Antologia „Poetki na czasy zarazy”, opublikowana nakładem wydawnictwa WBPiCAK pod koniec 2021 roku, jest pozycją niezwykle ciekawą na tle różnorodnych literackich ujęć pandemii koronawirusa. Zbiór zredagowany przez Jolantę Prochowicz, znawczynię feminizmu, oraz Bartosza Wójcika, tłumacza specjalizującego się głównie w literaturze anglojęzycznych Karaibów, w pewnym sensie wykracza poza problematykę tytułowej epidemii. Paradoksalnie, poprzez owo wykroczenie udaje mu się uchwycić w poezji zorganizowanej wokół zagadnień choroby, izolacji, zamknięcia i strachu pokaźny zestaw kwestii, które pozwalają czytelnikom i czytelniczkom rozpoznać te wymiary zjawisk powiązanych z COVID-19, które z wielu względów często marginalizowano w dyskursie publicznym.
Kluczowe wątki pandemiczne, takie jak zagrożenie zdrowia i życia w związku z rozprzestrzeniającym się wirusem oraz powiązane z ową sytuacją lęki i trudności, odnajdziemy w omawianej antologii. Szybko jednak – bo w redaktorskim wstępie – okazuje się, że założeniem tomu było nie tyle zebranie tekstów powstających na potrzeby chwili, ile dotarcie do tych wymiarów covidowej kondycji, które lokują ją w znacznie szerszym kontekście. Nie napotkamy tu więc wielu wierszy, które bezpośrednio opisują „nową codzienność” zarazy. Takich tekstów powstało podczas pandemii sporo – niektóre z nich doczekały się publikacji w literackich czasopismach internetowych albo koronawirusowych jednodniówkach, innym udało się już wejść do wydań zwartych (vide „Widoki wymazy” Kacpra Bartczaka). Co ciekawe, Prochowicz i Wójcik nie skupili się na spontanicznych literackich reakcjach w związku z szalejącym wskaźnikiem zakażeń, choć i takie możemy w „Poetkach…” znaleźć. Ich zamysłem – czytamy we wprowadzeniu – było raczej ukazanie czegoś, co dla wielu ofiar krzywdzących systemów społecznych i ekonomicznych oraz osób zainteresowanych ich problemami szybko stało się boleśnie jasne: że sytuacja licznych podmiotów – w wypadku omawianego zbioru kobiecych – nie zmieniła się podczas pandemii tak diametralnie, jak można byłoby spodziewać się z doniesień mainstreamowych mediów.
Jak bowiem pisze Prochowicz, podmioty kobiece zamykał w domach (lub – rozszerzmy nieco wizję – odcinał im dostęp do równoprawnego, bezpiecznego uczestnictwa w przestrzeni publicznej) „nie tylko COVID-19, ale również patriarchat, kolonializm i kapitalizm”. Powracamy tu więc do starej, choć z pewnych względów wciąż boleśnie aktualnej dyskusji na temat prywatnego i politycznego: sfera, w której grupy marginalizowane znajdować miały schronienie – dom – jest tak samo przemocowa jak szeroko pojmowana „zewnętrzność”, z której zagrożone jednostki przymusowo się wycofują. Redaktorka zarazem misję antologii, jak i właściwość poezji kobiet, zgrabnie ujmuje w owym kontekście frazą „budowania nowego rodzaju »domu«” w poezji, w której szuka się „innych zasad” i „tworzy odmienne od zastanych narracje”. W tym sensie – przenikliwie punktuje Prochowicz – liberalna opowieść o domostwie jako synonimie bezpieczeństwa, ciepła i spokoju zostaje w liryce rozbita przez obserwacje dotyczące wielopoziomowej opresji, jakiej wiele osób – nie tylko tych orientujących się jako kobiety – jest poddawanych.
Wpływa to faktycznie na wspomniany już kształt analizowanego zbioru: nie chodziło o to, by ułożyć zestaw tekstów, które na zasadzie quasi-publicystycznej reagowałyby na zastaną rzeczywistość, ale o to, by zbierając wiersze – niekiedy zupełnie świeże, niekiedy zaś dobrze już czytelnikom i czytelniczkom znane – dotrzeć do tego, co leży u podstaw zjawiska demaskującego mechanizmy współczesnego świata. Pandemia jeszcze dobitniej obnażyła fakt, że kapitalizm łączy się ze skrajnie niestabilnymi warunkami zatrudnienia – podczas niej wiele osób zostało pozbawionych źródła zarobku – zaś chwilowe spowolnienie produkcji tylko uwyraźniło wymiary trwającej katastrofy ekologicznej (prawdopodobnie wszyscy pamiętamy szokujące i nieco naiwne doniesienia o tym, co dzieje się ze środowiskiem, kiedy ludzie przestają eksploatować je choćby na kilka tygodni – na przykład informację o ponownym zarybieniu Wenecji). Co jednak najistotniejsze dla samej antologii, rozprzestrzeniający się wirus potwierdził nieustające panowanie patriarchatu, które szczególnie dało się we znaki jednostkom przymusowo zamkniętym w domach ze swoimi opresorami lub świadczącym nieodpłatną pracę opiekuńczą i emocjonalną. Polityczna przenikliwość redaktorów poszła jednak dalej. W odróżnieniu od wielu opublikowanych zbiorów poezji kobiet w analizowanej książce programowo znalazły się teksty nie tylko autorek pochodzenia polskiego, ale i zagranicznego z wyraźną reprezentacją pisarek globalnego Południa, które do tej pory były w Polsce wyraźnie niedoczytane, zaś każda z postaci zaangażowanych w powstanie książki doczekała się rzetelnego biogramu.
Oczywiście gdzieś w tle pobrzmiewa pytanie: po co nam w ogóle poezja w dobie ogólnoświatowego kryzysu humanitarnego, ekonomicznego i społecznego? Znów w sukurs przychodzą Prochowicz i Wójcik: redaktorka pisze o wspomnianych już odmiennych narracjach, które poezja kobiet miałaby wypracowywać. Tłumacz zaś bardzo lakonicznie, a przy tym przekonująco omawia cytat z Audre Lorde: literatura, która przekuwa w język „nadzieje i marzenia o przetrwaniu i zmianie”, z czasem nieuchronnie przechodzi w działanie. Eksplikacja problemów, potrzeb i pragnień staje się w podobnym ujęciu pierwszym krokiem ku zbudowaniu lepszej rzeczywistości: mowa pozwala na ujęcie tego, co nas trapi i ostatecznie mówienie staje się formą działania.
Owo proste i w gruncie rzeczy dobrze ugruntowane w badaniach genderowych wyjaśnienie – wpisujące się w feministyczną politykę różnicy płciowej, jaką trzeba nieustannie podkreślać, aby ostatecznie ją znieść – tworzy razem z omówionymi już obszernie kontekstami antologii znakomitą bazę interpretacyjną. Sprawia to, że lektura antologii jest lekturową przygodą, ale przygodą, do której otrzymaliśmy szczególny kompas. We wprowadzeniu poznajemy bowiem nie tylko główne założenia przyświecające stworzeniu zbioru, ale i jego historię, rozpoczynającą się od spontanicznej inicjatywy Prochowicz, która zaczęła publikować na swoim koncie na Facebooku teksty poetek wraz z krótkimi opisami. Ostatecznie zaś, już we współpracy z Wójcikiem, pięćdziesiąt dwa teksty, odpowiadające pięćdziesięciu dwóm (wówczas) tygodniom pandemii, ułożono w większą całość i opublikowano drukiem. Zbiór ten ma jednak wymiar dosyć specyficzny: precyzyjne ustawienie ram interpretacyjnych, którego ów duet dokonał, w żadnej mierze nie rozwija się w ściśle zamkniętą strukturę antologii. Jak wskazuje Wójcik, całość podzielono na sześć sekcji tematycznych, oszczędzono im jednak tytułów czy określeń, bo czytelniczka – jak ujmuje to redaktor, „kapitanka” – „ma prawo błądzić”. W tym sensie znaczący jest nie tylko gest doboru tekstów, ale i bezpośrednie wskazanie na charakter ich układu; wyraziste ustalenie tego, co wejdzie w zakres „wierszy na czasy zarazy” przy jednoczesnym zezwoleniu na „oddech” i „dociekanie” w przestrzeni reszty książki: uczynienie czytelniczki pełnoprawną lekturową partnerką wydaje się tu niezwykle istotne.
Sekcje tematyczne nie są przy tym wyznaczone w sposób aż tak prosty: nie ma tutaj miejsca na jednoznaczne etykiety. Oczywiście można je dopasować ze stosunkową łatwością: na myśl przychodzą tytuły pokroju „ciała”, „choroby”, „czasu”, „przemocy” lub „rewolucji”, a nawet interesująca „metarefleksyjność” dla części ostatniej, w której czeka na nas wyjątkowo intrygujący zestaw: teksty Natalii Malek, Joanny Mueller, Anny Dwojnych, Krystyny Miłobędzkiej, Mai Staśko i Marty Ewy Romaneczko. Ostatnia z autorek prezentuje tam zresztą wiersz „Nie cierpię Miłosza noblisty”, co z wielką swadą podsumowuje całość tomu.
Spoglądając na spis treści, trudno mieć zatem wątpliwości względem literackiego poziomu całości; Prochowicz i Wójcik zawarli w antologii właściwie ścisły parnas poezji polskiej pisanej przez kobiety, czasami tylko wykraczając ku – póki co – mniej rozpoznawalnym czy rzadziej dyskutowanym autorkom. Nie zabrakło także wspomnianej puli nazwisk zagranicznych, takich jak chociażby tłumaczone już na polski Lubow Jakymczuk czy Julia Cimafiejewa. Trzeba także zauważyć, że – mimo różnorodności stylów i poetyckich światopoglądów poetek, których teksty znalazły się w zbiorze – na potrzeby publikacji wybierano raczej utwory komunikatywne, zazwyczaj stroniąc od tych radykalnie hermetycznych. Tak stało się chociażby w przypadku wspomnianej Malek i jej „szczypanki” z „Kordu”. Nie zrezygnowano całkowicie z wierszy konceptualnych – użytkowany jako performans tekst Staśko, „powszechniozy” Kamińskiej czy „orinoko flow” Sary Akram są tu dobrymi przykładami, jakkolwiek wciąż nie są to eksperymenty radykalnie niezrozumiałe czy trudne.
W tym sensie – mimo bezsprzecznej przekrojowości projektu – wiele utworów zebranych w antologii wydaje się do siebie naturalnie nieco podobnych; chodziłoby tu jednak nie o omówione już, jednoczące konteksty „pandemicznych” doświadczeń, ale właśnie o poetykę czy może raczej rejestry języka. Wynika to prawdopodobnie z faktu, że silnie eksperymentatorskie utwory łatwo posądzić o nieprzystawalność do krytycznej i emancypacyjnej całości – a w tym kontekście sama antologia mogłaby stać się interesującym tematem w dyskusji na temat (nie)zrozumiałości liryki i jej krytycznego potencjału. Jest to zresztą frapujące także dlatego, że niektóre utwory są powiązane z analizowaną problematyką właściwie luźno, odwołując się może najszerzej do kategorii doświadczenia kobiecego, jakie niekoniecznie w pierwszej lekturze połączyć można ze wspomnianymi kontekstami politycznymi – tak stałoby się na przykład z „Pod wezwaniem” Urszuli Honek, „ustami” Małgorzaty Lebdy czy „Sierpniem” Renaty Senktas.
Redaktorom udało się jednak osiągnąć pewien typ równowagi w zakresie „raczej-komunikatywnych-tekstów”, obejmujących zarówno te, które z łatwością opatrzylibyśmy mianem potocznie pojmowanej poezji zaangażowanej, jak i tych, których związki z krytyką zastanej rzeczywistości przebiegają podskórnie czy w sposób łagodniejszy, bardziej wycofany (Zofia Bałdyga, Aldona Kopkiewicz, Justyna Bargielska, Julia Fiedorczuk). W gronie tych pierwszych, „radykalniejszych”, znajdą się typowe teksty covidowe, ze sztandarowym motywem pandemicznym, a więc maseczkami (Yvonne Weekes), ale i ocierające się o publicystykę manifesty czy teksty performatywne (tu znakomitymi przykładami będą zwłaszcza zebrane w pierwszych sekcjach wiersze Patrycji Sikory, Agaty Jabłońskiej, Niny Manel Rudki Zydel, z ostrym zwieńczeniem w postaci „Chcę lesbę na prezydentkę” Zoe Leonard czy zawartym już w dalszych partiach znakomitym „Jebać twój wykład o sztuce poetyckiej, moi ludzie giną” Noor Hindi). Trzeba przy tym zaznaczyć, że niektóre utwory odwołują się do wydarzeń sprzed pandemii lub znanych motywów kulturowych, co znakomicie wyjaśnia zarysowany już wstępniak redaktorów – tak dzieje się w przypadku „sztandaru, sztandaru” Barbary Klickiej inspirowanego pierwszym Czarnym Protestem, „pocztówki z obozu dla klimatu” Sary Szamot czy „Żony Lota” Wioletty Grzegorzewskiej. Punkty wspólne nie negują jednak faktu, że właściwie każda autorka znalazła się w owej książce z tekstem jak najbardziej dla siebie reprezentatywnym, co daje efekt specyficznego wielogłosu: współgrających, lecz wciąż zindywidualizowanych dykcji.
Powyższe omówienie zebranych w antologii utworów – oczywiście nie wszystkich – uzupełnione wskazaną ramą, którą zaproponowano ze strony redakcyjnej, może dać jasny pogląd na to, jak interesującą inicjatywą są „Poetki na czasy zarazy”. Łapią one bowiem to, co w pandemii okazało się najbardziej dojmujące: uwyraźnienie globalnych i lokalnych podziałów i wykluczeń, dla których COVID-19 stał się dodatkowym motorem napędowym. Unikają jednak przy tym formujących się już pełną parą pandemicznych konwencji, w wyniku których, skupiając się na doraźności, łatwo stracić z pola widzenia głębsze problemy społeczne – kwestie wciąż niechętnie podnoszone w popularnych mediach. Ten godny podziwu balans pomiędzy niechęcią do mitycznego poetyckiego uniwersalizmu i pełnej doraźności osiągnięto z jednej strony dzięki przenikliwości Prochowicz i Wójcika. Znakomicie wyłowili oni z dyskursów pandemicznych to, co w nich najbardziej dojmujące: fakt, że globalna epidemia nie tyle wprowadziła nas w zupełnie nową rzeczywistość, ile ukazała i zaostrzyła problemy obecne w świecie od dawna. Z drugiej strony nie byłoby owej antologii, gdyby nie ogromna polityczna – poetycka – świadomość i wrażliwość polskich i zagranicznych autorek, które, nawet jeśli nie opowiadają się programowo za zaangażowaniem, od lat krytycznie ujawniają w swoich tekstach kondycję podmiotów wykluczanych.
W tym sensie oddanie głosu poetkom – uczynienie z nich lirycznych, performatywnych kapitanek – było pomysłem kapitalnym i zaowocowało doskonałą realizacją. Należy jednak wspomnieć o dwóch zagadnieniach, a właściwie dwóch obliczach tego samego problemu: kwestii wyboru. Nie mam zamiaru zarzucać redaktorom, że nie uwzględnili tej lub innej twórczości – jest oczywiste, że każdy wybór tekstów pozostaje właśnie wyborem, zatem zawsze będzie coś, co się w nim nie znalazło, a mogło. Mimo to trudno oprzeć się wrażeniu, że, choć „Poetki…” zawierają naprawdę imponujący i różnorodny zestaw nazwisk, w największej mierze są to postaci powszechnie uznane. Rzecz jasna, celem antologii nie było wyszukiwanie oddolnych reakcji na pandemię, śledzenie portali internetowych i przekopywanie się przez mrowie tekstów pozbawionych (znanych) nazwisk, aby wyłowić z nich te całkowicie obce w krytycznym odbiorze. Trudno także zarzucać ekskluzywizm – choćby ze względu na wspomniany już sprzeciw wobec „polskości” zbioru i sięgnięcie po idiomy spoza Pierwszego Świata. To, co projektowi przyświecało – stworzenie krytycznej, rzetelnej i poetycko dopracowanej dyskusji z rzeczywistością w kryzysie – zostało w pełni osiągnięte. Dla porządku trzeba o tym jednak wspomnieć: antologia, która drukuje teksty Krystyny Miłobędzkiej i innych ważnych, wielokrotnie nagradzanych autorek oraz wiersze przełożone przez znakomitych tłumaczy i tłumaczki, takich jak Marta Eloy Cichocka czy Bohdan Zadura, nie może się właściwie nie udać.
Drugie oblicze owego problemu jest równie wieloznaczne: choć bezpodstawne byłyby oskarżenia o genderowy profil koncepcji i sam wstęp sygnalizuje, dlaczego zdecydowano się na poezję kobiet, warto także dostrzec, że nie tylko kobiety są podmiotami (podczas zarazy) wykluczanymi. Nie chodzi tu o upominanie się o parytet, lecz o dostrzeżenie, że w zakres grup marginalizowanych należałoby włączyć nie tylko jednostki o tej identyfikacji. Zatem – choć feministyczne zaplecze Prochowicz i Wójcika jest absolutnie kompetentne – można zapytać, pozostając wciąż w kontekście „ludzkim”, co z podmiotami niebinarnymi? Czy ich spojrzenie na rzeczywistość pandemiczną byłoby inne? Czy zasługiwałyby na osobną antologię? Czy istnieje jakieś wspólne ujęcie, któremu by się poddawały – jeśli tak, to jakie, a jeśli nie, to w jakich punktach dochodziłoby do spotkań, a w jakich do rozminięć? Podobne konteksty wydają się wraz z intersekcjonalnym przemodelowywaniem feminizmu oraz głośnymi debatami, dotyczącymi marginalizacji osób transpłciowych i nienormatywnych, niezwykle istotne.
Uwagi te nie umniejszają oczywiście wagi ani wartości „Poetek na czasy zarazy” – interesującego, znakomicie pomyślanego zbioru tekstów, za którym stoi zarówno mądry i pomysłowy koncept, jak i pierwszorzędne wykonanie. Należy też przyznać rację Bartoszowi Wójcikowi: nawet jeśli lektura antologii nie przyniesie nam w dobie pandemii ukojenia, zaś wiele podmiotowych pragnień – na czele z bezpieczeństwem zarówno w przestrzeni publicznej, jak i prywatnej – nie zostało (jeszcze) zaspokojonych, poetki-kapitanki „wody nie leją”.