Nr 13/2023 Na dłużej

LITERATURY I PSYCHOTERAPIE: Empatia i przemoc

Maciej Duda
Literatura Cykl

Wyrok

Esej Danuty Danek „Tajemnica miłości romantycznej. Zygmunt Krasiński i Delfina Potocka” jest mową obrończą i aktem oskarżenia jednocześnie (w tej, odwróconej względem prawnej logiki, kolejności). Sprawa jest prosta: mamy cierpiącą ofiarę, której odebrano głos, oraz oprawców, którzy w wyznaniach pokrzywdzonego dostrzegli „fałsze, udania, gry, kopiowanie wzorów literackich, w najlepszym razie – egzaltację i nadmiar bujnej wyobraźni” („Tajemnica…”, s. 11). Wszystko to czynili z szyderstwem, ironią lub kpiną. W języku prawniczym ująłbym to jako mechanizm wtórnej wiktymizacji, w języku literaturoznawczym mamy do czynienia z interpretacją. Interpretacją, której podstawą jest niezrozumienie – dodałaby Danek.

Ta zasadnicza teza rozpoczyna esej, który w polskim literaturoznawstwie nie ma odpowiednika. Tekst oddaje emocjonalne napięcie, jakie towarzyszyć mogło procesom pisania i czytania listów romantycznego twórcy. Już w preambule eseju wybrzmiewają słowa „bezbronny” i „rozumienie” w kontrze do „agresji”, „arogancji” i „ignorancji”. Bezbronny jest martwy Krasiński, rozumiejąca – pisząca Danek, a aroganccy i agresywni – badacze kroczący przed autorką „Sztuki rozumienia”.

Finał znamy, bo wyrok już zapadł. Jak w klasycznej narracji psychologicznej, dalej będziemy mogli śledzić proces, który doprowadził autorkę na trybunę.

Mowa obrończa

„Niespieszna”, „wielokrotna”, „szczegółowa”, „konstelacyjna” – takimi przymiotnikami można opisać pracę Danek. Proces lektury listów Zygmunta Krasińskiego do Delfiny Potockiej prowadzić ma do odkrycia tego, co badaczka nazywa „głęboką ludzką prawdą wewnętrzną” (s. 5) albo „tajemną prawdą żywą” (s. 24). Narzędziem prowadzącym do jej ujawnienia jest psychoanaliza rozumiana jako połączenie wiedzy i opartego na empatii pojmowania stanów, które kryją się pod pozami, stylizacjami i literackimi konwencjami. Analiza Danek sięga pod powierzchnię słowa – jak w klasycznej metodzie leczenia rozmową. Jej niespieszny, jednocześnie meandryczny i klarowny wywód onieśmiela czytelnika. Wielopłaszczyznowe rozumienie wyznań poety obejmuje nakładające się na siebie obrazy opisywanej przez niego realności związku z Delfiną Potocką oraz przeniesienia nań emocji, które towarzyszyły jego relacji z matką.

Jeśli z listami Krasińskiego obcuje się długo i niespiesznie, czytając wiele razy pewne fragmenty z różnych lat i pozwalając im naświetlić się wzajemnie, to przypuszczenie, jaka mogła być nierozeznana przyczyna owych łez, krąży wokół wypartej, a jednak dającej o sobie znać pamięci o cierpieniach wywołanych śmiercią matki

– stwierdza badaczka (s. 67). Cierpienie zostanie wielokrotnie podkreślone – jest konstytutywnym stanem Krasińskiego jako epistolografa. I choć ów stan wpisuje się w konwencje i prądy jego epoki, badaczka stawia hipotezę, wedle której cierpienie wynika z doświadczeń relacyjnych oraz z kształtu osobowości (o właściwościach „szczególn[ej] symbiotycznoś[ci]”, s. 51) autora „Nie-boskiej komedii”. Hipotezę tę Danek zabezpiecza dowodami zaczerpniętymi z badań neuronaukowców na temat działania neuronów lustrzanych. Owa zdolność do odczuwania doznań psychicznych czy cielesnych drugiej osoby we własnym ciele i psychice cechować ma głębokie związki emocjonalne Krasińskiego oraz nasilać się do „najwyższego, bardzo rzadko spotykanego stopnia” (s. 52).

Psychiczne życie Krasińskiego to naprzemienne stany spełnienia – przypominające niemowlęce złączenie z kojącą i kochaną matką – oraz lęku, samotności i cierpienia doznawanego po jej przedwczesnej utracie. Pierwszy wzór ma być dla poety świadomy, drugi zaś przedsłowny – Danek odnajduje każdy z nich w korespondencji Krasińskiego. Oba przesączają się przez miłosną lub religijną stylistykę. Pragnienia i lęki zostają zapisane w tych szyfrach, a Danek łamie je dzięki psychoanalizie.

Relacja badaczki z podmiotem listów Krasińskiego nie przypomina jednak relacji psychoanalityczki i analizanta. Odtwarza ona raczej symbiotyczny związek matki i dziecka. Danek zdaje się rozumieć więcej i głębiej – jak gdyby miała dostęp do stanów udręk i cierpień towarzyszących poecie. W tym miejscu jej rozumienia – a być może syntonii – następuje splot: ta szczególna symbiotyczność, która cechować miała samego Krasińskiego, naznaczać ma również podmiot piszący esej o Krasińskim i jego literaturoznawczych oprawcach. Jakby autorka „Śmierci wewnętrznej” dotykała tu czegoś, co pozasłownie odbija się w jej lustrzanych neuronach. Zdaje się, że w tej relacji nie ma miejsca na trzeciego – na ojca czy na owych interpretatorów. Owym „trzecim” mogłyby być także psychoanalityczne teoria i praktyka. Nie służą one w tym wypadku tylko rozumieniu, ale też wymierzaniu sprawiedliwości. Oznacza to, że rozumienie pociąga za sobą nieterapeutyczne działanie. Zarówno odwetowe (oskarżenie), jak i ocalające (ukazanie wyjątkowości psychicznych dyspozycji i budowanych przez poetę lub z poetą relacji). Oba wątki rozwinę dalej – w mowie biegłych.

Akt oskarżenia

„Oto jak działają trybunały mędrców. A osoby podsądne leżą w grobach i nic już nie mogą” (s. 18) – pisze Danek, komentując podwójne normy interpretatorów. Seksizm ustanawiający ich sądy na temat rodzinnego i erotycznego życia romantycznych twórców to ledwie wstęp do ustanawianego oskarżenia. Z jego treścią trudno się nie zgodzić. Danek pisze w obronie wielokrotnie skrzywdzonego – niezrozumianego i wyszydzonego – podmiotu, któremu inni mężczyźni odebrali głos.

W jednym z miejsc lektury listów Krasińskiego pojawia się komentarz: „[…] przedarł się tym razem z owych nieświadomych, dziecięcych przeżyć całkowicie jasno i przejmująco brak obrony i opieki, łączony z brakiem matki. Obrony – przed kim?” (s. 105). Pytanie znajduje odpowiedź w następnym akapicie: „[…] przed ojcem, przed jego emocjonalnymi szantażami, czyli jego emocjonalną przemocą” (s. 105).

Ojcowska przemoc emocjonalna znajdzie kontynuację w przemocy edytorskiej. Na ławie oskarżonych obok Wincentego Krasińskiego zasiedli Zbigniew Sudolski, Adam Żółtowski i Tadeusz Pini. Sudolski „sfałszował teksty listów Krasińskiego, zmieniając ich autentyczną, szczególną i nieodłączną od nich interpunkcję” (s. 138). Poprzedzający jego pracę Żółtowski „[…] zachował autentyczną interpunkcję Krasińskiego, jeśli chodzi o myślniki, lecz zarazem jej nie zachował, bo najczęściej poprzedzał je znakiem dodanym, tworząc znak podwójny” (s. 138). Z kolei Pini, powołując się na obowiązek wydawcy, ujednostajnił pisownię i interpunkcję całego zbioru listów Krasińskiego wydanego w 1935 roku. Danek podważa jednak kwalifikację „obowiązku wydawcy” – nie znajduje przesłanek dla takiego działania. Kolejnym wykroczeniem były edytorskie wybory i opuszczenia fragmentów listów bez podawania informacji o ustanawianych lukach. Wszystko to przy zapewnieniu, że edytor nie ukrył tajemnic z życia Krasińskiego, a jedyne, co zrobił, to rozsądził, które fragmenty jego listów są istotne, a które odsłaniają „sprawy bieżące, doraźne, praktyczne” (s. 150). W ten sposób krytykowana edycja objęła ledwie trzecią część listów.

Równolegle do powyższych oskarżeń Danek uświadamia czytelnikom, jak szczególne znaczenie miała odmienna interpunkcja Zygmunta Krasińskiego. W wyjaśnieniach wiąże to, co indywidualne, z tym, co właściwe regułom epoki, z której pochodzą badane teksty. Panująca wówczas zasada retoryczno-intonacyjna pozwalała na interpunkcyjną swobodę, na indywidualne rozczłonkowanie zdań, co oddawało ich osobisty rytm oraz kształt myśli i emocji piszącego. Zasada znaczeniowo-brzmieniowa poprzedza stosowaną przez edytorów zasadę logiczno-składniową. W tym miejscu najwyraźniej łączy się warsztat historyczki literatury i psychoanalitycznej interpretatorki, dzięki któremu Danek stawia wyrazistą tezę: „niwecząc przemocą edytorską autentyczną interpunkcję listów Krasińskiego, dławi się pośmiertnie głos żywego człowieka” (s. 166). To zdanie zamyka akt oskarżenia.

Zeznania biegłych

Esej Danek jest brawurowy i zuchwały. Interpretatorka bierze pod opiekę ofiarę i osądza winnych. I choć „nie wątpi o dobrej wierze” (s. 151) tych drugich, nie szuka okoliczności łagodzących[1]. Podziw dla warsztatu i praktyki badawczej autorki „Sztuki rozumienia” miesza się we mnie jednak z obserwacjami, które budzą wątpliwości i pytania. Przestawiony przypadek analizy można poddać dyskusji – zastanowić się nad tym, dlaczego jest tak wyraźny, wzorcowy, a jednocześnie ekskluzywnie podany. Mam tu na myśli i kształt odtwarzanych relacji, i sam styl opowieści.

Relacja Danek–Krasiński przypomina dualny związek matki i syna, których łączy cierpienie i nienawiść (do) ojca. Jakby badaczka w procesie równoległym ukazywała to, w jaki sposób relacje budował wybrany przez nią analizant. Co zastanawiające, wydaje mi się, że tak prowadzona analiza nie znajduje momentu separacji, oddzielenia badającej od badanego. Hipotez, dlaczego Krasiński cierpiał, może być wiele. Ale nie dla Danek, która korzysta z teorii dotyczącej neuronów lustrzanych. Ich aktywność staje się czymś szczególnym w przypadku zdolność poety, wręcz nasila się do „najwyższego, bardzo rzadko spotykanego stopnia” (s. 52). Zaakcentować chcę wymiar wyjątkowości, który stawać może się obroną przed tym, co opisać można językiem medycznym, który ma potencjał separujący, różnicujący nadawcę i odbiorcę. A wydaje się, że właśnie o separację się tu rozchodzi. O rozłączenie dualnej relacji, które staje się niemożliwe. Z jakiego powodu? Trudno stwierdzić, ale psychoanaliza ma na to kilka odpowiedzi. Danek wybiera tylko jedną: empatyczną wyjątkowość. Zauważyć należy, że przypisane autorowi „Irydiona” działanie (w najwyższym, bardzo rzadkim stopniu) neuronów lustrzanych następuje tylko w kontekście tego, co recypowane jest jako matczyne. Emocjonalność ojca jest intruzywna, zagrażająca, niemożliwa do przyjęcia ani do jednorodnego odrzucenia. Dlaczego w przypadku tej drugiej relacji neurony nie działają w stopniu najwyższym? Z powodu ojca, który nie rozumie i nie jest dostrojony do syna – zdaje się sugerować autorka. Brak dostrojenia czyni różnicę, separację. Zamiast połączenia z ojcem mamy ustanowioną stałą różnicę, trwałe rozłączenie. Reasumując, po wyjątkowym zespoleniu z matczynym następuje trwała negacja ojcowskiego. Zamiast połączenia – rozszczepienie, lecz ów termin Danek oddaje jako wyparcie. Ta różnica wynikać może z metodologii, z obierania paradygmatu psychodynamicznego (moja lektura) i psychoanalitycznego (Danek). Niemniej mamy tu do czynienia z trwałym stanem cierpienia, który badaczka opisuje jednostronnie, akcentując jego wyjątkowość. Gdyby opisywany przypadek przenieść do gabinetu, należałoby zmienić kierunek analitycznej empatii. Odejść od zaspokajania mówiącego, od symbiotyczności z nim, samodzielnie się zróżnicować i próbować złączyć w ambiwalencji to, co tak trwale rozłączył analizowany/rozumiany podmiot. Skupić należałoby się na wspólnym rozumieniu koluzyjnych relacji dualnych, na zabezpieczających ich kształt mechanizmach obronnych, na osobowości analizowanego. Ale tej pracy przeszkadzałaby wspomniana wyjątkowość.

Tego wszystkiego, poniekąd, dotyka Danek. Uznać można, że rekonstrukcja relacji matka–syn w relacji podmiot tekstu–badaczka to świadomy wybór wytrawnej interpretatorki, która chce nam unaocznić, może nawet odegrać to, co rozumie z lektury listów. Może z premedytacją zostaje w relacji przeniesieniowej. O sympatyzującej wyobraźni psychoanalityka klarownie pisze John Steiner, podkreślając, że „musimy zarówno angażować się w wewnętrzne konflikty pacjenta, jak i zachować postawę kwestionującą, w której naszymi priorytetami są obserwacja oraz próba zrozumienia mechanizmów działania jego umysłu”[2]. Dalej badacz odnotowuje potrzebę elastycznego poruszania się między identyfikacją i obserwacją. Te zaowocują wglądami prowadzącymi do roboczych hipotez na temat odczuć pacjenta. Nie doprowadzą jednak do pewności i oceny. Hipoteza Danek zostaje zabezpieczona wartościującymi określeniami inkrustującymi jej esej. Wyjątkowość i okrucieństwo podtrzymują więc racje interpretatorki. Te przymiotniki musiałyby zniknąć w procesie terapeutycznej pracy. W jej ramach upadłaby waloryzacja szczególnej symbiotyczności i pogardy – zamiast pogłębiać rekonstruowaną relację, zmierzalibyśmy do wydobycia się na powierzchnię przeniesienia. Wówczas pojawiłoby się pytanie o wtórne korzyści ze stanów cierpienia oraz z opartego na przeniesieniu schematu romantycznej miłości. To wszystko wychodzi jednak poza eseistyczną lekturę, która w zamiarze autorki jest próbą zrozumienia, nie psychoterapeutyczną pracą. Być może z tego powodu wytrawna znawczyni psychoanalizy na marginesie pozostawia temat dualnych i trójkątnych wiązań. Jaki może być inny powód zignorowania tego rozwojowego schematu? Dlaczego Danek wycofuje się z tej wiedzy, nie używa jej, nie tworzy narracji ambiwalentnej? Czy dlatego, że ważniejsza pozostaje dla niej równoległa z założeniami przeniesieniowymi interpretacja miłości/relacji zgodna z epoką, z historycznoliterackim pojmowaniem fenomenu miłości romantycznej? Romantyzm jako wyjątkowa oraz przedpsychoanalityczna epoka podwójnym wiązaniem – historycznym i historycznoliterackim – zabezpieczyć może to, co nazywam interpretacyjnym utknięciem. To założenie ponownie odsyła nas do myślenia o wyjątkowości.

Wrócę jeszcze do sygnalizowanej na początku szkicu odwróconej logiki prawnej kolejności, przez co u Danek pojawia się najpierw mowa obrończa, a później akt oskarżenia. Z czego to wynika? Zdaje się, że w tym układzie logika prawa zamienia się miejscami z logiką ustanawiania relacji i wiedzą rozwojową dotyczącą naszego gatunku: najpierw matka, później ojciec. Analogicznie: najpierw opieka, później prawo.

Fot. by Hector J. Rivas on Unsplash

Akta spraw wcześniejszych

W eseju o tajemnicy romantycznej miłości łączą się dwa wątki istotne dla wcześniejszych literaturoznawczych interpretacji Danek: zainteresowanie stanami melancholii, cierpienia, samozniszczenia prowadzącego do „Śmierci wewnętrznej” oraz coś, co można określić negatywną motywacją. Pierwszy temat obserwowany był przez badaczkę w dramacie Musseta, w dokumentach osobistych Orzeszkowej, ale też w pismach Bettelheima (choćby tych dotyczących zmuzułmanionych więźniów obozów koncentracyjnych albo leczonych przez niego dzieci z autyzmem). Z kolei negatywna motywacja dotyczy twórczej aktywności Danek, która często zaczyna się w momencie gniewu, niezgody na realność, na dotychczasowe odczytania czy interpretacje danych dzieł. Powtórna lektura „Sztuki rozumienia” ujawnia to z dużą i zaskakującą mocą. W tym tomie autorka skolekcjonowała swoje prace powstałe między drugą połową siódmej i pierwszą połową dziewiątej dekady XX wieku. Ich zestawienie podkreśla wymiar negacji jako wstępny punkt badań Danek. Można by to stopniować i pokazać, jak narastają niecierpliwość, gniew czy bunt narratorki wpisanej w teksty Danek. Ta linia szłaby od zaczepnej recepcji pism Boya, który „chyba nie rozumiał” („Sztuka…”, s. 215) listów Musseta, do ostrzeżenia zawartego w przypisach bibliograficznych: „Uwaga! W tekście tym jest dużo błędów drukarskich, zniekształcających sens [wypowiedzi autorki]” (s. 291). Albo od braku akceptacji dla pracy dziennikarskiej (wyrażonego poprawieniem – a raczej napisaniem od nowa – tekstu oddającego przebieg radiowej rozmowy wokół tłumaczenia Bettelheima [por. „Tekstu tej rozmowy nie mogłam zaakceptować, napisałam go więc sama”, s. 351]), przez ujawnienie przygnębienia („Lektura pracy Bogusława Żyłki […] wprawiła mnie w przygnębienie”, s. 413), do kulminacji w naznaczonej ironią dyskusji badaczki z prasą, która w latach 90. drukowała informacje o stawianych Bettelheimowi zarzutach przemocy stosowanej wobec pacjentów. W „Sztuce rozumienia” możemy przeczytać szczegółową rekonstrukcję prób obrony wybranego przez Danek ojca. Prób, ponieważ jej chęć polemiki spotkała się z odmową przedstawicielki prasy – tekst badaczki jest więc zarazem oskarżeniem redakcji czasopisma o przemoc „fizyczn[ą], biorąc[ą] się z dostępu do drukarni” (s. 497). Ów schemat zostanie powielony w „Tajemnicy miłości romantycznej”.

W jednym z akapitów „Sztuki rozumienia” czytamy także: „Bardzo przekonywająco ujmuje współpracownik Bettelheima główny rys jego osobowości: »Pragnął jasno i do głębi rozumieć, a nie być lubianym przez wszystkich«” (s. 502). Wydaje się, że ów cytat staje się autocharakterystyką Danek, która jeńców nie bierze. O czytanych książkach pisze także w ten sposób: „Praca nie ma ani wartości informacyjnej, ani krytycznej. Może służyć jedynie jako przestroga. Jest w zdumiewający sposób niekompetentna, a co więcej, zawiera fantazje autorki i inne aberracyjne […] procesy myślowe” (s. 430–431). W innym miejscu: „Ten tom […] powinien być wycofany z obiegu księgarskiego, a jeśli już ktoś go kupił, wydawca powinien zwrócić pieniądze za sfałszowany produkt i dodać odszkodowanie za wyrządzoną krzywdę moralną” (s. 505). Ostatni cytat otwiera opis polskiego przekładu książki Bettelheima i Rosenfelda „The Art of the Obvious” („Sztuka oczywista”). Przytaczam wyimki z pełnowymiarowych tekstów, w których autorka dokładnie wyjaśnia, skąd tak wyraźne opinie w preambułach, nie odbierając Danek racji. Jako wytrawna badaczka często tropi myślowe kiksy nie w pełni oddające znaczenie oryginalnych teorii czy tekstów psychoanalitycznych, co cenne. Także w obronie Bettelheima, w rozumieniu jego pracy i oskarżeń wynikających z przeniesień Danek może mieć rację. Da się to psychoanalitycznie zrozumieć. Nie o tym jednak chcę pisać; interesuje mnie raczej założenie leżące u podstaw takiego pisania. Brzmi ono chyba tak: rozumiem, dostrzegam, interpretuję głębiej, lepiej, a twój sposób myślenia jest aberracyjny lub przemocowy. Wspomniana przepisana radiowa rozmowa kończy się wypowiedzią badaczki: „Jak dotąd, jest pani jedyną osobą, która to zrozumiała” (s. 364). Czytając, zastanawiam się, kto napisał kwestie dziennikarki, dlaczego mogła ona zrozumieć tłumaczkę Bettelheima oraz dlaczego badaczka w tak ekskluzywny sposób skończyła tę rozmowę.

W „Sztuce rozumienia” znajduje się również taka teza:

Pacjent to bliźni terapeuty, to osoba. To ktoś podobnie borykający się z trudnościami egzystencji jak terapeuta, tylko na innym poziomie integracji wewnętrznej, wewnętrznego zorganizowania. To podmiot, a nie przedmiot działań terapeutycznych, działań kogoś, kto wie lepiej. Podmiot, który ma prawo do swych objawów, choćby zdawałoby się, bezsensownych i uciążliwych […] (s. 371).

Zgadzam się z tą uwagą, lecz muszę przyznać, że nie rozumiem, jak sztuka rozumienia mijać się może z wiedzą opisaną w tej formule.

Konkludując ów przegląd, zaakcentować należy podstawową różnicę: że autor, tłumacz, dziennikarka, redaktorka to nie pacjent, a recenzja książki to nie terapia. Mimo tej różnicy zdaje mi się, że próg gabinetu/rozumienia nie jest granicą, która oddziela myślenie podmiotowe od przedmiotowego. Że w sztuce rozumienia i reakcji na innych (także na inne interpretacje), bez względu na miejsce, z którego to robimy, odpowiadamy w podobny, konstytutywny sobie sposób, wykorzystując swoje stałe predylekcje życia wewnętrznego. Ostatnia konfrontacyjna uwaga jest interpretacją dołożoną do opisu, który ukazuje wzory wpisane w literaturoznawcze prace Danek. Ta hipoteza obejmuje także mój tekst.

Komentarz do wyroku

Zebrane schematy sztuki rozumienia ukazują pewną ciągłość badawczej i retorycznej brawury eseistki, której prace czytam z podziwem, z zazdrością dotyczącą klarowności wywodu, z wdzięcznością wobec intelektualnego zysku, ale i z poczuciem pewnej inkongruencji, a nawet niezgody na ponawiany układ obrony i oskarżenia, który utrzymuje odosobnione dobre i złe obiekty. Zamiast wyroków wolałbym śledzić opisy procesów, które prowadzić mogą do integracji. Ich początek jest w rozumieniu. Dalszy etap zakłada jednoczesne utożsamienie się i spoglądanie z zewnątrz, czasem opisywane jako obiektywizacja. Jak wskazuje Steiner:

Na ogół oscylujemy między […] stanami – przyjmując pozycję albo emocjonalnie zaangażowanego uczestnika, albo całkowicie odrębnego obserwatora. Wymaga to jednak zdolności do elastyczności i łatwo odwracalnej identyfikacji. Zachowanie odpowiedniej równowagi bywa wyzwaniem, a postawa analityka okaże się niewłaściwa, jeśli utknie w identyfikacji z pacjentem albo jego obiektami („Iluzja, rozczarowanie i ironia w psychoanalizie”, s. 165–166).

Jeśli więc pozostajemy w ruchu, rozpocząć może się świadome łączenia przeciwieństw. Być może to nigdy nie wydarzyło się w korespondencji i psychice Krasińskiego. Udźwignięcie cierpienia w miłości – zamiast rozpadu i wewnętrznej śmierci – nie mogło nastąpić samoistnie, bez pomocy dodatkowego, kontenerującego umysłu. Nie następuje również w eseju Danek, celem eseistki bowiem – zakładam obronnie – nie jest nakreślenie możliwości pracy, która doprowadzić może do scalenia i umiejętności radzenia sobie z cierpieniem, ale obrona i oskarżenie, czyli powtórzenie traumatycznych relacji poety z matką i z ojcem. Pozbawiony obiektywizacji przymus powtarzania musi uruchomić mechaniczną obronę – waloryzację życia wewnętrznego badanego podmiotu oraz relacji z badanym.

 

LITERATURY I PSYCHOTERAPIE

„Chociaż czytamy sami, w ciszy, to robiąc to, pozostajemy w relacji z kimś, kto opowiada nam historię, i ten opowiadający staje się dla nas postacią. […] Analityk nie próbuje znaleźć rozwiązania zagadki, ani nie szuka jedynej prawdy o przeszłości. Oczywiście, w każdej analizie zdarzają się momenty, w których oboje, i pacjent, i analityk dają się ponieść ekscytacji […]. Ale jeśli spróbujemy wyryć w kamieniu Prawdę o przeszłych doświadczeniach, uznać jeden choćby „wątek” za zupełnie skończony, zubożymy naszego pacjenta i obrabujemy z bogactwa jego wewnętrznego świata, uwięzimy go raczej niż uwolnimy od ograniczeń narzucanych przez doświadczenia z przeszłości” – pisała Ignês Sodré w szkicu „Psychoanaliza i literatura”.

W cyklu łączyć będę doświadczenia czytelnicze, psychoterapeutyczne i krytycznoliteracką praktykę. Chcę wielokrotnie sprawdzić hipotezę o możliwości zbudowania z autorem_rką relacji podobnej do tej, jaką buduje się w gabinecie psychoterapeutycznym.


Przypisy:
[1] Zresztą wtrącenie „Nie wątpimy o dobrej wierze” (s. 151) dotyczy tylko Żółtowskiego i w kontraście do innych komentarzy zawartych w eseistycznej narracji sformułowane zostało w pierwszej osobie liczby mnogiej, nie pojedynczej. Jakby głos oskarżycielki dystansował się od tej opinii.
[2] J. Steiner, Iluzja, rozczarowanie i ironia w psychoanalizie, przeł. A. Kaja, Warszawa 2021, s. 165.