Nr 10/2022 Na dłużej

Nie sądzę, żebym kogokolwiek ratowała

Urszula Honek Maciej Libich
Literatura Rozmowy Poznańska Nagroda Literacka

Z Urszulą Honek, nominowaną do Nagrody-Stypendium im. Stanisława Barańczaka, rozmawia Maciej Libich

 

Maciej Libich: Kolejny rok, kolejna książka, i kolejna nominacja do Nagrody im. Stanisława Barańczaka. Poznań – w którym często nagradzane są książki „zaangażowane” – ewidentnie ceni Twoje wiersze, mimo że konsekwentnie dystansujesz się od wszelkich politycznych łatek.

Urszula Honek: Poznań jest dla mnie ważnym miejscem. To tu wydałam wszystkie moje książki poetyckie. Cenię też badaczy z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, którzy zajmują się najnowszą polską poezją, bo są to ludzie wyjątkowo otwarci na różnorodność głosów – może dlatego wsłuchali się także w mój. A co do zaangażowania… Kiedy zadajesz mi to pytanie, siedzę i oglądam stado kóz. Niektóre przychodzą i witają się ze mną, na przykład mały koziołek o imieniu Józio. Pies szczeka, a echo w dolinie odpowiada mu trzy razy. Jeżeli jestem w coś zaangażowana, to w życie.

Na czym to polega?

To bardzo proste. Chodzi o bycie blisko ludzi i zwierząt.

A literacko?

Nazwałabym to próbą oddania im głosu. Na przykład w wierszu „na wylot” próbuję uchwycić moment, gdy znajoma dziewczyna stoi do mnie tyłem i płacze. Nigdy wcześniej ani nigdy potem nie widziałam jej w tak intymnej sytuacji. Wydaje mi się, że ten obrazek pokazuje cały ciężar istnienia, a przede wszystkim pozwala oświetlić moją bohaterkę, przynajmniej na chwilę. Buduję małe narracje i mikrohistorie, bo one – paradoksalnie – mówią nam najwięcej.

„Małe narracje”, „mikrohistorie” – to nie są przypadkiem słowa, które kojarzymy z prozą?

„Zimowanie” pisałam mniej więcej w tym samym czasie co debiut prozatorski. Te książki przenikają się nawzajem, choć posługuję się w nich innym językiem.

Innym?

Moje wiersze są dość ascetyczne, powściągliwe. W prozie musiałam spuścić nieco język ze smyczy, choć poezja nauczyła mnie używać tylko słów koniecznych, nie popadać w gadulstwo. Ale w moim przypadku poezję i prozę wiele łączy – lubię opowiadać historie, tworzyć narracje, sceny, pokazywać ludzi. Tym razem zależało mi jednak, aby się ukryć i oddać głos innym. Zobacz, jak dużo w „Zimowaniu” jest bohaterów i bohaterek: Mirek, Janek, Monika, Basia, Eleonora, Helenka… Niektórzy z nich pojawiają się również w „Białych nocach”.

Mamy też osoby kryptonimowane: państwo S., państwo K., chłopiec od P.

Nie chciałam używać ich nazwisk – uznałam, że byłoby to niedopuszczalne wtargnięcie w cudzą przestrzeń, w prywatność ludzi, których znałam. Choć czytelnicy z moich stron wiedzą, z którego zakrętu można wypatrzeć dom z pękniętą ścianą.

To jednak dość trudne zadanie: udzielić głosu, nie naruszając prywatności. Jak to zrobić?

Może tak: mówić językiem wrażliwym i pełnym zrozumienia, ale nie czułostkowym. Stronić od dopowiedzeń i zostawiać przestrzeń na tajemnicę.

Tajemnicę?

Życia i wiersza. Dlatego stronię od rozjaśniających puent, ostatecznych podsumowań. Lubię teksty, które tylko w pierwszym wrażeniu są proste, a po chwili uruchamiają mnóstwo skojarzeń, odczuć, nakładających się na siebie obrazów. Wiem wtedy, że autor nie powiedział mi wszystkiego, że zostawił przestrzeń na domysł, właśnie na tajemnicę, którą niekoniecznie trzeba rozwiązywać. Nie wiem jednak, czy umiałabym coś powiedzieć o tajemnicy życia.

Wspomniałaś, że tym razem chciałaś się ukryć. Czy to znaczy, że za bardzo odsłoniłaś się w dwóch poprzednich tomach?

Literatura nie jest po to, żeby się oszczędzać. Ale „Zimowanie” powstało, ponieważ żywi i umarli nie dawali mi spokoju – czy to na jawie, czy to w snach. Bardzo często myślę o ludziach, którzy zostali w moich rodzinnych stronach, ich los mnie porusza. Nie mogę pogodzić się z tym, że niektórzy przedwcześnie zmarli, a jeszcze innym nie powiodło się w życiu. Ta książka jest przede wszystkim dla nich.

A więc „Zimowanie” to projekt spod znaku historii ratowniczej? Przywracania pamięci zapomnianym?

Nie sądzę, żebym kogokolwiek ratowała. A przywracanie pamięci brzmi bardzo poważnie. Chciałam tylko pokazać, że istniały Eleonora i Helenka, które spłonęły, albo Mirek, który zmarł w wyniku choroby alkoholowej. Do dzisiaj pamiętam, w jaki sposób nawoływała go mama, gdy zbliżał się wieczór. Oni istnieli, byli ważni, na pewno kogoś kochali. Z naszej paczki wciąż żyją Basia i Monika, które w dzieciństwie miały chyba najgorzej.

Wieś jest tak okrutna dla ludzi?

Na wsi ludzie są bardziej samotni. Niby można iść pożyczyć szklankę cukru, ale nikt nie rozmawia o problemach i rodzinnych tajemnicach. Wręcz przeciwnie. Przyroda również potęguje to poczucie osamotnienia. Wychodzi się w puste pole – i jest tylko cisza. Latarnie w mojej wsi gasną o jedenastej. W innych wsiach w ogóle ich nie ma. Pamiętam, że kiedy jako nastolatka mieszkałam z rodzicami i szłam ulicą w nocy albo nawet wczesnym wieczorem, bywało, że nie widziałam ani jednej żywej duszy. Poza tym większość znajomych wyjechała, a z innymi urwał mi się kontakt. Chyba tylko raz w dorosłym życiu byłam tak strasznie samotna jak wtedy… Ale czy wieś jest okrutna? Nie wiem. Chyba mam po prostu wyczulone oko na ludzką krzywdę.

fot. Grzegorz Bogdał

Może w takim razie bliżej Ci do poetyckiej reportażystki?

To chyba za dużo powiedziane. Ale brzmi bardzo ciekawie.

Zastanawiam się po prostu, jak opisać to, co robisz w poezji. Potrzeba działania – pisania dla ludzi, wobec nich – miesza się tu z dystansem wobec jakichkolwiek powinności nakładanych na literaturę.

Nie wierzę w żadne powinności literatury. Ma być dobra, a autor – uczciwy, ma nie wypatrywać modnych tematów, tylko pisać, o czym chce, o tym, co naprawdę go zajmuje emocjonalnie i intelektualnie. W moim przypadku łączy się to z potrzebą komunikatywności. Wiersze, które piszę, powinny być zrozumiałe dla wszystkich: nie tylko czytelników poezji i wykładowców akademickich, ale też dla sołtysa mojej wsi albo proboszcza. A przede wszystkim mają być zrozumiałe dla ludzi, o których piszę. Bardzo nie lubię „parnasu” – mędrkowania, przemawiania z dziwnym namaszczeniem.

Co w takim razie czujesz, kiedy czytasz „dyskursywne” recenzje ze swoich książek?

Mam ogromny szacunek do czyjejś pracy, więc jestem wdzięczna za recenzje moich książek. Ostatnio pisze się o poezji jeszcze mniej niż kiedyś, dzieje się coś niedobrego. Ale mówiąc o parnasie, miałam właściwie na myśli coś innego. Nie jest mi po drodze z autorami, którzy mają do powiedzenia więcej o swoich tekstach niż krytycy. Albo przemawiają w taki sposób, że poza kilkoma wtajemniczonymi osobami nie można ich zrozumieć.

Skoro już o krytykach mowa, to spora ich część skupia się na zwierzętach w Twoich tekstach.

Zwierzęta pojawiają się w moich wierszach od samego początku. Żyję pośród nich, opiekuję się nimi, a wreszcie – gdy już przyjdzie czas – odprowadzam je w pustkę i nicość. Stanowią dla mnie tajemnicę, bo przecież nigdy nie dowiem się, jak odbierają świat, co im się śni. O tym jest wiersz „zimna łapa”. Przywołuje czas, kiedy mieszkałam w małym domku na ogródkach działkowych w Uściu Gorlickim. Pewnego ranka, gdy pojawił się pierwszy szron, poszłam z moją niedawno zmarłą, ukochaną suczką Rutą na spacer. Pomyślałam wtedy – a nie byłam w najlepszym nastroju – że i Ruta, i ten ptak mogą czuć się tak samo jak ja. To znaczy, że im też może nie chcieć się żyć. Bo czemu nie?

Nie masz obaw, że w ten sposób filtrujesz świat zwierząt przez swoją perspektywę?

Dopuszczam do siebie myśl, że mają intensywny i bogaty świat, którego nie rozpracuję – bo niby jak miałabym to zrobić? Mogę go sobie wyobrażać, dopowiadać. Dlatego w „Zimowaniu” o zwierzętach mówię też żartobliwie, z dystansem. Czy ktoś naprawdę uwierzy, że lisy włamują się do opuszczonego domu, opychają się resztkami dżemu i konserw, a na koniec jeszcze gaszą światła i wracają do siebie?

No tak, to ostatecznie obala moją tezę o reportażu.

Moim zdaniem poezja musi łączyć prawdę z fikcją. Trzymać się życia i rzeczywistości, a jednocześnie nadawać światu właśnie literackie ramy.

Literackie, to znaczy…?

Widzisz, wprawdzie filtruję świat poprzez swoje lub czyjeś doświadczenia, ale bardzo mi zależy, aby te opowieści były uniwersalne, żeby każdy mógł pomyśleć: znam to, czułem podobnie, gdzieś to już widziałem. Wspomniałam o nakładających się obrazach, o tym, co stoi za tym pierwszym: że są kolejne i kolejne. Dla każdego inne. Jeżeli wiersz uruchamia taki mechanizm, to znaczy, że wychodzi poza życie, staje się literaturą. To na pewno też sprawa języka, który potrafi coś takiego wyzwalać.

Czyli w „Zimowaniu” odnajdzie się też mieszczuch? Mężczyzna? Kociarz?

Wszyscy. Kociarz, psiarz, koziarz, akwarysta. Każdy, kto kogoś kochał, kogoś stracił, przyjaźnił się z kimś na śmierć i życie albo nagle przypomniał sobie coś ze swojego życia – i zatęsknił. Każdy, kogo choć przez chwilę uderzyła nieodwracalność.

 

Rozmowa towarzyszy Poznańskiej Nagrodzie Literackiej 2022