglądowe struktury tradycyjnej, wiejskiej rodziny. Wobec tego sięgały po możliwości i narzędzia zmiany, jakie miały w zasięgu. Wywoływane ową sytuacją napięcie stawało się także impulsem do zabierania głosu – do spisywania pamiętników i dzielenia się swoją opowieścią.

Jeśli wydaje się, że wątków było tu sporo – w kolejnym odcinku zaproszę do wspólnej lektury pamiętników nadsyłanych na największy konkurs pamiętnikarski XX wieku poświęcony wyłącznie świadectwom mieszkanek wsi, czyli Pamiętniki kobiet wiejskich z początku lat 70. Ich znaczenia nie da się przecenić.

 

PAMIĘTNIKARKI WSI

Cykl poświęcony opowieściom, które na konkursy pamiętnikarskie z kilku dekad XX wieku nadsyłały mieszkanki wsi: chłopki, rolniczki, pracownice państwowych gospodarstw rolnych, wiejskie nauczycielki. Naszym celem nie będzie jednak dopisywanie kobiecych auto/biografii do historii chłopskiego pamiętnikarstwa konkursowego ani „alternatywne” rozpisywania ludowej historii. Żadna z tych praktyk nie jest owym pamiętnikom ani ich autorkom potrzebna. Ich opowieści już tu są, wystarczy ich tylko posłuchać.


Przypisy:
[1] Archiwum Akt Nowych, Towarzystwo Przyjaciół Pamiętnikarstwa, Młode pokolenie wsi Polski Ludowej, sygn. 6900, dokumentacja korespondencji wokół konkursu. Dalej: AAN, TPP, MPWPL.
[2] J. Chałasiński, Przedmowa, w: Młode pokolenie wsi Polski Ludowej, t. V, Gospodarstwo i rodzina, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1968, s. 10.
[3] Tamże, s. 7.
[4] AAN, TPP, MPWPL, sygn. 2565/6938.
[5] Tamże.
[6] AAN, TPP, MPWPL, sygn. 3069/6828.
[7] Tamże.
[8] J. Chałasiński, Przedmowa, w: Młode pokolenie wsi Polski Ludowej, t. I, Awans pokolenia, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1964, s. 12.
[9] Zob.: S. Śliwińska, Zdrowie kobiet – gospodyń wiejskich na tle warunków społecznych, odżywiania i pracy zawodowej, Instytut Rozwoju Wsi i Rolnictwa Polskiej Akademii Nauk, Warszawa 1974; Taż, Zdrowie i choroba w świadomości kobiet wiejskich, „Wieś i Rolnictwo”, 2 (3); Taż, Praca kobiet-gospodyń w Polsce, „Rocznik Nauk Rolniczych” t. 76/1962; Taż, Fizjologia pracy w rolnictwie, „Wieś Współczesna” nr 9/1974.
[10] B. Tryfan, Rola kobiety wiejskiej, Państwowe Wydawnictwo Rolnicze i Leśne, Warszawa 1976, s. 41.
[11] AAN, TPP, MPWPL, sygn. 5376/6849.
[12] AAN, TPP, MPWPL, sygn. 2929/6928.
[13] B. Tryfan, Dylematy emancypacji, Instytut Wydawniczy Związków Zawodowych, Warszawa 1989, s. 73.
[14] D. Markowska, Rodzina w społeczności wiejskiej – ciągłość i zmiana, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1976, s. 176.
[15] AAN, TPP, MPWPL, sygn. 4643/6865.
[16] AAN, TPP, MPWPL, sygn. 4478/6807.
[17]Kobiety w Polsce w latach 90. Raport Centrum Praw Kobiet, red. B. Gadomska, M. Korzeniowska, U. Nowakowska, Fundacja Centrum Praw Kobiet, Warszawa 2000, s. 124.
[18] AAN, TPP, MPWPL, sygn. 2043/6688.
[19] AAN, TPP, MPWPL, sygn. 4529/6809.