Zacznijmy od przywołania diagnozy sprzed lat:
Złudna strategia nobilitowania sztuki nowoczesnej polega często na tym, że wyzwaniom anarchistycznym, lewicowym, nihilistycznym, destrukcyjnym wobec biurokratycznych schematów, kontestatorskim i kontrkulturowym znajdowano ciepłe gniazdka właśnie dokładnie w tej mechaniczno-biurokratycznej enklawie, przeciw której w swej istocie były skierowane. Trafne określenie to termin Troczyńskiego „kopuła wzniosłości”[1] (…). Awangardę po prostu jakby kupiono i spokojnie zneutralizowano trawiąc ją, a jej utopie zniwelowano i funkcjonują one w formie takich samych atrakcji, jak np. obrazy Brouwera przedstawiające rzygających wieśniaków zawieszone w eleganckich salonach amsterdamskich patrycjuszy z XVII wieku[2].
Jej autor, Andrzej Kostołowski, uznał, że wymykanie się próbom przechwycenia propozycji artystycznych („aby nie można było wykonywać na nich obcych im zabiegów”[3]) to rodzaj współczesnego heroizmu. Przechwycenie jest bowiem równoznaczne z zamknięciem w klatce, czynieniem niegroźnym. Dlatego trzeba zbijać towarowość sztuki i zwracać się w stronę odbiorcy (co ma znamiona gestu etycznego), nie budując przy tym jednego systemu, ale szukając porządku umożliwiającego współistnienie wielu rozwiązań. Dodatkowo ważna jest świadomość rzeczywistości – wyzwalanie się z enklawy galeryjno-muzealnej i wplątywanie się w realność.
Te diagnozy, sformułowane w latach 70., doprowadziły Kostołowskiego do idei kulturowych przeszkadzaczy[4]. To artyści uprawiający sztukę odmienną od tych, którzy wierzą w improvement (poprawę ładu estetycznego). Ci drudzy działają w środowisku zdegradowanym i – choć mają uzasadnione aspiracje – w rezultacie często schodzą na drogę wspierania mistyfikacji wybitnych osiągnięć. Pęd ku genialności nie oznacza jednak nic poza dobrymi chęciami. Tymczasem kulturowi przeszkadzacze są wyjątkowo realni i prawdziwi, jak pisał Kostołowski. Angielskie improvement czy francuskie embellissement (upiększenie) określa oczywiście wizualność poddaną dyscyplinie i władzy. Przeszkadzacze robią przeszkadzajki. Muzycy zwyczajowo nazywają przeszkadzajkami wszelakie instrumenty nie realizujące linii melodycznej, a wpływające na jej koloryt i ekspresję. Mogą to być sprofesjonalizowane gongi, dzwonki, kastaniety, talerze, trójkąty, mogą być sprzęty domowe lub po prostu obute nogi uderzające o trotuar lub scenę albo dłonie uderzające o coś tuż pod ręką. Ale przeszkadzajką może być też pestka wiśni w ustach lub kamyk w bucie. Może to być blurp. Gdy Tomasz Mróz mówi o blurpie: „Blurp. Hmm…, wypluję go jednak od razu. Chciałbym, żeby ta sytuacja była ładna, płynąca i w jakiś sposób kojąca, zatrzymana w czasie. Człowieka zatrzymać choć na chwilę w czasie. Nierealne”[5] – chce, jak można się domyślić, pozbyć się przeszkadzajki. Tym samym orientuje się, że sam zmienił się w przeszkadzajkę. Odtąd – nawet jeśli Mróz upiększa się przed lustrem, kunsztownie fryzuje i nazywa światowo Tom Frost – zawsze spod szacownego Frosta wychynie niesfornie umęczony Blurp. Wymawiając „blurp”, najpierw musimy łagodnie przeciągnąć „u”, w sylabie „blu” sugerując oczekiwanie i nadzieję, a potem niespodziewanie wygardłować „rp”, jak ryp od rypnąć. Bo właśnie nieoczekiwanie i nieodwołanie „sprawa się rypła”.
Co to właściwie jest blurp? Trzeba założyć, że nie ma nic wspólnego z angielskim blerp. Pierwotnie „Blurp” był tytułem filmu lalkowego, który Mróz zrealizował w 2003 roku. Komentując dzieło, artysta powiedział, że jego mózg wypchany był zmechaconą papką, a blurp to określenie na wszystkie te kosmate i omszałe „wynaturzenia i obrzydliwości”. Wówczas być może wydawało mu się jeszcze, że da się Frosta od blurpa oddzielić, że Frost nosi go w sobie albo jest nim zarażony lub że Dr Frost i Mr Blurp, będąc w relacji Dr Jekyll – Mr Hyde, dadzą się tożsamościowo ustabilizować, uleczyć i ulepszyć, udoskonalić i naprawić. Wystarczy po prostu samogłoskowe zaklęcie: mówimy długą sylabę „blu”, starannie wymawiając magiczną grecką samogłoskę upsylon, czyli ypsylon (szósty dźwięk niebios, przypisywany Jowiszowi, odpowiadający wedle różnych autorów albo dźwiękowi G, albo C[6]). Niestety, gdy uplasowane w idealny dziubek usta wydają przeciągłe „u” i już jesteśmy w szóstym niebie, na samo dno piekieł sprowadzają nas wulgarne spółgłoski „rp”, diabelsko ze sobą połączone. To tak, jakby chęć śpiewania arii Mozarta przerwała nam czkawka; jakbyśmy chcieli powiedzieć, że bardzo kochamy matkę, a raptownie i nagle by nam się odbiło. Nastrój zmieni się wówczas jak nożem uciął, odtąd żadne wzloty i żadne słowa o miłości nie będą już ani możliwe, ani wiarygodne. Można jednak na zbrukanie boskiego upsylonu patrzeć inaczej: planety i odpowiadające im samogłoski to byty eteryczne, potrzebują więc tego, co związane z ludzkim powietrzem, z ciałem człowieka i jego niedoskonałą materialnością. Sztuka to rzecz ludzka, robiona dla ludzi, a jak przestrzegał Mickiewicz, „[…] według bożego rozkazu:/ Kto nie dotknął ziemi ni razu,/ Ten nigdy nie może być w niebie”. Blurp od narodzin nie ma w sobie ani samogłoski alpha – najbardziej otwartej i podmiotowej jednocześnie, określającej subiektywne „ja”, ani samogłoski omega – wymagającej maksymalnego odsunięcia ust od twarzy, przeto najbardziej obiektywnej[7].
Mróz wystawił swojego kolejnego blurpa, tym razem jako „Bez tytułu” (2021, gips, polimer, silikon, akryl, konstrukcja metalowa), w ramach akcji „Co robić czekając?” – wystawy zorganizowanej w okresie fali pandemii koronawirusa w opolskiej Galerii Sztuki Współczesnej (18.12.2020 – 07.02.2021) przez kuratora Łukasza Kropiowskiego[8]. Tytuł odnosił się naraz do Becketta i epidemicznego lockdownu, gdy wszystkie instytucje publiczne były zamknięte dla publiczności. Dlatego dzieła na wystawie można było oglądać jedynie z ulicy, przez witrynę. Kurator opisał blurpa jako stwora głowonożnego i umieścił go w świecie fantazji, blisko tytułowego bohatera bajki Beaty Krupskiej „Przygody Euzebiusza”, który urodził się pod łopianem. Jednak inaczej niż wesoły Euzebiusz, któremu dane było ruszyć w pouczającą podróż, blurp-Głowostóp „nigdzie się nie wybiera i wybrać się nie może, nie tylko z powodu swej mało mobilnej anatomii, ale też ze względu na okoliczność dociskania czerepu do ziemi kamieniem”. Nie dość, że z łopianowego krzaczka pozostał już jedynie jeden liść, to i on pewnie zaraz zniknie pożarty przez robaki. Dlatego, jak tłumaczył Kropiowski, figura blurpa jest w istocie parodią kontemplacji na łonie natury, a dążenie do duchowej doskonałości zmienia się w depresyjną wizję odrętwienia i opresji.
Rzeźba Mroza wywołała skandal, bo niedogodność opresji gnomowatego blurpa polega na tym, że zastygł nie tylko pod kamieniem, ale również pod złożonymi na krzyż – przeto odczytanymi symbolicznie – dwoma patykami. Co gorsze, robaki skojarzyły się widzom jednocześnie z parówkami i genitaliami, a frasunek niemożności ich dookreślenia okazał się – w kontekście skrzyżowanych patyków – równoznaczny z obrażaniem uczuć religijnych opolan. Podstawą zgłoszenia do prokuratury zawiadomienia o obrazie uczuć religijnych przez osobę z pobliskich Krapkowic stał się materiał w „Kurierze Opolskim” (program TVP3). Na internetowej stronie TVP Info ukazały się film i notatka, w której całość rzeźby „Bez tytułu” Mroza opisano groteskowo poprzez szczegół, jako „krzyż obwieszony przedmiotami przypominającymi «robaki lub genitalia»”. Już samo zestawienie robaków z genitaliami pokazywało, że wyobraźnia opolskich dziennikarzy jest niezwykle bujna. Z kolei pan Ludwik podzielił się w „Kurierze Opolskim” sugestią, że oprócz genitaliów i robaków niewielkie obiekty na rzeźbie Mroza mogą być też parówkami. 22 marca 2021 roku ukazała się w prasie notatka informująca, że prokuratura umorzyła sprawę o obrazę uczuć religijnych. Było to możliwe dzięki ujednoznacznieniu przekazu dzieła: „Obiekty, które znajdowały się na krzyżu, to czerwie symbolizujące umieranie i bezruch, co jest wypowiedzią artystyczną autora odnośnie okresu epidemii – wyjaśnia Stanisław Bar, rzecznik opolskiej prokuratury”.
Wszystko skończyło się dobrze, nikogo nie skazano w sprawie dziwnych obłych obiektów na skrzyżowanych patykach – niepokój wzbudza jednak droga do oczyszczenia z zarzutu: sformułowanie jednoznacznej wykładni. Stwierdzono, że w pracy „Bez tytułu” powinniśmy widzieć robaki i tylko robaki, gdyż najgorsza dla spokoju społecznego okazała się niepewność. Prac o niejednoznacznym przekazie nie powinno się więc eksponować w przestrzeni publicznej bez dokładnej instrukcji, co widz ma myśleć. Dla świętego spokoju robaki nie powinny przypominać parówek. A parówki nie mogą się, nie daj Boże, pomylić z genitaliami. Jednoznaczne były też telewizyjne wypowiedzi autorytetów – starannie dobrany przez dziennikarzy telewizyjnego Kuriera Opolskiego zestaw: Uczony, Ksiądz i Artysta (ale nie Autor pracy), Zwykły Obywatel (pan Ludwik). Uczony z przykrością stwierdził, że żyjemy w czasach, gdy można bulwersować. Niedopowiedziane pozostało w tym spostrzeżeniu przekonanie, że sztuka nie powinna drażnić czy irytować; jasne stało się bowiem, że Uczony – gdyby przyszło mu wybierać między grupą ulepszaczy a przeszkadzaczy – opowiedziałby się zdecydowanie za pierwszą z tych grup. Szlachetny uczony polepszacz wydłużyłby więc pewnie nogi głowonoga, żeby biedaczyna mógł się poruszać; usunąłby prawdopodobnie również twardy kamień uciskający jego głowę, by jego życie uczynić łatwiejszym i milszym, a czerwie po prostu by usunął, bo są brzydkie i niesympatyczne. Gdyby jednak robaki miały znaleźć się na skrzyżowanych patykach, powinny zostać po prostu lepiej, wyraziściej przedstawione – tak, by nie można ich z niczym pomylić. Ponieważ Uczony nazwał Mroza „tak zwanym artystą”, domyślamy się, że prawdziwi artyści są po prostu mili i dobroduszni, jak w filmach Disneya, a przy tym nie mniej urodziwi niż Ken czy Barbie. Ksiądz z kolei wyjaśnił, czym jest krzyż, określając go jako „nienaruszalne sacrum”. Artysta zadeklarował natomiast z przekonaniem, że nigdy nie zrobiłby podobnej pracy/ nie wykonałby podobnego gestu, bo ma inny sposób odczuwania. To – jak się wydaje – niemal ostatecznie zdeprecjonowało Mroza i jego blurpa. Całkowicie pogrążył go jednak dopiero Pan Ludwik, który jako rozsądny obywatel określił uczucia wzbudzane przez rzeźbę jako „niekoniecznie miłe”. Wizualna higieniczność i antyseptyczność – tak ważne dla idei ulepszania – okazały się kluczowe.
Przeszkadzacze, dowartościowani przez Kostołowskiego, mieli za swego promotora z pewnością także Richarda Rorty’ego, który w książce „Przygodność, ironia i solidarność” uznał nieodzowność uciążliwości (ang. nuisance) dla jakiejkolwiek zmiany. Rorty twierdził, że w języku dokonuje się nieustannie rywalizacja pomiędzy utrwalonym słownictwem (które stało się uciążliwe) a na wpół ukształtowanym nowym słownictwem (które niejasno obiecuje wielkie rzeczy). Dyskurs uciążliwości jest jednak szczególnie rozbudowany i obfity na niwie prawa. W sztuce, inaczej niż w systemie prawnym, uciążliwość bywa wartością pozytywną, gdyż – jak pisał Adam Philips, powołując się na Rortego – „(…) nie chodzi tu o założenie, że każde dzieło sztuki można sprowadzić do jego wartości uciążliwej, ale o zwrócenie uwagi na uciążliwą wartość sztuki” (nuisance value of the art)[9]. Uznając uciążliwość za informację o niedostatkach i ułomnościach, ryzykownych procesach czy o znaczącym akcie wiary, który może być przeoczoną szansą, Philips twierdził, że może obejmować ona również odwagę i zdolność do życia własnym życiem oraz gotowość do przeszkadzania i bycia wytrącanym z codziennego biegu zdarzeń. Jest tak, ponieważ w ostateczności chodzi o liczenie się, że rzeczy nie będą takie, jak chcemy.
Rolę przeszkadzajek określić można jako uciążliwość, zakłócenie porządku czy też (wymiennie) jako niedogodność. Piękne słowo „niedogodność” związane jest zarówno z zaprzeczaniem dogadzaniu i godności, jak i z brakiem instrumentalizacji (nie-do). Niedogodność i uciążliwość wchodzą dziś oczywiście w dyskusje o agonistycznej demokracji, o imigrantach czy o przeklinających siarczyście kobietach. Polem pełnym niedogodności jest też sztuka. Sam Mróz przeszkadza nie tylko uczonym, księżom, mieszkańcom Opola (gdzie się notabene urodził), ale także policji. Kiedyś, gdy został przeszukany przez policjanta, zdenerwował go nie na żarty. Nie dość, że policjant wkrótce zorientował się, że przeszukał niewłaściwą osobę, to jeszcze podczas inspekcji został narażony na oglądanie rekwizytów z filmu Mroza. Nawet nie widząc samego dzieła, stróż prawa poczuł się niedogodnie, oglądając schowane w plecaku brudne i cuchnące ubranie, czego wyraz dał, wykrzykując spontanicznie: „Kurwa. Nie oglądaj więcej amerykańskich filmów i wypierdalaj”[10]. Pod kopułami wzniosłości nie ma miejsca na nic, co nie pasuje do obmyślonej z góry wizji tego, co dozwolone. Trzeba nieustannie być czujnym, pilnować i dyscyplinować sąsiadów, przyjaciół i nieznajomych, w tym artystów, trzeba donosić na policję i do prokuratury, żeby mogło być naprawdę pięknie. Donośmy na policję i prokuraturę, a w końcu uda się nam ulepszyć świat.
Zdjęcia w tekście dzięki uprzejmości Galerii Sztuki Współczesnej w Opolu oraz artysty.