Nr 15/2022 NA TERAZ

Na podsłuchu

Łukasz Muniowski
Seriale

Pierwszym amerykańskim prezydentem, który wypowiedział otwartą wojnę narkotykom, był Richard Nixon. Nie bawił się on w rozróżnianie rodzajów zakazanych substancji, jego wyborcy też niekoniecznie widzieli różnice między nimi. Samo słowo „narkotyki” wystarczyło, by zasiać strach w sercach wyborców Nixona, zaś „wojna” dawała złudzenie zdecydowanego działania i nadzieję na naprawę społeczeństwa. Po zbiorowym poszerzaniu świadomości w latach 60. przez hipisów Nixon postanowił narzucić krajowi konserwatywne wartości, identyfikując narkotyki – i wrzucając do jednego worka marihuanę, heroinę, amfetaminę, LSD i tak dalej – jako „wroga publicznego numer jeden”. Wojna trwa od wczesnych lat 70., ale na pierwszy plan politycznej debaty wysunął ją dopiero dekadę później Ronald Reagan. To on wyznaczył standard, według którego prezydent nietraktujący przestępców – zgodnie z prawną interpretacją: osób zatrzymanych z jakąkolwiek dawką zakazanych substancji – ostro i bezwarunkowo, był uznawany za słabego. Doszło do tego, że wybrany na urząd, sympatyzujący z mniejszościami, występujący w MTV i niezaciągający się marihuaną demokrata Bill Clinton w 1994 roku podpisał ustawę zaostrzającą wyroki za posiadanie narkotyków – traktując marihuanę równie „poważnie”, co na przykład heroinę – zwiększającą liczbę więzień, osadzonych i funkcjonariuszy policji na ulicach.

Od czerwca 1971 roku rząd USA wydał ponad miliard dolarów na walkę z nielegalnymi substancjami, którymi odurzali i odurzają się Amerykanie. Główny „wróg” zmienia się – najpierw marihuana, potem heroina, kokaina, crack, teraz opioidy. Co piąty z ponad dwóch milionów obecnie osadzonych w amerykańskich więzieniach trafił tam przez przestępstwa związane z narkotykami. W ponad 90% przypadków chodzi o ich posiadanie, nie rozprowadzanie.

W sześcioodcinkowym miniserialu „Miasto jest nasze” twórcy legendarnego „Prawa ulicy” („The Wire”, HBO, 2002–2008), David Simon i George Pelecanos, skupiają się na jednym ze skutków wojny z narkotykami – tym, jak zdołali się na niej dorobić policjanci z Baltimore. Podszyte rasizmem i często bezpodstawne aresztowania, kradzieże i przemoc mundurowych były przez dekady ignorowane przez ich przełożonych w imię wyższego dobra. Simon i Pelecanos pokazują na przykładzie największego miasta w stanie Maryland, jak przez lata stawiania statystyk ponad realnymi rozwiązaniami oraz dobrem mieszkańców zmieniło się ono w napędzanego korupcją potwora. Policjanci, utrzymywani przez miasto i mający mu służyć, robią, co chcą, chronieni przez system, czym wzmagają nieufność osób, które i tak czuły się wykluczone i stygmatyzowane. Dostrzegający daremność swoich działań aktywiści, ale też obywatele piszący skargi, w końcu akceptują opresję jako stan naturalny.

Twórcy powolnie prowadzą widza przez pełne zepsucia i zakłamania rejony miasta. Chociaż w centrum jest tu grupa policjantów skazanych w 2017 roku za dopuszczanie się nadużyć, stanowią oni tylko przykład tego, w jak wielkim kryzysie jest amerykańska policja stanowa – ta pracująca na ulicach, codziennie obcująca z obywatelami – jak wadliwe jest amerykańskie prawo, a cała wojna z narkotykami odnosi skutek odwrotny do zamierzonego. I od razu muszę uprzedzić, że podobnie jak w „Prawie ulicy”, próżno szukać tu pozytywnego zakończenia.

Fabuła serialu osnuta jest wokół rzeczywistych wydarzeń – aresztowania i zabójstwa dwudziestopięcioletniego Afroamerykanina, Freddiego Graya. Gray handlował narkotykami, a pieniądze z handlu przeznaczał na utrzymanie rodzeństwa; jego matka w tym czasie zmagała się z uzależnieniem od heroiny. 12 kwietnia 2015 roku Gray, zatrzymany po pościgu, został siłą zaciągnięty do policyjnej suki i tam doznał urazów, wskutek których zmarł siedem dni później. Eksplozja przemocy, jaka nastąpiła w Baltimore po śmierci mężczyzny – Grayowi nic nie udowodniono, nie postawiono żadnych zarzutów, jedynie go zatrzymano – wzięła się nie tylko ze społecznego oburzenia na to, co spotkało tę konkretną osobę. Członkom czarnej społeczności śmierć Graya wydawała się zbyt znajoma, by osąd nad sprawcami zostawić w rękach wymiaru sprawiedliwości.

W „Prawie ulicy” do powstrzymania przestępców użyto podsłuchu. Policjanci musieli się nieźle napocić, żeby w ogóle móc go założyć, a i tak nie udało im się powstrzymać zorganizowanej przestępczości w mieście – zdołali jedynie wsadzić kilka wielkich nazwisk za kratki. W pięciu sezonach serialu Simon pokazywał, jak wielopoziomowe są korupcja, kolesiostwo i nepotyzm w Baltimore i jak łatwo dają się w nie uwikłać dobrzy, wrażliwi ludzie. W „Miasto jest nasze” te same mechanizmy czynią policjantów niemal nietykalnymi. Potrzebna jest dopiero interwencja władz federalnych, by położyć kres ich nieetycznym, nielegalnym i po prostu obrzydliwym zachowaniom. Ta sama metoda, która pozwoliła policji z Baltimore zabrać kilku prominentnych przestępców z ulic, doprowadziła do zdobycia materiału dowodowego w „Miasto jest nasze”.

Nie tylko miejsce akcji i sposób powstrzymania kryminalistów łączą obydwa seriale – Simon znów po mistrzowsku prześwietla zależności panujące w strukturach władzy: od jej umundurowanych reprezentantów na ulicach po znajdującą się na szczycie hierarchii panią burmistrz. W „Miasto jest nasze” łamiący prawo funkcjonariusze są usprawiedliwiani przez swoje uczestnictwo w wojnie narkotykowej – by ją wygrać potrzebni są ludzie, którzy się nie boją, bowiem tylko tacy są w stanie dokonywać zatrzymań; uzasadnionych lub nie, to już wszystko jedno. A że przy okazji okradają zatrzymanych, podrzucają im narkotyki albo prowokują, żeby post factum uzasadnić nadmierne użycie siły? Cóż, jeśli statystyki się zgadzają, a wskaźniki przestępczości maleją, na zewnątrz Baltimore przedostaje się obraz miasta pod kontrolą, bezpieczniejszego dzięki wysiłkom sprawnie działającej policji.

Policjanci natomiast czują się bezkarni, bo stoi za nimi cały aparat władzy. W Maryland, tak jak w 22 innych stanach, rejestr skarg na funkcjonariuszy nie jest ogólnodostępny, a wszelkie śledztwa dyscyplinarne odbywają się za zamkniętymi drzwiami. Fabuła serialu oparta jest na raportach sierżanta Wayne’a Jenkinsa (Jon Bernthal), pozwalających połączyć w całość nielegalne działania policjantów i przy okazji pokazujących, jak władza wpływa na jednostkę. Pierwszego dnia pracy w policji serialowy Jenkins dostaje brutalną lekcję – jeśli codziennie nie aresztuje kogoś (w domyśle: kogokolwiek), poniesie konsekwencje. Przestępcy znikający z ulic na noc, rano są wypuszczani. W ten sposób sztucznie pompuje się statystyki i ratuje stanowiska wysoko postawionych pracowników publicznych. W rozmowie z BBC prawdziwy Jenkins przyznał, że dopóki nie założył munduru, ani razu nie popełnił przestępstwa, a do łamania prawa namówili go starsi policjanci.

Linia fabularna serialu jest prosta: wraz z każdym raportem, a potem każdą belką pojawiającą się na pagonach „przeciętny” funkcjonariusz pozwala sobie na coraz więcej. Poczucie nietykalności wzmagają nie tylko pochwały od miasta, ale też braterstwo broni, dzielone z innymi policjantami. Serialowy Jenkins pielęgnuje te relacje, gdy podczas demonstracji Black Lives Matter staje na pierwszej linii policyjnej blokady albo z własnej kieszeni kupuje jedzenie dla wszystkich mundurowych pilnujących ulic podczas protestów.

„Miasto jest nasze”, podobnie jak „Prawo ulicy”, nie jest tak naprawdę opowieścią o konkretnym czasie, miejscu i konkretnych ludziach, ale bardzo przekonującym obrazem wadliwego systemu. Osoby stające się jego częścią od swoich pierwszych dni muszą się dostosować, inaczej ryzykują szykany i kary. Odrzuceni przez obywateli, których mają chronić, i swoich, którzy jako jedyni mogą ich wesprzeć w konfrontacji z wściekłym tłumem, uczciwi policjanci stają się gatunkiem zagrożonym. Gdy stosowany jest podział na „swoich” i „wrogów”, faktycznie okazuje się, że role są sztucznie rozpisane i przydzielone bez oglądania się na uwarunkowania społeczne i biograficzne. Uświadamia on obu stronom, że zostały już osądzone przez drugą – a osąd ten napędza zamknięty krąg: policjanci traktują obywateli jak (potencjalnych) przestępców, więc obywatele nie mogą zaufać policjantom; obywatele traktują stróży prawa jak wrogów, więc policjanci widzą w nich (potencjalnych) przestępców i tak dalej. Brak społecznego zaufania czyni sytuację (niemal) beznadziejną dla tych niewielu osób chcących realnie uzdrowić system.

„Miasto jest nasze”
twórcy: David Simon i George Pelecanos
HBO
2022