Filip Szałasek rozmawia z Piotrem Dąbrowskim, płockim muzykiem, autorem map dźwiękowych Brudzeńskiego Parku Narodowego i mazurskiego odcinka Wisły
Dąbrowski tworzy głównie w estetyce ambientowej, nie stroniąc od trudnych do sklasyfikowania poszukiwań dźwiękowych i field recordingu. W 2019 roku powołał do życia projekty UBIEL – w którym na język muzyki ambient i drone przełożył kameralne kompozycje Stanisława Moniuszki, Random Variable – oparty na eksploracji przypadkowości i sekwencji powstałych na podstawie algorytmów, a także „Smalltown Soundscapes” – field recording realizowany w niewielkich miastach i miasteczkach. Współfundator i prezes Fundacji Nobiscum, kurator płockiego cyklu koncertowego Sygnał/Szum. Rozmowa odbywa się tuż po festiwalu „Poszerzenie pola dźwięku” – Dąbrowski i Szałasek kontynuują w niej wątki poruszone na strychu Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki w Bydgoszczy podczas debaty o field recordingu zorganizowanej przez kuratora wydarzenia, Marcina Karnowskiego.
Piotr Dąbrowski: Miasto jest hałaśliwe, inwazyjne, bezlitośnie tłamsi wszelkie subtelne odgłosy. Można je z powodzeniem nagrywać z wykorzystaniem nawet nieszczególnie wysublimowanych mikrofonów, jak te, które są wbudowane w fabryczną kapsułę stereo Zooma. Nagrania przyrody to zupełnie inna sprawa. Wyruszając nad Wisłę, jeszcze w 2021 roku, zaopatrzyłem się w zewnętrzny mikrofon stereo – konkretnie Rode N4 – i dopasowany do niego wiatrochron na tyczce. Jako rekorder sprawdził się mój już nieco wysłużony Zoom. Ten zestaw umożliwił mi zarejestrowanie subtelności, zapewnił lepszy stosunek sygnału do szumu i ciekawszą stereofonię.
Nie mam szczególnie audiofilskich zapędów, jeśli chodzi o nagrania terenowe, a dobre efekty można uzyskać, nawet nagrywając telefonem, jednak w tym wypadku technologiczny upgrade przełożył się na nagrania bardziej przekonujące, lepiej odzwierciedlające soundscape. Poza kwestiami stricte technicznymi wyzwaniem, szczególnie nad Wisłą, było moje własne ciało. Czasem podpiekane słońcem, czasem kąsane przez komary, które chyba uodporniły się na większość repelentów. W takich warunkach – dalekich przecież od ekstremy – po prostu o wiele trudniej być cicho, nie poruszyć się czasem, nie szarpnąć za kabel. Staram się raczej, żeby mnie w nagraniach nie było, a mimo to w kilku słychać nawet chrupnięcia któregoś z moich stawów. Jeśli takie rzeczy nie są przesadnie głośnie, to je zostawiam – nie przepadam za montowaniem nagrań, chyba że wynika to z założonego wcześniej konceptu.
Mój hydrofon to urządzenie najprostsze z możliwych. Blaszka piezoelektryczna zamknięta w szczelnej obudowie z wyprowadzonym kablem. Największą trudnością jest zapewnienie mu wodoszczelności, w czym pomocne okazują się klej silikonowy i popularna gumowa powłoka płynna typu Plasti Dip, którą najlepiej nanieść poprzez kilkakrotne zanurzenie w pojemniku gotowego urządzenia wraz z wyprowadzonym fragmentem kabla. Potem, już nagrywając, warto poeksperymentować z impedancją, bo materiał piezoelektryczny podłączony do wejścia typowego rekordera zafunduje nam zwykle filtrację górnoprzepustową. Aby zapewnić nieco lepsze dopasowanie impedancji, używałem między innymi zwykłego scenicznego di-boxa czy urządzenia Koma Elektronik Field Kit, natomiast docelowo chcę opracować autorski preamp.
Z ciekawostek DIY – pod koniec 2022 roku zbudowałem swój pierwszy geofon, który umożliwił mi z kolei nagrywanie między innymi rezonujących powierzchni metalowych obecnych w infrastrukturze miasta. Obecnie mam tych urządzeń już cztery, eksperymentuję z wielokanałowymi nagraniami, w tym ze swoistą pseudostereofonią, i planuję związane z nimi działania warsztatowe.
W mieście nie sposób przy nagrywaniu odpocząć, nad Wisłą czy w Parku Brudzeńskim jest to w pewnym stopniu możliwe, choć skupienie i koncentracja na samej rejestracji nieco to utrudniają. Jest w słuchaniu i nagrywaniu natury coś medytacyjnego, choć przecież nie są to stockowe nagrania tak zwanych dźwięków relaksacyjnych i w regularnych interwałach pozorny spokój mąci ryk silnika na odległej drodze czy… przelatująca wysoko nad głową eskadra myśliwców.
One pojawiły się tam dość niespodziewanie, w pierwszej chwili pomyślałem, że pewnie przesterują mi nagranie, bo czułość wejść rekordera miałem wtedy ustawioną dość wysoko. Biegały przez chwilę dookoła mnie, zupełnie spontaniczna sytuacja, niezaplanowana i niemontowana w nagraniu, a praca Watsona była jednak sekwencją kilku dźwiękowych ujęć.
Przede wszystkim ruch lotniczy – samoloty i śmigłowce słuchać nad Wisłą w bardzo regularnych odstępach czasu, więc obecności człowieka doświadcza się tam ciągle, nawet jeśli z pewnego oddalenia. Nad pozamiejską Wisłą nie ma zbyt wielu ludzi, wyjątkami są miejsca tak zwanych slipów, czyli prowadzących do wody betonowych pochylni, gdzie napotykałem rybaków i kajakarzy, czy kilka punktów, gdzie wciąż działają połączenia promowe. W Warszawie, Wyszogrodzie i Płocku wciąż pływają statki wycieczkowe, plaże i bulwary pełnią funkcję rekreacyjną, jest więc odrobinę inaczej – i głośniej.
Zanieczyszczenie – nie tylko hałasem – to osobna sprawa, bo nie musiałem napotykać ludzi, żeby dostrzec to, co po sobie zostawiają. Opony, puszki, worki foliowe, butelki, pety. Zauważyłem też, że rzeką regularnie spływają tłuste, połyskujące plamy, niezbyt rozległe, ale jednak. Podczas tych nagrań nie napotkałem jednak martwych ryb ani ptaków. Raz tylko razem z Gabi – moją żoną, towarzyszką w projektach nagraniowych, fotografką i pomysłodawczynią wielu lokalizacji – gasiliśmy pozostawione przez kogoś ognisko w pobliżu ujścia Pilicy do Wisły.
Problem z takimi katastrofami jak ta, która wydarzyła się na Odrze, polega między innymi na tym, że nie ma sensownego programu monitoringu i zapobiegania im, a kiedy już coś się wydarzy, pozostaje jedynie szukać winnego i minimalizować straty, których i tak nie da się w całości uniknąć. Odra, Wisła, a w zasadzie większość polskich rzek jest nieustannie zagrożona – przez ignorancję i chęć zysku. Musimy się o nie troszczyć albo ich ekosystemy ulegną zniszczeniu. W tym kontekście field recording nabiera dodatkowego znaczenia, bo zarejestrowany soundscape może ulec diametralnym, destrukcyjnym zmianom i nigdy nie będzie już taki, jak na nagraniu. Ani Michał, ani ja, ani nikt, kto rejestruje audiosferę rzek, nie jest oczywiście szczęśliwy z tej „wartości dodanej”, ale nie da się jej już pomijać.
Niestety nie miałem okazji zobaczyć tej wystawy, swoje nagrania Wisły udostępniłem na prośbę organizatorów – Wyspy Skarbów Gdańskiego Archipelagu Kultury. Ale myślę, że materiały audio zawsze stanowią ciekawe uzupełnienie przedsięwzięć wizualnych – dodają kolejny wymiar, wymuszają użycie innego zmysłu.
Kąpieliska nad Wisłą to był w Płocku dość popularny temat. Dziś nie istnieją już w takiej formie, jak choćby jeszcze w międzywojniu, kiedy takie projekty były realizowane. Wisła wtedy i Wisła dziś to dwa odrębne światy. Rzeka była niegdyś szlakiem komunikacyjnym – między Płockiem a Warszawą kursowały na przykład statki pasażerskie. Na początku XX wieku taki rejs trwał osiem godzin z prądem rzeki, dwanaście – pod prąd, a pasażerowie często podróżowali nocą. Z pamiątek po tej dawniejszej Wiśle zachował się między innymi przyczółek mostu drewnianego w Wyszogrodzie. Wyszogród wydaje się zresztą bardzo zrośnięty z tradycją rzeczną, działa tam Muzeum Wisły, a kapitan małego wycieczkowego statku ma do opowiedzenia multum historii.
Z pokładu tej łodzi wykonałem jedno z nagrań. Kapitan wyłączył silnik, dryfowaliśmy po rzece, a ja nagrywałem rybitwy. Wspomniane przeze mnie wciąż kursujące promy postrzegam jako zjawisko dość nostalgiczne. Okazuje się bowiem, że liczba mostów na rzece nie zaspokaja potrzeb społeczności w kilku nadwiślańskich miejscowościach, które z promów chętnie korzystają. Mam wrażenie, że to w pewien sposób zbliża ludzi do rzeki – bądź co bądź bardziej się jej doświadcza, płynąc takim promem, niż przejeżdżając samochodem po moście przerzuconym wysoko nad wodą.