„Zakaz gry w piłkę” Michała Radomiła Wiśniewskiego zarazem jest i nie jest książką o dzieciach. W tej sprzeczności zamykają się wszystkie sensy wydanego niedawno tomu. Z jednej strony to książka „rzecznicza”, prodziecięca – mamy do czynienia z pełnym zaangażowania głosem w obronie praw i godności małoletnich. Wiśniewski wspiera „childizm”, a więc ruch na rzecz emancypacji dzieci. Z drugiej strony książka dalece wykracza poza ten zakres tematyczny – co uwidacznia się, jeśli potraktować ją jako kontynuację poprzednich prozatorskich i eseistycznych książek Wiśniewskiego. Decyduje o tym konstrukcja i rozpiętość tematyczna książki, która zawiera nie tylko krytyczną rekonstrukcję dzieciofobii (uprzedzeń, nawyków myślowych, które powodują, że dzieciom wciąż odbierane są ich prawa, szacunek, godność) oraz zarys prodziecięcizmu (wskazania potrzeby zmiany świata tak, aby stał się on dla dzieci przestrzenią przyjaźniejszą, lepszą, dostępniejszą), ale także konsekwentnie rozwija tematy, którym poświęcił swoją wcześniejszą twórczość, są nimi kolejno: analiza popkultury, memetyka, namysł nad współczesną Polską i refleksja nad rozwojem technologicznym. Wiśniewski korzysta w swej misji rzeczniczej z narzędzi, które wypracował już wcześniej, co powoduje, że książka – choć nie jest pisana przez „eksperta od dzieci” – jawi się jako ekspercka.
Wacław Mejbaum – podobnie jak Wiśniewski, szczecinianin – w satyrycznej książeczce „Świnia na sośnie” pisał o uniwersalnym systemie etyki, który składać się miał z dwóch przykazań: „nie bądź świnią i nie bądź dupą”. Wiśniewski w swojej książce wypełnia to karkołomne zadanie. Przepraszając za nieco chybioną metaforykę Mejbauma, ale uznając sens jego konceptu, przepisałbym owe przykazania następująco: nie bądź przemocowy i nie daj się strollować. Te zasady rządzą książką Wiśniewskiego.
Wiśniewski z pasją walczy w obronie świata bez przemocy. Równocześnie przestrzega (sam siebie i nas), by nie być naiwniakiem – a zatem osobą o dobrych intencjach, która w imię źle rozumianej empatii przykłada rękę do akceptowania zła czy przemocy. Memetyka, której swoistą odmianę autor od lat rozwija, daje mu narzędzia, aby sprawnie poruszać się w świecie znaczeniowej przemocy, walczyć i wygrywać internetowe i medialne wojny. Dzieląc się tym doświadczeniem, Wiśniewski pokazuje czytelnikom, jak omijać pojęciowe pułapki, jak zmieniać styl myślenia, pisania i mówienia.
Doświadczeniem osobistym dzieli się także, gdy relacjonuje obserwowane rozwiązania wobec dzieci w przestrzeni publicznej. Ważna jest przy tym osobista perspektywa autora: w książce wiele jest odwołań do anegdot, osobistych obserwacji, przytaczania opinii znajomych rodziców (szczególnie matek). Taka anegdotyczno-autoetnograficzna metoda bywa niebezpieczna, gdyż łatwo może się osunąć w ciąg subiektywnych skojarzeń, kierowanych własnymi idiosynkrazjami. Tak dzieje się na przykład w podrozdziale poświęconym „psiecku” – Wiśniewski analizuje szkodliwe dla dzieci przeciwstawianie ich psom. Autor słusznie zauważa, że mem „psiecko” jest szkodliwy, bywa wykorzystany dzieciofobicznie oraz że współcześnie tworzy się przepaść między dziećmi a psami. Jednocześnie jednak autor nie zauważył, że w społecznej historii psy były (i wciąż są) sojusznikami dzieci. Psotki, Fafiki, Reksie, Śnieżki bywały powiernikami tajemnic, towarzyszami dziecięcych zabaw, mediatorami między światem dzieci i dorosłych. Eseistyczno-autoetnograficzna metoda powoduje, że ten motyw został przeoczony.
Wiśniewski jest świadomy powyżej wskazanych zagrożeń, dlatego stara się obiektywizować owe anegdotyczne obserwacje. Nieustannie mediuje między anegdotą a danymi, którymi wspiera swoją narrację. Dzięki temu dostajemy zakorzeniony, usytuowany opis rzeczywistości. W ten sposób „Zakaz gry w piłkę” staje się czymś pomiędzy zaangażowaną etnologiczną wyprawą a wrażliwym społecznie esejem.
Wspomniałem już, że kluczowa dla książki Wiśniewskiego jest memetyka – wedle autora „wyjaśnia ona świat” i pozwala mu się po nim poruszać. Stąd w części I książki stara się odzyskać pojęcie memetyki, wydobyć je z zakurzonych i odrobinę podejrzanych okolic. W jego ujęciu memetyka to rodzaj ćwiczenia, higieny umysłowej, komunikacyjnej, jest niezbędna do poruszania się we współczesnym świecie. Tak rozumiana memetyka jawi się jako próba rozpoznawania utrwalonych sposobów myślenia, przyzwyczajeń, nawyków (cielesnych i umysłowych). Ćwiczenia z memetyki stanowią przygotowanie do nawigacji w społeczeństwie, mediach i popkulturze. Wiedząc, co nas memetycznie determinuje, możemy świadomie przyzwalać na pewne nawyki, a inne zwalczać. Memetyka zatem „wyjaśnia świat” poprzez przekształcanie nas samych.
Odzyskiwanie memetyki jest samo w sobie przedsięwzięciem memetycznym, jako że postuluje przeprogramowywanie naszego powszechnego jej rozumienia – i w pełni się z tym zamiarem solidaryzuję. Popularyzując taką krytyczną memetykę, Wiśniewski stara się „przejrzeć złogi myślowe i dojść, skąd się wzięły i dlaczego powstały”. Formułuje apel do czytelniczek i czytelników, aby starali się być memetycznie odpowiedzialni, ważyli słowa, obrazy i myśli. To ważne, gdyż przy pewnej dozie niefrasobliwości nieświadomie możemy przyczyniać się do reprodukcji struktur przemocy. Jako przykład takiej memetycznej niefrasobliwości Wiśniewski podaje używanie słowa „terroryzować” jako określenie aktywności dziecięcej. Jak zauważa Wiśniewski, wystarczy przeanalizować na przykład archiwum „Gazety Wyborczej” czy odnaleźć okładkę „Newsweeka” z 2019 roku, żeby zauważyć powszechność formuły „mały terrorysta” jako określenie dziecka. Tymczasem słowo „terror”, „terrorysta” uruchamia cały szereg skojarzeń, ciągów myślowych, dotyczy spraw globalnych, które kształtowały XX wieczną Europę, a straszenie „terroryzmem islamskim” stało się dziś jedną z podstawowych figur ksenofobicznych polityk. Memetyczna odpowiedzialność oznacza uświadamianie sobie tego, co się dzieje z symbolami, słowami, pojęciami; i stopień, w jaki współtworzą one rzeczywistość.
Atlas dzieciofobii nakreślony zostaje w części pierwszej, zatytułowanej „Społeczeństwo jest niemiłe”. Wiśniewski tropi w nim przemocowe złogi językowe i myślowe – wskazuje, obok „małego terrorysty”, na określenie „bunt dwulatka” czy „bezstresowe wychowanie”. Są to konstrukty niemające oparcia w rzeczywistości czy badaniach, ale ustabilizowane przez bezrefleksyjną praktykę językową (obecną także w cenionych mediach czy polskiej Wikipedii).
Autor wskazuje (w rozdziale „Cała Polska bije dzieci”), że od opresji i przemocy słownej niedaleka jest droga do przemocy fizycznej. Ta ostatnia bowiem jest maskowana i oswajana przez zabiegi językowo-pojęciowe.
Szczególne miejsce w tej niechlubnej praktyce zajmuje wspomniane pojęcie „wychowania bezstresowego”. Nie ma ono oparcia w żadnych badaniach pedagogicznych, a służy do normalizacji przemocy w relacji z dziećmi – jest obecne silnie w mediach, zarówno społecznościowych, jak i tradycyjnych. Niechlubnie przyczyniła się do tego Dorota Zawadzka – telewizyjna „Superniania” – znana z propagowania przemocowej praktyki zwanej „karnym jeżykiem”. Wiśniewski podąża drogą wyznaczoną przez Janusza Korczaka, wskazując, że nie istnieje żadna możliwość legitymizacji przemocy wobec dzieci i żadne szkodliwe eufemizmy nie powinny tego przysłaniać. Przywołuje na rzecz walki z przemocą fizyczną wobec dzieci badania naukowe, analizuje treści medialne, wskazuje na szkodliwe nawyki myślowe. Zmagając się z polskimi mitami na temat strategii legitymizacji przemocy wobec dzieci, autor wskazuje na mity dotyczące „złej Szwecji” czy „złej Norwegii”. Polski dyskurs buduje je poprzez wzbudzanie paniki moralnej, gdyż „źli urzędnicy” zabierają dzieci po tym, jak dostały od rodziców „klapsa”, zamiast przeprowadzić rzetelną analizę ewentualnych nadużyć urzędniczych.
Ale autor namierza także subtelniejsze praktyki językowe. Sporo miejsca poświęca na przykład kwestii humoru i tego, co powinno, a co nie powinno stanowić jego treść. To cenny rozdział, szczególnie dziś, gdy sprowadzanie czegoś do „żartu” czy „ironii” jest powszechną taktyką ukrywania przemocy.
Wiśniewski poświęca sporo miejsca przemocy infrastrukturalnej – a więc temu, jak organizacja przestrzeni miejskiej wytwarza przemoc. Opisuje przemoc wobec dzieci, która została wcielona w rzeczy, urządzenia, aranżacje przestrzeni tak dalece i sprytnie, że stała się niewidoczna. Albo wręcz: eksponowana, ale jako praktyka pozytywna (przykład tego stanowią nieszczęsne „menu dla dzieci”, składające się z makaronu, frytek i nuggetsów). Pojawia się tu także kwestia infrastruktury i hałasu – choć faktycznie dzieci w miastach są jego ofiarami, to dorośli zwykli ustawicznie stygmatyzować małoletnich jako źródła hałasu. Wiśniewski wskazuje, że odgłosy dzieci stają się problemem nie dlatego, że obiektywnie stanowią hałas, ale dlatego, że obecność dzieci przestała być traktowana jako naturalna. Znaturalizowaliśmy za to hałas samochodu, czy głośnej muzyki. Wątek wpisywania dzieciofobicznej przemocy w infrastrukturę naszej codzienności to jeden z ciekawszych i najcenniejszych momentów „Zakazu gry w piłkę”. Szkoda, że pokazując tak zwaną dobrą przestrzeń, autor często idzie na skróty i wskazuje na (faworyzowane przez autora) rozwiązania skandynawskie czy niemieckie. Doceniając owe pozytywne przykłady, chciałbym ich odrobinę więcej z lokalnego podwórka, nie zaś wyłącznie spoza naszej rzeczywistości – chodzi mi o to, aby pokazać, że także „inna Polska” (a nie tylko Szwecja) jest możliwa.
Do naturalizacji przemocy wobec dzieci dochodzi także na poziomie kultury – dzieciofobiczne nawyki myślowe są wcielane i reprodukowane przez algorytmy i aplikacje, gry i spektakle, animacje i filmy. Wobec tego tematu Wiśniewski staje w pozycji nieoczywistej, jest bowiem nerdem, otaku, technoentuzjastą i osobą o dużym rozeznaniu popkulturowym. Dzięki temu autor nie reprodukuje stereotypu o tym, że „ekrany smartfonów niszczą dzieciństwo”, nie ulega pokusom technofobii, neoluddyzmu czy złudnej nostalgii. Ale zarazem potrafi być krytyczny wobec rozmaitych aspektów zjawiska, wskazując na potrzebę przeprogramowania naszej kultury tak, by zmianie uległy także wzorce używania smartfonów.
Analogicznie autor postępuje z książeczkami dla dzieci. Z jednej strony wskazuje głównonurtowe, zalewające nie tylko księgarnie, ale przede wszystkim markety książeczki o Kici Koci czy Puciu, których treści – choć programowo kierowane do dziecięcej publiczności – ocenia jako dla nich negatywne. Balansując na pograniczu obsesji, Wiśniewski tropi inne antydziecięce, choć pozornie skierowane do dziecięcej publiczności, produkcje. Wymienia tu choćby antydzieciece (w jego ocenie) serie Toy Story czy o Harrym Potterze. Ale z drugiej strony autor „Zakazu gry w piłkę” szuka mniej oczywistych prodziecięcych alternatyw – wskazuje tu na przykład na serię książek Terry’ego Pratcheta poświęconych Tiffany Obolałej. Owo zniuansowane podejście prosiłoby się o uzupełnienie o bardziej systematyczny przewodnik, w którym zawarte mikrorecenzje (uzupełnione słowami-kluczami) mogłyby nawigować rodziców w zalewie „produkcji dla dzieci”.
Wiśniewski poświęca sporą część refleksji edukacji. Nie czyni tu wyjątku, podobnie jak w pozostałych rozdziałach, stara się podejść do tego tematu systemowo. Co wydało mi się ważne, Wiśniewski nie daje się w tym przypadku złapać na lep „odszkolniania”, ulegając popularnemu ostatnio złudzeniu, że brak obowiązku szkolnego lub realizowanie edukacji „jak się chce”, stanowi rozwiązanie. Autor jawi się tu jako zdeklarowany socjaldemokrata, który stara się naprawić system, przeobrazić go w bardziej demokratyczny i mniej przemocowy.
W książce „Afronauci. Z Zambii na księżyc” Bartek Sabela opisał historię zambijskiej Narodowej Akademii Nauki, Badań Kosmicznych i Filozofii, która podjęła próbę wcielania marzeń o wolności i podboju kosmosu. Tytułowi afronauci to zebrana przez nauczyciela, Edwarda Mukuka Nkoloso, grupa dwanaściorga dzieci. Nkoloso w roku 1964 stworzył dla nich i wraz z nimi obóz treningowy, przygotowujący do podboju kosmosu. Dzieci trenowały w pustych beczkach po ropie czy symulowały ćwiczenia z nieważkości na huśtawkach. Jednocześnie – i bez powodzenia – Nkoloso zabiegał o realne fundusze, pisząc wniosek do UNESCO.
Ta historia nie ma hollywoodzkiego zakończenia – marzenie się rozwiało, gdy grupa afronautów dorosła. Ale przez moment ich dzieciństwo było „magiczne” – nie dlatego, że czytały książki o czarodziejach, lecz dlatego, że same współtworzyły swoją przyszłość.
Tak też rozumiem przesłanie książki „Zakaz gry w piłkę” – jako zachętę do tego, abyśmy pełnili funkcję Nkoloso czy Korczaka. Abyśmy stali się dorosłymi, którzy pomogą przeobrazić świat i przeprogramować kulturę, robiąc to nie tylko dla dzieci, ale i z dziećmi.
W tym kontekście wytłumaczyć trzeba, dlaczego książka Wiśniewskiego nie zawiera wypowiedzi dzieci, dlaczego – choć jest napisana o nich i dla nich, nie jest napisana z nimi. Wydaje się, że Wiśniewski podąża tu śladem klasyka – Janusza Korczaka: pozostaje świadomym dorosłym, który przygotowuje grunt pod rewolucję dla dzieci, a nie udaje, że robi rewolucję dziecięcą. Wiśniewski kieruje swój głos do osób dojrzałych nie jako „przekaziciel” głosu dzieci, ale jako współodpowiedzialny dorosły.
W książce pojawia się pozytywna, utopijna, „solarpunkowa” (co w jej mainstreamowej recepcji zostało przeoczone) wizja: „Zawsze niech będzie słońce, zawsze niech będzie niebo”. Warto pamiętać, że ten optymistyczny świat w piosence jest możliwy dzięki obecności odpowiedzialnej dorosłej opiekunki („Zawsze niech będzie mama”). Tylko w świecie, w którym kocha się dzieci, jest miejsce na przyszłość. I tylko w otwartej przyszłości można stworzyć warunki dla istnienia świata, w którym dzieci się kocha.