Nr 5/2023 Na teraz

Odsłuchy lutego

Mateusz Witkowski
Muzyka Cykl

Mam poczucie, że zima trwa już od jakichś dwustu miesięcy, wybaczcie więc pesymistyczno-marudny ton. W najnowszych „Odsłuchach” znajdziecie niekoniecznie przyjemne słowa pod adresem Myslovitz, Icona Pop, Jamala i Depeche Mode. Ale, hej, jest też Caroline Polachek.

 

Myslovitz
„Wszystkie narkotyki świata”
Rock House

Nawet wszystkie narkotyki świata nie byłyby w stanie sprawić, że nowa płyta Myslovitz wypadłaby interesująco.

Naprawdę nie chcę dołączać do chóru osób stęsknionych za pewnym, hehe, sprytnym organizatorem pełniącym niegdyś funkcję frontmana. Od rozstania Rojka z zespołem minęło już przecież jedenaście lat. Mało tego, Myslovitz nigdy nie byli one man show, ich twórczość – zarówno na gruncie muzycznym, jak i lirycznym – miała wybitnie kolektywny charakter. Nie ma się więc co gniewać na Myszora i spółkę, że postanowili pchać ten wózek dalej. A mimo to dołączać muszę. Owszem, trudno byłoby nazwać mysłowiczan innowatorami: ich utwory sprawnie nawiązywały do pewnych ugruntowanych trendów. Równie trudno byłoby znaleźć w zespole Bobów Dylanów, ryzykowne rozwiązania tekstowe („w internecie flirt, hasło: biały miś” – pamiętamy) były właściwie ich znakiem rozpoznawczym. Rzecz w tym, że obecność obdarzonego nieprzeciętną barwą i talentem do układania linii melodycznych Rojka sprawiała, iż całość zyskiwała charakterystyczny sznyt i wyrastała ponad przeciętność. Zestaw utworów z nowej płyty brzmi natomiast tak, jakby został stworzony przez generator B-side’ów Myslovitz. Sytuacji nie ratuje związany z zespołem od 2019 roku Mateusz Parzymięso (właściwie to samo można by powiedzieć o nagranej z Michałem Kowalonkiem płycie „1.577” z 2013 roku). Całość wypada generycznie i nijako, nieświeżo: ot, okołoaltrockowe granie z lat zerowych, połączone z rockową listą przebojów na Viva Plus (np. „Miłość”). A od wersów w rodzaju „Rano jakiś żółty pakman wgryza mi się w łeb” aż bolą zęby – gdzie bowiem brakuje charyzmy, tam zaczyna się grafomania.

Niby nic mi do tego, ale: szkoda szyldu.

 

Caroline Polachek
„Desire, I Want to Turn Into You”
Perpetual Novice

O (zazwyczaj) fenomenalnych singlach zapowiadających drugą płytę Amerykanki pisałem w „Odsłuchach” już sporo. Przyszedł czas, by sprawdzić, jak wypada cały materiał.

W jednym z premierowych utworów Polachek śpiewa o „rysowaniu anioła”. Choć możemy sobie tylko wyobrażać, jak wygląda to dzieło, stawiałbym na coś w rodzaju „Ogrodu rozkoszy ziemskich” Boscha. Od wydania debiutanckiego „Pang” minęły już cztery lata, w międzyczasie artystka przeszła długą drogę naznaczoną śmiercią ojca. Być może to wynik traumatycznych doświadczeń albo naturalny rozwój, w każdym razie muzyka Polachek nabrała głębi i zyskała kolejne warstwy. „Desire…” to miejscami wstrząsająca i niemal perfekcyjna pod względem kompozycyjnym opowieść o tytułowym pożądaniu, zachwycie, ale i o rewersie tychże. Opowieść pełna zwrotów akcji i błyskotliwie przemodelowanych wzorców: weźmy choćby te skomplikowane operacje na eurodance’owej melodyce dokonywane w „I Believe” czy „Fly to You” (z gościnnym udziałem Grimes i Dido). Albo ni to cocteau twinsowe, ni to cranberriesowe „Pretty in Possible” czy przestrzenne „Smoke”, bezpośrednio nawiązujące do pobytu artystki na Sycylii.

Polachek ostatecznie zasłużyła na miano twórczyni, która potrafi absolutnie wszystko – i nie zawaha się nas o tym poinformować. Bardzo dobrze, świat powinien wiedzieć.

fot. Namroud Gorguis on Unsplash

Icona Pop ft. Galantis
„I Want You” (singiel)
TEN Music Group

À propos powyższego: niektórzy śmiało bawią się dobrze znanymi konwencjami, a inni…

Po kolei. „I Want You”, stworzone wraz z duetem Galantis, to zapowiedź nadchodzącej, trzeciej płyty duetu Icona Pop. Od premiery debiutu, zawierającego wielki hit (no dobrze, może Niemcy nie do końca docenili) „I Love It”, minęła już ponad dekada! W międzyczasie świat zmienił się dość radykalnie, o czym przekonały się również Aino Jawo i Caroline Hjelt, które w trakcie pandemii przeprowadziły się z powrotem ze Stanów do Szwecji. Jak przyznały same artystki, był to najspokojniejszy, najcichszy czas ich w życiu, a „I Want You” ma stanowić powrót do dance-popowego szaleństwa. Niestety, wiele wskazuje na to, że powrót do pewnego stanu ducha znaczy dla Icona Pop tyle, co cyniczne odgrzewanie sprawdzonych patentów. Nie sposób nie zauważyć, że ekstatyczne „I Want You” stara się nawiązać do sukcesu wspomnianego wyżej hitu – usilna próba stworzenia analogicznego dropu, który pozwoli zawładnąć festiwalową publicznością, jest aż nadto widoczna. „I Want You” przy „I Love It” sprawia jednak wrażenie rachitycznego rodzeństwa szkolnego gwiazdora.

Kalkulacja w muzyce pop nie jest niczym nowym, ba, nie jest też czymś jednoznacznie złym. W nowym singlu Icona Pop brakuje jednak pierwiastka ludzkiego, który nieco maskowałby cynizm i kunktatorstwo.

Jamal
„Pewność” (singiel)
Warner

Depeche Mode
„Ghosts Again” (singiel)
Venusnote Ltd.

„Co to za zestawienie?” – zapytacie być może. Sam jestem zaskoczony.

Podaję klucz: mamy do czynienia z nowymi singlami artystów, którzy milczeli longplayowo przez ostatnich kilka lat. Jeśli ktoś stracił Jamala z radaru po przebojowym „Defto” z 2012 roku (albo nawet po „Rewolucjach” z 2005, czyli płycie, na której padło pewne ważne pytanie na temat funkcjonariuszy policji), może być „Pewnością” zaskoczony. Tymczasem mamy do czynienia z kontynuacją kierunku obranego już na „Czarnym motylu”, ale z pewnym… twistem. Miodu otwiera utwór melodycznym cytatem z Dylanowskiego „Blowin’ in the Wind” (zamierzonym? chyba tak, skoro również śpiewa o pogodzie), by następnie powędrować w stronę składanki „Indie-folk greatest hits 2012”. Nie ma to kompletnie sensu, w czym jest pewien (niepowiązany raczej z intencjami artysty) urok. Mnie bawi.

Jamal jest więc Dylanem, a POPULARNI DEPESZE? Nie brzmią jak Depeche Mode, ale jak New Order w swoich najbardziej wyzutych z twórczej energii momentach. Wiem, wiem, trudno wymagać brzmieniowych rewolucji od zespołów, które mają za sobą kilka dekad kariery. „Ghosts Again” to jednak numer skrajnie nieangażujący, bezbarwny, zwyczajnie nudny (aż się wzruszyłem na myśl o czasach, gdy panowie już cieszyli się statusem klasyków, a mimo to potrafili uderzyć z ciekawym singlem – np. takim „Precious” z 2005 roku).

Jako że w tym rozmarudzonym wydaniu „Odsłuchów” przydałaby się jakaś pozytywna puenta: Jamal nie brzmi po polsko-jamajsku, Depeche Mode nie brzmi w stu procentach jak Depeche Mode, wszystko jest więc dobrze, trzymajcie się ciepło.