Nr 18/2023 Na dłużej

Trzy głosy przeciw zbiorowej melancholii

Dariusz Sośnicki
Literatura Esej

Podobno horyzont dziejowy zamknął się raz na zawsze – dla naszego dobra i w naszym interesie. W epoce późnego kapitalizmu, pod rządami jego logiki kulturowej zwanej postmodernizmem, może nie wszystko ułożone jest idealnie, ale lepiej po prostu się nie da. Nie ma alternatywy.

Dialektyka postmodernizmu

Maurizio Ferraris nie zgadza się z tą diagnozą. Wręcz przeciwnie, mówi: na świecie zapanował ideowy, moralny i polityczny chaos, a w nim najlepiej radzą sobie gracze cyniczni i silni. I dążą do swoich celów, nie licząc się z konsekwencjami. Z odsieczą przychodzi zaś światu nowy realizm, który dopatrzywszy się źródła nieszczęścia w filozoficznych podstawach współczesnej kultury, proponuje ich krytyczną analizę i zmianę.

To, co nazywam „nowym realizmem” jest przede wszystkim uświadomieniem sobie pewnego zwrotu. Historyczne doświadczenie medialnych populizmów, wojen po 11 września, niedawnego kryzysu ekonomicznego zaprzeczyło dramatycznie temu, co uważam za dwa dogmaty postmodernizmu: przekonaniu, że cała rzeczywistość jest konstruktem społecznym, nieskończenie poddającym się manipulacji, oraz że prawda jest pojęciem zbędnym, gdyż solidarność jest ważniejsza od obiektywności (s. 8).

Ferraris nie jest filozofem fundamentalistą. Studiował u Gianniego Vattimo, potem przez lata pozostawał pod wpływem Jacques’a Derridy, któremu poświęcił kilka książek. W jego polemikach wyczuwa się szacunek, a przynajmniej zrozumienie dla przeciwnika, a w propozycjach troskę o jak największą precyzję i metodologiczną ścisłość. Wszystko wygląda tu na solidnie przemyślane i z pewnością takie jest, zważywszy na fakt, że jak powiada autor, „Manifest Nowego Realizmu” niczego nie odkrywa ani nie projektuje, ale zdaje relację ze spraw, które już się dokonały, i pod tym względem jawnie nawiązuje do „tamtego manifestu głoszącego, że »widmo krąży po Europie«. Kiedy Marks i Engels go pisali, nie robili tego po to, by oznajmić urbi et orbi, że odkryli komunizm, ale po to, by ogłosić, że komunistów jest już bardzo wielu” (s. 7). Chyba nie tylko pod tym względem. W cokolwiek buńczucznym nawiązaniu autora wyczuwa się przecież apel o zdjęcie anatemy z ideałów kojarzonych z twórcami tamtego manifestu. Z ideałów właśnie, nie ich historycznych realizacji.

Do początku lat 90. Ferraris zajmował się hermeneutyką, potem porzucił ją, „by zaprojektować estetykę jako teorię wrażeń zmysłowych, ontologię naturalną jako teorię niemodyfikowalności, a wreszcie ontologię społeczną jako teorię dokumentalności” (s. 8). „Manifest” wyrasta z tamtych projektów. Tyle że dziś, po trzech dekadach, gdy emancypacja oparta na demaskacji i dekonstrukcji ostatecznie obróciła się w swoje przeciwieństwo, a radość z porzucenia wielkich narracji zamieniła w lament nad zamkniętym horyzontem dziejowym, nabierają one nowego znaczenia. I faktycznie – pasuje im rewolucyjna retoryka.

Z genealogii nieszczęścia

Postmodernizm oficjalnie wkracza do filozofii w roku 1979 wraz z ukazaniem się „Kondycji ponowoczesnej” Jeana-François Lyotarda, jednak wkracza na grunt solidnie przygotowany, pisze Ferraris. Najbliżej daty krytycznej jest myśl poststrukturalistyczna, a u źródeł zjawiska – filozofia transcendentalna Immanuela Kanta, swoista rewolucja ptolemeuszowska, stawiająca „człowieka w centrum wszechświata jako kogoś, kto tworzy światy za pośrednictwem pojęć” (s. 16). Tę zaś umożliwiły koncepty Kartezjusza, który w obliczu zawodności wiedzy dostarczanej przez zmysły postanowił szukać pewności nie w świecie zewnętrznym, „lecz wewnątrz, w cogito, siedzibie jasnych i wyraźnych idei” (s. 33). Zwrot w nowoczesnej filozofii skutkujący pomieszaniem bytu i wiedzy miałby nastąpić właśnie gdzieś między Kartezjuszem a Kantem, dlatego Ferraris proponuje nazywać go błędem transcendentalnym. To wotum nieufności wobec świata istniejącego niezależnie od poznającego podmiotu otworzyło drogę sceptycyzmowi, na której kluczowym wydarzeniem będzie słynne Nietzscheańskie odkrycie, że „fakty nie istnieją, tylko interpretacje”, a wiedza to nic innego jak „narzędzie władzy i manifestacja woli mocy” (s. 73). Nietzsche zresztą ma na sumieniu najwięcej, jego antysokratejski gest, zawracający filozofię ze ścieżki racjonalnego poznania i cofający ją do mitu, znany z „Narodzin tragedii”, to dla Ferrarisa wydarzenie epokowe. Ciągle w tej epoce żyjemy, zdaje się mówić, tyle że jest to życie głęboko nieszczęśliwe:

U Nietzschego pobrzmiewa pytanie romantyków z początku XIX wieku: jak to jest, że minęły dwa tysiące lat, a my nie potrafimy nawet wymyślić nowego Boga? Musimy wszystko zmienić i rozpocząć rewolucję serca i ducha. W rezultacie (oczywiście nie ma w tym ich bezpośredniej odpowiedzialności) pojawił się tłum postaci charyzmatycznych, nowa mitologia, która zaciążyła na długo nad ostatnimi dwoma stuleciami. Kolorowy, hałaśliwy, a przede wszystkim fałszywy świat wokół nas jest w praktyce spadkobiercą romantycznego marzenia o odrodzeniu się mitu głoszącego zastąpienie rozumu marzeniem. Bardziej niż racjonalistyczna – jak często się ją przedstawia – nowoczesność, przynajmmniej począwszy od romantyzmu, jest w przeważającej mierze mitologiczna i antyoświeceniowa, a rezultat postmodernizmu jest całkowicie spójny z taką linią rozwoju (s. 81).

Z powrotem do rzeczy

Odwrót od samej rzeczywistości w stronę warunków jej poznania doprowadził do kryzysu, a zatem sensowny wydaje się teraz ruch w przeciwnym kierunku i ponowne zakotwiczenie ludzkiej wiedzy w realnie istniejących bytach, fizycznych i społecznych (te drugie, wbrew powszechnej opinii, także istnieją realnie, choć oczywiście nie tak samo jak pierwsze).

Co do bytów fizycznych, Ferraris nie wdaje się w niuanse: drzewa, zwierzęta, skały po prostu istnieją, obiektywnie i realnie, bez względu na to, czy kierujemy na nie wzrok, czy nie, i bez względu na to, co o nich w danym momencie myślimy. Filozoficzny konstrukcjonizm, tak miły postmodernizmowi, mówiący, że przynajmniej w jakiejś mierze współtworzy je nasza wiedza (będąca, jak pamiętamy, przejawem woli mocy) po prostu nie ma do nich zastosowania.

W przypadku bytów społecznych sytuacja jest bardziej skomplikowana, ale zdawanie ich z tego powodu na łaskę naszych mniemań jest niebezpiecznym uproszczeniem. Przedmioty społeczne także istnieją realnie i obiektywnie, tyle że najpierw trzeba je udokumentować, czyli poświadczyć zapisem, przynajmniej w pamięci drugiego, niezbędnego uczestnika każdego aktu o charakterze społecznym. Człowiek zatem to nie tyle zwierzę myślące, jak tłumaczy się definicję Arystotelesa, ale zwierzę, które przyrzeka. I nie chodzi tu o parafrazę słynnego zoon logon echon, ale o jego nowy, bardziej adekwatny przekład, jak argumentuje Ferraris, „skoro jednym ze znaczeń greckiego logos jest właśnie »obietnica«, »dane słowo«”. (s. 69–70). Wraz z ukonstytuowaniem realnych faktów społecznych pojawia się szansa na urealnienie i ustabilizowanie na powrót chwiejnej rzeczywistości. Ale nie po to, by nas znowu zniewoliła, ale by przyjąwszy do wiadomości jej istnienie, i oparłszy się o nią, znaleźć wyjście z postmodernistycznej (i populistycznej) dżungli luster i wkroczyć ponownie na drogę sprawiedliwości i postępu.

Ferraris przyjmuje do wiadomości krytykę oświeceniowych nadużyć rozumu, ale opłakane skutki postmodernistycznej kuracji każą mu przeprosić się z ideałami oświecenia (oczywiście przy licznych modyfikacjach i korektach). W finale książki powraca Kant, tym razem nie ten z „Krytyki czystego rozumu”, ale jako autor artykułu „Co to jest oświecenie”:

Popełniając błędy, uczymy się sami albo uczą się inni. Pożegnanie z prawdą oznacza nie tylko pozbawioną przeciwwagi daninę, jaką składa się „Władzy”, lecz także zaprzepaszczenie jedynej szansy emancypacyjnej, jaką ma przed sobą ludzkość: realizmu przeciwko złudzeniom i czarom. Oto znaczenie wiedzy: korekta – zawsze możliwa, a zatem konieczna – „spaczonego drewna ludzkości”, odmowa bycia niepełnoletnim (niezależnie od wieku), jakkolwiek byłoby to wygodne – twierdzi Kant. Rezygnacja z wyjścia człowieka z dzieciństwa, choćby pod pretekstem zdemaskowania tajnego porozumienia między wiedzą i władzą, z pewnością jest możliwa, lecz oznacza wybór wciąż otwartej alternatywy, którą proponuje Wielki Inkwizytor: obrania drogi cudu, tajemnicy i władzy (s. 90).

Spełniona antyutopia

Z podobnym opóźnieniem co „Manifest Nowego Realizmu” trafiła do nas inna książka rozpoznająca współczesność jako spełnioną antyutopię rodem z „Matrixa” – „Realizm kapitalistyczny. Czy nie ma alternatywy?” Marka Fishera. Od napisania obu minęła z grubsza dekada, ale diagnozy autorów nie tracą na aktualności. Wręcz przeciwnie. Po kolejnych zwycięstwach wyborczych populistów, brexicie i w obliczu nowych wojen ich raport ze stanu świata przygnębia jeszcze bardziej, a wołanie o zmianę brzmi dramatyczniej.

W „Realizmie kapitalistycznym” mamy liczne odniesienia do filozofii, ale Fishera interesuje kondycja zachodnich wspólnot rozumiana szeroko: mowa tu o ekonomii, edukacji, stosunkach pracy, zdrowiu psychicznym i produkcji artystycznej. W dwóch kluczowych analizach autor odwołuje się do swoich doświadczeń nauczyciela w szkole policealnej, przez co jego opis późnokapitalistycznej biurokracji i zgubnego wpływu neoliberalnych reform na zdrowie psychiczne społeczeństwa pełny jest sugestywnych przykładów. Diagnoza Fishera jest przygnębiająca: współczesna biurokracja jest monstrualną, pozbawioną centrum machiną, której jedynymi celami są obsesyjna kontrola, czy raczej autokontrola, uwikłanych w nią jednostek oraz wytwarzanie reprezentacji pracy i manipulowanie nią, a nie faktyczna realizacja zadań. Podobnie jak w stalinizmie, symbole osiągnięć są tu ważniejsze od samych osiągnięć. I podobnie jak tam, bardzo mile widziana w raportach jest samokrytyka pracowników.

Z kolei uelastycznienie rynku pracy i oparcie szkolnictwa na modelu biznesowym wpędza pracowników i uczniów w stan permanentnego stresu połączonego z manią zdobywania nowych kwalifikacji. Granice między gromadzeniem wiedzy i umiejętności a ich wykorzystywaniem, między pracą a odpoczynkiem właściwie przestały istnieć. Wykres ludzkich emocji w świecie Kapitału dawno już upodobnił się do sinusoidy obrazującej cykle gospodarki, w której po hossie nieodmiennie następuje bessa, potem znowu hossa, i tak dalej. Choroba afektywna dwubiegunowa obok depresji i ADHD to najczęstsza – i coraz częstsza – przypadłość naszych czasów. Za tą ostatnią w ogromnej mierze odpowiada nieustanny alert mediów społecznościowych i telefonów komórkowych, tych nowych narzędzi mobilizacji, jak pisze Ferraris, także pozbawiony złudzeń co do ich prawdziwej funkcji w systemie. Kondycję większej części swoich uczniów Fisher określa jako hedonistyczną depresję, a w uporczywej prywatyzacji problemów psychicznych społeczeństwa widzi wybieg Kapitału, który odwraca w ten sposób uwagę od ich prawdziwej przyczyny – sprzeczności i niewydolności systemu gospodarczego.

Kultura w tak urządzonym świecie służy jedynie stymulacji do działania na rynku i tłumieniu lęku przed rynkiem. Na żadną prawdziwie nową jakość estetyczną nie ma miejsca – wszystko, na co możemy liczyć, to recykling starych idei i pomysłów, minimalna modyfikacja. Kolejne, coraz bardziej jałowe artystycznie remaki klasycznych dzieł, wszechobecne pastisze i collage są tego najlepszym dowodem. W mediach, także tych publicznych, nie zostało śladu misji edukowania publiczności, którą Fisher pamięta jeszcze ze swojej młodości. Obsesyjnie zachęcają do zdrowego życia i troski o wygląd, ale nigdy do rozwoju intelektualnego.

Fot. Scott Webb on Unsplash

Dwa realizmy, a nawet trzy

Zdaniem Fishera na paradoks zakrawa fakt, że hitami kina zachodniego stały się „plagiaty” filmów, które powstały w Związku Radzieckim epoki Leonida Breżniewa, „Solarisa” i „Stalkera” Andrieja Tarkowskiego. Jakby schyłkowy, wyczerpany gospodarczo komunizm pod względem wydolności artystycznej znacznie przewyższał późny kapitalizm, którego ekonomiczne moce wydają się nieskończone. Pewien stopień stabilności okazuje się konieczny dla utrzymania żywotności kultury, pisze dalej, „pytanie, jakie należy zadać, brzmi: jak zapewnić tę stabilność, jakimi działaniami?” (s. 104) – podsumowuje ten wątek i jest to jedno z wielu miejsc w „Realizmie kapitalistycznym”, które współbrzmią z „Manifestem Nowego Realizmu”.

Oczywiście mówimy o dwóch różnych realizmach. Fisherowski opisuje status quo i obejmuje wiele aspektów życia zachodnich wspólnot, zaś Ferrarisowy wskazuje drogę wyjścia z impasu i ogranicza się do filozofii. Termin Fishera nawiązuje do jeszcze innego realizmu – socjalistycznego. Jest to nawiązanie ironiczne i przewrotne, zwłaszcza gdy odnieść je do sztuki: nie tylko unieważnia rzekomą wyższość produkcji kulturalnej Zachodu, tylko na pozór nieskończenie kreatywnej, na co wskazywał przykład z „plagiatami” filmów Tarkowskiego, ale także obnaża jej najdotkliwszy brak: niezdolność do wytyczenia wspólnocie jakiegokolwiek nowego celu, a co za tym idzie zapewnienia jej poczucia sensowności społecznej egzystencji, z czym akurat realizm socjalistyczny radził sobie całkiem dobrze.

I oto kolejne miejsce wspólne obu książek: w istocie największą troską Ferrarisa i Fishera jest przekroczenie domniemanej bezalternatywności sytuacji, w jakiej się znalazł świat Zachodu. Jeśli obaj wołają o punkt archimedesowy w płynnej rzeczywistości, to dlatego, że tylko oparłszy się o niego, można zrobić krok w przyszłość, a przynajmniej zobaczyć zarysy nowego świata, bez względu na to, jak bardzo byłby odległy.

Dobre grodzenie

„Realizm kapitalistyczny” to znakomita książka, powiada Dawid Kujawa, autor „Pocałunków ludu. Poezji i krytyki po roku 2000”, ale w jednym Fisher się myśli: nie cały obszar kultury podlega utowarowieniu. Wymyka mu się poezja, działalność marginalna i nieatrakcyjna dla rynku. Kujawa widzi w tym szansę i zamiast dołączyć do chóru narzekających na nikłą obecność mowy wiązanej w sferze publicznej i promować jej czytelnictwo, zaleca coś wręcz przeciwnego: „dobre grodzenie” obszaru współczesnej liryki. Tak, by możliwie najdłużej unikała reguł Kapitału i rozwijała się według swoich własnych.

Poezja ma być laboratorium wspólnoty, bo zawiera wizje alternatywnych porządków społecznych – owszem, utopijne, ale bez utopii (z czym zgodziliby się i Ferraris, i Fisher) nic nowego nie ma prawa się wydarzyć.

Podobnie jak Ferraris i w przeciwieństwie do Fishera, Kujawa także jest skłonny twierdzić, że widmo krąży. Druga część jego znakomitej książki to analizy wierszy, w których krytyk dostrzegł zaczyn zmiany. W pierwszej natomiast podsumował dyskursy krytyczne kilku ostatnich dekad, by pokazać między innymi, jak polska krytyka zareagowała na transformację ustrojową i jak zaszczepiwszy na naszym gruncie poststrukturalistyczny paradygmat myślenia o tekście literackim, zgodziła się na oddzielenie wiersza od rzeczywistości, co w kontekście rozpoznań Ferrarisa warto tu odnotować.

Choć w tytule książki mowa o poezji i krytyce po roku 2000, Kujawa sięga głębiej. Rekonstruując słynną dyskusję klasycystów z oharystami z początku lat 90., w niespodziewany sposób rehabilituje głos Krzysztofa Koehlera, powszechnie odebrany wówczas jako obskurancki, bo niechętny otwarciu polskiej poezji, udręczonej patriotycznymi obowiązkami, na świat. Kujawa zwraca uwagę, że było to zarazem otwarcie na wszystko, nad czym teraz załamujemy ręce – w powszechnym niemal entuzjazmie przegapiono fakt, że oto dokonuje się swoista kolonizacja polskiej poezji i podporzadkowanie jej logice późnego kapitalizmu. Zestawiając równie słynny onegdaj wiersz „Pić z Tobą colę” Franka O’Hary w przekładzie Piotra Sommera z „Piosenką o coca-cola” Adama Ważyka, Kujawa stawia tezę, że antyimperialny utwór polskiego socrealisty zostaje u progu transformacji ustrojowej poniekąd zneutralizowany przez wiersz afirmatywny wobec amerykańskiej kultury masowej. Trzeba przyznać, że choć redukcjonistyczna i przez to ryzykowna, jest to interpretacja ciekawa i dobrze przygotowuje grunt pod to, co warto wydobyć z tomu Kujawy w kontekście książek Ferrarisa i Fishera.

Percepty nowego świata

Nie godząc się na poststrukturalistyczne odcięcie wiersza od świata, Kujawa nie optuje bynajmniej za jakkolwiek pojętym mimetyzmem, przedstawienie tego, co istnieje „na zewnątrz” tekstu poetyckiego, nie pozwoli mu odegrać roli, jaką przewidział dla niego autor „Pocałunków ludu”. Więź między jednym a drugim jest tu o wiele ściślejsza, przeciwstawienie języka rzeczywistości traci w zasadzie rację bytu:

W ujęciu materialistycznym podstawowy związek, jaki zachodzi między językiem a światem, nie polega na reprezentacji świata przez język, ale na wchłonięciu języka przez świat […] (s. 97).

Poeta nie tworzy reprezentacji świata, jaki znamy […]; poeta wytwarza percepty świata, jakiego nie znamy, i w ten sposób pozwala nam myśleć o czymś, co wcześniej pozostawało nie do pomyślenia, ale co najważniejsze – rozpala pragnienie zmiany. Wiersz nie może mieć racji ani jej nie mieć – wiersz sięga ku temu, co możliwe, by przedmiotem pożądania na powrót uczynić nie tylko to, co nie poddało się utowarowieniu, ale to, co formy towarowej zwyczajnie przyjąć nie może: nowy porządek społeczny (s. 34).

Owe percepty świata, jakiego nie znamy, Kujawa znajduje w wierszach Adama Kaczanowskiego, Natalii Malek, Roberta Rybickiego, Dawida Mateusza, Dominika Bielickiego, a w szczególności Miłosza Biedrzyckiego – dla autora „Pocałunków ludu” to najważniejszy, najbardziej progresywny polski poeta ostatnich dekad, a jego „przeoczenie” przez krytykę zajętą najpierw sporami klasycystów z barbarzyńcami, a potem roztrząsającą w nieskończoność możliwość reprezentacji świata przez wiersz, dowodzi jedynie jej słabości. Nadrobienie tego zaniedbania Kujawa uważa za rzecz wyjątkowo pilną.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że obszerne fragmenty „Pocałunków ludów”, w tym najciekawsze koncepty książki, wiele zawdzięczają poezji Biedrzyckiego. Korzyść jest zresztą obopólna: Biedrzycki odczytany przez Kujawę świeci wreszcie pełnym blaskiem i jawi się jako ktoś, kto w latach 90. nie miał szans na mądrą lekturę i sprawiedliwą ocenę. Był niewczesny, można powiedzieć, sięgał wzrokiem dalej i widział więcej.

Kujawa powołuje się na Biedrzyckiego między innymi wtedy, gdy odmawia kapitałowi i jego magicznej zdolności do samopomnażania się zasług w wytwarzaniu społecznego bogactwa. Wszelkie formy tego bogactwa, pisze, „zawdzięczamy naturze i ludzkiej pracy, wyczerpującej, monotonnej i alienującej […]. Ziemia kręci się dzięki tym, którzy codziennie podejmują konieczny wysiłek wprawiania jej w ruch”, dopowiada, nawiązując do wiersza „O doniosłości klasy robotniczej”:

myślisz, że nie widziałem tych tysięcy mężczyzn
z początkiem każdej zmiany przemieniających się
w brudnobure E.T. w gumiakach, z nonszalancją
odbijających karty w zegarze, uchylających
hełmów przed oleodrukowych kolorów św. Barbarą
w nadszybiu. te wagoniki z węglem w telewizji
to kamuflaż (o właściwym celu kopalń się
nie mówi) większość z nich pod ziemią po prostu
ustawia się w korytarzach, twarzami na zachód,
cierpliwie, na trzy zmiany, drepczą w miejscu.
(wiewiórka biegnąc w miejscu wprawia bęben w ruch)
nie pytaj mnie więcej, jak to jest, że się Ziemia obraca

(cyt. za Kujawa, s. 236–238)

Podobny sojusz krytyk zawiera z poetą, gdy w spinozjańskim duchu polemizuje z wizją wertykalnie urządzonego świata, w którym sfera społeczna jest zaledwie funkcją nadrzędnych mechanizmów i sił. W wierszu Biedrzyckiego czytamy:

sznurki tak samo. tak, każdy sznurek
ma dwa końce, marionetka też
pociąga za sznurki, tyle że z drugiej strony.
I porusza ręką lalkarza? a ten się cieszy!
Nie, nie, czekaj, teraz inne wyobrażenie:
strasznie dużo, no MILIARDY takich małych kukiełek
i poruszają – Bogiem.
A on se, wiesz. stwarza.
Hy hy
stwarza se.

(cyt. za Kujawa, s. 223–224)

Kujawa zaś dopowiada:

Sznurki, którymi byty społeczne przywiązane są do Boga, Państwa, Kapitału, nie będą już tak ograniczające, jeśli tylko odwrócimy wektor oddziałujących na nie sił, by dostrzec w całej okazałości immanencję życia jako takiego, życia możliwego poza dyscypliną i kontrolą. Transcendencja może istnieć wyłącznie na płaszczyźnie immanencji, nigdy nie jest odwrotnie, choć właśnie poprzez dokonanie inwersji tej konstatacji kształtuje się powszechną świadomość społeczną w świecie, który zamieszkujemy. Tak właśnie wmawia się nam, że to siły zewnętrzne wobec rzeczywistości materialnej powołują ją do życia (podkr. D.S.) (s. 324–325).

Wizje nowych porządków społecznych z wierszy Biedrzyckiego okazały się bezradne wobec Kapitału w czasach transformacji ustrojowej. Nikt się po nich nie spodziewał rewolucji, ale na trochę więcej uwagi i zrozumienia jednak zasłużyły. Dziś wracają mocniejsze, w asyście świetnych interpretacji Kujawy, i choć sytuacja nie wygląda już tak beznadziejnie jak kiedyś, to ich los znowu wydaje się przesądzony.

Zbiorowa melancholia

No właśnie, „wydaje się”. Myśl o inaczej urządzonym świecie jakoś ciągle natrafia w naszej wyobraźni na przeszkody. Rozbija się o rzekome konieczności. Ale po lekturze książek Ferrarisa, Fishera i Kujawy możemy jeszcze śmielej podejrzewać, że to, co tak bardzo chce uchodzić za konieczne i niepodlegające dyskusji, wcale nie musi takie być. A za naszą zbiorową melancholię nie odpowiada odwieczny porządek rzeczy, ale ich historyczny, w wielu przypadkach całkiem nowy układ.

A zatem z powrotem do rzeczywistości materialnej. Do samych rzeczy, one istnieją naprawdę. A potem do obietnic, one także są rzeczywiste. Stamtąd zaś do sprawiedliwie urządzonych wspólnot. Do ludzkiej pracy, także sprawiedliwej, która obok natury jest jedynym źródłem społecznego bogactwa. I do sztuki, która potrafi więcej, niż bawić i znieczulać.

 

Maurizio Ferraris, „Manifest Nowego Realizmu”
Tłumaczenie: Joanna Ugniewska
słowo/obraz terytoria
Gdańsk 2023

Dawid Kujawa, „Pocałunki ludu. Poezja i krytyka po roku 2000”
korporacja Ha!art
Kraków 2021

Mark Fisher, „Realizm kapitalistyczny. Czy nie ma alternatywy?”
Tłumaczenie: Andrzej Karalus
Książka i Prasa
Warszawa 2020