Nr 8/2024 Na teraz

Maruda nad Bałtykiem

Łukasz Homziuk
Film

Seans „Czerwonego nieba” powinien poprzedzać trigger warning – choć nie dotyczy on emocji trudnych, ale uzależnienia: całkiem możliwe, że po seansie widzom nie wyjdzie z głów piosenka „In My Mind” zespołu Wallners. Mimowolnie zaczynam nucić tę prostą, a jakże eteryczną i hipnotyzującą melodię za każdym razem, gdy myślę o fantastycznym filmie Christiana Petzolda, a wspominam go regularnie od czasu pierwszego, festiwalowego seansu w lipcu zeszłego roku. Piosenka pojawia się na samym początku i wespół z obrazami leśnej gęstwiny ustanawia kojący klimat całego „Czerwonego nieba”. Choć film nabity jest różnymi wątkami i kontekstami, to utrzymuje ich proporcje, zachwycając przede wszystkim lekkością stylu. Jako że natura występuje u Petzolda w jednej z głównych ról, to przy opisie tej szczególnej przyjemności, jaka płynie z obcowania z jego filmem, nasuwają się skojarzenia przyrodnicze: oglądanie „Czerwonego nieba” jest niczym pierwszy oddech złapany na świeżym powietrzu po dłuższej domowej kwarantannie albo rześki powiew bryzy w parny letni dzień.

Petzoldowi udało się stworzyć film niebywale lekki, powabny i zadziwiająco zabawny, a przy tym wcale nie banalny. Zachwyca przede wszystkim elegancja, z jaką twórca „Tranzytu” i „Feniksa” łączy wątki, które w rękach innego reżysera mogłyby stanowić materiał na co najmniej trzy osobne pełne metraże. Na wierzchu mamy sielankową opowiastkę wakacyjną o grupce młodych dorosłych wczasujących nad Bałtykiem, gdzie dochodzi do zderzania się przeciwnych charakterów i kiełkowania miłostek. Głębiej czai się przepyszna satyra na figurę Wielkiego Artysty jako twórcy święcie przekonanego o swej wyjątkowości i wyższości. Najgłębiej zaś znajduje się opowieść konfrontująca małe, indywidualne apokalipsy z tymi większymi, destabilizującymi cały świat.

Za fabularny pretekst całości służy wyjazd dwójki kolegów na wakacje do domku nad lasem nieopodal plaży i morza. Leon (kapitalny Thomas Schubert) jest pisarzem o wielkich ambicjach, Felix (Langston Uibel) – fotografem o ambicjach znacznie mniejszych. Letni wypoczynek (w przypadku Leona połączony z pracą nad książką, w przypadku Felixa – ze zbieraniem, w luźniejszym trybie, materiału do portfolio) młodych mężczyzn ciągle coś zakłóca. Nie mija minuta filmu, a w samochodzie bohaterów pada silnik. Potem okazuje się, że będą mieli w domu nieoczekiwane towarzystwo lokalnej sprzedawczyni lodów, Nadji (olśniewająca Paula Beer), która przeszkadza współlokatorom zwłaszcza nocami – miłosne igraszki jej i okolicznego ratownika wodnego Devida (Enno Trebs) są tak głośne, że wybudziłyby niedźwiedzia z zimowego snu. Jakby problemów było mało, Leon przeżywa kryzys twórczy, a okolicę trawi seria groźnych pożarów lasów. Bohater Schuberta co jakiś czas kwituje zastaną sytuację krótkim i trzeźwym: Scheiße!

Felix przyjmuje przeciwności losu bez specjalnej trwogi, Leon wręcz przeciwnie – ten bohater bez pardonu wdziera się do czołówki największych marud w dziejach kina. Konia z rzędem temu, kto sporządziłby pełną listę wszystkiego, na co narzeka. A to nie ma zasięgu, a to pokój za mały, a to owady brzęczą zbyt głośno, a to ludzie niepotrzebnie zawracają mu głowę, gdy „pisze” książkę. „Pisze” – bo tak naprawdę głównie mówi o tym, że pisze. Odmawia wyjść na plażę, bo „praca mu nie pozwala”, zamiast tego zostaje w domu i nic nie robi, a kiedy w drodze wyjątku wyściubi nos poza próg strefy komfortu, znajduje liczne nowe powody do utyskiwania (w moim ulubionym fragmencie z powagą oświadcza, że nie przepada za lodami). Jego przesadzona zgryźliwa poza jest przezabawna, w czym oczywiście spora zasługa Schuberta, który objawia wielkie zdolności zarówno komediowe, jak i dramatyczne, budując postać gburowatą, ale nie antypatyczną; śmieszną, ale nie karykaturalną.

Petzold nie poprzestaje na wykreowaniu zarozumiałego i roszczeniowego bufona, pisarza o ego pojemniejszym od Bałtyku, ale z powodzeniem wykorzystuje każdą okazję, by obśmiać tę nieszczęsną figurę – wraz z rozwojem akcji kruche ego artysty z łoskotem sięga bruku i przyznaję, że obserwowanie tego procesu okazuje się bardzo satysfakcjonujące. Uprzedzenia bohatera ostatecznie działają na jego niekorzyść, a kierująca nim niezdrowa ambicja okazuje się poważną przeszkodą przeciwko tworzeniu jakościowej sztuki.

mat. prasowe Aurora Films

Co jednak istotne, Leon nie jest wyłącznie chłopcem do bicia lub jedynie klaunem służącym za powód do żartów. Mimo niezbyt udanego pierwszego wrażenia stosunkowo łatwo się z nim nawet utożsamić, bo Petzold zachowuje poważne, wyważone spojrzenie, opowiadając o pisarskiej blokadzie i poruszeniach serca. Niemiecki reżyser pokazuje pisanie jako proces, który w momentach wyczerpania twórczych sił przypomina drogę przez mękę, walkę o utrzymanie koncentracji na tekście, podczas gdy umysł ciągnie w stronę wszelkich rozpraszaczy; w takich warunkach napisanie każdego następnego zdania okazuje się wysiłkiem niemal tak fizycznym jak przebiegnięcie średniego dystansu.

Sprawy sercowe stanowią dla Leona porównywalną trudność i jego nieporadność w tej materii staje się powodem do sytuacyjnych żartów, ale nie wyśmiania bohatera. Wątek relacji Leona i Nadji jest jednym z najciekawszych w filmie. O tym, że Nadja wpadła bohaterowi w oko, przekonujemy się szybko, zaglądając, nomen omen, w oczy bohatera. Bo chociaż Leon ma oczywiście usta pełne narzekań skierowanych również w stronę młodej kobiety, to w jego oczach widać buzujące pożądanie. Nie ma się co specjalnie temu dziwić, bo chociaż to w „Undine” – poprzednim wspólnym filmie Pauli Beer i Christiana Petzolda – aktorka grała kobietę o naturze nawiązującej do istot z mitycznych opowieści, to zdecydowanie więcej magii ma w sobie jako Nadja w „Czerwonym niebie”. Niby gra tym razem zupełnie zwyczajną dziewczynę, a wygląda na ekranie w tej zwyczajności zupełnie nadzwyczajnie, emanują z niej pokłady nowej energii. Kto wie, może naprawdę jest jedynie marą wyśnioną przez umysł Leona, a może zesłaną mu anielicą o nieskończonych pokładach życzliwości i cierpliwości – umówmy się, nikt pozbawiony tych cech nie przetrwałby w jego towarzystwie nawet trzech dni, co dopiero zachowując uśmiech na ustach jak Nadja. W kluczowym momencie kobieta rezygnuje jednak z przyjaznej miny i boleśnie uświadamia Leonowi jego samolubność, wykraczając tym samym poza bycie tylko obiektem pożądania pisarza.

Egoizm jest jednym z głównych tematów „Czerwonego nieba”. Jeśli wyjdziemy poza dosłowność i potraktujemy go nie tylko jako indywidualną przywarę Leona, ale również jako kondycję współczesnego człowieka, naszym oczom ukaże się potencjał ekologicznego przesłania nowego filmu Petzolda. Już sam jego tytuł sugeruje, że natura odgrywa w nim rolę pierwszoplanową – i tak jest faktycznie, nawet jeśli melodramatyczna formuła opowieści może sugerować co innego.

W „Czerwonym niebie” Leon jest tak bardzo skupiony na sobie, że zdaje się zbytnio nie przejmować groźbą nadciągającej pożogi, całą swoją uwagę koncentruje na perspektywie odniesienia sukcesu literackiego. Tytułowe zjawisko jest dla Petzolda okazją do estetycznego zachwytu (sfotografowane przez Hansa Fromma niebo czerwone od płomieni wygląda w kadrze przepięknie), ale przede wszystkim formą przypomnienia o kruchości człowieka wobec natury; dosadnym przypomnieniem, że nasze indywidualne kryzysy tracą na znaczeniu w zderzeniu z apokalipsą w wersji namacalnej, a więc w starciu z niszczycielską mocą żywiołu – przebudzoną i spotęgowaną zresztą przez lata aroganckiego zachowania ludzkiego gatunku wobec natury. Ogień wypala to, co zastane, ale stwarza też szansę na całkiem nowy początek. Jednak o tym, czy do niego dojdzie, przesądzą zdolność do autorefleksji i dobra wola.

„Czerwone niebo” to okaz z gatunku tych nieczęstych perełek: film pozszywany z wielu różnych, pozornie niepasujących do siebie materiałów, który ogląda się jednym tchem bez czucia poszczególnych szwów. Niebywale lekki, letni klimat w połączeniu z atmosferą przeczucia zbliżającej się katastrofy tworzy jedyny w swoim rodzaju miks, pod którym mogliby się podpisać zarówno Éric Rohmer, jak i twórcy specjalizujący się w dystopijnych dramatach. Christian Petzold daje nam się wygrzać w cieplutkim słońcu przy wtórze beztroskich pogaduszek o książkach, ale jako prawdziwie przezorny autor ma świadomość, że letnia beztroska zwykle nie trwa długo.

„Czerwone niebo”
reż. Christian Petzold
premiera: 5.04.2024