Nr 2/2023 Na dłużej

Od imitatorów do innowatorów

Maciej Kaczmarski
Muzyka

Trzydzieści lat temu ukazał się „Pablo Honey”, debiutancki album Radiohead – zespołu, któremu wróżono los autorów jednego przeboju. Nic wówczas nie zapowiadało jego przyszłych osiągnięć.

Utalentowani uczniowie elitarnej szkoły

Abingdon School to jedna z najstarszych placówek edukacyjnych w Anglii – początki jej działalności przypuszczalnie sięgają nawet XII wieku. Szkoła została założona prawdopodobnie przez zakon Benedyktynów w Abingdon, niewielkim angielskim mieście, położonym w dolinie Tamizy, około 11 kilometrów od Oksfordu. Dziś funkcjonuje jako niezależna szkoła z internatem, przeznaczona dla chłopców w wieku 11-18 lat – zachęca się ich tu do rywalizacji oraz osiągania jak najlepszych wyników w nauce i sporcie. Tatler School Guide, ceniony przewodnik po brytyjskich szkołach, określił ofertę Abingdon School mianem „imponującej”: rozwinięta sekcja sportowa, ponad 150 klubów tematycznych i co najmniej dziewięć uczniowskich wydawnictw. Do absolwentów należą między innymi uznani aktorzy (Toby Jones), dramaturdzy (Mike Bartlett), architekci (Philip Johnson), malarze (William Boxall), politycy (Roger Blackmore), sędziowie piłkarscy (Graham Scott), sportowcy-olimpijczycy (Robin Bourne-Taylor) oraz muzycy – w tym wszyscy członkowie kwintetu Radiohead.

Thom Yorke, rocznik 1968, trafił do Abingdon po długiej tułaczce po Wyspach Brytyjskich. Jego ojciec pracował jako sprzedawca sprzętu chemicznego, co wiązało się z częstymi przeprowadzkami. Pod koniec lat 70. rodzina Yorke’ów osiadła w hrabstwie Oxfordshire, gdzie małego Thoma posłano do szkoły podstawowej w Standlake, a następnie do Abingdon School. Wśród kolegów uchodził za myśliciela i odludka; uczył się dobrze, lecz od czasu, gdy w telewizji zobaczył Queen, marzył o karierze gwiazdy rocka.

Zacząłem grać, gdy miałem siedem, osiem lat. Miałem obsesję na punkcie Queen, kiedy wyszło „Bohemian Rhapsody”. Położyłem się przed wielkimi głośnikami w domu mojego przyjaciela, słuchaliśmy „Bohemian Rhapsody” i w tym momencie zdecydowałem: „Tak, to jest właśnie to, co będę robił”.

Zainspirowany gitarzystą Queen, Brianem Mayem, który skonstruował gitarę Red Special, Yorke sam zbudował swój instrument. Wkrótce potem rodzice kupili mu profesjonalny sprzęt; w wieku 11 lat napisał na nim pierwszą piosenkę.

W latach 80., już jako uczeń Abingdon School, Yorke zaprzyjaźnił się z Edem O’Brienem, Philipem Selwayem i Colinem Greenwoodem. Czwórka zaczęła regularnie spotykać się w szkolnym wydziale muzycznym. „Uciekaliśmy [tam] i chowaliśmy się przed nudnym konformizmem planu lekcji i mundurków” – wspominał Greenwood. Yorke przyznawał, że szkoła była dla niego znośna, „ponieważ wydział muzyczny był oddzielony od reszty. Miał pianina w maleńkich budkach i spędzałem tam dużo czasu kręcąc się po szkole, czekając aż tata wróci z pracy”. Bardzo istotną osobą dla chłopców był nauczyciel muzyki, Terence Gilmore-James. Zapoznawał on uczniów z XX-wieczną muzyką: powojenną awangardą, klasycznym jazzem i ścieżkami dźwiękowymi z filmów. Muzycy do dziś mówią o nim jako wielkim wsparciu, a sam Gilmore-James również nie szczędził pochwał swoim słynnym podopiecznym: „Wszyscy byli utalentowanymi chłopcami. Mieli ponadprzeciętne zdolności do samodzielnego myślenia. Byli znakomitym towarzystwem, zawsze dawali się ponieść swoim najnowszym odkryciom”.

Miasto obleśnych prymitywów

Była połowa lat 80., gdy zaczęły formować się zręby zespołu. Trzech członków sięgnęło po gitary: elektryczne i akustyczne (Thom i Ed) oraz basową (Colin). Philip zasiadł za zestawem perkusyjnym. Za mikrofonem stanął Yorke, który od samego początku wykazywał autorytarne cechy frontmana („Działamy jak ONZ, a ja jestem Ameryką” – zwykł później mawiać). Przez pewien czas w grupie grał również… damsko-męski tercet saksofonowy (Charlotte Cotton, Liz Cotton, Rasmus Peterson). Ostatecznie skład grupy uzupełnił kolejny gitarzysta, Jonny Greenwood – młodszy brat Colina. Jako że próby zespołu odbywały się w piątki, nazwali się On A Friday. Do ulubionych artystów nastolatków należeli między innymi U2, Joy Division, Magazine, Elvis Costello i R.E.M – i początkowo tworzyli muzykę będącą bezpośrednią konsekwencją tych fascynacji. Już w 1986 roku, po zaledwie kilkunastu miesiącach wspólnego grania, zarejestrowali pierwszą taśmę demo (po latach wyciekła do internetu, jej fragmentów można posłuchać w tym miejscu). Rok później zagrali pierwszy koncert w Jericho Tavern w Oxfordzie. A potem zawiesili działalność.

Granie zeszło na boczny tor, bo muzycy postanowili kontynuować edukację. Przez blisko cztery lata On A Friday ani razu nie wystąpili na żywo, zaś próby odbywały się tylko w niektóre weekendy i podczas wakacji – i to mimo oferty wytwórni Island Records, która wyraziła zainteresowanie wydaniem płyty. Yorke odmówił w przekonaniu, że zespół nie jest jeszcze na to gotowy, zresztą on sam był zajęty studiowaniem literatury angielskiej i sztuk pięknych na University of Exeter. „Studia artystyczne mnie powaliły i bez tych trzech lat nie byłbym twórczo przygotowany na to, co stało się później” – rekapitulował lider. W tamtym okresie grał w grupach Flicker NoiseHeadless Chickens, ale nigdy nie zapomniał o kolegach z On A Friday. Reaktywacja zespołu nastąpiła w 1991 roku: Thom, Ed, Jonny, Colin i Philip zamieszkali w Oksfordzie (mieście „pełnym obleśnych, zadufanych w sobie prymitywów”, jak ujął to Yorke), gdzie koncertowali i nagrywali kolejne demówki. Jedna z nich zrobiła duże wrażenie na Chrisie Huffordzie, producencie i właścicielu oksfordzkiego studia Courtyard. On i jego partner biznesowy Bryce Edge zostali menadżerami grupy.

Pod koniec 1991 roku w lokalnym sklepie płytowym Manic Hedgehog, w którym pracował, Greenwood spotkał pracownika koncernu płytowego EMI i przekazał mu taśmę z nagraniami On A Friday. Stała się ona przyczynkiem do podpisania kontraktu nagraniowego, który opiewał na sześć albumów. Za namową włodarzy wytwórni zespół zmienił nazwę – wybór padł na Radiohead, od piosenki „Radio Head” z repertuaru Talking Heads. W lutym 1992 roku kwintet zameldował się w Courtyard Studios i pod producenckimi auspicjami Hufforda zarejestrował materiał na debiutancką epkę dla EMI. Mała płyta „Drill” ukazała się wiosną tego samego roku, ale cztery zawarte na niej utwory nikogo nie zainteresowały – mimo emisji w audycji Gary’ego Davisa na falach radia BBC 1 sprzedano zaledwie kilkaset sztuk, co przełożyło się na fatalne wyniki w zestawieniach (101. miejsce na liście UK Singles Chart). Kilka miesięcy później Keith Cameron na łamach „NME” wyśmiał Radiohead jako „żałosną, lilipucią wymówkę dla zespołu rockowego”.

Każdy może grać na gitarze

Chris Hufford uznał swój wkład producencki w „Drill” za błąd i skupił się na pracy menadżerskiej. Rozpoczęły się poszukiwania nowych producentów: rozważano między innymi kandydaturę Steve’a Albiniego, który już wkrótce miał wypłynąć na współpracy z Nirvaną przy albumie „In Utero”. Ostatecznie zdecydowano się na Paula Q. Kolderiego i Seana Slade’a – amerykańskich fachowców, którzy wcześniej nagrywali (razem i osobno) z Pixies, Morphine, Dinosaur Jr., Throwing Muses i The Blood Oranges. W poszukiwaniu pracy przybyli do Wielkiej Brytanii, gdzie EMI zapoznało ich z muzyką kilku nowych zespołów związanych z koncernem. Jednym z nich był Radiohead, a po usłyszeniu piosenek zespołu Kolderie i Slade, zachwyceni głosem Yorke’a, zaoferowali swe usługi. „Pierwszą rzeczą, jaką pamiętam, było to, że byli niezwykle młodzi. W zasadzie dopiero co ukończyli koledż, ale byli przyjaciółmi od czasu, gdy chodzili razem do szkoły. Byłem więc świadomy ich jedności – sprawiali wrażenie zespołu, który grał razem z właściwych powodów. Byli przyjaciółmi, naprawdę się kochali i kochali razem tworzyć muzykę” – mówił Slade.

We wrześniu 1992 roku zespół i producenci weszli do oksfordzkiego Chipping Norton Recording Studio, aby zarejestrować debiutancki longplay. Proces ten przebiegał mozolnie, muzycy nie mieli żadnego doświadczenia w pracy studyjnej, a producenci byli krytyczni wobec wyboru i wykonania utworów. Z braku materiału jeszcze raz nagrano trzy utwory z epki „Drill” („You”, „Prove Yourself” oraz „Thinking About You”), a próba zapisu „Inside My Head” (potencjalnego singla typowanego przez EMI) zakończyła się kompletnym fiaskiem. Nieco lepiej poszło z „Anyone Can Play Guitar”, sarkastycznym kawałkiem o opieraniu swojej kariery na kulcie gwiazdorskiej wirtuozerii („Każdy może grać na gitarze, ale pisanie piosenek to znacznie większe wyzwanie” – przekonywał Greenwood, który w tym konkretnym utworze uderzał w struny pędzlem malarskim). Aby uczynić zadość prześmiewczemu tytułowi, w Chipping Norton zebrało się pięciu członków Radiohead, dwóch producentów, właściciel studia, a nawet miejscowy kucharz; wszyscy dostali gitary i całkowitą wolność, aby grać, co tylko zechcą. Tak oto powstał dźwiękowy kolaż, który słychać na początku „Anyone Can Play Guitar”.

fot. by ღ ℂℏ℟ḯʂ ღ on Flickr

Przełom nastąpił, gdy podczas kolejnej sesji nagraniowej kwintet zagrał „Creep” – melodyjny utwór z brutalnymi gitarowymi pchnięciami Jonny’ego Greenwooda tuż przed refrenem. Gitarzyście nie spodobało się łagodne intro piosenki, aby więc urozmaicić całość, skontrastował delikatną melodię ze zgrzytliwą partią swego przesterowanego instrumentu (pozostali muzycy ochrzcili ją jako The Noise – Hałas). W ten sposób zabieg, który miał zniszczyć ten utwór, de facto go zbudował. Zespół nie był nawet świadomy, że jest nagrywany. „Poproszono nas o zagranie kilku rzeczy, żeby można było sprawdzić poziomy taśmy, a my po prostu wykonaliśmy jeden kawałek z poprzedniej próby, który najbardziej nam się podobał. Napisaliśmy go dopiero tydzień wcześniej i byliśmy chętni, żeby go sobie przećwiczyć, a oni przypadkiem to nagrali” – wyjaśniał Greenwood. Z kolei Paul Kolderie zapamiętał, że „pod koniec wszyscy na chwilę zamilkli, a potem rozpętała się burza oklasków. Nigdy wcześniej nie przydarzyło mi się nic takiego”. Kiedy po trzech tygodniach sesje nagraniowe dobiegły końca, nie ulegało wątpliwości, że Radiohead mają swój singiel.

Hymn odmieńców

To miał być pewniak, murowany przebój, przełomowy moment w karierze Radiohead i szybki bilet do upragnionej sławy. Ale gdy „Creep” ukazał się na singlu we wrześniu 1992 roku, poniósł klęskę – znalazł zaledwie sześć tysięcy nabywców, docierając do 78. miejsca na UK Singles Chart. Na domiar złego piosenka trafiła na czarną listę BBC Radio 1 jako zbyt depresyjna (nieoficjalnie chodziło również o słowo „fucking” w tekście), co oznaczało usunięcie jej z rotacji rozgłośni. „Creep” znalazł jednak swoją publiczność: najpierw w Izraelu (za sprawą prezentera radiowego Yoava Kutnera, który kilka razy dziennie emitował utwór w swojej audycji), potem w Hiszpanii, Nowej Zelandii i krajach skandynawskich, by ostatecznie podbić najtrudniejszy dla Anglii rynek – USA. W połowie 1993 roku „Creep” był już wielkim przebojem w Ameryce, stawianym w jednym rzędzie z „Loser” Becka i „Smells Like Teen Spirit” Nirvany. Tamtejsza prasa uznała piosenkę za hymn wszelkiej maści nastoletnich odmieńców, a Thoma Yorke’a – za rzecznika zagubionej młodzieży. Wokalista podkreślał, że mówi tylko za siebie i nie jest głosem żadnego pokolenia.

Ważną rolę w sukcesie singla odegrał kanał telewizyjny MTV, szczególnie tytułowi bohaterowie serialu animowanego „Beavis i Butt-Head”. W jednym z odcinków ten kreskówkowy duet ogląda wideoklip do „Creep” i zachwyca się gitarowym hałasem Jonny’ego Greenwooda. Capitol Records, wytwórnia dystrybuująca nagrania Radiohead w Stanach Zjednoczonych, chętnie wykorzystała tę sytuację, umieszczając w kampanii reklamowej nawiązania do słownictwa i charakterystycznego chichotu Beavisa i Butt-Heada. Radiohead odbyli też trasę koncertową po USA, otwierając między innymi występy Tears For Fears, PJ Harvey i Belly, wystąpili jako gwiazdy popularnych programów typu talk show („The Arsenio Hall Show” i „Late Night with Conan O’Brien”). Kulminacją nagłej popularności był kuriozalny występ w MTV Beach House w lipcu 1993 roku, podczas którego grupa – zmuszona wcześniej do wielokrotnego grania „Creep” – wykonała znienacka na finał „Anyone Can Play Guitar”. Wściekły Yorke wrzeszczał do kamery, po czym wskoczył do pełnego wody basenu z mikrofonem w ręku. Wokalista cudem uniknął śmiertelnego porażenia prądem.

Ogromny sukces „Creep” stał się kamieniem u szyi zespołu. Na koncertach pojawiali się niedzielni fani, którzy chcieli usłyszeć tylko ten jeden przebój. „To było frustrujące, być ocenianym tylko na podstawie tej piosenki, kiedy czuliśmy, że musimy ruszyć z miejsca” – tłumaczył Yorke. „Współczesna kultura muzyczna działa tak, że zespoły chwytają pewien moment, a potem odtwarzają go w nieskończoność, bo wszyscy tego oczekują. Tego właśnie nie zamierzaliśmy robić”. Doszło do tego, że muzycy przekręcali tytuł na „Crap” (ang. „gówno”) i odmawiali jego wykonywania na koncertach. Inną konsekwencją rozgłosu wokół „Creep” było oskarżenie o naruszenie praw autorskich – utwór wykorzystywał bowiem elementy ze starej piosenki „The Air I Breathe” Alberta Hammonda i Mike Hazlewooda. Sprawę rozstrzygnięto pozasądowo za nieujawnioną kwotę ugody, a Hammond i Hazlewood od tamtej pory figurują jako oficjalni współautorzy utworu. „Ponieważ [członkowie Radiohead] byli uczciwi, nie pozwaliśmy ich o całość. Ostatecznie rozwiązaliśmy to tak, że otrzymaliśmy część” – mówił Hammond.

Zespół godny obserwowania

Jeszcze zanim „Creep” stał się międzynarodowym przebojem, do sklepów trafił debiutancki album Radiohead – 22 lutego 1993 roku w Wielkiej Brytanii i dwa miesiące później w USA ukazał się „Pablo Honey” (tytuł zaczerpnięto ze skeczu amerykańskiego duetu komediowego The Jerky Boys, jego fragment pojawia się jako sampel w „How Do You?”). Płyta wywołała mieszane odczucia: ostrożny entuzjazm sąsiadował z zarzutami o wtórność i brak spójnej wizji. John Harris z „NME” nazwał Radiohead „jedną z najjaśniejszych nadziei rocka”[1]. Mat Snow z magazynu „Q” stwierdzał z przekąsem (zaniżając przy tym wiek muzyków), że „brytyjskie nastolatki nigdy nie były bardziej zrzędliwe”[2]. Marisa Fox z „Entertainment Weekly” odnotowała podobieństwa do U2, The Smiths i The Cure. Mario Munoz z „Los Angeles Times” stwierdzał, że „debiut angielskiego kwintetu nie przynosi nic, czego byśmy wcześniej nie słyszeli […] ale od czasu do czasu oferuje mądre teksty i chwytliwe melodie”. Paul Evans z „Rolling Stone” przewidywał, że „jeśli [artyści] nie implodują na skutek przeciążenia swoją postawą, Radiohead będą godni obserwowania”.

Dziś debiutancki album Radiohead oceniany jest lepiej przez prasę niż przez samych twórców. „To były dość gówniane rzeczy. Nie byliśmy wtedy zbyt dobrzy, ale potem ciężko pracowaliśmy i staliśmy się dobrzy” – stwierdzał Ed O’Brien. Gitarzysta przyznawał też, że na płycie „jest mnóstwo błędów, ale na takich błędach człowiek się uczy”. Jonny Greenwood wyrokował, że muzyce „brakuje wolności. Na pierwszej płycie byliśmy przerażeni”. Krótko po wydaniu „Pablo Honey” Yorke wyznał: „Pierwszy album był dość wybrakowany; mam nadzieję, że nowy będzie miał więcej sensu. Lubię pierwszy album, ale byliśmy wtedy bardzo naiwni. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, jak korzystać ze studia”. Sean Slade wspominał, że kiedy kończył z muzykami album, pomyślał, „że mogliby być naprawdę świetnym zespołem, ale byli zbyt młodzi, żeby podołać fizycznie”; musieli nabrać wytrzymałości. „Koniec końców, gdy »Creep« stał się wielkim hitem, przez półtora roku koncertowali. Jeśli jakiemukolwiek czynnikowi przypisuję ich niesamowity progres, to właśnie temu, że wyruszyli grać przez cały rok, przez co fizycznie stali się innym, wspaniałym zespołem” – przyznawał producent.

***
Radiohead to fenomen pod wieloma względami. Zespół zrazu uważany w Ameryce za produkt będący angielską odpowiedzią na grunge, zaś w rodzimej Anglii przyćmiony sławą gigantów britpopu takich jak Oasis i Blur, ewoluował w jedną z najbardziej nietuzinkowych formacji swojego pokolenia. Dowodem na to są nie tylko kolejne płyty – „The Bends” (1995) i „OK Computer” (1997) – ale i reakcja zespołu na ich sukces: gdy oczekiwano, że muzycy będą usiłowali powtórzyć formułę, oni porzucili melodyjne utwory na rzecz eksperymentów z muzyką elektroniczną na „Kid A” (2000) i „Amnesiac” (2001). Dziś, gdy grunge jest pieśnią przeszłości, Oasis od dawna nie istnieje, a Damon Albarn rozmienia się na drobne w ramach Gorillaz, Thom Yorke i spółka komponują ścieżki dźwiękowe do filmów (przed chwilą w polskich kinach miał premierę dokument „Rzeka”), współpracują z tuzami muzyki współczesnej (Penderecki!), zawiązują nowe składy (The Smile, Atoms For Peace) i są powszechnie uważani za innowatorów rocka. Nieźle jak na ludzi, którzy trzy dekady wcześniej uchodzili za imitatorów.


Przypisy:
[1]     J. Harris, Radiohead: Pablo Honey, „NME”, 13.03.1993, s. 33.
[2]     M. Snow, Radiohead: Pablo Honey, „Q”, nr 79, kwiecień 1993, s. 86.