Nr 14/2022 Na dłużej

Cokoły, spiże, kotyliony albo: co począć z Mistrzami?

Antonina M. Tosiek
Literatura

„W środku jesteśmy baśnią”, czyli zbiór autorskich mów, esejów i wywiadów z Wiesławem Myśliwskim, który Wydawnictwo Znak przygotowało z okazji 90. urodzin pisarza, prowokuje nie tyle do refleksji nad dorobkiem jubilata, ile do pytań o możliwości i granice krytycznych strategii wokół pisania/mówienia o twórcach, którzy jeszcze za życia zyskali ogromne i niemal niczym niezachwiane uznanie. O narzędzia konstytuujące literackie legendy: cokoły, spiże i kotyliony.

Wiesław Myśliwski zarezerwował sobie miejsce w panteonie najważniejszych polskich pisarzy XX wieku jeszcze przed otrzymaniem pierwszej w historii Nagrody Literackiej „Nike” w 1997 roku. Zresztą to ten nieczęsty w historii polskiej literatury przypadek, gdy uznanie krytyki idzie w parze z fascynacją czytelników. W latach 80., tuż po wydaniu „Kamienia na kamieniu”, pod księgarnią PIW-u ustawiały się podobno kolejki czytelników i czytelniczek. Spotkania z pisarzem od dekad przyciągają tłumy, a każda jego nowa książka bije rekordy sprzedażowej popularności. Myśliwskim zaraz po opublikowaniu debiutanckiego „Nagiego sadu” (1967) zachwycał się sam Julian Przyboś. Henryk Bereza zaś stworzył pod wpływem jego artystycznej i wydawniczej aktywności nową krytycznoliteracką etykietę – nurt wiejski. Pod względem wydawniczym zasługi Myśliwskiego są zresztą nie do przecenienia. Jego czujne redaktorskie oko (ćwiczone i spełniające się w pracy w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej oraz przy Korespondencyjnym Klubie Młodych Pisarzy Związku Młodzieży Wiejskiej) zagwarantowało debiut Julianowi Kawalcowi, Edwardowi Redlińskiemu i Marianowi Pilotowi, a drobiazgowa praca archiwalna w „Regionach” wydobyła z zapomnienia setki świadectw chłopskiej kultury piśmienniczej – testamenty, supliki, listy.

Chyba nawet Olga Tokarczuk nie ma tak afirmatywnej prasy recenzenckiej, równie wiernej krytyki towarzyszącej, tak oddanego fandomu tworzonego przez kilka pokoleń czytelników, które przez lata zgromadził wokół siebie autor „Widnokręgu”; dodajmy: nie generując przy tym właściwie żadnego zainteresowania negatywnego czy kontrowersji.

Kto chociaż raz był na spotkaniu z Myśliwskim, ten wie, że on sam za całym tym uwielbieniem nie przepada, co ostentacyjnie manifestuje. Nie jest moim zamiarem rozstrzygać, czy do wyboru tekstów do „W środku jesteśmy baśnią” musiano pisarza długo nakłaniać, czy przyklasnął pomysłowi z zadowoleniem. Niezależnie od kulis powstania zbiór ten ostatecznie potwierdza, że pozycja to kapitał, a prestiż to waluta. Lektura jest deklaracją wejścia z produktem w relację współzależności i nie zmieni tego żadna opowieść o niemal metafizycznej rozkoszy obcowania z literaturą, których wokół Myśliwskiego nigdy nie brakowało.

A lektura „W środku jesteśmy baśnią” okazuje się przygodą gorzką i wbrew pozorom bardzo smutną. To rozpisany w czasie portret rozczarowanego współczesnością artysty, który chociaż wcale nie ma ochoty, od lat musi odpowiadać na te same pytania i odpierać recenzenckie próby katalogizacji swojego pisania. Intymna spowiedź kogoś, kto deklaruje, że intymności straceńczo strzeże, ale pada ofiarą wampirycznego ciekawstwa. W rozmowie z Michałem Nogasiem (zresztą jednej z ciekawszych w całym zbiorze) pada zdanie: „Dla mnie istnieje tylko jeden czas – przeszły” („Gra z czasem”, s. 275). I faktycznie Myśliwski zdaje się w przeszłości trwać: nowej literatury nie czytuje, Internet i technologię kontestuje, a jeśli pisze coś nowego – to niechętnie, z wieloletnimi przerwami i ołówkiem na papierze. Pisanie zresztą wiele go kosztuje. Od literatury woli życie. Analogia do późnych wypowiedzi Stanisława Lema nasuwa się sama.

 

A – jak archiwum, jak aktualizacja

Bo Myśliwski to rozmówca trudny. Kapryśny i złośliwy, szybo tracący zainteresowanie. Ma łatwość do odpowiadania w tonie ogólnych refleksji egzystencjalnych, broni się zaś przed konkretem czy próbą umiejscowienia swojej praktyki artystycznej w szerszym horyzoncie poznawczym: „O Boże, znów ten nurt. Myślałem, że jednak będziecie oryginalniejsi. Po pierwsze – nie reprezentuję nurtu, nie chcę go reprezentować, nie mam takich upoważnień […] Po drugie – nie uprawiam nurtu, tylko piszę książki” („Wielki świat mojej małej wsi”, s. 93). Czasem stawia sprawę jeszcze bardziej wprost, przyznając, że rekapituluje dawne wypowiedzi: „To co miałem do powiedzenia, napisałem” („Wbrew rozsądkowi i nadziei”, s. 299). W tym kontekście nasuwa się pytanie: po co w zbiorze kilkanaście rozmów powielających pytania, anegdoty i metafory? Może wystarczyłyby trzy najciekawsze, wprowadzające najświeższą perspektywę i ewidentnie sprawiające przyjemność samemu Myśliwskiemu – czyli wywiady Wojciecha Bonowicza, Michała Nogasia i Heleny Zaworskiej? Reszta to przecież informacje stałe, niepodlegające kontekstualizacji w obliczu mijającego czasu i gromadzonych informacji – powinność archiwaliów.

O wiele ciekawsze wydają się w zbiorze te teksty, które po latach nabrały nowych znaczeń. Jak dzisiaj, w obliczu wciąż przybierającej na sile fali zainteresowania tematyką ludową, czyta się niemal kanoniczne eseje Myśliwskiego o kulturze chłopskiej? Wówczas wprowadzały perspektywę prekursorską – uczyły polską inteligencję nowego języka opowieści o doświadczeniu chłopskiego ucisku i niewoli; dziś nieuchronnie dialogują ze świeższymi i bardziej systematycznymi, wyprowadzanymi już z nieco innego miejsca rozpoznaniami.

 

Użycia

Z poświęconych kulturze ludowej tekstów wyłaniają się co najmniej dwa miejsca kłopotliwego przecięcia: z jednej strony – świadomość użycia i urynkowienia ludowości („Mówiąc dobitniej, tak zwana ludowość jest niczym innym jak zredukowaniem owej perspektywy do pojęcia folkloru” – „Kres kultury chłopskiej”, s. 19), z drugiej zaś pewien metafizyczny naddatek koncepcji chłopskiego losu i doświadczenia („[…] ziemia była nie tylko warsztatem produkcyjnym, nie tylko podstawą bytu materialnego, lecz stanowiła odniesienie systemu wartości, nadawała znamię ludzkiej wyobraźni i mowie, determinowała ludzki los” – „Koniec wsi – przyszłość wsi”, s. 28). Najbardziej dziwić dziś może jednak specyficzny rodzaj gloryfikacji cierpienia i ubóstwa, które Myśliwski uznaje za konstytutywne dla chłopskiej tożsamości. Chociaż jako jeden z nielicznych jeszcze w latach 90. wskazywał na katastrofalny wpływ transformacji ustrojowej na kondycję polskich wsi i miasteczek, z dzisiejszej perspektywy wyraźnie widać, że akcenty stawiał w miejscach dość kłopotliwych. Pisał: „Jeśli na wsi jest dzisiaj bieda – a jest – nie jest to ta sama dawna bieda, która stanowiła o chłopskiej kulturze, która stworzyła samodzielny świat zachowań, wyobrażeń i pocieszeń” („Koniec wsi – przyszłość wsi”, s. 33); albo:

Degradacja duchowa wsi jest widoczna gołym okiem, i to na wszystkich planach. To prawda, że ogólnie patrząc, na wsi jest dzisiaj bieda, że wieś zubożała w wyniku ustrojowej transformacji. Lecz to nie jest ta sama bieda, która stanowiła o chłopskiej kulturze, która stworzyła ów wielki świat zachowań, wyobrażeń i pocieszeń. To bieda powstała w wyniku rozbieżności między możliwościami wsi a ofertą, z jaką przychodzi do niej współczesna cywilizacja („Kres kultury chłopskiej”, s. 24–25).

Bieda bywa przez Myśliwskiego ubierana w płaszczyk pozytywnego etosu chłopskiego ucisku czy metafizyki cierpienia. Ubóstwo i doświadczenie niesprawiedliwości grają do jednej bramki z neoliberalnym paradygmatem zaradności czy przedsiębiorczości – działanie (dowartościowane jako „wielki świat wyobrażeń i pocieszeń”) wynika wprost z konieczności przetrwania. A to, jak pisze Myśliwski, jest piękne i szlachetne. Ale z tamtej biedy powstawała prawdziwa sztuka i ludowy rys kulturowy, bieda potransformacyjna zaś (ta bieda) jest już jakaś podejrzana – roszczeniowa i duchowo jałowa: „Pomijając różnicę poziomów, tamta bieda – jeśli wolno tak powiedzieć – była bezpieniężna, ta dzisiejsza stała się pieniężna” („Koniec wsi – przyszłość wsi”, s. 33). Dawny głód był wzniosły, dzisiejszy jest merkantylny. I to, jak pisze Myśliwski, niedobrze.

Trudno pozbyć się wrażenia, że Myśliwski – chyba nieco wbrew manifestowanej samoświadomości – stawał się przez lata stróżem zbudowanego z własnych wyobrażeń (co istotne – nie zawsze czerpanych z pamięci, ale raczej z emocji i świata artystycznej kreacji, o czym świadczą np. próby wypracowania „autentycznego” języka bohaterów i bohaterek powieści) skansenu chłopskiej kultury. Komentując wpływ polityki PRL-u na emancypację chłopów i chłopek oraz stopniowe przełamywanie izolacji gospodarczej, społecznej i kulturowej wsi, dodawał:

No, tak. Tylko że zarazem zniszczył tę chłopską izbę jako najważniejszą instytucję chłopskiej kultury. Czym była chłopska izba, ten tylko może powiedzieć, kto choćby w dzieciństwie wysłuchiwał zbierających się, zwłaszcza zimą, kobiet i mężczyzn na sąsiedzkie posiady, na darcie pierza, łuskanie fasoli itp. („Kres kultury chłopskiej”, s. 24).

Jest w tych tekstach wiele sprzeczności i wewnętrznych spięć. Bo Myśliwski to przecież świetnie wykształcony twórca i animator kultury, wieloletni współpracownik organizacji chłopskich (m.in. jeden z redaktorów zbioru pamiętnikarskiego „Młode pokolenie wsi Polski Ludowej”). Dlatego w wielu miejscach autor zdaje się rozprawiać z utopijnym mitem niezmienności kultur tradycyjnych: „Ówczesnym marzycielom, jak niektórym i dziś, wydawało się, że możliwe jest pogodzenie postępu cywilizacyjnego na wsi z zachowaniem wszystkich wartości chłopskiej kultury. Okazało się to niemożliwe” („Kres kultury chłopskiej”, s. 23). Zaskakuje jednak niezachwiana pewność w nadawaniu i odbieraniu wartości kolejnym przejawom tego, w co miałaby ewoluować owa „chłopska kultura”. Nie trzeba wcale złej woli, żeby wyczytać z cytowanych powyżej fragmentów tęsknotę za pewną osobnością wsi, za pozorem jej „autentyczności” i „pierwotności”, nawet jeśli byłyby one zyskane kosztem korzystnych, rewolucyjnych przemian w życiu społeczności wiejskich: dostępu do edukacji, unifikacji kulturowej, rozwoju ekonomicznego. Bo kulturę tę ogląda się z zewnątrz, w pełni świadomie i na własnych zasadach rozgrywając swój (czy to artystyczny, czy fizyczny) „powrót” do korzeni i rodzinnej wsi. Myśliwski ma wybór, wybiera więc przyjemność i sentyment zamiast statystyk o stopie ubóstwa.

Właśnie o owym wyborze napisał w nieprzypadkowo otwierającym zbiór eseju „Wyznanie” z roku 1985, wskazując na istotność oraz źródła tematyki wiejskiej w swojej twórczości:

[…] jest rezultatem przywłaszczenia sobie owego losu zbiorowego jako losu własnego, jednostkowego i niepodzielnego. Z tego przywłaszczenia sobie chłopskiego losu wzięła się moja twórczość. Z dotkliwej tożsamości z tym losem, kiedy po wielu próbach umiejscowienia się w świecie i po wielu złudzeniach odkryłem, że jestem chłopem. Być chłopem – to dla mnie coś więcej niż urodzić się na wsi, pochodzić ze wsi, mieszkać na wsi, znać wieś, to powrócić do swojego pierwszego świata, jako świata przyrodzonej mowy, przyrodzonej wyobraźni, przyrodzonych wartości, to powrócić do miejsca, gdzie był raj, choć owoce w tym raju były gorzkie (s. 15).

O tym, że nawet ze wspomnianej „gorzkości” łatwo zrobić fetysz, czyli zaznaczając świadomość potencjalnego nadużycia, Myśliwski mówił już w roku 1997 w rozmowie z Heleną Zaworską:

Ale nie wykluczam takiej ewentualności, że mit kultury chłopskiej stworzyłem sobie, ponieważ był mi potrzebny. Stał się on dla mnie bogactwem, więcej – jakimś gruntem, na którym mogę budować różne rzeczy. Dla mojego pisarstwa jest to niesłuchanie użyteczne. Z tego mitu mogę wywieść wszystko. Właściwie żyję w dwóch światach: tamtym chłopskim i obecnym inteligenckim, powiedzmy. Ta podwójność jest dla literatury bardzo płodna („Dobrze, że żyłem”, s. 148).

Znaczenia gestów

W tych kontekstach można postawić, poniekąd słuszne, pytanie: czy cokolwiek z powyższych rozważań ma choć niewielkie znaczenie wobec zmian w postrzeganiu społeczności wiejskich, jakie przyniosły w drugiej połowie XX wieku powieści Myśliwskiego? Absolutnie nie sugeruję, że twórczość prozatorską i dramaturgiczną Myśliwskiego powinno się dziś oceniać wyłącznie w twardym zderzeniu z jego eseistyką czy przez pryzmat kilku (umówmy się – mało znaczących) wywiadów. Ale przecież wydanie zbioru „W środku jesteśmy baśnią” jest bardzo określonym gestem kreacyjnym – to pewna konsekracja, rodzaj lauru. Znaczące więc, że poza czytelniczkami i czytelnikami na portalach społecznościowych krytyka nie odważyła się na właściwie żaden problematyzujący tę publikację tekst. Poniekąd to rozumiem – kto podważa beatyfikację, ten jest heretykiem.

Warto jednak poczynić pewne zestawienie i zerknąć w stronę zupełnie innych strategii odgrywania roli „mistrza literatury nurtu ludowego”. Wskazałabym w tym kontekście na niezwykle prężną działalność Mariana Pilota. Chociaż pisarzy dzieli jedynie pięć lat różnicy, urodzony w 1936 roku Pilot zdaje się nieustannie wprowadzać do dyskusji o chłopskości/postchłopskości zupełnie nowy i wywodzony z coraz to ciekawszych miejsc język. Dowodzi tego recepcja jego najnowszej książki (styku poezji, poematu i prozy poetyckiej), „Dzikiego mięsa”, która doczekała się licznych recenzji (sama napisałam o niej dla ,,Dwutygodnika”) oraz nagrody Złoty Środek Poezji 2022 dla najlepszego debiutu (sic!) poetyckiego. Ale to nie „Dzikie mięso” zdaje mi się w kontekście pewnego „namaszczania mistrzów” najciekawsze. W zeszłym roku ukazała się pierwsza antologia opowiadań Związku Pisarzy ze Wsi, zatytułowana „Kwiatki polskie”. Zamieszczone w niej zostały prozy takich autorów, jak Zbigniew Machej, Urszula Honek czy Adam Wiedemann, czy właśnie Pilot, którego opowiadanie „Bluźliwy, rzęzy, wjeby, wkurzy, szlochy omszałego dęba tępą piłą rzezanego przez rezun-Ministra Antoniego Żyngiel-Rzęcha” otwiera antologię. Wiele prawdy będzie w stwierdzeniu, że miejsce w zbiorze wynika z pozycji nestorskiej, ale zarazem nie sposób nie zauważyć, że to właśnie opowiadanie Pilota okazuje się najbardziej wywrotowe i brawurowe – prawdziwie „młodzieńcze” w językowym żywiole oraz sposobie pracy z podmiotem. Pilot nie osiadł na laurach; co więcej – wszystkie wcześniej postanowione z nim na cokole klocki wywraca zręcznie krótkim tekstem. Czy brak mu przez to mistrzowskiej estymy? Wręcz przeciwnie – autor „Pióropusza” udowadnia raczej, jak ciekawym i odważnym jest pisarzem.

 

Koszt własny

Do wszystkich moich rozważań wokół „W środku jesteśmy baśnią” należy dodać istotne zastrzeżenie: dotykają one problemu drugoplanowego (choć nie znaczy to, że drugorzędnego), jako że okolicznościowy zbiór to przede wszystkim opowieść o tym, ile potrafi kosztować pisarza pisanie. Myśliwski to twórca absolutnie wybitny i wyjątkowy także ze względu na specyficzne podejście do warsztatu literackiego. Choć napisanie każdej z książek było dla niego prawdziwym wyzwaniem – czasem zmagania się z własnymi słabościami i niechcianym naddatkiem twórczej samoświadomości – autor „Traktatu o łuskaniu fasoli” tratuje praktykę pisarską jako proces samopoznania; nieustanne dochodzenie do wiedzy o własnej i cudzej naturze. Jak sam pisze, niezmiernie mu w tym przeszkadza cały sztafaż historycznoliterackiej samowiedzy (Myśliwski to przecież absolwent polonistyki, student profesor Ireny Sławińskiej), która wprowadza w potok naturalnego (chłopskiego, więc stylizowanego na mówiony) języka: „Idealnym stanem, naturalnie niemożliwym do osiągnięcia, byłoby nic nie wiedzieć o literaturze, a nawet nie wiedzieć, że istnieje coś takiego jak literatura” („Piszę, bo nie wiem”, s. 54).

Myśliwski jest także – wbrew pozorom – pisarzem niezwykle inkluzywnym. Nie uzurpuje sobie prawa do zapisanych sensów, każdą książkę otwiera na czytelnicze interpretacje i uzupełnienia; uznaje wielość wrażliwości oraz relacji, jakie stworzone przez niego opowieści mogą nawiązywać: „[…] książka jest tym, co inni w niej widzą. Jest przy tym dziełem zmiennym w czasie i przestrzeni, a nie ustaloną raz na zawsze wartością” („Mądrość obywatelska”, s. 73).

Z opublikowanych rozmów i esejów wyłania się także obraz pisarza cechującego się niezwykłą odpowiedzialnością za słowo, ważącego każdą stawianą kropkę, któremu zdarzyło się wyrzucić do kosza skończoną powieść, bo nie sprostała autorskiemu testowi na brak sztuczności i prawdy w języku. Myśliwski parokrotnie przywołuje usłyszane przy okazji debiutu słowa Przybosia: „Panie Wiesławie, pisarz, kiedy podejmuje zamiar napisania książki, powinien się zastanowić, czy na tę jego książę warto będzie ściąć sosnę” („Czy warto ściąć sosnę”, s. 69). Pytanie więc: czy warto było naścinać wiele sosen i świerków na publikację, którą z okazji 90. urodzin autora przygotowało Wydawnictwo Znak? Czy nie można było mniej sakralizująco, a zatem konserwująco? Czy nie można było otworzyć nowego rozdziału, zamiast tworzyć podsumowanie? Przypominając, zaktualizować? A gdyby tak dokończyć zawieszoną ze względów finansowych przed paroma dekadami pracę Myśliwskiego nad publikacją chłopskich testamentów? A gdyby wydać zbiór chłopskich zapisków publikowanych przez lata w „Regionach”, o czym marzył niegdyś naczelny Myśliwski? Gdyby tak poszerzyć cokół o to, co ponadindywidualne? Tak tylko rzucam, tak tylko głośno myślę…

 

Wiesław Myśliwski, „W środku jesteśmy baśnią. Mowy i rozmowy”
Wydawnictwo Znak
Kraków 2022