Nr 16/2022 Na teraz

Historia, czyli złomowisko

Maciej Libich
Literatura

W 1988 roku niemiecki historyk Mir A. Ferdowsi dowodził, że po zakończeniu II wojny światowej pokój na świecie panował jedynie przez 26 dni – między 2 a 29 września 1945 roku. W swoich obliczeniach nie uwzględnił jednak, że 17 sierpnia 1945 roku rozpoczęła się czteroletnia Indonezyjska Rewolucja Narodowa, a 13 września wybuchła sześciomiesięczna wojna brytyjsko-wietnamska. Pokój nie trwał więc 26 dni – nie trwał nawet godziny. Świat od niemal ośmiu dekad znajduje się w stanie permanentnego konfliktu.

Z tą świadomością, a może też przeczuwając nadchodzącą katastrofę, nad swoją najnowszą powieścią „Bella, ciao” pracował Piotr Siemion, autor „Niskich łąk” (2000) – z ducha postmodernistycznej prozy o upadku komunizmu i czasach transformacji. „Bella, ciao” to książka z innego rejestru, stylistycznie bardziej stonowana, opowiadająca o wojnie, która zgruzowała europejski kontynent. Pisarz unika jednak konkretów: wojna, którą opisuje, nie ma przyczyny, zawieszona jest w dziwnym bezczasie i toczy się na terenach, które przechodziły z rąk do rąk tyle razy, że ich mieszkańcy dawno wyzbyli się resztek tożsamości narodowej. Mimo to powieść – napisana pod koniec 2021 roku, a opublikowana niecałe dwa miesiące po rosyjskiej inwazji na Ukrainę – z oczywistych względów wpisuje się w aktualny kontekst. W tym sensie czytać ją można nie tylko jako uniwersalną opowieść o powtarzającej się historii i (kolejnym) nowym porządku, który powstaje na ruinach świata, lecz także jako komentarz dotyczący rosyjskiej agresji i dynamicznie zmieniającego się układu sił w Europie.

Bohaterami „Bella, ciao” jest siedmioro żołnierzy-niedobitków, resztka oddziału „Marcel”, na czele którego stoi Artur Tyński vel pułkownik Szest. Owa „kieszonkowa łachmaniarska armia” ma do wykonania tajemniczą misję: dotrzeć ze wschodu nad Bałtyk i spotkać się z łącznikiem. Po co? Nie wiadomo. Wiadomo tylko, że grupa błądzi po nadmorskich terenach, ukrywając się przed wrogimi siłami po bezludnych lasach, opuszczonych wsiach i zniszczonych elektrowniach. Czytelnik ma w związku z tym osaczające poczucie, że bohaterom nieustannie grozi jakieś niebezpieczeństwo, któremu w żaden sposób nie mogą zaradzić. Poczucie bliskie chyba każdemu, kto od kilku lat ze zgrozą obserwuje gwałtowne ocieplenie klimatu, pandemię koronawirusa, galopującą inflację, demontaż liberalnej demokracji czy rosyjskie rakiety spadające na Ukrainę. Siemion, pisząc o wojnie, w rzeczywistości mówi o naszych cywilizacyjnych lękach, portretując człowieka zgnębionego przez system: bezradnego w obliczu przyszłości, sfrustrowanego brakiem zmian, wyczerpanego ciągłym napięciem.

Trudności, przed jakimi stają żołnierze Szesta, mnożą się w geometrycznym tempie. Największym wyzwaniem okaże się miasteczko Lanzig, przez które oddział musi przejść, aby dotrzeć do wybrzeża. Zderzą się tam wszystkie siły biorące udział w międzynarodowym konflikcie: rząd polski instalowany przy pomocy rosyjskich żołnierzy (opisanych niemal proroczo), pozostałości niemieckiego wojska wraz z niemieckimi osadnikami, którzy prędko muszą nauczyć się nowego języka, a także neutralni Szwedzi, wysłannicy Czerwonego Krzyża. Z takiej mieszaniny nie może wyniknąć nic dobrego. Wkrótce rozpoczyna się chaotyczna walka każdego z każdym, samonapędzający się konflikt, którego jedynym celem jest wojna dla wojny: „Kto wróg? Każdy. Zakarbuj sobie: nienawidzimy wszystkich” (s. 106).

Ale zdradzić fabułę „Bella, ciao” byłoby łajdactwem; ważną częścią lektury jest intryga, którą Siemion tka od pierwszej strony. Powieść nie odżegnuje się zresztą od ambicji literatury popularnej, wręcz przeciwnie; świadomie odwołuje się do konwencji wysokonakładowej literatury wojennej, hollywoodzkich blockbusterów (choćby „Szeregowca Ryana”), westernów. Nic dziwnego, że prawie wszyscy recenzenci porównują „Bella, ciao” do filmu „Prawo i pięść” (1964) w reżyserii Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego – pierwszego polskiego „easternu”, stylizowanego na amerykańskie produkcje i opartego na rozrywkowej powieści „Toast” Józefa Hena (zresztą wznawianej później już pod filmowym tytułem).

Nie sposób jednak redukować „Bella, ciao” do umiejętnie skonstruowanej fabuły. Siemion tworzy bowiem mroczną i nieprzyjazną rzeczywistość, w której wszystko gnije, rozkłada się i śmierdzi spalenizną – jak w opowiadaniach Tadeusza Borowskiego. Zanikają tu więzi społeczne i ostatki międzyludzkiego zaufania; gubią się też pojęcia, takie jak „moralność” – a jeśli istnieją, ich znaczenie okazuje się nienegocjowalne, arbitralne, ustalane prawem silniejszego. Dlatego gdy porucznik Dred, jeden z podkomendnych Tyńskiego, bez powodu morduje dwóch polskich kolejarzy, wypowiada znamienne słowa:

– Należało im się. A choćby i nie. Posłuchaj, mądralo. Jest dobro i zło. Łapiesz?
– Powiedzmy – Kluge zawiesza głos.
– Twoje szczęście. Bo widzisz… O tym, co jest dobre, a co złe, decyduję teraz ja. (s. 70)

Powtarzają się one przez całą powieść w różnych konfiguracjach. „Dobro” i „zło”, ale też „Boga”, „honor” i „ojczyznę” mają na ustach wszyscy, mało kto jednak wierzy w te puste hasła. Może dlatego – zdaje się sugerować Siemion, podążając za myślą Jeana-Françoisa Lyotarda, który Zagładę określił mianem trzęsienia ziemi niszczącego wszystkie sesjsmografy – że wojna, a zwłaszcza wojna totalna, unieważnia sens. W takim rozumieniu „Bella, ciao” byłaby powieścią o języku, który odkleił się od świata i przestał pełnić najbardziej podstawową funkcję: scalania rzeczy i pojęć. Temat ten podejmują dwaj żołnierze z oddziału Szesta w jednym z najbardziej przejmujących (ale i najzabawniejszych) rozdziałów, dyskutując o nazwie łodzi, którą płyną. Prędko dochodzą do wniosku, że wszyscy „zaciskamy na rzeczach węzeł pojęć, z całej siły i na chama, żeby na pewno nic nie uciekło”; szkopuł w tym, że „nawet nie wiemy, czy trzymamy ten węzeł za właściwy koniec” (s. 256). Czy w takim świecie można w ogóle mówić o prawdzie? Siemion ukazuje ten dylemat na przykładzie nazwy miasta, w którym rozgrywa się większa część powieści. Niemieckie Lanzing w ustach bohaterów przybiera najróżniejsze formy: „Łącko”, „Łęcko”, „Łańsk”, „Łańsko”, a nawet „Łancyk”, jak mówią rosyjscy soldaci. Ustalenie faktycznego stanu rzeczy jest po prostu niemożliwe; każda strona konfliktu wierzy jedynie w swoją narrację.

Ale jak ratować się przed ową zagładą języka? Być może trzeba zrobić krok wstecz. Takie założenie zdaje się przyświecać Siemionowi, który „Bella, ciao” stylizuje – między innymi – na literaturę wojenną z ubiegłego wieku. Pisze bogatym, erudycyjnym i silnie zmetaforyzowanym językiem, przez co jego powieść wyróżnia się na tle dzisiejszej prozy. Widać to już w pierwszych zdaniach: „Idzie ich siedmioro, przez kraj bez map, przez bezmiar. Wokół mają bezpański świat – skrwawione prześcieradło ziemi, całun o świcie. Nie królestwo zgody, lecz zdeptane boisko milenium” (s. 11). Z biegiem czasu nasila się też wrażenie, że Siemion cytuje starych mistrzów, nie przywołuje jednak konkretnych zdań, lecz czerpie z ich rytmu zdania, składni, leksyki: „Uspokojeni, całą gromadką wychodzą zza drzew i w mżawce człapią ku bramie. Błoto cmoka pod nogami, wilgoć spływa po kurtkach i płaszczach. Tyńskiego łupią kolana. (…) Od sierpnia szli, kryjąc się na popas w lasach czy opuszczonych budynkach, aby kolejnym świtem znowu ruszać przez odludzia” (s. 13). Pisarz przyznaje się zresztą do zapożyczeń. W krótkim posłowiu jako inspiracje wymienia – oprócz wspomnianego Hena – między innymi Kathy Acker, J.G. Ballarda, Tadeusza Borowskiego, Stanisława Grochowiaka, Tadeusza Konwickiego, choć równie ważne wydają się tropy przemilczane: Jerzy Andrzejewski, Roman Bratny, Leopold Buczkowski, Jan Józef Szczepański. Można by długo wymieniać.

Określam je jako „przemilczane”, choć wcale nie podejrzewam Siemiona o umyślne skrywanie intertekstów przed czytelnikiem. Jego pisanie przypomina palimpsest, którego kolejne warstwy nie tyle nakładają się na siebie, co zlewają ze sobą, tworząc tekstualną pulpę. Czy w takim wypadku literatura nie okazuje się wiecznym powtarzaniem tego, co już napisane? Być może. Siemion pokazuje jednak, że nie istnieje coś takiego jak bliźniacze powtórzenie; z każdej repetycji wynika jakaś istotna różnica. Właśnie dlatego w swoją powieść wplata współczesny dyskurs i współczesną wrażliwość. Na łamach „Wyborczej” szydzi z tego Dariusz Nowacki, widząc w parze nieheteronormatywnych bohaterek rodzaj trybutu, który pisarz płaci postępowym czytelnikom. Niesłusznie. Tego rodzaju zaangażowanie znajduje się na antypodach ambicji Siemiona, który nie jest cynikiem, a co najwyżej – ironistą. Przede wszystkim jednak, mimo upływu lat, to wciąż rasowy postmodernista, który największą radość czerpie z trawienia idei rodzących się i umierających na złomowisku historii.

W tym sensie „Bella, ciao” jest powieścią zarazem niewczesną i aktualną; mieszaniną powidoków i pogłosów historii, literatury i filmu, a jednocześnie komentarzem dotyczącym bieżących realiów. Trochę jak piosenka, z której Siemion zaczerpnął tytuł książki: ludowy protest song przeciw opresji i przemocy – śpiewany najpierw przez włoskich robotników, a później przez partyzantów – którego echo, mimo upływu dekad, nie milknie.

 

Piotr Siemion, „Bella, ciao”
Filtry
Warszawa 2022