Nr 10/2023 Na teraz

Brutalizm magiczny

Piotr Dobrowolski
Teatr

Gdy 24 lutego zeszłego roku Rosja rozpoczęła militarne ataki na całym terytorium Ukrainy, toczący się wówczas już od ośmiu lat na wschodzie tego kraju, ignorowany przez świat konflikt wywołany przez chciwe, zbrodnicze imperium, znalazł się w centrum zainteresowania globalnej opinii publicznej. Efektem ubocznym tragedii milionów Ukrainek i Ukraińców, ostrzałów miast i obiektów infrastruktury, ofiar, masowych przemieszczeń wewnętrznych i bezprecedensowej skali migracji było wskrzeszenie zainteresowania ukraińską sztuką, kulturą i historią. Wbrew dotychczasowej polityce polskiej prawicy nie każde wspomnienie Ukrainy traktowane było już przez jej przedstawicielki i przedstawicieli jako okazja do podkreślania historycznych animozji i eksponowania tematów dzielących mieszkańców obu naszych państw – wreszcie kraj ten przestał być opatrywany przypisami o rzezi wołyńskiej. Pojawienie się twórczyń i twórców ze wschodu stworzyło szansę na wzbogacenie krajobrazu polskiej sztuki. W pierwszym roku realizowane przez nich projekty artystyczne przyjmowały głównie optykę warunkowaną przez bezpośrednie świadectwa: były relacją z ataku i kolejnych zdarzeń wojennych, przywoływały lęk, stratę, ucieczkę i traumę, którą nasilona agresja odcisnęła na świadomości i podświadomości, w umysłach i ciałach osób dotkniętych wojną. Najciekawszymi, a przy tym nasyconymi najmocniejszymi emocjami projektami teatralnymi pierwszego roku eskalacji agresji rosyjskiej były „Życie na wypadek wojny” w reżyserii Uli Kijak, „5.00 UA” Yulii Maslak i „Ćwiczenia z dyplomacji” Teatru Usta Usta Republika w reżyserii Wojciecha Wińskiego.

Instytucje i organizacje działające w obszarze kultury coraz częściej zapraszają do współpracy osoby pochodzące z Ukrainy, których perspektywa wzbogaca krajobraz realizowanej i prezentowanej w Polsce sztuki. Efektem takiej współpracy jest zrealizowanie w TR Warszawa spektaklu wykorzystującego twórczość ukraińskiej dramaturżki Leny Laguszonkowej. Dzisiaj mieszka ona w Bydgoszczy, ale jeden ze swoich opublikowanych niedawno w Polsce tekstów pisała jeszcze ukryta w kijowskim schronie.

„Mój sztandar zasikał kotek. Kroniki z Donbasu” to artystyczna prezentacja realiów oraz postaci mieszkanek i mieszkańców niewielkiej miejscowości leżącej na wschodzie Ukrainy na przestrzeni dwudziestu kilku lat. W hybrydycznej stylistyce spektaklu przeplatają się realistyczne portrety przedstawicielek i przedstawicieli różnych warstw społecznych tego mikroświata, obrazowanych w sposób przypominający europejski brutalizm przełomu XX i XXI wieku, ale równocześnie nawiązujące do – popularnego w Polsce już pod koniec lat 80. ubiegłego wieku – południowoamerykańskiego realizmu magicznego, charakterystycznego między innymi dla twórczości Gabriela Garcii Márqueza. Wyreżyserowane przez Aleksandrę Popławską przedstawienie tworzy wrażenie specyficznej, przyprószonej pyłem węglowym, zadymionej, podlanej wódką i nieufnością, pachnącej przejrzałymi owocami i soloną słoniną atmosfery bliźniaczych, wschodnich obwodów Ukrainy – donieckiego i ługańskiego – nad których znaczną częścią w roku 2014 przejęli kontrolę rosyjscy separatyści. Podobnie jak w „Mezopotamii” według prozy Serhija Żadana, wystawionej jesienią zeszłego roku w Teatrze Polskim w Poznaniu w reżyserii Wiktora Bagińskiego, w której stworzona została subiektywna wizja Charkowa, spektakl Popławskiej kreuje lokalną mitologię. Wspomnienia łączą się tu w fabularne opowieści tworzące przesyconą tragizmem mikroepopeję. Narracja niesie pewną naukę, a nawet niejednoznaczny morał, który na swoje potrzeby odczytać mogą widzowie, jednak historia nie jest w żaden sposób idealizowana – sentymenty ścierają się tu z resentymentami, a żal za utraconą krainą dzieciństwa zestawiony zostaje z traumatycznymi doświadczeniami, które w swoim czasie, dla wielu dorastających dzieci, mogły być traktowane jako zwyczajne elementy codzienności.

Laguszonkową mogły inspirować własne przeżycia i obserwacje. Dramatopisarka pochodzi ze Stanicy Ługańskiej, satelickiej miejscowości Ługańska, która leży zaledwie 10 kilometrów od granicy rosyjskiej. Tekst spektaklu Popławskiej stworzony został na podstawie trzech, zaadaptowanych przez reżyserkę, sztuk ukraińskiej autorki: „Pipidówa”, „Matka Gorkiego” i „Mój sztandar zasikał kotek”. Na scenie TR narrację prowadzi początkowo nastoletnia dziewczyna (Anita Szepelska), wyróżniająca się spośród innych olbrzymimi – ni to elfimi, ni to zwierzęcymi – uszami na gumce, które w kolejnych aktach znikną bez śladu i echa. Na razie jest jednak rok 2000, Lena uczy się w dziewiątej klasie, kocha („niebinarną”, jak deklaruje) kotkę Mruczkę i twierdzi z przekonaniem, że w tej „dziurze” albo „pipidówie” – jak nazwie potem rodzinną miejscowość – nic nie ma. Marzy, żeby wyjechać na studia do Moskwy. Perspektywa ukierunkowana na centralę postsowieckiego imperium nie może dziwić. Młode, powstałe w 1991 roku państwo ukraińskie od początku pozostawało pod wpływem Rosji. O ile jednak w stolicy i na zachodzie tożsamość społeczną kształtowała narodowa świadomość kulturowa, o tyle wschód pozostawał pod silnym wpływem lokalnych, powiązanych z Moskwą oligarchów. Opowieść Leny tworzona jest z punktu widzenia zbuntowanej nastolatki. Jednak rozbrzmiewająca równocześnie, basowa, charakterystyczna muzyka oraz tajemnicze postaci w niecodziennych strojach, wprowadzają sugestię tajemniczości, dwuznaczności i magii. Stylistyka rozpięta pomiędzy realizmem a fantastyką wydaje się nie tyle efektem przenikania się tych dwóch perspektyw w świecie przedstawionym, ile sposobem na ucieczkę bohaterki – i kilku innych postaci scenicznego dramatu – poza otaczającą ich rzeczywistość. Jednak takie spojrzenie obecne jest do końca spektaklu, przyczyniając się do baśniowej mistyfikacji wszystkich prezentowanych zdarzeń.

Opowieść Leny o jej rodzicach, babci, dziadku i innych członkach rodziny wzbogacana jest pojawianiem się tych postaci. Odtąd same dopowiadają co nieco o sobie – babcia Luba (Maria Maj) powtarza komunistyczne slogany o ataku stonki na uprawy rolne jako akcie amerykańskiej dywersji, dziadek Fiedia (Lech Łotocki) zachwala urynoterapię. Wprowadzone zostają postaci w maskach, a w muzyce tła pobrzmiewają szamańskie bębny i śpiewy. W kolejnych scenach w pierwszoosobowy monolog dziewczyny, przeważający w opublikowanej na łamach marcowego „Dialogu” sztuce „Mój sztandar zasikał kotek” (przekład Agnieszki Sowińskiej), wplecione zostają głosy innych postaci. Wkrótce dominującą formą tekstu staje się klasyczny dla dramatu dialog, a ciekawe, świetnie wykreowane przez aktorki i aktorów postaci zaczynają się prezentować w działaniu, bez narracyjnej ramy. Dziwaczna rodzinka Leny wprowadza koloryt ługańskiej różnorodności: prezentująca się nienagannie w każdych warunkach, wierna swojej perspektywie widzenia świata, pochodząca z Rosji matka (Agnieszka Żulewska) chce jedynie, by córka zamieszkała w okolicach Ługańska, wyszła za mąż i rodziła dzieci. Dziadek – weteran wielkiej wojny ojczyźnianej z bujną przeszłością – to uśmiechnięty, beztroski Żyd, co nie przeszkadza mu dowcipkować na temat antysemityzmu. Ojciec (Sebastian Pawlak) walczył w Wietnamie albo Afganistanie w szeregach Armii Czerwonej, jednak odkąd został postrzelony w głowę, „nie zachowuje się normalnie”, pełniąc funkcję domorosłego filozofa. Zdystansowana wobec rzeczywistości babka powtarza religijne i magiczne zabobony. Dorastająca w tym świecie Lena marzy o ucieczce. A także – o prawdziwej miłości. Sugeruje nawet, jak rozpoznać takie uczucie: „jak dziadek gonił babkę z siekierą, wszyscy mówili, że to jest miłość”. Różnorodność bohaterek i bohaterów, ich nieprzewidywalność, a także rozciągnięcie całości ukazywanych zdarzeń pomiędzy wnętrzami skromnych mieszkań, blokowiskami i postindustrialną pustką przestrzeni odzyskiwanej przez naturę, pozwala stworzyć spektakl bardzo atrakcyjny estetycznie.

"Mój sztandar zasikał kotek" | fot. Wojciech Sobolewski | materiały TR Warszawa

Równocześnie jednak ta magiczna prezentacja prowokuje pytania o egzotyzację przedstawianego świata i zamieszkujących go postaci. Takie niebezpieczeństwo zdają się zwiększać sceny przemocy i nieakceptacji wobec nieszablonowej odmienności Leny. Ich przyczyną nie jest jednak jej anatomia, a seksualność.

Sygnałem istnienia świata zewnętrznego jest pojawienie się Julki, dziewczyny z Kijowa, która każdego lata odwiedza babcię. Znakiem jej obecności są – niczym w groteskowym dramacie Pawła Priażki „Trusy” – suszące się na linkach damskie majtki. Julka (Daria Polunina) opowiada Lenie o stołecznej akceptacji dla różnorodności, która dopuszcza między innymi homoseksualną miłość . Wzajemna fascynacja i zbliżenie dziewczyn prowokują akty nienawiści wobec Leny ze strony miejscowej młodzieży. Ich prowodyrką jest atrakcyjna, pożądana przez wszystkich, a związana z lokalnym przestępcą Nina. Chociaż grająca ją Justyna Wasilewska śpiewa czasami zbyt czysto, aktorka świetnie kreuje postać, której rodzinne uprzywilejowanie nie chroni przed niebezpieczeństwem nałogów, samotności i beznadziei. To ona zachęca dwóch towarzyszących jej braci do manifestowania pogardy i aktów przemocy wobec Leny. Dziewczyna zaś, zgodnie z filozofią ofiary, podsumowuje to słowami samooskarżenia: „Jestem łajza. Nie potrafiłam nawet stanąć we własnej obronie”. Kiedy nie znajduje wsparcia także w domu rodzinnym, przeklina całe miasto, deklarując ostateczne zerwanie z nim i jego mieszkańcami:

Niech to miasto pochłonie smoczy ogień.
Niech jego ulice najeżą się jeżami.
Ja w tej pipidówie nie zostanę.
Będę artystką. A wy, żebyście tu wszyscy zdechli!

Niesiona marzeniami o tryumfie na Festiwalu Filmowym w Cannes, wyjeżdża na studia. Nie do Moskwy jednak, lecz do Kijowa. Wejście w rówieśnicze środowisko, związek z pogardzającym nią mężczyzną i dorywcze prace, wśród których jest płatny udział w pikietach politycznych stronnictw, przypadkiem doprowadzają do tego, że zaczyna funkcjonować jako twarz demokratycznej opozycji. Nie przeszkadza w tym fakt, że jeden ze sztandarów, które trzymała w domu, został zasikany przez kota. Muzyka Tomasza Mreńcy i Daniela Spaleniaka, w której wyraźnym rytmie pobrzmiewały dotychczas echa etniczne, niesie coraz więcej motywów rockowych.

Sceniczna prezentacja w pewnym momencie gubi perspektywę Leny, ponownie skupiając się na jej rodzinnej miejscowości. Jest rok 2014. Mówi się o tym, że słychać strzały, a gdzieniegdzie spadają pociski. Każdy stara się przeżyć, jak może. Ciotka Nadieżda (Julia Wyszyńska) zajmuje się drobnym handlem. Dwóch jej synów znalazło się po przeciwnych liniach frontu. Andriej (Jan Dravnel) stanął po stronie separatystów. Deklaruje, że nie oni strzelają, tylko „Amerykańce” i „najemnicy z NATO”, a on i jego formacje prowadzą jedynie działania w celu obrony ludności cywilnej. Swojego brata – Sańkę (Mateusz Górski) nazywa faszystą. „Faszyści to nie są ludzie” – dopowiada – „jak go zobaczę, to zabiję”. W miarę spójny dotychczas świat ługańskiej prowincji rozpada się. Konflikt braci jest najbardziej wymownym, ale niejedynym znakiem postępującego rozkładu. Odżywają historyczne konflikty. Nauczycielka Zinaida zostaje napiętnowana – ponieważ pochodzi z Iwano-Frankiwska w zachodniej Ukrainie, uznaje się ją za faszystkę. Kobiety garną się pod skrzydła mężczyzn, którzy – choć romantyzm mylą czasem z przemocą – mogą zapewnić im opiekę. Samotna, upadła Nina prostytuuje się, by zdobyć działkę narkotyków. Dziadka przed śmiercią od eksplozji niewybuchu nie chronią wpięte w marynarkę sowieckie medale. Jego pogrzeb stanowi okazję do ukazania mechanizmów mityzacji, o których czasem mówią głosy relacjonujące dyskurs odnoszący się do bezsensownych, przypadkowych śmierci wielu Ukrainek i Ukraińców. Przemawiający nad ciałem Fiedii Kapitan (Mirosław Zbrojewicz) pomiędzy kolejnymi kieliszkami wódki prezentuje go jako bohatera, który poświęcił życie w obronie ojczyzny. Zaznaczając, że takie są właśnie powinności chłopców, których dziewczyny powinny gotować barszcz, swoje przemówienie kończy słowami: „bohaterowie nie umierają!”.

W finałowej scenie przy stole siedzą matka, Lena i Julia – które po latach przyjechały z Kijowa – a także wszyscy pozostali, martwi już bohaterowie tej opowieści. Są wśród nich Sońka i Andriej. Choć walczyli po przeciwnych stronach, matka, której imię znaczy „nadzieja”, pochowała ich w jednym grobie. „Nikt tu nie został”, stwierdza postać grana przez Żulewską. Po czym z przekonaniem dodaje, że sama nie ma zamiaru nigdzie wyjeżdżać. Chyba że do Cannes, gdzie przed całym światem wygłosi przygotowaną przez siebie mowę. Oskarża w niej Władimira Putina o wszystkie nieszczęścia, które spotkały ją i mieszkańców jej miejscowości.

„Mój sztandar zasikał kotek. Kroniki z Donbasu” to spektakl, który ma niewątpliwy urok. Jego scenografia, muzyka i akcja tworzą – na poły fantastyczną, na poły naturalistyczną, a mimo to spójną – wizję świata. Jednak widzowie, choć mogą poznać realia wschodnich rubieży Ukrainy, wciągnięci zostają też w świat fantazji, których źródeł i motywacji nie rozpoznają. Przedstawienie Popławskiej jest udane, jednak jego wrogiem jest estetyczny i tematyczny nadmiar. Dopowiedziana stylizacja, przeładowanie scenograficzne, różnorodność wątków, zagubienie perspektywy narracyjnej, przeplatanie prezentacji i mityzacji, finałowe dopowiedzenie oraz podane wprost podsumowanie niczym morał w klasycznej bajce nie szkodziłyby, gdyby każdy z tych elementów pojawiał się pojedynczo. Jednak spiętrzenie ich w dwugodzinnym spektaklu osłabia całość; dzieje się to ze szkodą dla wszystkich, ponieważ nieznaczne poskromienie ambicji realizatorów mogłoby przynieść fascynującą, uniwersalną, aktualną i ważną produkcję teatralną. Być może nie wszystko stracone – potencjalne wyklarowanie pewnych wątków w trakcie eksploatacji przedstawienia będzie działało na jego korzyść.

 

Lena Laguszonkowa, „Mój sztandar zasikał kotek. Kroniki z Donbasu”
reżyseria i adaptacja: Aleksandra Popławska
tłumaczenie: Agnieszka Lubomira Piotrowska („Pipidówa”), Agnieszka Sowińska („Matka Gorkiego”, „Mój sztandar zasikał kotek”)

scenografia: Tomasz Mreńca
kostiumy: Alyona Zozulia
muzyka: Tomasz Mreńca, Daniel Spaleniak
choreografia: Łukasz Wójcicki
reżyseria światła: Karolina Gębska
projekcje wideo: Maria Matylda Wojciechowska

TR Warszawa
premiera: 28.04.2023