Nr 15/2024 Na moment

Odsłuchy drugiego kwartału

Mateusz Witkowski
Cykl Muzyka

W ostatnich dniach „brat summer” zmieniło się w „Trump’s summer”. To jednak nie znaczy, że mamy rezygnować z drobnych przyjemności. Zapraszam do zapoznania się z przeglądem płyt i singli z ostatnich tygodni, a wraz ze mną zapraszają: Charli XCX, zespół Jantar, Katy Perry i Caroline Polachek.

Charli XCX
„BRAT”
Atlantic

Bez zbędnych wstępów: Charli XCX znowu to zrobiła.

Właściwie wszystko, co moglibyśmy w pierwszych odruchu napisać na temat „BRAT”, pachnie kliszą: że teksty konfesyjne, że Charli nie bawi się w półśrodki, że odsłania się przed nami w pełni i dzieli intymnymi wyznaniami na temat macierzyństwa czy trudów wynikających z ciągłego posługiwania się personą „imprezowej dziewczyny”. Że jest kolejną gwiazdą, która chce nam pokazać, że niczym się od nas nie różni. Że sięga w tym celu po zestaw mód z lat zerowych i „wczesnych dziesiątych” i ubiera całą narrację w filter-house, electropop, przez co momentami czujemy się, jakby wessał nas Tumblr. Wreszcie: że deklaracje w rodzaju „będę tańczyć całą noc, dokładnie, całą noc!” („Club classics”) słyszeliśmy już wszyscy dwa i pół miliona razy i możemy odpowiedzieć jedynie „no tańcz, kto ci broni”. „BRAT” nie jest jednak ani tańcem na zgliszczach starego świata, ani nowym otwarciem pod tytułem „Charli dojrzała”. Jest jednym i drugim – lub żadnym z powyższych. Szósty longplay artystki to płyta, która (jak już wiemy) jest do bólu modna, a zarazem pisana w poprzek mód – zarówno tych związanych z popową konfesyjnością, jak i kreowaniem wizerunku przebojowej „it girl”. Świetny przykład stanowi tu „Girl, so confusing” z gościnnym udziałem Lorde, w którym obie artystki – jak słusznie zauważył Krzysztof Wysłouch – „odmawiają […] udziału w dwóch problematycznych narracjach: nastawiania kobiet przeciwko sobie, jak i odbierania im prawa do różnienia się i niezgody”. Manifestacyjna sztuczność całego przedsięwzięcia, paradoksalnie lub nie, dodaje powyższym tematom dodatkowej głębi.

Tak, Charli XCX po raz kolejny zjadła pop. Brytyjka nie musi już dokonywać wyboru między dwiema rolami: patronki internetowej alternatywy i gwiazdy głównego nurtu. Jak to powiedział inny wykonawca notowany na listach przebojów: „Po co mam wybierać, najlepiej zabrać obie”.

Jantar
„Turnus”
Thin Man Records

Kto jeszcze znowu to zrobił? Thin Man Records, a ściślej: Jantar, nowi zawodnicy z ich stajni.

Gdybym nie wiedział o stołecznej proweniencji zespołu, postawiłbym wszystkie pieniądze, że to kolejny wspaniały projekt z Trójmiasta. Poskaczmy więc po skojarzeniach, jak po nadmiernie nagrzanym piasku bałtyckiej plaży. Jest w „Turnusie” coś, co przywodzi na myśl trójmiejskie fascynacje sophisti-popem i latino dostrzegalne między innymi w muzyce No Limits. Ale i coś, a nawet więcej niż coś, z brazylijskiej muzyki popularnej opartej na rytmie bossa novy. Wreszcie: wszystko to przywodzi na myśl sojusz między artystami estradowymi a jazzmanami, jaki miał miejsce na polskiej scenie lat siedemdziesiątych. Jest też coś z ducha Mitch & Mitch, którzy wsławili się przecież współpracą z niejakim Wodeckim Zbigniewem, będącym jednym z symboli wspomnianego mariażu. I tak dalej, i tym podobnie. Czy to znaczy, że Jantar to tylko zlepek inspiracji, któremu sprawni warsztatowo muzycy (na froncie błyszczy tu Jakub Ziołek znany z solowego projektu Stara Rzeka i, podobnie jak dwóch jego kolegów, z Alamedy) nadali odpowiednią formę? Muzyka Jantaru, zwykle ubrana w akustyczne brzmienia gitary i klawiszy, czasem wzbogacone o wibrafon, może sprawiać wrażenie niegroźnego plim-plam-plum, które z powodzeniem będzie nam towarzyszyć w trakcie pracy. W rzeczywistości jednak nie zmienilibyśmy tam ani nuty – to nie muzak, to dowód kompozytorskiej perfekcji. Dostaliśmy płytę pozornie cichą i kameralną jak Bałtyk poza sezonem, tak naprawdę jednak: płomienną, jasną i wciągającą. Dodatkowe brawa należą się Gosi Zielińskiej z Rycerzyków, która wspiera panów wokalnie w kilku utworach, tworząc wraz z Ziołkiem prześliczne (biorę za to słowo pełną odpowiedzialność) harmonie.

Tak, konkurs pod hasłem „idealna płyta na lato” został rozstrzygnięty jeszcze pod koniec maja. Lepiej się po prostu nie da.

Photo by Alphacolor on Unsplash

Katy Perry
„Woman’s World” (EP)
Capitol Records

Powiem Wam: nie jest dobrze. No, nie jest dobrze.

To nie złośliwość, ale czy nie macie czasem wrażenia, że Katy Perry nie do końca wie, co robi? Że pewne rzeczy po prostu się jej przydarzają, a że dysponuje dobrym warsztatem wokalnym i efektowną powierzchownością, jest w stanie jakoś je zmonetyzować? „Woman’s World” miało być, jak rozumiem, emancypacyjnym peanem na cześć kobiet. Nie neguję, gest to słuszny, zarazem jednak wyeksploatowany w ostatnich latach przez muzykę popularną do granic możliwości. Czy z tego powodu należy złożyć broń i przestać eksponować damską perspektywę, działać na rzecz równouprawnienia, w tym: równych płac, traktowania przez prawo et cetera? Bynajmniej. Rzecz jednak w tym, by robić to w sposób nieurągający inteligencji adresatek (i adresatów), tymczasem Katy Perry ma nam do zaoferowania nie tyle popfeminizm, co feminizm w wersji dla nastolatek. „Sexy, confident, so intelligent, she is heaven-sent, so soft, so strong” – nieprzemożony infantylizm tekstu został dodatkowo opakowany w pięćdziesiątą siódmą wodę po ejtisowym renesansie i niby-gagowaty refren (co najwyraźniej na tyle spodobało się twórcom, że na EP-ce znajdziemy jeszcze pięć wersji utworu). A jakby tego było mało, współkompozytorem piosenki jest Dr. Luke, którego Kesha oskarżyła o przemoc seksualną i psychiczną. Co prawda proces wytoczony producentowi został umorzony, ale cała sytuacja nie najlepiej wpływa na wiarygodność tego kinderfeministycznego manifestu. Jak stwierdził Shaad D’Souza, jeśli robimy już coś tak podejrzanego, to niech rzeczony utwór „będzie przynajmniej bangerem”. Tymczasem zamiast „bangera” jest „bummer” (wyobrażam sobie, że Katy Perry próbuje zrymować te słowa w jakiejś piosence).

Powtarzam jednak: na ścieżce dźwiękowej do tego lata 2024 jest nowa Charli, jest Turnus, nie histeryzujmy.

Caroline Polachek
„Starburned and Unkissed” (singiel)
A24 Music

I pani Karolinaaa (przeczytajcie to proszę w sposób, w jaki kolega Pawła Jumpera wymawia słowa „i pan Paaaweł”).

W przeciwieństwie do Charli XCX, Polachek ma prawo zastanawiać się, czy woli zostać heroiną alternatywnego popu, czy może lepiej byłoby zaryzykować skok w odmęty mainstreamu. Na razie zwiedza wody wcześniej jej nieznane. „Starburned and Unkissed” to singiel promujący ścieżkę dźwiękową filmu „I Saw the TV Glow” wyreżyserowanego przez Jane Schoenbrun i dystrybuowanego przez A24. Do współpracy przy soundtracku Schoenbrun zaprosiła takich artystów i artystki jak Jay Som, Drab Majesty czy L’Rain, którym następnie podrzucała inspiracje. Podobno Jay Som usłyszała od reżyserki: „napisz piosenkę, która mogłaby być największym przebojem Teenage Fanclub”. Wszystko po to, aby przy pomocy oryginalnych utworów przywołać nastrój lat dziewięćdziesiątych i zerowych. Ale i tutaj Polachek musiała się wyróżnić. „Starburned and Unkissed” napisała (wraz z A.G. Cookiem) dużo wcześniej i schowała ją do szuflady, gdyż kompozycja nie pasowała na „Desire, I Want to Turn Into You”. Okazało się natomiast, że utwór doskonale wpisuje się w atmosferę filmu Schonbrun, a zarazem, istotnie, stanowi w katalogu artystki pewne novum. Tchnie duchem indietroniki, ale i zaskakuje przesterowanym, tradycyjnie rockowym (choć, podobnie jak wokal Polachek, potraktowanych licznymi efektami, w tym harmonizerem) brzmieniem gitary. Sama artystka wspominała co prawda o grunge’u, ja postawiłbym jednak raczej na post-grunge i doprawioną elektroniką pop-alternatywę z przełomu lat 90. i 00. Czy są to najszlachetniejsze gatunki muzyczne? Nic podobnego, ale Polachek i Cook zamieniają je w złoto.

A co jest w tym wszystkim najlepsze? „Sunburned and Unkissed” nie mówi nam nic o tym, jak zabrzmi przyszły longplay Polachek. I oby tak dalej.

Kwiat Jabłoni
„Poproszę więcej siebie”
Universal Music Polska

A ja poproszę mniej  : (