Kwiecień 2016 roku. Łódź. Piątkowy wieczór. Podwórko przy Piotrkowskiej wypełnia się tłumem utracjuszy. W powietrzu unoszą się dźwięki: głośne śmiechy i euforyczne okrzyki, ale przede wszystkim dobiegająca z kilku sąsiadujących ze sobą klubów muzyka. Przeważają regularne rytmy taneczne – house, techno, eurodance. W tej kakofonii słyszę coś zadziwiającego, coś, co nie pasuje do anturażu piątkowej nocy w mieście. Czy to możliwe? Mazurki?! Wychodzę z klubu, w którym DJ regularną pulsacją zaklina tłum, i zaintrygowany coraz bardziej rozpoznawalnym brzmieniem skrzypiec podążam do jego źródła. Znajduje się ono zaledwie kilka kroków ode mnie. W tej samej bramie, w klubokawiarni, vis-a-vis. Do dzisiaj nie zapomnę swojego zdziwienia. Zamiast DJ-a w centralnym punkcie parkietu kapela. A w składzie: skrzypce, basy, dżaz i akordeon. Na parkiecie kilka par z pewną dozą nieśmiałości kręci bączki w rytm tradycyjnych mazurków i oberków. Tak pierwszy raz trafiłem na pograjkę.
Z rozrzewnieniem przytaczam to na poły surrealistyczne przeżycie, które jednak widziane z perspektywy czasu, zupełnie już mnie nie dziwi. Muzyka tradycyjna od dłuższego czasu cierpi na gasnące zainteresowanie ze strony potomków wiejskich muzykantów, stając się w swoim mateczniku formą wręcz endemiczną. Ratunek na kontynuacje kulturowego przekazu dociera jednak z najmniej oczekiwanej strony – z miasta. W dużych ośrodkach miejskich od kilkunastu lat obserwujemy kolejne inicjatywy, mające na celu odkrywanie i popularyzację muzyki źródeł. W takich okolicznościach rodzima muzyka ludowa odżywa, zarówno w formie swobodnych folkowych inspiracji, jak i w swoim najbardziej korzennym wcieleniu in crudo – rygorystycznie przestrzegającym tradycyjnych prawideł wykonywania muzyki wiejskiej i przekazywania jej wraz z całym kontekstem kulturowym. Zafascynowani rodzimą muzyką tradycyjną amatorzy, ale i klasycznie wykształceni twórcy, ruszyli na wieś, by pobierać praktyki u tak zwanych ostatnich wiejskich muzykantów (jest to proces długotrwały i bezpośredni, obwarowany ścisłymi regułami i wymagający pełnego zanurzenia w kulturę wsi), i już jako pełnoprawni depozytariusze muzyki wiejskiej sprowadzili ją do miast.
Z biegiem czasu oswojona na gruncie miejskim muzyka tradycyjna zaczyna siłą rzeczy twórczo mutować i otwierać się na nowe formy ekspresji. Nie jest to jedynie polskie zjawisko, ale ogólnoświatowy trend, widoczny od kilku lat choćby w muzyce tanecznej, gdzie rosnącym uznaniem krytyków i klubowiczów cieszą się fuzje tradycji i nowoczesności. Przykładem niech będzie elektroniczna cumbia z Ameryki Południowej, reggaeton z Ameryki Łacińskiej, qgom z Południowej Afryki, singeli z Tanzanii czy choćby indonezyjska scena rave, czerpiąca inspiracje z muzyki towarzyszącej lokalnym rytuałom. Polskie mariaże o podobnym charakterze nie mają póki co istotnego wpływu na globalną popkulturę. Jest to zjawisko raczkujące i niszowe, nawet na rodzimym podwórku, co wynika w dużej mierze z ogólnej niechęci do polskiej wsi, jej kultury i muzyki oraz krzywdzących, głównie klasistowskich stereotypów, wciąż jeszcze mocno zakorzenionych w świadomości Polaków. Mimo to na scenie klubowej pojawiają się kolejne tytuły, które coraz śmielej sięgają do rodzimych źródeł, a przy tym wychodzą poza zasięg lokalnej sceny. Tak jest w przypadku Malej Herby. Jej tegoroczna płyta „Demonologia” (wydana w berlińskiej wytwórni aufnahme + wiedergabe) repertuar ludowych pieśni o tematyce zaświatowej i żałobnej, wykonywanych śpiewem archaicznym, osadza w anturażu chłodnego techno, o industrialnych proweniencjach. Również w katalogu labelu Tańce, prowadzonego przez Łukasza Warnę-Wiesławskiego, obok inspiracji globalnymi i progresywnymi trendami muzyki tanecznej, znalazło się miejsce na wątki zaczerpnięte wprost z rodzimych źródeł.
W przypadku kapeli Niewte nagrania nie lokują się bezpośrednio w idiomie muzyki klubowej. Zarówno sami twórcy, jak i wykonywany przez nich repertuar, zakorzenieni są w muzyce tradycyjnej. Dostrzegają jednak potrzebę ożywiania jej współczesnym dialektem. Koncept, na którym oparli debiutancką płytę „Osmętnica electronica”, zakłada istnienie analogii między wiejską pograjką, a całonocną imprezą w klubie.
Niewte (nazwa pochodzi od zawołania sygnalizującego zmianę kierunku w tańcu) tworzą artyści o wieloletniej praktyce na polu muzyki ludowej. Oddani i nagradzani za swą działalność animatorzy i propagatorzy kultury wiejskiej. Są wśród nich: dwaj skrzypkowie, Maciej Filipczuk (uczeń Kazimierza Mety), Michał Lorenc (uczeń Tadeusza Kubiaka) – dodatkowo gra tu na basach; znakomita śpiewaczka Maniucha Bikont; Antoni Beksiak – krytyk muzyczny, kurator, badacz muzyki tradycyjnej. Ostatni z wymienionych to współzałożyciel Stowarzyszenia „Dom Tańca”, działającego na rzecz tradycyjnej muzyki i tańca Polski Centralnej. W Niewte gra on na dżazie, obiektach dźwiękowych (przeszkadzajki) oraz przede wszystkim odpowiada za aranżację elektroniki.
Pomysł na zaadaptowanie elektronicznych dźwięków w mazurkach, oberkach, owczarkach czy kujonach w głównej mierze ogranicza się do brzmienia perkusjonaliów. Tradycyjne schematy rytmiczne pozostają zachowane bez zmian, jednak źródłem ich dźwięku jest w tym przypadku laptop. Również gęste i wyraziste linie basu generowane są cyfrowo. Całość elektronicznej aranżacji dopełniają glitchowe inkrustacje; ziarniste tekstury, syntetyczne trzaski, szumy i przestery. Trójkowy rytm na sterydach sprawia, że ludowe „um pa pa” wybrzmiewa niczym tłusty, klubowy groove, któremu najbliżej do estetyki bass music (od kilku sezonów popularnej na klubowych parkietach). Elektroniczne struktury zagęszczają atmosferę oraz nadają tradycyjnym formom odrobinę mroku i drapieżności. Wynikiem dialogu sequencerów i instrumentów wiejskich jest szereg intrygujących współbrzmień, faktur czy kulminacji, których natężenie osiąga momentami noisowy temperament. Niskie rejestry sekcji dynamicznej zjawiskowo współgrają z rustykalną, przeszywającą barwą skrzypiec i basów (w tym przypadku mam na myśli archaiczny instrument smyczkowy). Wszystko to odbywa się bez straty dla ludowego repertuaru. Skrzypkowie utrzymują tradycyjny rygor. Ich solowe partie meandrują, przeplatają się między sobą, a bywa, że (jak w utworze „Kujawiak niebiański”) w drodze do żywiołowych kulminacji wręcz skrzą elektrycznością.
Co zaś się tyczy warstwy wokalnej, każdy, kto kiedykolwiek słyszał śpiew Maniuchy Bikont, wie, że jest to śpiewaczka obdarzona niezwykłą charyzmą. Nie inaczej jest na płycie Niewte, gdzie potężny i świetlisty śpiewokrzyk zachwyca swoją mocą i przenikliwością, a subtelne vibrato na końcu fraz kokietuje ucho wnikliwego słuchacza. Bikont wchodzi tu także w rolę wodzireja wiejskiej zabawy, zachęcając do tanecznej gry wyliczanką „pójdź, pójdź w dołek, pod kościołek…” („Andziuniu”). Dużo szczerej radości i swobody jest w tym śpiewaniu. Na „Osmętnica electronica” odnajdziemy jeszcze jeden kobiecy głos. Należy do Stanisławy Maciągowskiej, śpiewaczki tradycyjnej, wykonującej piosenkę „Oj batem konie batem, ale niech się koła toczom”. Archiwalne nagranie, w elektronicznym anturażu chrobotów i skwierczących glitchów, to symboliczne spotkanie zaświatów z futurologią.
Wszystkie kompozycje znajdujące się na płycie mają genealogię ludową. Pochodzą z repertuaru weselnego i zabawowego różnych regionów Polski Centralnej. I choć ich wydźwięk jest beztroski i często figlarny, to zarówno w muzycznej interpretacji Niewte, jak i pomiędzy słowami przyśpiewek, często pojawia się cień skrywający kruchość i doczesność, trudny los, biedę materialną, śmierć i obecność zaświatów („aj wesele a weselisko nasze, a i wesela godzina, a bida już na zawsze” – śpiewa w utworze „Ośmiokąs” Bikont). Tę mroczną stronę ludowości zdradza już nieco tytuł płyty. Osmętnica to archaiczne określenie na pogrążoną w melancholii kobietę – „Idzie przez łąki i moczary, / Po trzęsawiskach i rozłogach, / Po zapomnianych dawno drogach, / Zaduma polna, osmętnica… / Idzie po polach, smutek sieje… ” – pisał w wierszu „Na Anioł Pański” Kazimierz Przerwa-Tetmajer.
Aby przekonać się, z jak niezwykłą wizją i holistycznym namysłem została nagrana płyta Niewte, należy zwrócić uwagę także na detale. Przyznaję, że wcale nie za pierwszym razem dostrzegłem, jak Antoni Beksak wespół z Maniuchą Bikont wyczarowują przed słuchaczem dźwiękowe uniwersum wiejskiego krajobrazu. Za pomocą szerokiego repertuaru sampli, elektroniki i obiektów, imitują odgłosy kościelnych dzwonów, cykania świerszczy, dźwięki ptactwa i zagrody.
„Osmętnica electronica”, mimo solidnego osadzenia w twórczości tradycyjnej, to kalejdoskop, w którym wirują różne estetyki muzyki rozrywkowej. Oprócz odniesienia do muzyki klubowej, pojawiają się także motywy jazzowe („Dżaz” – intro przewrotnie nawiązujące do dwuznaczności słowa dżaz w języku polskim), metalowe („Rurociąg” – skrzypce brzmiące niczym elektryczna gitara), czy trip-hopowe („Owczarek” – potykający się rytm i jego brzmienie). Nie pomyli się też ten, kto w transowym i hipnotyzującym „Dzwonniku” usłyszy zapętlające się struktury, znajome choćby z kompozycji amerykańskich minimalistów, którzy swoje odkrycia zawdzięczają przecież kulturom tradycyjnym. Archaiczna muzyka wiejska, w formie zaproponowanej przez Niewte, staje się pasem transmisyjnym dla współczesności. Zdolna jest absorbować najbardziej wymyślne wątki muzyki nowoczesnej czy awangardowej, bez straty dla swej rdzennej tożsamości.
A gdzie można dostrzec analogię między wiejską pograjką, a całonocną imprezą w klubie? Odsłuch płyty „Osmętnica electronica” sugerowałby, że w wyrazistym i regularnym rytmie, będącym gwarantem intensywności tanecznego przeżycia, charakterystycznym dla obu modeli zabawy. W dramaturgii wyznaczanej cyklicznymi kulminacjami. Wreszcie, chyba najmocniej, we wszechogarniającym transie, będącym tą samą formą zatracenia się w muzyce, obecną zarówno na wiejskim, jak i klubowym parkiecie.
Materiał Niewte ukazał się w wersji cyfrowej pod koniec ubiegłego roku, ale dopiero teraz odbyła się jego premiera na CD. Jest to o tyle istotne, że płyta wydana w kooperacji wytwórni Bôłt Records i Unzipped Fly Records jest kolejną odsłoną cyklu Radical Polish Culture. Radykalna Kultura Polska to inicjatywa mająca ambicję aktywizowania i konsolidowania zjawisk artystycznych (głównie muzycznych) pojawiających się na przecięciu muzyki tradycyjnej (wykonywanej z poszanowaniem dla źródeł i prawideł wykonawczych) ze współczesną awangardą. Jak dotąd w serii ukazały się debiutancki materiał grupy Lumpeks – nagrodzony Grand Prix Festiwalu Nowa Tradycja 2019 fonograficzny zapis opery wiejskiej „Devil’s Fiddle” w wykonaniu Radical Polish Ansambl (z udziałem m.in. Maniuchy Bikont, Marcina Lorenca i Macieja Filipczuka – jednego z liderów RKP) – oraz właśnie „Osmętnica electronica”, która doskonale wyraża koncepcję poszukiwania współczesnych form wyrazu dla muzyki tradycyjnej.