Nr 23/2023 Na teraz

Śmierć domatora

Michał Trusewicz
Literatura

Patryk Szaj, recenzując „Pod słońcem” – poprzednią powieść Julii Fiedorczuk – podsumował, że jest to książka o wszystkim: „o życiu i śmierci, o miłości i cierpieniu, o nadziei i rozczarowaniu, o budowaniu i burzeniu”. Krytyk wymienił jeszcze wiele podobnych pojęciowych par, a następnie stwierdził, że „to książka niosąca lekcje pokory i empatii – lekcje, których bardzo dziś potrzebujemy”. Czy po trzech latach coś się zmieniło? Czy dzisiaj – w 2023 roku – powinniśmy zapisać się na jeszcze jedną lekcję? A może wziąć inny kurs[1]? Odpowiedź wydaje się oczywista.

Dzisiejszość – i szerzej: czas – jest szczególnie ważna dla „Domu Oriona”. Sama autorka w rozmowie z Joanną Piechurą podkreśla, że pisze „w oczekiwaniu na coś, co nieuchronnie nadchodzi, i o strachu, który towarzyszy temu czekaniu. Wiąże się to z dziwną strukturą czasową momentu, w którym żyjemy – to, czego się boimy, już się wydarzyło […]. Kiedy pisałam »Dom Oriona«, szczególnie interesowały mnie momenty, kiedy można poczuć, że przyszłość już tu jest, ale nas jeszcze w niej nie ma”. Przyszłość – a właściwie jej społeczne doświadczanie – była istotnym tematem już w „Pod słońcem”, choć akurat w tamtej książce pisarka kierowała się ku retroutopii. Można też stwierdzić, jak słusznie zauważyła Katarzyna Trzeciak w swoim szkicu, że wówczas Fiedorczuk kierowała się w stronę kulturowego archiwum różnych skryptów dotyczących narracji o przyszłości. W „Domu Oriona” jest nieco inaczej – przyszłość już jest, ale nas w niej nie ma. Być może chcemy od niej uciec. Nieuniknioność konfrontacji z tym, co nadeszło – to bodaj najważniejszy wątek najnowszej powieści.

Życie w temporalnej szczelinie, życie w asynchronii – to codzienność Elizy, głównej bohaterki, reporterki, dziennikarki, która decyduje się na pobyt w Puszczy Białowieskiej, blisko granicy polsko-białoruskiej, chcąc zebrać myśli, spróbować dokończyć zlecenia i przede wszystkim zmierzyć się z własną historią. Eliza, która jest jednocześnie narratorką, wraca do wielu spraw z przeszłości, do nierozwiązanej sprawy kryminalnej sprzed lat, do wywiadu przeprowadzanego z aktywistką ekologiczną Ligią Martinez z Panamy, ale głównie do Lou, przyjaciółki z czasów młodości. Takie rozwiązania fabularne sprawiły, że „Dom Oriona” wypełnia się retrospekcjami, a konstrukcja powieści jest fragmentaryczna i pozbawiona linearności. Sama akcja rozgrywa się nie tylko na Podlasiu, razem z bohaterkami odwiedzamy między innymi Meksyk, Ateny, a także domy rodzinne obu kobiet. Niezależnie od szerokości geograficznej można zauważyć pewne punkty wspólne dla tych historii – przyszłość już tu jest i jest widoczna z każdego miejsca na kuli ziemskiej, właśnie jak tytułowy Orion.

Pod względem formalnym książka Fiedorczuk jest dość ryzykowna. Choć na okładce można znaleźć dopisek „powieść”, to jednak przynależność gatunkowa wcale nie jest tak oczywista. „Dom Oriona” miejscami przypomina fabularyzowany esej, czasami skręca w kierunku autotematycznego komentarza o tym, jak pisać o kryzysie, można mówić też o tradycji Bildungsroman, uzasadnione będzie również wspomnienie o poetyce manifestu czy o publicystyce. To pisanie zawieszone między literaturą a akademią, między pojedynczością doświadczenia a ogólniejszą refleksją.

Dyskurs naukowy przeplata się z językiem autofikcji, a narracje dotyczące kryzysu klimatycznego z melancholijnymi introspekcjami. Czasami te różnorodne rejestry językowe kolidują ze sobą. Niekiedy zgrzyt powstaje w obrębie jednego zdania. Podobnie sprawa się ma z zakończeniami niektórych „cząstek” narracyjnych – z jednej strony są bardzo fragmentaryczne, podporządkowane logice afektu i retrospekcji, a z drugiej strony bywają „dociążone” mocną pointą, wręcz uniwersalną sentencją. Oto przykład:

Ptaki, kiedy kładłam się spać, śpiewały tak głośno, że można było pomyśleć, iż ktoś puszcza ich popisy z taśmy […]. To nie my oddaliliśmy się od Ziemi, pomyślałam, zasypiając, bo dokąd niby mielibyśmy pójść? To Ziemia ukryła się przed ludźmi (s. 92–93).

Takie mocne pointy, które zastygają w deklaratywnej jednoznaczności, klinują się w introspektywnej i retrospektywnej narracji. Powieść zaczyna być wzniosła.

Dlaczego wyżej przywołane fragmenty budzą krytyczną ciekawość? Zakładając, że powieść Fiedorczuk dotyczy przyszłości, przy której kapitulują dotychczasowe metody opisu rzeczywistości, to sam język literacki również ulega rozpadowi, a każda historia staje się autotematycznym komentarzem o nieprzystawalności języka do przeżywanych doświadczeń. A także o niespokojnym dryfie znaczeń i opowieści. Różne style i formy służą temu, by opowiedzieć o znaczących przesunięciach. Nie tylko czasowych, ale też przestrzennych. To, co wydawało się odległe, nagle znajduje się przy naszej granicy. Również granicy zrozumienia. I właśnie w tych fragmentach – dynamicznych, kwestionujących stałość, prowokujących do rozpadu granic (również między rejestrami językowymi i między gatunkami) – powieść Fiedorczuk prezentuje się najciekawiej. Na przykładzie „Domu Oriona” doskonale widać, jak kryzys ekologiczny i narracja o przyszłości, która już nadeszła, zmuszają do poszukiwań w zakresie nowej estetyki i języka, który przezwycięży niemoc wiedzy.

Ważną funkcję pełni kapitalny prolog, który opowiada o ludziach-przecinkach znajdujących się na zdjęciu. Migranci, którzy wędrują z Meksyku, Hondurasu czy Haiti, z początku są reprezentowani jako niewyraźne i rozpikselowane „postacie z jakiejś przedpotopowej gry komputerowej” (s. 8). Skala jednak się zmienia. Narratorka, przeglądając zdjęcia satelitarne, przemierza odległości od przesmyku Darién, obozu Moria na Lesbos, obozowiska Rhoe w prowincji Ituri, kursor przechodzi jednak do coraz bardziej swojsko brzmiących nazw: Narewka, Bohoniki, Gruszki, Szczęsnowicze, Knyszewicze. To, co było odległe, jest już tutaj. „Dom Oriona” opowiada właśnie o takim przesunięciu – a właściwie o unieważnieniu jakiegoś niewyraźnego „tam” w kontekście przyszłości, która dzieje się tutaj. A właściwie wszędzie – niczym niepojmowalny hiperobiekt, mogący się manifestować tylko w jakiejś pojedynczej odcinkowości, w jakimś konkretnym zdarzeniu czy zjawisku.

Przyszłość w powieści Fiedorczuk istnieje właśnie jako hiperobiekt[2], czyli jako coś, co sytuuje się ponad i poza poznaniem, a mimo pozornej transcendentalności uparcie tkwi w materialnej rzeczywistości społecznej, politycznej i empirycznej. Przyszłość – jak każdy hiperobiekt – rozlega się w wielowymiarowości, a manifestuje się w różnych fazach, dlatego tak trudno ją uchwycić, przyłapać na całościowym charakterze. To wszystko rzutuje na rozwiązania estetyczne Fiedorczuk: migawkowość, fragmentaryczność, nielinearność. Taką – ważną poznawczo – funkcję pełnią fragmenty powieści, które opowiadają czy to o wydobyciu tantalu, czy to o zabójstwie działaczki walczącej przeciwko rozbudowie kopalni odkrywkowej w Republice Południowej Afryki. Te migawki, skoncentrowane na jakiejś jednostce, pojawiające się w tych szczelinach między retrospekcjami a główną akcją powieści, mimo sprawozdawczego charakteru (wręcz dziennikarskiego konkretu) dotyczą fundamentalnego pytania: jak istnieje przyszłość? Tego rodzaju fragmenty służą również urealnieniu problemów (zmian klimatycznych, konkwistadorskiego kapitalizmu, eksploatacji planety), które w dyskursie medialnym bywają często opatrzone pustymi pojęciami; brakuje im desygnatu, który mógłby być faktycznie zobaczony przez odbiorcę komunikatu.

Wielości wątków poruszanych w „Domu Oriona” nie można traktować jako odbicia chaotyczności wyobraźni pisarskiej autorki „Pod słońcem”. To raczej próba – właśnie: próba, szkic, studium, nie coś gotowego, finalnego, apriorycznego – opowiedzenia o całej dramaturgii doświadczania realności przyszłości, która nadeszła, wręcz wtargnęła do świata Elizy. Objawia się w tym fenomenologiczny temperament pisarski Fiedorczuk – rozmaite języki kulturowe aktywnie uczestniczą w pisaniu tej historii, jednocześnie zniekształcając formę powieści, sprawiając, że jest ona rozpychana przez doniosłość tego szczególnego momentu w historii ludzkości. W cały ten „projekt” wpisany został jednak tragizm między tym, co można faktycznie poznać, a tym, co istnieje w niepojmowalnym świecie, wręcz „oblepia” rzeczywistość w każdym jej wymiarze. I ta refleksja dotyczy nie tylko przyszłości, ale także własnej tożsamości – nie zapominajmy o tym, że „Dom Oriona” to również historia formowania własnej osoby.

Zresztą wcale nie może to dziwić. Fiedorczuk w bardzo ciekawy sposób rozpisuje historię o przyszłości i opowieść o Elizie. Myśląc o przyszłości, bohaterka w końcu natrafia na samą siebie, nie dało się tego uniknąć, ale nie z powodu uabstrakcyjnienia tej postaci czy oderwania od rzeczywistości, lecz wręcz przeciwnie – z powodu bardzo ścisłego powiązania przyszłości z człowiekiem, który obserwuje dynamikę zmian na świecie. „Paradoksalnie przynosi mi to ulgę, jakbym wreszcie przynajmniej na moment skleiła się z rzeczywistością” (s. 22) – przeczucie katastrofy i zapowiedź śmierci inicjują Elizę w doświadczanie świata, sklejenie się z nim. Pobyt w Puszczy Białowieskiej sprawia, że bohaterka staje blisko hiperobiektów, by odkryć, że jest z nimi sklejona[3]. Bo przyszłość jest wszędzie, jest również w niej.

Czy „Dom Oriona” to powieść realizmu antropocentrycznego? Chyba tak, jeżeli uzna się, że opisać antropocen można tylko jako epokę powiązań, współzależności i wzajemnego przylegania różnych poziomów (w książce Fiedorczuk międzykontynentalna skala makro bywa zawężana do wycinka psychiki Elizy), różnych dziedzin (fachowy dyskurs astrofizyczny bywa zastępowany językiem silnie zmetaforyzowanym) i różnych zjawisk, które przez wiele lat były oddzielane albo podporządkowane logice ekwiwalencji. Tutaj są reprezentowane w mocnym splocie. Takie przyleganie wymiarów najlepiej widać w motywie wędrówki, dominującym w „Domu Oriona”. Eliza zresztą ciekawie to podsumowuje, wspominając swoją relację z Lou: „nie wierzę w reinkarnację ani w wędrówkę dusz, ale wierzę w wędrowanie opowieści […] to nie my wybieramy swoje historie, tylko one wybierają nas” (s. 30). Usieciowienie historii – ich uwspólnianie – to chyba jeden z wniosków, do których dojrzewa Eliza: „las jest księgą przerwanych opowieści z równoległego, straszniejszego świata. Z przyszłości, która już tu jest. I tylko mnie jeszcze tu nie ma” (s. 108). Opowieści nie tylko wędrują, lecz także potrafią wtargnąć w przestrzeń, którą wcześniej Eliza izolowała od zmian, powiązań i przylegań: „Coś dziwnego stało się z odległością, rzeczy są jednocześnie i bliżej, i dalej” (s. 135).

Ale takie dojrzewanie do zmian wcale nie jest przyjemne dla głównej bohaterki. Fiedorczuk fenomenalnie opisuje, jak bardzo przyszłość, cudzość historii, wreszcie inność, a raczej ślad jej obecności (na przykład rękawiczki, śpiwór, płacz lub wręcz wycie), czyli to wszystko, co jest już „tutaj”, w świecie dobrze znanym Elizie, budzi lęk oraz sprzeciw i uruchamia szereg innych afektów. Wydaje mi się, że afekt to słowo-klucz otwierające drzwi do powieściowego świata „Domu Oriona”. Afekt pełni funkcję skutecznego zapalnika dla głębokiego i intensywnego przeżycia i doświadczenia, gdyż ma umiejętność pochwycenia człowieka w najmniej oczekiwanym momencie, a następnie zmuszenia do zaangażowania, na przykład do patrzenia, słuchania czy działania.

Działanie afektu świetnie obrazują następujące fragmenty:

jestem całkowicie pochłonięta tym wspomnieniem, aż wyrywa mnie z niego dziwny, przerażający dźwięk – jest to przeciągłe, rozpaczliwe wycie, jednocześnie czysto zwierzęce i straszliwie ludzkie, żałosne, bolesne. Strach jest jak fala uderzeniowa. Przez moment jestem jak sparaliżowana (s. 158);

Wchodzę w las tam, gdzie pierwszego dnia słyszałam odgłosy stąpania. Boję się, to już zostało ustalone. Boję się prawie bez przerwy. Boję się ciemności, jak dziecko. Boję się dźwięków. Boję się, że mogłabym spotkać zwierzęta lub ludzi. Boję się, że gdybym spotkała ludzi, musiałabym spróbować im pomóc (s. 128);

W drodze powrotnej dostrzegam podłużny ciemnozielony kształt między drzewami. Kiedy dociera do mnie, że to śpiwór, ogarnia mnie paniczny strach. Sprawdzam, czy mam zasięg w telefonie. Mam. Zmuszam się, żeby podejść bliżej. Na szczęście okazuje się, że śpiwór jest pusty, to znaczy nie ma w nim ciała (s. 108–109).

Fiedorczuk formuje zatem dla swojej bohaterki charakterystyczną składnię afektywną. Eliza reaguje głównie strachem, zmysłowe impresje zmuszają ją do czegoś (na przykład do odruchowego spojrzenia w telefon), a przede wszystkim są przejmującym katalizatorem. Ostatecznie zmuszają do krytyczniejszego wglądu w samą siebie, do nowego spojrzenia, do działania – jak podejścia bliżej śpiwora, by zobaczyć w nim brak ciała (właśnie ciała, nie człowieka). Afekt miesza różne porządki, w tym elementy społeczne takie jak potencjalna konieczność pomocy, dlatego może albo zwiększać moc działania, albo wręcz zmniejszać i hamować, paraliżować w strachu. W tym sensie myślenie afektywne nierozerwalnie wiąże się z elementami etyki – i tylko taka dwoistość może być komponentem jakiejś formułującej się podmiotowości, w tym przypadku – Elizy. Fiedorczuk decyduje się zatem na derridiański inny kurs – chce wyruszyć na spotkanie ze światem bez uprzedniego założenia maski heroizmu. W pewnym sensie następuje tutaj literackie dowartościowanie słabości. Jest to niezwykle sugestywny literacki komentarz odnośnie do kryzysu na granicy polsko-białoruskiej.

Już sam tytuł, a także wątek gospodarza, który przyjmuje bohaterkę w domku gościnnym, jak również postać Lou, która cały świat traktuje jak przestrzeń domową, odważając się kwestionować materialność granic, każe myśleć o powieści Fiedorczuk jako zmetaforyzowanej historii ugaszczania. Tradycyjny pater familias sam decyduje, na jakich warunkach gościna może zostać udzielona, odróżnia swoich od obcych, pilnując, by rodzinne gniazdo nie uległo rozproszeniu. Czego tak pilnie strzeże pan domu? Przede wszystkim poczucia zadomowienia, bycia u siebie, jak to określa Jacques Derrida, chez-soi. Zadomowienie to przede wszystkim poczucie trwałości, stabilności, ukierunkowane na własne wnętrze. Przyszłość jednak wtargnęła w ten świat i zakwestionowała zasadność podpierania ścian i granic w tak rozumianym domu. Fiedorczuk, opisując dom Oriona, dom każdego – w skali kosmicznej – odrzuca tradycyjne wyobrażenie o domu, które nieodparcie kojarzy się z posiadaniem czegoś, na przykład siebie, na wyłączność, ze stanem „mojości”. Przyszłość przynosi pewne wyzwanie – należy konceptualizować samego siebie już nie w domu, lecz na zewnątrz, poza progiem, poza czterema ścianami. W nowym świecie nomada całkowicie wyprze domatora. „Dom Oriona” tym właśnie się kończy – upolitycznieniem gościny. A raczej – wezwaniem do niej.

Ten dopisek „powieść” przy tytule nie daje mi spokoju. Powyższe stwierdzenia chyba pozwalają odszyfrować, co zostało wpisane w powieściowość „Domu Oriona”. Milan Kundera, odwołując się do utworów Hermanna Brocha i Roberta Musila, spróbował rozważyć, czym są „powieści, które myślą”. Nie chodzi tylko o dyskursywność stylów czy o fakt, że epicka fabuła uległa silnej eseizacji. To wszystko oczywiście w powieści Fiedorczuk jest, lecz jednocześnie idzie o coś więcej: w powieściach, o których myślał Kundera, każda forma podawcza (na przykład opis odwiedzanego miejsca czy konstrukcja psychiki głównej bohaterki) jest przestrzenią wydarzania się myśli. Myśli znajdującej się na pograniczu określonego systemu idei, a zatem na peryferiach filozoficzności, myśli, która raczej nie głosi prawdy, lecz przygląda się rzeczywistości, bada przyszłość, jednocześnie będąc w niej. To dlatego przybiera rozmaite formy – raz metaforę, innym razem ironię, czasami będąc prowokacyjną, niekiedy aforystyczną, odwołując się do mitu czy tworząc fantazyjne hiperbole. Myśl – niezależnie od przybranej formy – jest usprawiedliwiona doświadczeniem, byciem w świecie bohaterów. I chyba „Dom Oriona. Powieść myśląca” to najpełniejsza hipostaza tytułu, w której może się uobecnić pewna wrażliwość do uważnego przyglądania się przyszłości, która już jest. Może dzięki temu będziemy w niej też my?

Julia Fiedorczuk, „Dom Oriona”
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2023


Przypisy:
[1] Nawiązuję tutaj do „innego kursu” [l’autre cap] Jacques’a Derridy – zmiany kierunku myślenia na inny, zwrotu w kierunku tego, co inne od kursu, a także kursu innego, wyznaczonego przez to, co inne. Właśnie te przemieszczenia językowe – typowe dla francuskiego filozofa – wydają mi się bardzo ciekawe w kontekście przesunięć poruszanych w powieści Fiedorczuk.
[2] To pojęcie teoretyczne zaproponowane przez Timothy’ego Mortona w książce Hyperobjects. Philosophy and Ecology after the End of the World (2013) bardzo często pojawia się w dyskursie ekokrytycznym, niewykluczone, że jest bliskie samej Fiedorczuk.
[3] Lepkość to cecha hiperobiektów według Mortona.