Z Karolem Barckim i Markiem Kościółkiem – organizatorami Pierwszych Ogólnopolskich Spotkań Młodego Teatru WUCHTA w Teatrze Ósmego Dnia w Poznaniu – rozmawia Julia Lizurek.
Karol Barcki: Ważnym elementem mojego młodzieńczego życia był udział w młodzieżowych festiwalach teatralnych takich jak „Krzykowisko” czy „Łaknienia”. Jako dorosła osoba chciałem tworzyć podobne wydarzenia. Festiwale przeznaczone dla dorosłych widzów może przebijają młodzieżowe jakością artystyczną, ale brakuje mi tam… nazwę to nieco pretensjonalnie: prawdy. Nie dlatego, że zaproszeni do nich artyści czy tworzący je kuratorzy są fałszywi, ale często są one skalkulowane pod konkretny efekt.
K.B.: Chodzi mi o związek warsztatu, procesu artystycznego i spektaklu jako efektu końcowego. Na przykład o taką kontrolę procesu, by nie zaszkodzić sobie artystycznie, unikając wzajemnego niezrozumienia. Chociaż chodzę zarówno do teatrów instytucjonalnych, jak i offowych, często brakuje mi tego rodzaju artystycznej szczerości wobec procesu, której doświadczyłem na przykład jako widz spektaklu przygotowanego przez grupę warsztatową Marka Kościółka. Wydaje mi się, że wynikała ona z braku wyrachowania czy grania jego twórczyń i twórców pod publiczkę.
K.B.: Takie były początki Pomarańczy w Uchu na Skarpie bez Kartki. Nie miało dla nas znaczenia, czy to, co robiliśmy, to jeszcze teatr, kabaret czy już parodia. Do tej pory bliskie jest mi myślenie o teatrze poza kategoriami dobrej albo złej sztuki. Uznawane powszechnie za aktorskie błędy ustawienie się tyłem do widza czy poprawianie włosów były dla nas problemami trzeciej kategorii. Jednak ostatnio złapałem się na tym, że podczas pracy nad spektaklami zaczynam kalkulować. Sam siebie przez to blokuję i wstrzymuję.
K.B.: Tak. Zauważyłem, że takie blokady wpływają negatywnie na proces twórczy. A kiedy ryzykowaliśmy, zaczynało się dziać coś świeżego.
K.B.: Dwanaście lat temu na jednym ze spotkań Zachodniopomorskiej Offensywy Teatralnej Janusz Janiszewski, człowiek z ogromnym doświadczeniem teatralnym, powiedział, że ważnym zadaniem, które powinniśmy podjąć, jest edukacja młodzieży. Im byłem starszy, tym bardziej rozumiałem te słowa. Poczułem, że właśnie ten rodzaj pracy mógłby być moją misją. Chciałem działać w obszarze edukacji. Wiem, że organizacja takich wydarzeń jak WUCHTA ma sens.
K.B.: Przez ostatnie dwa lata coraz silniej odczuwałem brak teatralnej edukacji dla osób młodych i rosła we mnie idea tak sprofilowanego wydarzenia. A Marek, który podobne rzeczy robił od dawna, świetnie czuje te młodzieżowe tematy.
Marek Kościółek: Nie jestem pewien, czy mentor to określenie odpowiednie na teraz, choć może faktycznie bliskie było ono naszej niegdysiejszej relacji. Jednak od jakiegoś czasu zdecydowanie jesteśmy partnerami i myślę, że to jest najlepsza forma naszego obecnego wspólnego działania. Mam swój wiek i doświadczenie, a Karol – umiejętności, których ja nie posiadam. Poza tym chyba się lubimy i cenimy. Karol pamięta wiele festiwali, których ja byłem siłą napędową. Wspomniał już „Krzykowisko”, które realizowaliśmy w Maszewie, gdzie w 2002 roku razem z Anną Giniewską założyliśmy Teatr Krzyk. To był teatralny rock and roll młodych. Festiwal był w tamtym czasie jedną z większych petard energetycznych ówczesnego teatru młodzieżowego w naszym kraju. Kiedy zespół Teatru Ósmego Dnia przyjął mnie do siebie, wiedziałem, że przyjdzie taki moment, kiedy i tutaj wydarzy się coś podobnego. Pomysł Karola wpisał się w nasze wspólne zamierzenia. Zaczęliśmy razem myśleć o festiwalu w „Ósemkach”.
K.B.: Wnioski w miejskim konkursie ofert trzeba było złożyć do końca listopada 2023 roku. Kilka tygodni wcześniej spotkaliśmy się kilka razy i pogadaliśmy, a po tygodniu czy dwóch projekt był gotowy. Dobrze wiedzieliśmy, czego chcemy.
M.K.: Cieszymy się, że się udało, choć trud organizacyjny, który podjęliśmy był o wiele większy niż pieniądze, które na wydarzenie dostaliśmy.
M.K.: Podobnie jak Karol myślę o edukowaniu młodzieży i podnoszeniu jej świadomości społecznej. Uważam, że organizowanie tak sprofilowanych wydarzeń ma wielki sens. Dzięki nim możliwe są realne spotkania między młodymi ludźmi i ich spotkania z dorosłymi, którzy mogą im coś podpowiedzieć, przeprowadzić z nimi warsztaty, a to bardzo ważne doświadczenia, nie tylko w wymiarze edukacji artystycznej, ale także społecznej. Przydałoby się, żeby takich festiwali było w Polsce co najmniej kilkanaście w ciągu roku – dzięki nim młodzi mogliby jeździć w różne miejsca, spotykać się, poznawać, pracować razem, wymieniać inspiracjami i uczyć od siebie nawzajem.
K.B.: Świadomość młodzieży jest coraz większa, bo dzisiaj dostęp do wiedzy jest łatwiejszy niż kiedyś. Dla mnie na początku drogi inspiracją były raczkujący wówczas YouTube, wideo znalezione w Internecie czy eksperymentalna muzyka, do której dostęp znajdowałem przypadkiem. Do tej pory mam pobrany wiele lat temu filmik, na którym około czterdziestoletni gość stoi pod prysznicem, pali fajkę i śpiewa utwór Wagnera. Wówczas sprowokował we mnie myśl, że wszystko może być inspiracją dla eksperymentu; że trzeba łamać konwenanse i przekraczać strefę komfortu. Dziś za to niebezpieczeństwem jest fakt, że dostęp w streamingu polega na zasadzie „wszystko wszędzie naraz”. Propozycje odważne i eksperymentalne znikają pośród tego, co popularne, bo algorytmy ich nie pokazują.
Mam także wrażenie, że młodzi, którzy bardzo wiele chłoną od swoich liderów, nie zawsze uczą się od nich wychodzenia poza schematy myślenia i działania. Niektórzy instruktorzy prowadzący grupy czy warsztaty nie potrafią wyjść poza utarte ścieżki, co sprawia, że dzieciaki nie polegają na własnej wrażliwości, tylko idą wskazanym przez nich topem. Gdyby młodych przygotowywało się do samodzielnej, partnerskiej pracy i dało im możliwości, powstawałoby dużo więcej szczerych, udanych spektakli. Ale są też świetni, otwarci liderzy. Niektórych poznałem na WUCHCIE. Jedna z nich to Ewelina Mendyka z Teatru MPF z Gostynia, która ma wspaniały kontakt ze swoją ekipą. Jej członkinie i członkowie chcą razem pracować, jeździć, grać i spotykać się z innymi młodymi artystami. Mnóstwo grup, rozsianych po domach kultury, opiera się na recytacji tekstów, które w żaden sposób nie dotyczą pracującej przy nich młodzieży. Tak rodzą się negatywne wyobrażenia o teatrze. A przecież nikt nie złapał bakcyla, robiąc rzeczy, które wydawały mu się nudne. Dalsze konsekwencje takich zaniedbań to odpływ widowni, która nie znajduje w teatrze niczego dla siebie ani o sobie.
M.K.: Jakość młodzieżowego teatru wynika z tego, że oferuje on żywe spotkanie z człowiekiem. Naturalność, własne poszukiwania twórcze, kształtowanie charakterów, możliwość wypowiedzi, nauka i doświadczanie pojawiają się tu poprzez konfrontację z innymi ludźmi.
Młodzi nie lubią ściemy i sztuczności, i każdy niby to wie, a jednak wielu się wywraca, kiedy coś próbuje dla nich robić. Niemal całe moje życie teatralne poświęciłem tej pracy. Wiele osób wie, że nie zawsze mi to wychodziło, a niejednokrotnie ponosiłem dotkliwe porażki. Jednak mam ten bagaż w sobie i mogę się dzielić własnym doświadczeniem. Za największą wartość uważam naukę, jaką młodzi ludzie wynoszą, ucząc się od siebie nawzajem podczas dyskusji i warsztatów. WUCHTA pokazała, że spektakle bywają różne. I całe szczęście. Nie każde przedstawienie musi przypaść nam do gustu. Ale wartość tego wydarzenia polega na tym, że nie jest ono ograniczone do prezentacji spektakli. Ważniejsze jest to, że są one formą zaproszenia do świata swoich twórców. Kluczowe jest wykonanie przez nas, jako organizatorów, pracy wewnętrznej – zarówno w ramach selekcji spektakli, jak i później, kiedy tworzymy warunki dla ich prezentacji. Nie chcemy oceniać młodych na podstawie tego, co nam pokazują, a podjąć próbę spotkania z nimi, poszukać odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego ich teatr jest taki, a nie inny.
Jeśli ktoś robi festiwal młodzieżowy, to spektakle są ważne i trzeba o nich rozmawiać, ale pamiętając, że to jedynie ułamek festiwalowego zdarzenia. Jeśli ktoś przyjedzie tylko zagrać spektakl, a reszta za bardzo go nie będzie interesować, to się nie spotkamy. Jeśli każdy głos, każda uwaga będzie przez niego traktowana jako atak na siebie i zespół – wówczas my nic nie zrobimy i polegniemy jako organizatorzy. Festiwale to żywe organizmy: czasami coś się nam wymknie, nad czymś nie zapanujemy. Ważne jest, by spotkać się jako festiwalowa społeczność i znaleźć wzajemne porozumienie.
K.B.: Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę cofnąć się znów do początków Grupy Pomarańcze. W dyskusjach po prezentacji naszych spektakli mierzyliśmy się wielokrotnie z bardzo ostrą krytyką. Nie wiem, jak to się stało, że wówczas nie zdecydowaliśmy się na rezygnację z tego, co robiliśmy. W naszym najbliższym otoczeniu uważani byliśmy za dziwolągów, ale było to dla nas swoistą nobilitacją. Podczas konkursów teatralnych byliśmy jednak przez jurorów często obrażani: „co to jest?!”; „to nie jest teatr!”; „tak się nie robi teatru”; „macie wadę wymowy”; „źle stoicie”. Dla osób komentujących w ten sposób nie miało znaczenia, że staraliśmy się stworzyć naszą autorską wypowiedź, poruszając istotne dla nas kwestie. Ważniejsze okazywało się to, że byliśmy nie tak ubrani, niezsynchronizowani. Siedzi we mnie usłyszane kiedyś zdanie: „Pomarańcze zakpiły z nas swoim spektaklem”. Nie wiem do dzisiaj, jak je traktować. Jak pracować, żeby w przyszłości nie zostało to odebrane jako kpina ze sformatowanych krytyków? Równolegle dostawaliśmy jednak także wzmacniający feedback od młodej publiczności, która mówiła nam, że nie wiedziała, że tak można robić teatr. To było naszym motorem napędowym. Z czasem zaczęliśmy jednak dostawać wyróżnienia i nagrody. Wreszcie także jurorki i jurorzy zaczęli doceniać, że szukaliśmy nowych form wyrazu.
K.B.: Ostatnio Marek dał nam merytoryczne uwagi dotyczące tego, gdzie warto jeszcze poszukać środków wyrazu. Nie mówił jednak: „musicie to zmienić” albo „to było słabe”, tylko: „to może lepiej wybrzmieć”. Ważna jest forma, w jakiej podaje się uwagi, bo jeśli opowie się o nich jako o wartości dodanej, którą można coś wnieść do spektaklu, to brzmi to inaczej niż „ta scena nie wybrzmiała, bo źle stanąłeś”.
Sam nie czuję, że mogę występować w roli eksperta. Kiedy oglądam takie grupy młodzieżowe, jak Stan Krytyczny prowadzony przez Piotra „Jaszczura” Śniegułę, nie czuję się kompetentny na tyle, by powiedzieć im, co mogą zrobić mocniej lub inaczej. Są tak dobrzy.
K.B.: Mam blokady, żeby odgrywać emocje. Oni nie. Pod tym względem mnie przerastają. Czasami, majstrując za bardzo, można popsuć żywy organizm, jakim jest grupa młodych ludzi. Mam wrażenie, że jeśli ludzie w grupie mają siebie nawzajem, potrafią znaleźć i wyznaczyć sobie twórczą ścieżkę.
M.K.: Kilka rzeczy ma wpływ na mój kodeks. Najważniejsze – być z młodymi ludźmi, rozpoznawać ich nastroje, dawać przestrzeń i poczucie, że to, co robią teraz, że się spotykają – jest ważne, że mogą razem wymyślać, kreować i być dla siebie wsparciem. To chyba jest istota współpracy, bo przecież ich energie są różne. Buzują w nich rozmaite emocje. Niektórzy są bardziej zbuntowani i może trzeba przyhamować ich pytaniem, sugestią, wyważoną podpowiedzią, by się za szybko nie przewrócili. A niektórzy są zbyt „grzeczni” i czasem trzeba coś wrzucić, żeby w teatrze za grzeczni nie byli. Sam to przerabiałem z kilkoma grupami, które w życiu prowadziłem czy współprowadziłem.
Fantastyczne jest dla mnie przyglądanie się uczestniczkom i uczestnikom warsztatów, z którymi pracuję przez dłuższy czas. Ten proces jest niesamowity i bardzo ważny w ich rozwoju i ich osobistych poszukiwaniach. Nie bez znaczenia są tutaj moje i Teatru Ósmego Dnia decyzje dotyczące form wspierania, które powinny młodych prowadzić do twórczej samodzielności, a nas do wykorzystywania ich potencjału i współdziałania chociażby z nieformalnymi liderami. Takimi na przykład, jakim do niedawna był Karol.
Powinniśmy być bardzo czujni i wrażliwi na to, co się dzieje z młodymi. Bo my – mam tutaj na myśli artystów, artystki, pedagogów, pedagożki, instruktorów i instruktorki – jesteśmy w tej pracy czasem jedynymi dorosłymi, którym oni zaczynają ufać. A to jest już spory bagaż odpowiedzialności. Nie udawajmy, że trafiają do nas tylko osoby grzeczne, poukładane i z dobrych domów. To iluzja. Czasami za wrażliwością czy zdolnościami artystycznymi, które tutaj mają okazję wybrzmieć, kryje się także coś, co wymaga wsparcia specjalistycznego, a od nas odpowiednich kwalifikacji oraz wiele intuicji i doświadczenia. Trzeba bardzo uważać, byśmy nie szkodzili. Robić wszystko tak, by ich pozorna słabość okazała się punktem wyjścia dla kształtowania charakterów i osobistej równowagi. Należycie stosowana sztuka może i powinna być w tym względzie pomocna.
Tutaj dochodzimy do kolejnego zagadnienia: jak połączyć tak różne, często niesamowite, osobowości? To jest już wyższy poziom i dlatego praca z młodzieżą nie jest dla wszystkich. Co zrobić, kiedy pojawi się kryzys? Czy będziemy potrafili pomóc, wesprzeć i twórczo go wykorzystać? Warto się tego uczyć, a uczymy się przez doświadczenie. Z jednej strony wspiera nas w tym swoimi narzędziami pedagogika teatralna, z drugiej – umiejętność obserwacji i czujność. Ale jest jeszcze coś. To Ja i Ty, nasze własne, intuicyjne podejście do grupy i do jednostki. Nie wiem, czy jest jakaś szkoła, jakieś studia, które tego uczą. Jest wielu mądrali, którzy coś przepracowali, ale to czasami się nie sprawdza u innych. Dlatego powinniśmy dążyć do tego, by było w Polsce jak najwięcej spotkań osób doświadczonych w pracy z młodzieżą, z tymi, którzy ją zaczynają albo o niej myślą. Festiwal taki jak WUCHTA jest dobrym ku temu czasem.
Rozbudzanie ducha poszukiwań czy gotowość do podejmowania ryzyka albo wychodzenia z indywidualnej strefy komfortu nie są czymś oczywistym i nie opierają się tylko na powtarzalnych schematach. Podsycanie buntowniczych nastrojów może być dużym błędem. Nie możemy też udawać kogoś, kim nie jesteśmy, a jeśli ktoś zacznie traktować nas jak nadludzi – musimy uświadamiać mu pomyłkę. Budowanie zaufania to podstawa wspólnej pracy.
Wymieniłem kilka rzeczy, pułapek, ale to tylko słowa. Ważniejsze jest doświadczenie zdobyte przez wspólną pracę. Warto także weryfikować nasze sposoby pracy – czasami warto poprosić koleżankę czy kolegę po fachu o superwizję. Z pewnością – prędzej czy później – i tak zweryfikują nas młodzi, z czasem poznając także inne możliwe drogi twórcze. Dlatego też powinniśmy zwracać uwagę na różnorodność metod edukacji i pracy teatralnej. Wracamy w ten sposób do punktu wyjścia naszej rozmowy – jeżeli młodzi nie mają możliwości poznania innych grup, instruktorów i sposobów pracy, nie będą mieli okazji do rozwoju i otwarcia się na to, co inne.
K.B.: Tworząc WUCHTĘ, inspirowałem się Ogólnopolskim Festiwalem Młodych Alchemia Teatru w Krakowie (OFMAT), proponując podobną formułę: zespoły dostają ustaloną z góry stawkę za zagranie spektaklu na festiwalu. Nie ma wielkich nagród, tylko honorowe wyróżnienia. Wierzę, że czyni to spotkanie bardziej partnerskim. Duże nagrody mogą przyciągać znane grupy i twórców sceny amatorskiej. Ale eliminacja tego pretekstu do rywalizacji buduje lepszą energię – nie ma ewidentnego powodu, żeby się nie lubić. Rezygnujemy więc z oceny na rzecz porozmawiania o spektaklu w otwartej dyskusji czy przeczytania z niego tekstów młodych recenzentów. Włączamy też bowiem formy krytyki teatralnej, takie jak dyskusja i gazetka festiwalowa.
Jesteśmy młodym festiwalem i wciąż tworzymy naszą formułę. Jedna z towarzyszących nam myśli wynika z potrzeby tworzenia większej liczby okazji do nieformalnych spotkań.
M.K.: Marzy mi się sytuacja, w której instytucje kultury mają w swoim statucie zapis o organizacji festiwali dla młodzieży. Chciałbym, by istniała jakaś społeczna i polityczna odpowiedzialność za to, jak są one organizowane, jakich wartości dotyczą oraz na jakich liderach i liderkach są oparte. To zapewne wizja utopijna, ale sprowadza się do pytania o systemowe rozwiązania i wsparcie osób, które gotowe są angażować się w tworzenie takich inicjatyw, by wspierać zarówno podmioty instytucjonalne, jak i te z trzeciego sektora.
Weźmy na przykład ważny punkt odniesienia, jakim jest Teatr Węgajty i Wioska Teatralna, którą organizują ludzie związani z Węgajtami. Nie jest to miejsce stricte młodzieżowe – spotykają się tam ludzie różnych pokoleń. Rozmawiają o palących tematach społecznych i politycznych, takich jak ekologia czy wojna. Przy okazji są spektakle, muzykowanie, śpiewanie, wspólne tańce, długie rozmowy i spacery. Kiedy w tym roku obserwowałem obecnych tam młodych ludzi, widziałem, że są pełnoprawnymi uczestnikami tego zdarzenia. I dzięki temu, że są traktowani właśnie jak partnerzy – wyjeżdżają naładowani dobrą energią, która w nich rezonuje. Przenoszą ją na środowiska, w których żyją. Korzystamy na tym wszyscy, bo jako społeczeństwo zyskujemy ludzi aktywnych, kreatywnych i twórczych.
Zaczyna się jednak od tego, że ktoś takie miejsca i sytuacje stwarza. Pamiętam Wioskę sprzed lat, kiedy Mute i Wacław Sobaszkowie podkreślali swoją rolę gospodarzy. W tym roku widziałem, że się to zmieniło: organizację przejęło nieco młodsze pokolenie, dbając o kontynuację przyjętych pierwotnie idei i praktyk. Ile takich miejsc w Polsce możemy stworzyć? Ile mamy ich obecnie? Nie chciałbym, by te pytania pozostawały jednie pytaniami retorycznymi.
Nie da się tutaj wymienić wszystkich ciekawych inicjatyw, bo przecież o wielu pewnie sam nie mam pojęcia. Ale warto wspomnieć kilka osób, które tworzą festiwale dla młodych: Kasia Marjasiewicz z zespołem współpracowników i współpracownic, Ania Perek z ART. 51, wiele osób z goleniowskiego Teatru Brama – mam tutaj na myśli młodsze pokolenie tego teatru, Janusz Janiszewski, Zachodniopomorska Offensywa Teatralna i osoby skupione wokół niej, Staromiejskie Centrum Kultury Młodzieży w Krakowie i jego pracownice i pracownicy czy Latający Teatr Kantorowi skupiający artystów – instruktorów i instruktorki teatru młodzieżowego.
Wszystkie inicjatywy, które wymyślają wspomniane osoby i podmioty dźwigają na swoich barkach sporo odpowiedzialności. Wciąż brakuje systemowego rozwiązania i finansowego wsparcia. „Projektoza” nie rozwiąże tych problemów. Wiele wartościowych i ważnych inicjatyw teatralnych już na mapie Polski nie ma, czego przykładem jest Maszewo. Dlatego mądrzy dyrektorzy i mądre dyrektorki („Ósemki” już zaplanowały w swoim budżecie na przyszły rok wsparcie WUCHTY) otwierają swoje przestrzenie dla takich pomysłów i je wspierają. A czasami sami i same motywują do organizowania festiwali teatralnych dla młodzieży.
Przeszła przeze mnie burza emocji. Do tej pory, organizując „Ofensywę Teatralną”, miałem do skoordynowania trzy spektakle, warsztaty i wystawę. Teraz spektakli było siedem, ale roboty – wcale nie dwa razy więcej, ponieważ logistyka okazała się dużo trudniejsza. Trzeba było na przykład szukać noclegów w dobrej cenie, bo w teatrze nie było wystarczającej liczby miejsc. Chciałem też zadbać o przerwy, czas regeneracji i rozmów. Wszystko musiałem pomieścić w określonym czasie i miejscu, uwzględniając ograniczenia techniczne, finansowe, przestrzenne. WUCHTA okazała się dla mnie jednym z największych wyzwań w dotychczasowym życiu. Zakładam, że przy czwartej czy piątej edycji takiego wydarzenia w tym samym miejscu, wszystko będzie dużo łatwiejsze, a praca nie będzie wymagała tyle namysłu, który teraz pochłaniał bardzo dużo mojej energii.
Moją misją jest włączenie młodych ludzi także w działania organizacyjne – to może być dla nich ważne doświadczenie. Ale musimy pamiętać, że ich praca wymaga superwizji i opieki, a czasem i tak zdarzają się potknięcia.
Organizacja, selekcja spektakli, przygotowanie obsługi technicznej pochłania bardzo dużo czasu. Kiedy pracuje się zawodowo od dziewiątej do siedemnastej, to jak drugi etat. Ale nie ma lepszej nauki niż praktyka. Będąc wolontariuszem podczas takich wydarzeń, można poznać wiele schematów rozwiązywania przeróżnych problemów oraz nauczyć się stawiania czoła wyzwaniom. Organizacja wydarzeń dla młodzieży obarczona jest szczególną presją i odpowiedzialnością.
Mimo zmęczenia i stresu, organizując WUCHTĘ, czułem sporą ekscytację. To uczucie pozostało ze mną po zakończeniu tego festiwalu i towarzyszy mi do dzisiaj.
M.K.: Wydaje mi się, że festiwale robimy po to, by móc być przez chwilę blisko siebie. Podświadomie walczymy o takie przestrzenie bliskości, bo bardzo nam jej brakuje. Świat oddala nas od siebie nawzajem: przez pracę zawodową, szybkość życia, zmieniające się wyzwania czy decyzje osobiste.
K.B.: Podobało mi się, że mogłem zaprosić do pracy przy tym festiwalu osoby, które przy różnych okazjach spotykały się wcześniej na teatralnych ścieżkach. Wymieńmy ich, by tak uhonorować ich pracę: gazetka – Karol Drozdowski; dyskusje – ty, czyli Julia Lizurek; jury – Zuza Piwowar, Alina Czyżewska, Staszek Mąderek, Eliasz Gramont; warsztaty – Piotr „Jaszczur” Śnieguła, Dima Cherkaskyi, Lena Witkowska, Iza Gawęcka; rejestracja video – Kamil Krorofil; towarzyszące działanie performatywne – Kuba Kapral; technika – Przemysław Mosiężny, Piotr Najrzał, Kuba Staśkowiak. Zgadzam się, że ten festiwal był też dla nas. Mogliśmy poczuć bliskość, magię, znaleźć chwilę na zatrzymanie i stworzyć coś razem.
K.B.: 14–15 września robię „Tłustą Regenerację” w Tłustej Languście: warsztaty i spektakl. Następnie, 27–29 września, „Ofensywa Teatralna” w Teatrze Ósmego Dnia: trzy spektakle w sobotę oraz trzy dni warsztatów. Prawdopodobnie będzie także coś w listopadzie, ale to jeszcze niepewne.
M.K.: W połowie września zaczynam w Poznaniu regularną pracę z młodzieżą. W tym momencie mam trzy grupy i razem z ekipą Ósemek zastanawiamy się, czy robić kolejny nabór. To nie jest łatwa decyzja. Na pewno będziemy dążyć do tego, by z młodzieżą pracowało więcej osób profesjonalnie zajmujących się teatrem. Wszystko po to, by oni mogli jak najwięcej czerpać dla siebie, ale i uczyć się od nas samodzielności w pracy teatralnej. Ale podczas zajęć z młodymi będziemy przede wszystkim stawiać na pracę grupową, która dla tradycji Teatru Ósmego Dnia zawsze była kluczowa.
Szukamy również z zespołem nowej formuły dla pracy z osobami dorosłymi – chciałbym, żeby i oni mieli szansę podejmować ważne dla siebie działania i uczyli się reżyserować czy tworzyć autorskie scenariusze. Zaczynamy z nimi w październiku. W listopadzie planujemy pokazać te rzeczy, które już przygotowaliśmy do tej pory, w tym dwa spektakle autorskie, które powstały w T8D, a były debiutem reżyserskim Darii Halak i Bartosza Niemiera z dorosłej grupy.
Ten rok to także nasze teatralne święto. To czas sześćdziesięciolecia Teatru Ósmego Dnia i możliwość większego zapoznania się z tym ważnym dla naszego kraju teatrem. Będzie ku temu spora okazja, bo zaplanowaliśmy wiele spektakli, które Ósemki będą przypominały. Warto się im bliżej przyjrzeć, bo czas nieubłaganie nam umyka.