Małe miasteczko plus zbrodnia, która burzy powierzchowny ład i odkrywa bagno patologii – ileż razy to już oglądaliśmy? Na prowincji Stanów Zjednoczonych rozgrywa się najwięcej kryminałów z „Twin Peaks” na czele. Jeśli z serialu Davida Lyncha zedrze się całą niesamowitość, zostanie przecież opowieść o małomiasteczkowych brudach, które wychodzą na światło dzienne po szokującym morderstwie. „Mare z Easttown” zapowiada się jak kolejna wariacja na ten sam temat. Ale szybko się okazuje, że to mylny trop. Twórcy serialu trop będą zresztą mylić jeszcze kilkukrotnie.
Nie da się zaprzeczyć, że serial Craiga Zobela to kryminał – jest trup, jest dochodzenie, jest detektywka na tropie, której towarzyszy policjant przydzielony z hrabstwa. Ale to pozory, jak w dobrze skonstruowanym… no, kryminale. Twórcy celowo wodzą widzów za nos – rozpoczynają od krzyku podglądanej przez sąsiada kobiety, co okazuje się nie mieć (pozornie) znaczenia dla dalszej fabuły, bo wątek ten niemal od razu zostaje zamknięty. W pierwszym odcinku kilkukrotnie padają różne sugestie, kim będzie ofiara poszukiwana przez tytułową bohaterkę i jej nowego partnera. Największego zaskoczenia widza nie wywołają jednak ani znaleziony trup, ani dochodzenie. Kryminał zamienia się bowiem w antykryminał: zachowuje sztafaż, strukturę, ale tak przenosi akcenty, że w efekcie otrzymujemy zupełnie inną opowieść.
Nie bez powodu w tytule filmu znajduje się imię głównej bohaterki. Mare, kobieta w średnim wieku ze zniszczoną życiem twarzą Kate Winslet, z wiecznie przetłuszczonymi włosami jest antypatyczna, nerwowa, nie radzi sobie jako miejscowa detektywka. Z odcinka na odcinek dziwi nas to jednak coraz mniej. Twórcy wciągają nas bowiem w coraz gęstsze bagno traum, depresji, przemocy i nieszczęść. Skrywane przez Mare tajemnice staną się największą zagadką. Zobel nie poszukuje sensacji, jego opowieść skupia się na tym, co codzienne i zwyczajne – a przez to najboleśniejsze.
Mare to być może postać ważniejsza dla reprezentacji kobiet w przemyśle audiowizualnym niż wszystkie Wonder Women i Kapitanki Marvele razem wzięte. Mare daleka jest od ideału, ale dzięki temu bardzo łatwo się z nią identyfikować, nawet jeśli nie jest się kobietą w średnim wieku. Jej problemy są bardzo indywidualne i uniwersalne zarazem. Bohaterka doznaje bowiem kolejnych życiowych porażek – odszedł od niej mąż, mieszka z matką, z którą się nie dogaduje, doskwierają jej trudy prowadzenia domu, nie może rozwiązać sprawy zaginięcia córki swojej znajomej. Kolejne problemy zaczynają ją przytłaczać – nerwy puszczają, podejmuje złe decyzje, sytuacja tylko się pogarsza – jakby nie było wyjścia z zaklętego kręgu beznadziei. Ale jest coś jeszcze, co rzuca się cieniem na każdej sekundzie jej życia; coś, czego twarda kobieta nie chce wypuścić ze swojego serca.
Patrząc na Mare, podziwiam, że w ogóle potrafi funkcjonować, że nadal ciągnie swój tobołek nieszczęść. Nie ma w tym jednak heroizmu. To raczej siła inercji, dziwny pęd, który pchać może chyba tylko ku autodestrukcji. Bohaterka jest siłaczką, która w pojedynkę ogarnia nieogarnialne – wyprawi dzieci do szkoły, będzie miała na oku całe miasto, znajdzie też chwilę, by wyskoczyć z nowo poznanym mężczyzną na kolację. Trudno byłoby uwierzyć w tę siłę, gdyby nie potężna kreacja Winslet. Gra ona nie tylko swoją aparycją nietuszowanych skaz wieku średniego. Gra traumą widoczną w oczach, nawet gdy jej bohaterka się uśmiecha. Gra fizycznym omdleniem wskazującym na psychiczne wyczerpanie. Jest jednocześnie pogrążona w niewypowiedzianym bólu i wykazuje się wielką mocą. Jest jednocześnie kruchą i mocarną – matką i policjantką.
Być może właśnie rola matki definiuje Mare w sposób zasadniczy. W ogóle serialowe Easttown to przestrzeń matek. To one są tu kluczowe, cała historia opowiedziana jest poprzez macierzyńskie ból i doświadczenie. Mare skrywa w sobie niewypowiedzianą traumę matki pogrążonej w żałobie; wiekowa matka Mare staje się jej opiekunką w chwilach upadku; matką jest również młoda dziewczyna, której zabójcy Mare będzie szukała przez cały sezon; wreszcie są matki innych zaginionych dziewczyn, a także matki nieobecne, których brak wydaje się szczególnie dojmujący. Nie przypominam sobie filmu z ostatnich lat, który w tak wielkim stopniu skupiałby się właśnie na matkach, doceniał ich poświęcenia i codzienny ból.
Matki u Zobela to strażniczki rodziny – dbają o „bycie razem”, by mieć przy sobie bliskich i by wszystko jako tako się kręciło. W przeciwieństwie do ojców – i mężczyzn w ogóle. Choć w serialu nie brakuje pozytywnych męskich postaci, to doskonale wiadomo, kto sprawia, że rzeczy idą w złym kierunku. Mężczyźni zdradzają, odchodzą, oszukują i uciekają się do przemocy. Sami nie wiedzą, czego chcą. Odchodzą do kochanek tylko po to, by za chwilę wrócić do żon. Nie potrafią odciąć pępowiny ani ułożyć życia po swojemu. Piją, wrzeszczą, grożą – z bezsilności, bez względu na wiek. Rozbijają to, co z trudem budują kobiety. Jest w tym mocny komentarz społeczny do wciąż silnego na prowincji patriarchatu, ale jednocześnie do skrywanego za pozorną siłą kryzysu męskości.
To, co w skali mikro twórcy pokazują na gruncie rodzin, w skali makro dostrzegalne jest w społeczeństwie – które zresztą przedstawione jest tu jako nieco większa rodzina. Wszyscy się tu znają, każdy z każdym jest na „ty”, a wszelkie sprawy łączą się ze sobą. Tu niemal wszyscy są spokrewnieni – a wiadomo, że z takich relacji nie może urodzić się nic dobrego. Wyjątkowo trudno Mare prowadzić dochodzenie, kiedy każdą sprawę traktuje ona osobiście, a rodziny ofiar są wobec niej bezwzględne.
Zobelowi udało się uchwycić osaczający klimat charakterystyczny dla małych miasteczek – ich patologię, wąskie horyzonty, ale również solidarność jej mieszkańców. Ponad wyrazistość kolejnych postaci twórcy postawili na wspólnotę – to właśnie ona i skrywane przez nie tajemnice, stają się tu głównym bohaterem.
Piszę te słowa przed rozstrzygnięciem tej historii. Ale mam wrażenie, że już wszystko wiem, bo przecież nie zagadka kryminalna jest tu najważniejsza. Znacznie bardziej przerażające jest tu to, co dzieje się między ludźmi – codzienna, banalna przemoc, nieufność, obojętność, wzajemny strach. W Easttown nie zabijają psychopatyczni zwyrodnialcy. Zabija zamknięcie na drugą osobę.