Nr 20/2021 Na teraz

Dylematy sexworkerki

Michał Piepiórka
Film

Producenci „Dziewczyn z Dubaju®” mieli intuicję, by reżyserię tego filmu powierzyć Marii Sadowskiej. Autorka „Dnia Kobiet” jest obdarzona świetnym słuchem na kwestie społeczne. Zawsze staje po stronie swoich bohaterek. Obawiam się, że bez niej za kamerą projekt poległby całkowicie. A tak dostaliśmy rozerotyzowany kicz w stylu „365 dni”, który przynajmniej jest nieźle wyreżyserowany i ma społecznie istotny wymiar, nieśmiało przebijający przez słaby materiał literacki.

Trudno nie odnieść wrażenia, że twórcy „Dziewczyn z Dubaju®” postanowili upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: zasygnalizować ważny problem społeczny, udając, że faktycznie interesuje ich los tytułowych dziewczyn, i – jednocześnie – przyciągnąć spragnioną sensacji widownię obietnicą seksualnego spektaklu. Na szczęście Sadowska robi tyle, ile może, by wydobyć z tej historii ekonomiczne tło transformacji, biedę prowincji, kapitalistyczny miraż, tworzący ułudę powszechnego dobrobytu, beztroskiej konsumpcji i – przede wszystkim – fałszywą obietnicę nielimitowanych szans dla wszystkich. Wątek ten jest zarysowany bardzo nieśmiało, by przypadkiem nie przyćmił atrakcyjnych ciał pięknych modelek.

Zaczyna się w 2000 roku w małym miasteczku pod Szczecinem, z którego próbuje się wyrwać Emi. Jest przebojowa i ma plan – chce wziąć udział w wyborach Miss Wiosny. Podczas konkursu poznaje Dorotę, która składa jej kuszącą propozycję, i od tego momentu sprawy biegną bardzo szybko. Zostaje jedną z ekskluzywnych dziewczyn, dorabia się niezłych pieniędzy, a gdy tylko nadarza się okazja na zrobienie większego interesu na własną rękę – nie waha się ani chwili. Staje się podręcznikowym przykładem dynamicznej bizneswoman, która korzysta z otwarcia Polski na Zachód, by realizować swój wielki sen o sukcesie i bogactwie.

Problem tkwi w branży. Jest to, jak poetycko ujmuje to bohaterka, „kurestwo” – choć luksusowe i eleganckie. W końcu klientami są mężczyźni z pierwszych stron gazet: politycy, muzycy, sportowcy; z czasem również arabscy szejkowie. Twórcy ewidentnie starają się stawiać pytanie o etykę, czynią to nawet wprost i to na samym początku filmu, a potem jeszcze kilkukrotnie, aby przypadkiem nikt tego nie przeoczył. Rozpoczyna się więc od pytania: „A co ty byś zrobiła, gdybyś mogła zarobić naprawdę ogromne pieniądze za jedną noc?”. Ta niemoralna propozycja już na wstępie ma wywołać u widzów poczucie empatii i ustawić odpowiednią optykę spoglądania na bohaterki. Jest to jednak pytanie fałszywe, pomija bowiem kontekst: z jakich powodów chciałabyś to zrobić? czy jesteś do tego zmuszona sytuacją ekonomiczną? w jakich okolicznościach ci to zaproponowano? czy wyrażasz na to zgodę? jaki jest twój status społeczny i czy ma wpływ na twoją decyzję? Czy faktycznie masz tu wybór? Na tak zadane pytanie inaczej odpowiedziałaby dziewczyna przyparta do muru okolicznościami ekonomicznymi, która pragnie się wyrwać z upadłościowo-małomiasteczkowej beznadziei czasu transformacji (jak bohaterka filmu) a zupełnie inaczej osoba, która posiada pewien kapitał społeczny lub ekonomiczny i jest w stanie osiągnąć sukces odmienną drogą. Ważny dla odpowiedzi na to pytanie jest czas akcji – to pierwsza dekada XXI wieku, z czego, o dziwo, autorzy filmu nie wyciągają niemal żadnych wniosków. W zamian uniwersalizują pytanie, pomijając kontekst społeczno-gospodarczych okoliczności. I w tym tkwi błąd założenia twórców, którzy przyjęli, że wszyscy jesteśmy jak dziewczyny z Dubaju.

Choć trzeba przyznać, że zabieg ten, choć nie do końca przemyślany, ma szczytny cel. Stara się odczarować status sexworkerek – ukazać je jako zwykłe dziewczyny, które po prostu skorzystały z intratnej propozycji, na jaką my – według twórców – pewnie też byśmy przystali. Z pewnością to ważne, by ukazać tę branżę jako zwykłą gałąź biznesu, której w żaden sposób nie należy piętnować za pomocą katolickiej moralności – nie bez powodu matka głównej bohaterki, walcząca o duszę córki, jawnie deklaruje się jako katoliczka. Szkoda jedynie, że twórcy nie poszli jedną z dwóch dróg: ani nie pokazali motywacji dziewczyn, ani nie przekonywali, że powody, dla których zdecydowały się na taką, a nie inną pracę, są zwyczajnie nieistotne – i nikt nie ma prawa ich osądzać. Można odnieść wrażenie, że te kwestie w ogóle ich nie interesują – bo wszystko, co ich w tej branży pociąga, to właśnie (paradoksalnie) kontrowersja i sensacja, które są pożywką dla atrakcyjności ich produktu.

Fot. Aleksandra Mecwaldowska | materiały prasowe

Dlatego wypracowywana przez twórców normalizacja pracy seksualnej jest jedynie pozorna, cały koncept filmu bowiem bazuje na erotyzacji ciał pięknych bohaterek. Kamera natomiast ewidentnie – co jest niezwykle zaskakujące, w końcu reżyserką jest kobieta – operuje męskim spojrzeniem, wpisanym z pewnością już w sam materiał literacki, czyli napisany przez pięciu mężczyzn scenariusz na bazie reportażu kolejnego mężczyzny. Twórcy dbają, by ekranowy świat był wyjątkowo atrakcyjny wizualnie – wręcz ociekał złotem, błyszczał diamentami i kusił luksusem bajońsko drogich jachtów i apartamentów. A integralnym elementem tego obrazu są perfekcyjne ciała przepięknych dziewczyn, które zostają uprzedmiotowione w pracy w podwójnym znaczeniu: zarówno ciała bohaterek w fabule, jak i ciała aktorek na ekranie. Twórcy zamiast ten kontekst problematyzować, wręcz z ochotą eksploatują ciała aktorek, by stworzyć erotyczny spektakl w stylu „365 dni” Barbary Białowąs. Nawet gwałt jest tu przedstawiony w ponętny sposób.

Żeby przekonać się, jak można byłoby to zrobić, wystarczy obejrzeć film, który niedawno przeleciał przez nasze ekrany – „Pleasure” Ninji Thyberg, opowiadający o amerykańskiej branży porno, w której karierę stara się zrobić młoda Szwedka. Gałąź przemysłu dla dorosłych została pokazana bez moralnej wyższości, ale również bez filtra sensacji. Nikt tu nie ukrywa, że nagie ciała nie są seksualnie atrakcyjne, ale jednocześnie nie zamienia ich w erotyczny spektakl nastawiony na generowanie podniecenia. Na dodatek wszelkie brudy branży są bezwzględnie obnażane. U Sadowskiej jest całkiem inaczej – autorka stara się trzymać stronę dziewczyn, ale jednocześnie zgadza się je wykorzystywać w imię erotycznej rozrywki.

„Dziewczyny z Dubaju®” mają jednak coś wspólnego z filmem Thyberg – podobny schemat fabularny. Film Szwedki na dobrą sprawę wcale nie jest o branży porno, lecz opowiada dość uniwersalną historię o stąpaniu drogą kariery po trupach. Podobnie jest u Sadowskiej – przez większą część czasu twórców nie interesują ani sexworkerki, ani ich dylematy moralne, ani nawet specyfika branży. Najważniejsza jest Emi i jej ścieżka awansu. Zamiast zgłębiać mechanizmy funkcjonowania procederu handlu żywym towarem, bądź roztrząsać kwestię wpływu gospodarczych okoliczności na możliwości młodych ludzi doby transformacji, oglądamy rozterki sercowe głównej bohaterki i biznesowe rozgrywki z jej byłymi partnerkami. W tych momentach całkowicie można zwątpić w cel filmu – sprzed oczu uciekają bowiem społeczne konteksty, a twórcy zadowalają się niemrawym oprowadzaniem widzów po luksusowym świecie francuskich kurortów.

Dodatkowo w przypadku „Dziewczyn z Dubaju®” można narzekać na jakość scenariusza. Jeśli szukać jego zalet, to jest nią z pewnością główna postać – Emi została pogłębiona psychologicznie, osadzona w społeczeństwie i ukształtowana przez miejsce pochodzenia; można jej kibicować, nawet wówczas, gdy sięga po nieczyste chwyty. To również zasługa świetnej Pauliny Gałązki, której gra jest dynamiczna, przebojowa, a na jej twarzy widzimy wymalowaną determinację. Natomiast reszta elementów opowieści jest wyjątkowo niedopracowana. Węzłowy moment filmu, w którym dochodzi do tragicznych wydarzeń, jest całkowicie nieczytelny, a zachowanie bohaterów – nieumotywowane. Zresztą momentów, w których bohaterowie robią rzeczy, które nie zgadzają się z ich profilem psychologicznym, jest znacznie więcej. Najgorszej jednak wypadają dialogi, rażące sztucznością i szeleszczące papierem. Postaci nie rozmawiają ze sobą, lecz komunikują się za pomocą aforyzmów, przysłów i złotych myśli (nie najwyższych lotów), co do reszty niszczy realizm świata przedstawionego. A jest to o tyle istotne, że twórcy utrzymują, że oparli fabułę na autentycznych wydarzeniach.

„Dziewczyny z Dubaju®” ufundowano na licznych paradoksach: film jednocześnie apeluje o godność dla bohaterek i je uprzedmiotawia w erotycznym, męskocentrycznym spektaklu; uniwersalizuje dylemat sexworkerki, a jednocześnie umieszcza akcję filmu w konkretnych okolicznościach społecznych; normalizuje pracę seksualną i w tym samym czasie korzysta z sensacyjności tematu. Najgorsze jest jednak to, że z tych paradoksów nie zdaje sobie sprawy, nie stara się więc ich problematyzować. Ostatecznie po seansie nie wiadomo, czy warto być jedną z dubajskich dziewcząt, czy jednak lepiej obrać inną drogę kariery.

 

„Dziewczyny z Dubaju®”
reż. Mara Sadowska
premiera: 26.11.2021