Wjechałam do Kielc drogą, którą w przeciwnym kierunku dotrzeć można do historycznej krainy Jakuba Szeli. Dziś pochodzący ze wsi w okolicach Tarnowa Szela za pośrednictwem teatralnych scen maszeruje do miast: Krakowa, Kielc, Warszawy. Pierwszy chłopski rewolucjonista obecny jest w polskim teatrze od prapremiery „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego (Teatr Miejski w Krakowie, 1901 rok), gdzie powrócił ponad szesnaście lat temu w spektaklu „W imię Jakuba S.” Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki (Teatr Łaźnia Nowa i Teatr Dramatyczny w Warszawie, 2011) i ostatnio – wraz z pierwszą adaptacją sceniczną powieści Radka Raka „Baśń o wężowym sercu”, zrealizowaną przez Benjamina Bukowskiego w Narodowym Starym Teatrze dwa lata temu. Teraz Marcin Liber, który od kilku lat z powodzeniem czyta historie chłopskie, szukając w nich źródeł polskiej tożsamości, zdecydował się odwołać się do tej samej, nagradzanej prozy, wywołując ducha jednego z najsłynniejszych chłopskich bohaterów, a może zbrodniarzy, w Kielcach.
Mówi się, że w Kielcach jest wietrznie i pada. Faktycznie, w stolicy województwa świętokrzyskiego powitały mnie deszcz i wiatr, które stworzyły niezwykły krajobraz: odmalowany za blokowiskami szary krajobraz Gór Świętokrzyskich z wiszącymi nad nimi ciężkimi, burzowymi chmurami.
Kiedy w niedawno wyremontowanym, neoklasycystycznym budynku Teatru im. Stefana Żeromskiego podnosi się kurtyna, widzimy na horyzoncie sceny górskie pasmo, nad którym wyświetlana jest projekcja wielkiej deszczowej chmury. Wyobrażam sobie, że oczom współpracujących z Liberem scenografa (Mirka Kaczmarka) i autora wizualizacji (Wojciecha Kucharczyka) wielokrotnie ukazywał się krajobraz, który ja zobaczyłam godzinę wcześniej. Tego typu odpryski rzeczywistości, tworzące mity o konkretnych miejscach sprawiają, że sceniczna opowieść wydaje się bliska życiu, niemal prawdziwa. Myślę, że to celnie wybrany klucz do historii Szeli, którego wyobrażenie tworzą dzisiaj sprzeczności, wynikające ze zderzeń narracji uwznioślających i wykluczających tę postać. Sama nie mogę przestać wyobrażać go sobie jako polskiego Hamleta, który nie jest bohaterem tragedii, a baśni, co sprawia, że ocena jego postępowania funkcjonuje jako moralny kierunkowskaz. Liber z podobnej perspektywy przyglądał się już w jednym ze swoich spektakli innemu chłopskiemu bohaterowi – Andrzejowi Lepperowi („Lepper. Będziemy wisieć albo siedzieć”, Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie, 2022). Praca nad „Baśnią o wężowym sercu” dawała mu nie tylko szansę na analizę mechanizmu przemiany ukazanej przez ubranie się chłopa w strój pana, ale także sytuacji odwrotnej, w której pan musi założyć szatę chłopską.
Tak zwany zwrot ludowy obecnie jest chyba najmodniejszym nurtem w polskiej kulturze. Pytamy o nasze chłopskie korzenie z dwóch perspektyw: afirmatywnie (gdy organizujemy wesela, potańcówki i kolędowania w stylu ludowym, kiedy wyrażamy uznanie dla pracy rolniczej i rzemieślniczej i gdy w ludowości szukamy pozytywnych wzorców tworzenia ludzkich gromad) oraz terapeutycznie – gdy stawiamy pytania o historyczne trudności życia na wsi i o konsekwencje traum pozostawionych przez historyczne doświadczenia chłopów. Figury Leppera i Szeli przypominają o tym drugim rodzaju powrotów.
W powieści Raka opisy przemocy panów na chłopach pańszczyźnianych są przetworzone tak, że przypominają typowy dla baśni element grozy. W przedstawieniu Libera ta przemoc urealnia się performatywnie: staje się namacalna. Jej ukazaniu służą towarzyszące aktorom lalki przypominające kościotrupy albo wypełnione trocinami worki bokserskie. Aktorzy z przerażającą siłą i okrucieństwem okładają je biczem albo kijem. Ukazanie chłopskiej gromady jako bezosobowe worki treningowe i umarłych za życia przynosi piorunujący efekt. W obrazie zamykającym pierwszą sekwencję rząd siedzących na krzesłach kościstych postaci prowokuje do dostrzeżenia w nich naszych sobowtórów. Publiczność może uzmysłowić sobie, że i jej kości są chłopskie.
A to dopiero początek teatralnej układanki stworzonej przez Libera. Obok mitów, legend, elementów wypartej traumy i zagubionej tożsamości, baśniowy świat Szeli tworzony jest w jego spektaklu przez estetykę lat 80. Panów-szlachtę zdobią brokat, cekiny, żaboty, tiule i kolorowe rajstopy. Na „warszawskim salonie” słucha się i nuci „I Like Chopin” Gazebo, utwór emblematyczny dla tworzonej na syntezatorach muzyki new romantic. Liber nawiązuje do lat 80., łącząc tworzoną przez siebie historię z czasem schyłku komunizmu oraz początku światowej epidemii AIDS, której śmiertelne żniwo przewartościowało myślenie o swobodzie seksualnej. Dzięki temu jego „Baśń o wężowym sercu” jawi się jako opowieść o naiwnych, młodzieńczych miłostkach, które niosą poważne konsekwencje. Wspólnie z autorem adaptacji Michałem Kmiecikiem opowiada historię chłopskiej rewolucji, która zmieniła światowy porządek, ukazując ją przez pryzmat związków bohaterów z trzema kobietami. Tytułami trzech z czterech części przedstawienia są ich imiona: Chana, Malwa, Sława.
Pierwsze akty kieleckiego przedstawienia oglądałam z zapartym tchem, śledząc nieoczywisty splot perspektyw widzenia historii Szeli i rabacji galicyjskiej. Bawiący się konwencjami Liber okazuje się mistrzem budowania nastroju. Z pierwszej sceny, opowiadającej o podziale społeczeństwa na chłopów, panów i Żydów, przechodzi do intymnego obrazu matki ostrzegającej córkę przed chłopcami. Po sekwencji dyskotekowego tańca w karczmie serwuje publiczności scenę cichego zrzucenia przez Chanę swoich kości w przepaść, jak do grobu. Pomysły reżyserskie znakomicie wspiera – monumentalna, zmieniająca się dzięki wykorzystaniu możliwości technicznych – scenografia Kaczmarka, w której skały przypominają wężową skórę.
U Libera przemoc pańszczyźniana zestawiana jest – podobnie jak u Raka, jednak w spektaklu związek ten eksponowany jest wyraźniej – z molestowaniem i napaściami seksualnymi
Chana (Klaudia Janas) oddaje Kóbie (Mateusz Bernacik) swoje serce. Choć temu gestowi nie towarzyszy fizyczna agresja, dziewczyna po chwili wraca na scenę półnaga – jakby chwilę po dokonanym przez nią ofiarowaniu coś zerwało z niej sukienkę i ugodziło sztyletem w sam środek jej klatki piersiowej. Dostojnik kościelny (Janusz Głogowski) zbiera jej porzucone serce jak odchody psa. Wiktoryn Bogusz (Kuba Golla) bez pytania o zgodę łapie na potańcówce Malwę (Anna Antoniewicz) i przyciska ją do siebie. Dziewczyna nie broni się i nie oponuje. Poddaje się woli pana. W kolejnych scenach postać ta powraca jako wyniosła, dworska pani: zimna, niedostępna i bezwzględna. Role odwracają się, kiedy Kóba zjawi się u Sławy (Joanna Kasperek) – czarownicy-pustelnicy, która czyni z niego swojego kochanka. Kobieta przypomina dominę, która przysposabia sobie mężczyzn mających jej służyć. Towarzyszący jej Kot Kocmołuch (Andrzej Plata) zmienia się w koguta i mężczyznę, co przypomina zabawę w cosplay z jego panią-kochanką.
Sławie towarzyszą także białe wiedźmy, przypominające ludową postać kostuchy. Wespół z czarownicą próbują przywrócić Szelę do życia, gdy znajdzie się on w krainie węży. W rękach dzierżą lalki – małe kościotrupy, które skaczą po ciele chłopaka, zaczepiając go i drażniąc w swoistym danse macabre. To taniec sprowadzający na chłopską społeczność nieurodzaj i głód. Te baśniowe postaci wydają się pośrednikami pomiędzy dwoma światami – żywych i umarłych.
Podobny status mają postaci grane przez Wojciecha Niemczyka. Jako urzędnik – Karbowy, staje się egzekutorem praw szlacheckich wobec chłopów. Jako Zły Człowiek – przypominający postać świętej Łucji z wyłupionymi oczami, według legend zmuszonej do prostytucji – ostrzega Jakóba przed Czarownicą. Mówi mu: „Zapomniałeś własną postać”. Wtem spod ziemi, dzięki mechanizmowi zapadni, ukazuje się oczom widzów osmolona karczma, w której znaleźli się dwaj posłańcy Króla Węży (Jacek Mąka i Dawid Żłobiński). Biała dama podnosi swoją spódnicę, ukazując gotowego do gwałtu wielkiego dmuchanego penisa. Zmuszenie do stosunków seksualnych w zamian za życie, wolność i godność, przywodzi w pamięci eksplorowany już przez reżysera mit Leppera. Nie oglądamy, jak w klasycznej baśni, przemiany z ofiary w oprawcę – raczej świat, który na przemoc skazali złodzieje serca, gotowi rzucić je innym na pożarcie.
W swojej autorskiej adaptacji powieści Raka Kmiecik przywołuje niejednokrotnie, cytując jego fragmenty lub je parafrazując, „Wesele” Wyspiańskiego. Tam postać Szeli służy wprowadzeniu tematu wypartej rany, uniemożliwiającej sojusz pańsko-chłopski. Z kolei serce Panny Młodej z tego dramatu – „Polska”, o której we śnie powiedziały jej biesy – w „Baśni o wężowym sercu” zastąpiły trociny. Choć mogą świetnie wypełniać wnętrze kukły, łatwo je rozsypać i spalić. Metafora trocin jako duchowego i emocjonalnego wnętrza chłopów, mimo swojej wieloznaczności, w kieleckim przedstawieniu zostaje uproszczona do działania motywowanego zemstą. Dlatego czwarta, pokazywana po przerwie część spektaklu jest już tylko szybkim marszem do końca historii zapisanej przez Raka. Jest w niej jeden jasny punkt – monolog Dominika Reya (Oskar Jarzombek). Przydupas Bogusza, który walczy o zachowanie pozorów i utrzymanie się przy władzy, fantazjuje o sytuacji, w której tam, gdzie jest pan, tam jest też Polska. Liber, wespół z towarzyszącym mu po raz kolejny duetem choreografek Hashimotowiska, skonstruował odgrywaną podczas tej przemowy groteskową scenę, w której połączona fizycznie ze szlachcicem gromada chłopska przesuwa się za nim, jak na sznureczku, podczas gdy Rey powtarza wielokrotnie: „tu jest Polska”.
W adaptacji Kmiecika wydarzenia rabacji galicyjskiej splatają się w zaskakujący sposób z historią od niej późniejszą: pierwszą i drugą wojną światową, powstaniem warszawskim i upadkiem komunizmu. Z burzowej chmury sypie się popiół, a powstanie chłopów przeciw szlachcie ma coś z warszawskiego zrywu w 1944 roku. Kaiser (Andrzej Cempura), który uwłaszczył chłopów, salutuje jak SS-man. Kóba, by nie pójść do wojska, odcina sobie palce, przez co, zamiast kojarzonego z „Solidarnością” znaku victorii, pokazuje gest szatański. Choć fraza: „Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy” nie wybrzmiewa w spektaklu, powraca do mnie wielokrotnie w jego trakcie jako komentarz i streszczenie prezentowanej akcji.
Wątek społecznie wypartej i bagatelizowanej przemocy seksualnej zostaje porzucony przez twórców w ostatnim akcie. Pozostawili w nim tylko jedną wzmiankę na ten temat, która pojawia się w opowieści snutej przez Platę-Kocmołucha mówiącego o gwałcie Szeli na Malwie. Fabularnie – to gwałt powtórny, gdyż w ciele Kóby znalazł się Bogusz. W spektaklu pojawiają się sugestie, że baśniowa przemiana jednego czarnego charakteru w drugi to przebieranka z błazna w króla. Szelę i Bogusza różni tylko status społeczny, który ma moc usprawiedliwienia przemocy.
Ale Bogusz wykrzykuje „Ja, Szela” nie dla zabawy, a w geście zwycięstwa; nie z intencją sprawdzania relacji władzy i seksualności, ale by poskromić drugą stronę i dowieść jej podłości i małości. Identyfikuje się z Szelą, jakby przewidywał, że teraz nastanie czas jego panowania. To sposób dokonania zemsty – co sugeruje również tytuł czwartej części.
Ta zemsta nie przyniesie jednak ukojenia. „Baśń o wężowym sercu” Libera – przedstawienia o chłopskiej biedzie, traumie i niesprawiedliwości – w bogatych, odnowionych wnętrzach Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach – wywoływała we mnie poczucie niepokoju. Ukazanie ciągłości przemocy i dziedzictwa traumy sprawiło, że ów stan utrzymywał się zaskakująco długo.