Tomasz Wasilewski od początku kariery jawił się jako twórca urodzony do osiągania sukcesów na najważniejszych festiwalach filmowych. W swoich kolejnych projektach udowadniał, że znakomicie orientuje się w arthouse’owych trendach i wie, na jakich nutach grać, by zdobyć serca selekcjonerów, jurorów i festiwalowej publiczności. „Głupcy” mieli być ostatecznym spełnieniem składanych poprzednimi filmami obietnic. Po sukcesie „Zjednoczonych stanów miłości” na Berlinale, teraz na horyzoncie majaczyło Cannes albo co najmniej Wenecja. Film trafił jednak do pobocznej sekcji festiwalu w Karlowych Warach, co można rozumieć raczej jako gwałtowne przyhamowanie kariery niż jej rozwój. Czy to przesunięcie cokolwiek mówi o poziomie artystycznym filmu? Niestety tak.
Widzowie zaznajomieni z poprzednimi filmami Wasilewskiego dostrzegą, że „Głupcy” są kompilacją emocji, tematów i artystycznych chwytów eksploatowanych we wcześniejszych jego filmach. Konstruowanie narracji na niedopowiedzeniu, sekrecie, który określa relacje między bohaterami, to powtórka z debiutanckiego „W sypialni”. Motyw zakazanej miłości, która izoluje bohaterów od społeczeństwa, stanowił sedno historii znanej z „Płynących wieżowców”. Natomiast klimat emocjonalnego stuporu, wszędobylskiej, dojmującej samotności, oddawany za pomocą różnorakich chwytów wizualnych przywodzi na myśl „Zjednoczone stany miłości”. Jeśli ktoś powie, że przecież na tym polega kino autorskie, to odpowiem, że świadomy autor może i się powtarza, ale za każdym razem w innym celu.
A Wasilewski chce osiągnąć dokładnie to samo, co wcześniej, przy pomocy tych samych środków – bo jak dotąd dobrze na tym wychodził: mamy tu te same emocje, podobne pomysły, skserowane wątki. Kłopot polega na tym, że we wcześniejszych filmach to wszystko wypadało zgrabniej, ciekawiej, i to przy użyciu mniej oczywistych zabiegów. „Głupcy” są w tym świetle owocem artystycznego lenistwa, polegającego na powtarzaniu samego siebie, ale bardziej, mocniej, dosadniej. A to w kinie arthouse’owym nigdy nie popłaca. Skrajne emocje wydają się niewiarygodne, niedopowiedzenia zaczynają brzmieć fałszywie, opowieść się rwie i nie angażuje, a warstwa wizualna zdaje się niczym więcej jak pretensjonalnym ornamentem. Styl zamienia się w manieryzm.
W centrum opowieści znajdują się kobieta i mężczyzna (Dorota Kolak, Łukasz Simlat). Film otwiera scena ich namiętnego seksu, więc – mimo dzielącej ich różnicy wieku – nie mamy wątpliwości co do charakteru relacji między nimi. Filmowa narracja prowadzona jest tak, aby nawet przez chwilę nie zaświtało nam w głowach, że dzielące ich dwadzieścia lat może być jakimkolwiek problemem. Można odnieść wrażenie, że autor nie chce poruszać tej kwestii, a zatem nie wykorzystuje wystarczająco stwarzanego przez nią emocjonalnego napięcia. Nie ewokuje więc ona społecznych kontrowersji, nie wydaje się przełamywać tabu. Reżyser nie wykorzystuje tego potencjału, gdyż akcja skręca w zupełnie inną stronę wraz z pojawieniem się nowej postaci: przykutego do łóżka mężczyzny w stanie agonalnym, wyjącego z bólu, całkowicie sparaliżowanego.
Stopniowo odkrywamy kolejne zawiłości emocjonalne łączące bohaterów, a ukryta w uczuciowych zależnościach tajemnica jest dla reżysera najważniejsza. W tym też dostrzegam najsłabszy punkt filmu, bowiem Wasilewskiemu nie udało się zawrzeć w opowieści niczego innego poza tym sekretem. Nic więcej nas tu nie intryguje, intelektualnie nie pobudza, emocjonalnie nie wzburza. Gdy sekret zostaje wyjawiony, pozostaje przeraźliwa, ziejąca pustka, tym bardziej że reżyser ewidentnie pozuje na twórcę ekstremalnego, kontrowersyjnego, przekraczającego fundamentalne tabu. Jednak budowanie narracji na skandalu nigdy nie jest właściwą drogą. Każda subwersja musi mieć jakiś fundament, uzasadnienie – intelektualne, emocjonalne, estetyczne, społeczno-polityczne. W „Głupcach” jednak nie znajdujemy żadnego. Prowokacja okazuje się bezpłodna, nieangażująca, bo sztucznie wykoncypowana i mechanicznie narzucona na – w gruncie rzeczy – prostą historię.
Wasilewski nie szokuje swoją fabułą, bo do tego potrzebne jest emocjonalne zaangażowanie albo wizualna dosadność. Tu brakuje i jednego, i drugiego. Bohaterowie od początku do końcu są nam obojętni, bo spowijająca ich wszechobecna enigma tworzy zaporę. Jak można próbować kogoś zrozumieć, gdy celowo utrudnia się proces identyfikacji? Postaci mówią do siebie językiem elips – by przypadkiem nie powiedzieć za dużo. To ich dystansuje zarówno wobec siebie, jak i od widzów. W konsekwencji mogą krzyczeć, wrzeszczeć, tarzać się po ziemi, kochać i obejmować – nic z tego jednak nie ma ładunku emocjonalnego.
Łączące bohaterów relacje stają się raczej sferą umowności, sztucznej gry, która ma sens tylko na ekranie z nadania autora. Ta symboliczna przestrzeń jest realizowana również w obrazie. W świecie przedstawionym Wasilewskiego każdy element ma coś znaczyć. Bohaterowie zamieszkują w budynku usytuowanym na samej plaży. Piasek zasypuje okna, morska woda niemal wlewa się do środka, a mewy wlatują do pokoju. Bohaterka często nurza się w falach, choć ewidentnie nie potrafi pływać. Do tego każdą filmową lokację wypełniają rośliny, zamieniające pokoje w dżungle, a korytarze w gęste lasy. Nawet tam, gdzie kwiaty nie rosną, mamy ich reprezentację na wszechobecnych, wzorzystych tapetach. Dzika natura zdaje się osaczać bohaterów, ale czy należy się jej obawiać? Czy stanowi zagrożenie?
Ten wszędobylski symbolizm prezentuje się na ekranie intrygująco dopóty, dopóki nie zostają obnażone jego pretensjonalność i banał. Zdaje się, że zwielokrotnione symbole dzikiej natury istnieją w filmie jedynie jako alibi, pewnego rodzaju usprawiedliwienie dla kontrowersyjnych poczynań bohaterów. Jednak nieustanne, niczym w refrenie, używanie tej samej stylistyki formalnej prowadzi ostatecznie do znużenia.
Zatem obrazoburczy potencjał fabuły nie jest nawet w stanie wybrzmieć, bo przez powszechny w „Głupcach” symbolizm jawi się jedynie jako metafora – na dodatek ani odkrywcza, ani szokująca. To, co miało być transgresyjne, staje się banalne, a wręcz konserwatywne. Film bowiem nie opowiada o niczym innym jak o zaborczej miłości matki do dzieci i rywalizacji rodzeństwa o względy rodziców – czyli realizuje motyw znany i przetwarzany w kulturze od wieków.
Fabuła „Głupców” została zbudowana wokół jednej idei – w przekonaniu autorów na tyle kontrowersyjnej, że mającej organizować cały film. Podporządkowano jej anemiczną opowieść, jednowymiarową narrację i repetytywny obraz. Wasilewski postawił wszystko na jedną kartę – albo oburzy, poruszy, wywoła skandal, albo polegnie. Ostatecznie jednak koncept okazał się na tyle sztuczny, że także owa porażka nie jest szczególnie widowiskowa. Manieryzmy zagłuszyły nawet najdalsze echa transgresji.