Nr 7/2023 Na dłużej

LITERATURY I PSYCHOTERAPIE: Autyzm i literatura [1: Törnvall, Fiedorczuk]

Maciej Duda
Literatura Cykl

Doris Lessing, Elfriede Jelinek, Emily Dickinson, Beatrix Potter, Donna Williams, Laura Stephen, Simone Weil – te i inne nazwiska słynnych kobiet widnieją na okładce polskiego wydania eseju Clary Törnvall „Autystki. O kobietach w spektrum”. Już samo wyliczenie[1], a wynotowałem tylko nazwiska kojarzące się z literaturą, może przyciągać uwagę czytelników. Tym bardziej że wzmacnia je forma. Duży czerwony font na białym tle. W szczelinie, między kolejnymi rzędami autorytetów z różnych dziedzin, znajduje się tytuł tomu i personalia autorki. Zamysł zdaje się być prosty. Wreszcie, z opóźnieniem diagnozowane kobiety mogą znaleźć ważne dla nich wzory, przejrzeć się w nich, a nawet zbudować własną wioskę. Dotychczasowy brak reprezentacji kobiet w spektrum zostaje wypełniony z nawiązką. Herstoria autystek obejmuje osoby-postaci (jest tu również Alicja w Krainie Czarów), które z dumą można nosić na sztandarach.

Pozytywne przewartościowanie pejoratywnie rozumianej inności to jedna z tożsamościowych strategii emancypacyjnych. Opowieść budowana na braku zastąpiona zostaje narracją o wyjątkowości. Wady zamieniają się w zalety, deficyty w możliwości, lęk w dumę. Taką strategię wykorzystywały emancypantki, feministki, osoby o innym niż biały kolorze skóry, osoby nieheteronormatywne, dziś wykorzystują ją osoby nieneurotypowe. Mówią same o sobie. Piszą autobiograficzne książki, dzielą się doświadczeniami, zawiązują wspierające wspólnoty. W takim kluczu czytać można esej Törnvall oraz książkę Ewy Furgał „Dziewczyna w spektrum”. W tych historiach dotychczas medykalizowany deficyt zmienia się w cechę ustanawiającą tożsamość, wyznacza podmiotowość piszących. Energia, która do tej pory podtrzymywała proces maskowania tego, co uznawane za brak, zmienia wektor. Potencję można kierować w samodzielnie wybranym kierunku – niezależnie od tego, w jaki sposób obraz emancypujących się grup konstruuje społeczna większość dysponująca foucaultowskimi instytucjami-narzędziami.

Dalej nie będę jednak pisał o tej strategii. Bardziej interesują mnie same połączenia autyzmu i literatury. Törnvall daje nam osobisty esej, w którego centrum są ona i inne współczesne autystki. Wyliczone powyżej pisarki pojawiają się w drugim planie, są znakami-symbolami, przywoływanymi przez samą dziennikarkę zgłębiającą dotychczasową wiedzę na temat autyzmu lub jej rozmówczynie. Esej „Autystki” powstał ponad dekadę po publikacji książki „Writers on the Spectrum: How Autism and Asperger Syndrome have Influenced Literary Writing”, w której Julie Brown badała archiwa i twórczość piszących mężczyzn i kobiet. W arcyciekawej pracy autorka pochyliła się nad biogramami i pracami Hansa Christiana Andersena, Henry’ego Davida Thoreau, Hermana Melville’a, Emily Dickinson, Lewisa Carrolla czy Williama Butlera Yeatsa. W swojej pracy kontynuowała rozpoznania Michaela Fitzgeralda, profesora psychiatrii, który opublikował między innymi „Autism and Creativity: Is there a Link between Autism in Men and Exceptional Ability?” oraz „The Genesis of Artistic Creativity: Asperger’s Syndrome and the Arts”. Lektura tych prac jest niewielkim krokiem wstecz – czynnik płci nie jest tu kluczowy, niemniej nie został również przegapiony. Ciekawość Brown wyrasta z doświadczenia zawodowego i osobistego – z autobiograficznego wprowadzenia wiemy, że wychowuje syna zdiagnozowanego na spektrum. Dopełnieniem jej badawczych motywacji jest próba zrozumienia aktywności, ekspresji i niespecyficznej komunikacji jej studentek i studentów, z którymi przez wiele lat rozmawiała o krytyce literackiej – to pole, którym zajmowała się przed otwarciem kursu poświęconego autyzmowi w literaturze.

Biograficzne studia wymienionych twórców odsłaniają aspekty, w których przywykliśmy opisywać zachowania osób z syndromem Aspergera. Wśród nich znajdują się zmagania związane z wypełnianiem społecznie pożądanych kodów; brak odpowiedzi na niewyrażone wprost potrzeby innych osób; nieumiejętność rozszyfrowania motywacji ukrytych za społecznymi wzorami komunikacji (na przykład ironia); indywidualny sposób i system komunikowania się (tu niestandardowe, wieloznaczne użycie słów, symboli); pewna sztywność w wyborze dostępnych reakcji zachowania; ograniczenie się czy odcięcie przed naporem tego, co zewnętrzne (na przykład kontrolowanie liczby posiadanych przedmiotów, wielkości przestrzeni, w której przebywamy, wygłuszanie dźwięków); selekcja i skupienie na fragmencie; wycinanie odczuwanego nadmiaru lub działania synestezyjne. Istotne pozostaje to, jak powyższe aspekty wpłynęły na kształt osobistych archiwów, na sposób pracy i na teksty badanych przez Brown autorów i autorek.

Przyglądając się procesowi twórczemu współczesnych i pośmiertnie diagnozowanych autorów, badaczka notuje prawidłowość, wedle której twórczy proces pisania przebiega w sposób chaotyczny. Ów chaos można opisać jako nielinearność. Wyznania pisarzy współczesnych czy archiwalne badania prac wyżej wymienionych pokazują, że pisane przez nich książki nie powstają „od początku do końca”, mają strukturę mieszanki, powstają raczej jako kolaż. Fragmenty manuskryptów przekładały się na fragmentaryczność i skrótowość samych tekstów. Taki rodzaj pracy powodował również powtórzenia zwrotów czy całych zdań – co można nazywać echolalią. Ostateczny układ tekstu wymagał często lektury zewnętrznej, redakcji osoby neurotypowej, która „porządkowała” całość. Bez tej ingerencji badani twórcy pozostawali niezrozumiani. Ich wyjście poza strukturę (rodzaj, gatunek, poetykę, reguły składni, interpunkcji) oraz indywidualny sposób percepcji świata i komunikacji spotykały się z niezrozumieniem. Ich prace odbierane były jako niejasne, a łamanie zasad ich tworzenia jako pisarska nieumiejętność. Dopiero drobiazgowe, skupione analizy zewnętrzne odkrywały wpisane w nie rytm, wzór czy kod organizujący całość. Dziś wiemy, że to kojarzone ze spektrum czynniki poznawcze pozwalały zbudować i opowiedzieć daną historię w tak indywidualny sposób. To, jak integrujemy nasze obserwacje, organizujemy nasze myśli i przetwarzamy kontekst, jest zależne od naszego umysłu. „Osoby z zespołem Aspergera na ogół mają niedojrzałe osobowości i zachowują dziecięcy potencjał. Zachowanie tego dziecięcego spojrzenia pomaga im w pracy artystycznej. Są także nonkonformistami, co wspiera zainteresowanie nowością”[2] – pisze Fitzgerald. Brown dodaje: „historia literatury byłaby zupełnie inna bez tych innowatorów”[3]. Innowatorów, których w innym miejscu określa jako uporczywie upartych w niestosowaniu tradycyjnych form i strategii twórczych.

Dalsze badania Brown – w tym miejscu przeze mnie uogólnione – wśród cech twórczości osób ze spektrum wskazują skupienie na szczegółach, detaliczność tworzonego świata, czasem z tego powodu przytłaczającego dla czytelników. „Autorzy są zaślepieni w rejestrowaniu szczegółów swojej opowieści. Z powodu neurologicznego przymusu »skupiania się na szczegółach z ogromną ciekawością i całkowitym zanurzeniem« tracą orientację w niej samej. Opis staje się ważniejszy niż narracja, dialog czy ekspozycja. Fabuła i postać schodzą na dalszy plan”[4] – pisze Brown, cytując przy tym Fitzgeralda. Myślenie asocjacyjne konotuje z kolei częste używanie symboli, co paradoksalnie wpisywać może badane przez Brown teksty w jedną z literackich tendencji – w symbolizm. Wśród tematów, które eksplorują literaci ze spektrum, znajdują się samotność, smutek i rozpacz. Wyraźnie pokazują to Andersenowskie epitety: zimna, wilgoci, zamarzania, ciemności, Carrollowa Alicja pływająca w jeziorze własnych łez czy Melville’owski Bartleby samotnie umierający w zamknięciu.

Reasumując swoje badania, Brown pisze, że nie wierzy (sic!) w dotychczasowe psychoanalityczne odczytania twórczości Carrolla w kontekście strachu przed seksualnością czy recepcję baśni Andersena jako opowieści o lęku przed kastracją. Jej zdaniem nie są one wystarczające dla zrozumienia struktury i tematu ich tekstów. Te tłumaczyć może miejsce autorów w spektrum.

Łączenie psychoterapii, szczególnie teorii i praktyki psychoanalizy ze spektrum autyzmu wywołuje problemy. Wprost piszą o nich Ewa Furgał – krytycznie – oraz Törnvall – zachowawczo:

autysta nieświadomy swojej diagnozy niczego nie dowie się ani z psychoanalizy, ani z terapii poznawczo-behawioralnej. Żeby móc mówić w towarzystwie psychoanalityka w sposób wyzwolony i asocjacyjny, trzeba być świadomym tego, co się czuje. Autysta nie zawsze to wie. Trudności w uporządkowaniu własnych emocji to część diagnozy. Stopień nieświadomości jest zbyt duży, by można było samemu się wyleczyć jedynie przez otwarcie ust i rozpoczęcie mówienia w obecności drugiej osoby”[5].

W tym miejscu przypomnieć należy, że spektrum autyzmu nie ma dziś jednoznacznej chorobowej klasyfikacji. Jest rodzajem zaburzenia, które zrozumieć próbują neurologia i psychoterapia. Te ścieżki się nie wykluczają – przeciwnie, badania mózgu i hipotezy dotyczące umysłu powinny się dopełniać i pomagać nam w rozumieniu stanów nieneurotypowych. Dzisiejsza wiedza neurologiczna pozwala nam łączyć przebieg pracy mózgu z kształtem tworzonego tekstu. Pokazuje to wspomniany Fitzgerald oraz nieprzywołani jeszcze Temple Grandin i Richard Panek w książce „Mózg autystyczny. Podróż w głąb niezwykłych umysłów”. Duet ten skupia się na opisie potencjału wynikającego z różnych typów myślenia. Odmienne typy funkcjonowania w świecie łączą się tu z różną budową mózgów, a co za tym idzie z różnicami we współpracy między ich poszczególnymi częściami. Grandin i Panek pokazują, jak w nieklasycznie zbudowanych mózgach pracują ośrodki odpowiedzialne za odpowiednie operacje myślowe. Skupiają się na obserwacji nieklasycznych przebiegów neuronalnych i jednocześnie dokonują rewaloryzacji ich dotychczasowych interpretacji.

Neuronauka pozwala nam zobaczyć, jak różnorodnie zbudowany może być mózg homo sapiens oraz jak przebiegać mogą dotychczas rozpoznane przez nas procesy myślenia i czucia. Obok niej funkcjonują nienaukowo dowiedzione hipotezy psychoanalityczne, których założenia potwierdza jedynie praktyka terapeutyczna oparta na abstrakcyjnych podstawach pracy umysłów. Próby zderzania neuronauk i psychoanalizy powinno się opisywać jako napięcia wynikające z opisu działań mózgu i umysłu – nie da się wypreparować jednego z drugiego. W tym kontekście istotny wydaje się opis praktyki Frances Tustin, nieżyjącej już psychoanalityczki, której pisma ukazały się w Polsce równolegle z esejem Törnvall. W przeciwieństwie do „Autystek” (rok szwedzkiej premiery: 2021), teksty Tustin powstawały w drugiej połowie dwudziestego wieku, czyli w czasie, kiedy autyzm nie był mierzony na spektrum, a dziewczynki i kobiety pozostawały poza diagnozowaną grupą. W tamtym czasie konkurowały ze sobą dwa ujęcia autyzmu: psychogenne i psychobiologiczne. Teksty Tustin, pisane do lat osiemdziesiątych XX wieku, pokazywały praktykę leczenia w oparciu o diagnozę psychogenną. Zaznaczyć jednak należy, że napisany w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku wstęp do kolejnego wydania jej książki krytycznie odnosi się do „sztucznego tworu”, czyli podziału na psychiczne i somatyczne – konsekwencji osobnych metod i dyscyplin badawczych. Chcąc pokazać złożoność rzeczy, Tustin rewiduje stosowane przez siebie terminy, autyzm psychogenny zmienia się w autyzm psychobiologiczny, samo pojęcie autyzmu także ulega rozszerzeniu:

nie myślę już o „autyzmie” jako o nazwie zarezerwowanej dla konkretnej, wyodrębnionej choroby, ale opierając się na moich ustaleniach z pracy z dziećmi z pełnoobjawowym autyzmem, uważam termin „autyzm” za opis określonego zestawu procesów, które zagłuszają świadomość i które mogą funkcjonować w innych psychopatologiach. Mam na myśli sytuacje, w których podstawowa trauma wraz z towarzyszącymi jej reakcjami autystycznymi została odszczepiona i pozostaje uśpiona do momentu aż ujawni się w późniejszym okresie życia[6].

Tytuł polskiej edycji wydanej po trzydziestu pięciu latach od premiery książki – „Bariery autystyczne u pacjentów neurotycznych” – z powodzeniem można rozumieć jako nawiązanie do spektrum oraz do neurotypowej różnorodności. Czytając tę pozycję, zastanawiam się, czy ów neurotyzm można zestawić z wyrażeniem „wysokofunkcjonujący”. Wydaje się, że tak. Choć użycie terminów zdradzi tu podejście medykalizujące.

Tustin pokazuje nam swoją pracę z dziećmi i dorosłymi – skupia się na ich stanach niewyodrębniania się ze świata zewnętrznego przy jednoczesnym skupieniu na doznaniach bazujących na przeżyciach cielesnych. Mimo upływu czasu, możemy mieć dziś duży pożytek z lektury opisów przypadków terapii przez nią prowadzonych. Tustin zakłada, że autystyczne poczucie „bycia ja” zostało zatrzymane (z powodu traumy lub/i powodów biologicznych):

W stanach niezróżnicowania pojawia się raczej skłonność do zwracania uwagi na podobieństwa, a nie na różnice. W związku z tym przedmioty, które nam, osobom o bardziej zróżnicowanej świadomości, wydają się niepodobne, dla stosunkowo niezróżnicowanych dzieci wydają się tym samym[7].

Ta uwaga tłumaczyć może na przykład kojarzoną z autyzmem synestezyjność, która w literaturze (a szerzej: w sztuce) staje się zaletą. Praktyka Tustin opiera się na próbach zrozumienia: „Kiedy są sparaliżowani przez autyzm, nie mogą nam powiedzieć, jak to jest. Dopiero kiedy wychodzą z takich stanów, a my jesteśmy wystarczająco receptywni, mogą ujawnić nam nieco ze swej natury”[8]. Jednym z etapów pracy terapeutki jest stawanie się autystycznym obiektem, zlewanie się terapeutki z pacjentem po to, by zlikwidować jego uogólnione nieufność i lęk. Nietrzymani i niewspierani pacjenci wpadają w iluzję upadku, w tym stanie niewielka niedogodność urasta do „rangi katastrofy”[9]. Psychoanalityczka pokazuje więc pracę opiekuńczą i wsparcie, a nie zewnętrzny opis zachowań i pracę polegającą na eksploracji przeżyć i ich korekcie do stanu pożądanej normy. Proces budowania relacji z autystycznym pacjentem polega na wejściu w jego świat, na komunikacji za pomocą jego kodów. To pozwala na zrozumienie emocjonalnych stanów pacjenta i na próby ich opowiedzenia w języku składającym się z kodów pacjenta i terapeutki, która rozumie znaczenie autystycznych obiektów – przedmiotów, których pacjent nie doznaje jako realnych egzemplarzy, lecz percypuje poprzez doznania wywołane kontaktem danego obiektu z jego ciałem. Wyjście ze stanu autystycznego przypomina próby wyjścia z traumy. To próby opuszczenia kapsuły, „emocjonalnej chłodni”[10] i skierowania się w przestrzeń, gdzie udaje się mentalizować własne stany emocjonalne poza procedurą/schematem wykorzystania autystycznych obiektów – rozpoznawanych jako fragment „ja”. Praca polega na strukturyzowaniu poczucia self i dalszej mentalizacji własnych stanów. Brzmi to jak wyodrębnianie się, budowanie granic, kształtów własnego ciała a dalej umiejętności znoszenia frustracji. W tym aspekcie praktyka Tustin wygląda jak klasyczna, ale wspierająca, nieeksplorująca, psychoanalityczna praca. W kontekście neuroróżnorodności oraz zróżnicowania mogących wynikać zeń form literackich, znaczący jest także poniższy fragment:

[W] procesie „sprowadzania ich na ziemię” ważne jest, aby nie zniszczyć ich zdolności estetycznych a wydaje się, że niektóre metody terapii właśnie to robią.

Z drugiej jednak strony musimy spojrzeć realistycznie na dzieci z psychogennym autyzmem [mimo deklaracji poczynionej we wstępie, polski wydawca pozostawił w tekście ten krytykowany termin – przyp. MD] pozostawione w stanie autystycznym. Niektóre osoby pracujące z nimi idealizowały je nawet do stopnia zrównywania ich z członkami zakonów kontemplacyjnych, a nawet z Buddą. Inni widzieli ich jako zatopionych w świecie cudnych fantazji. Żadna z tych wizji nie odpowiada rzeczywistości[11]

Hipotezy i praktyka Tustin korespondują z tezami Brown z rozdziału „Autystyczne autobiografie”, w którym czytamy

Wszyscy autorzy w tym badaniu piszą o płynności granic między różnymi częściami self, między self a światem fizycznym na zewnątrz, a także między self a innymi ludźmi. Gdy ci autorzy podróżowali od „nie-ja” (no-self) do „ja” (self), próbowali po drodze wielu alternatywnych tożsamości[12].

Z premedytacją zachowuję w dokonanym tłumaczeniu wieloznaczny termin self. W tej formie odnosi się bowiem do praktyki psychoterapeutycznej, którą – na wiarę – odrzucała Brown. Badając konwencję i formę autobiograficznych wypowiedzi, zwróciła również uwagę na metafory reprezentujące autystyczne stany autorów, wśród nich szklane drzwi, szklane klatki, lustra i bariery przestrzenne. Twierdzi, że możemy wartościować je pozytywnie lub negatywnie, ponieważ równocześnie chronią i odcinają/zamykają autorów.

W niniejszym szkicu zależy mi na spotkaniu Brown – badającej archiwa (dzienniki, manuskrypty, listy) i formy książek – oraz Tustin, która budując relacje z osobami w stanach autystycznych, próbuje zrozumieć ich języki. Obie przez formy-kształty prowadzą nas w stronę napięć i emocji, jakie odtwarzali w działaniu lub rozpisywali pisarze i pacjenci w autyzmie, na spektrum. Wskazane formy-kształty i dylematy tożsamościowe znajduję w polskiej literaturze współczesnej – w tekstach autorek, które podzieliły się z nami swoją diagnozą: Natalii Fiedorczuk i Doroty Kotas. Autorce „Jak pokochać centra handlowe” poświęcę uwagę w pierwszej, bieżącej części odcinka cyklu LITERATURY I PSYCHOANALIZY. Na prozie autorki „Cukrów” skupię się w części drugiej. Dodam do nich lekturę tekstów Elizy Kąckiej, z czego wówczas się wytłumaczę.

Fot. by Hector J. Rivas on Unsplash

Natalia Fiedorczuk

Obejrzałam w życiu tyle fotografii, ba, oglądam je codziennie, łapczywie, w ilościach nieprzyzwoitych. Oglądam blogi i strony poświęcone wnętrzom nałogowo, tak jak młodzi mężczyźni oglądają filmy pornograficzne. Podobnie jak widok równych rzędów produktów na półkach w centrum handlowym, ład i cisza wypływająca z tych jasnych, precyzyjnie wyreżyserowanych fotografii uspokajają mnie i napełniają głupawym, słodkim powietrzem[13].

Debiut Fiedorczuk czytany i nagradzany był w kontekście opisów doświadczeń depresji poporodowej. Ten sam zbiór tekstów odsłania również doświadczenia matki, której syn otrzymuje diagnozę: jest w spektrum autyzmu. Opisy zachowań pierworodnego dziecka odsłaniają to, co specyficzne dla diagnozowanych osób: zastyganie, zamrażanie (się), nieobecność, szklistość spojrzenia, które kierowane jest poza ożywione obiekty, w przestrzeń. Dalej stimowanie, w jego przypadku obejmujące zaciskanie dłoni na zabawkach. Wymienione aktywności (sic!) charakteryzują także zachowania pierwszoosobowej narratorki. To rytualne czy nałogowe czynności. Oglądanie nieruchomych, zamkniętych w fotografii przestrzeni, porządek produktów na sklepowych półkach – te obrazy kojarzą się z poszukiwaniem spokoju: „przede wszystkim chodzi mi o ciszę. Z tych kadrów ma bić cisza” (s. 203). To jak strategia obronna, zabezpieczająca. Sposób zamrażania fragmentów rzeczywistości. Narratorka rozpoznaje w tym nałóg, uzależnienie i płynącą z tego przyjemność prawdopodobnie związaną ze spokojem, jakiego wówczas doświadcza. Tak samo działają tytułowe centra handlowe. W godzinach przedpołudniowych są zamrożonym fragmentem świata. Regularny, harmonijny dźwięk, puste, ale ograniczone ścianami przestrzenie alejek, stała temperatura, przewidywalność – „Wszędzie wszystko zawsze to samo. Skanuję towary wzrokiem jak wprawna kasjerka i dokonuję szacunku finansowego” (s. 148, podkreślenie MD). Podobnie jak matka dla syna, dla narratorki są one rodzajem „obiektu, który obsługuje, ubiera i karmi” (s. 209). Obiektu, który jest przewidywalny i nie frustruje, nie przeciąża ponad możliwości, nie stawia barier ruchowych. Obiektu-przestrzeni, który/a jest przystosowany/a dla rodzica z dzieckiem, nie powoduje otarć czy bólu przy każdym zetknięciu usztywnionego obiektu (rodzic prowadzący wózek) z płaszczyznami otaczającego i osaczającego go świata. Wyjście z łona centrum handlowego wiąże się z wkroczeniem w przestrzeń frustracji. Gdy te okażą się nadmierne – jak próba pomocy innej matce w depresji lub sytuacji przemocowej – narratorka szuka schronienia w odcięciu: „[m]inusowa temperatura zamraża mnie jeszcze na kilka kwadransów razem z moim niepokojem w napiętą, skupioną bryłkę” (s. 231). Stan emocjonalnego i fizycznego zamrożenia przeplata się z innymi próbami ratowniczymi: zamykaniem się w łazience lub w samochodzie. Wszystkie obrazują tę samą strategię.

Mój syn zastyga w drzwiach wpatrzony we mnie, ale nie, nie we mnie, bardziej w moją stronę, bardziej przeze mnie niż we mnie, zastyga w nagłej nieobecności i to może nie znaczyć kompletnie nic, poza tym, że zastygł, tak wielu ludzi, dorosłych i małych zawiesza się, odpływa na chwilę. Jednak boję się, że może ma w sobie ten zadzior, ten dysonans, który czuję, że mam i ja sama, jego matka, mamuśka, krew z krwi.

Bardzo mu tego nie życzę, ale nie mogę nic z tym zrobić (s. 204–205).

Smutek przeradzający się w depresję również oznaczyć można jako rodzaj odcięcia. Jako wynik niemożliwości opracowania konkretnych stanów, emocji. Toteż pierwszoplanową depresję również łączyć można ze stanami autystycznego wyłączenia, ze strategią samoochrony. Obok niej, na zasadzie przeciwieństwa, wymienić można aktywność wyliczania towarów, przedmiotów, sprawunków, ubrań. Wskazane formy aktywności i bierności kojarzą się z funkcjami autozaspokojenia. Sprawdzanie układu, porządkowanie albo odcięcie i zamrożenie, przebywanie w stanie pustki. To dwa końce horyzontalnej osi uspokojenia.

Wydaje się, że próby utrzymania porządku stają się główną strategią twórczą Fiedorczuk. Nie mam tu na myśli sublimacji polegającej na zamykaniu różnych stanów emocjonalnych w symbolach i obrazach. Idzie mi raczej o aktywność, która jest bliska konstruowaniu check listy i odhaczaniu jej kolejnych punktów. Ta metafora opisuje książki autorki „Ulgi”. Każda z jej powieści, obok wskazanej „Ulgi” (w porządku chronologicznym: „Odmieniec” i „Porodzina”), sprawia wrażenie wypracowania na zadany temat. Mieści się w wybranych (samej sobie zadanych) normach i formach. Jest w tym kostyczna, przewidywalnie spokojna. Mamy powieść współczesną („Ulga”), złożoną z fragmentów narrację historyczną („Odmieniec”) oraz czarny kryminał („Porodzina”). Ciąg prozy od klasycznie zorganizowanej powieści – prolog, trzy części i epilog; przez skolekcjonowaną z dostępnych fragmentów biografię Bolesława Biegalskiego; po nieuporządkowaną, fabularnie i chronologicznie rozproszoną powieść detektywistyczną. Powtórzę, każda z nich sprawia wrażenie odpowiedzi na zadanie. Jakby autorka sprawdzała własne możliwości i kolejnymi tytułami trenowała inne formy: klasyczną powieść, współczesną powieść historyczną oraz powieść kryminalną o antybohaterze. Zbiorcza lektura utworów Fiedorczuk pokazuje, że odejście od klasycznego wzorca kończy się negatywnie. Formy „Odmieńca” i „Porodziny” sprawiają wrażenie, jakby wynikały z założenia twistowania klasycznej, skostniałej struktury powieściowej – przy czym ów twist nie opiera się na rozluźnieniu rozumianym jako płynny ruch. Ów taniec jest raczej kanciasty, chaotyczny. Jakby wykonujące go ciało powtarzało wystudiowane ruchy bez poczucia, że ich kolejność, następstwo, relacje między nimi są uwewnętrznione i niosą przyjemność z wykonywanej aktywności. Z premedytacją korzystam z metafory ciała, które się usztywnia w ruchu, jest kostyczne, ograniczone. Przywodzi to myśl o lęku, odcięciu, niemożliwości i próbach starania. W ten sposób postrzegam formę „Odmieńca” i „Porodziny”. Z obu należy się wytłumaczyć, co autorka uczyniła w posłowiach. W „Uldze” zawarła tylko podziękowania. Ten świadomy i nieczęsty we współczesnej prozie gest autoopisu wydaje się specyficzny dla zagadnienia, o którym piszę. W „Porodzinie” pojawia się określenie turbulentny („po turbulentnym wrześniu”[14]). Pożyczam od autorki ten epitet dla określenia formy jej powieści – turbulentny, czyli wprawiony w niekontrolowany ruch, poddany siłom grawitacji a jednocześnie twardy, sztywny, niepodatny na odkształcenia, poobijany obiekt. Fabuła „Porodziny”, choć zamknięta w numerowane części składające się z również ponumerowanych rozdziałów-fragmentów, miesza wątki, czas, przestrzenie i opowieści różnych bohaterek i bohaterów. Kolejne epizody są osobne, a działania postaci nie zyskują głębszych motywacji. Jakby były kształtami, zewnętrznie charakteryzowanymi obiektami. Podobnie brzmią dialogi. Zawodowy slang przedstawicieli różnych organizacji-instytucji – policji, psychoterapii i dziennikarstwa – również odstaje od realności. Wypowiadane przez detektywa czy psychoterapeutkę zdania brzmią, jakby były gotowymi wzorami, jak wygłaszane. Aspekt charakterystyki postaci poprzez ich język (na przykład zawodowy slang) nabiera tu większej wagi niż próba komunikacji, porozumienia, bycia w kontakcie z bohaterem i również z czytelnikiem.

„Ratować, kogo się da, nim to wszystko się ostatecznie rozpadnie – powtarzała sobie codziennie jak mantrę” (s. 112) jedna z bohaterek. Podobna nadgorliwość (i przymus?) dotyczy struktury i formy całej powieści. Policjant musi używać zwulgaryzowanego slangu, psychoterapeutka podręcznikowych terminów, dziennikarka musi się spieszyć, a fabuła musi zostać dojaśniona i dopełniona posłowiem. Jakby czytelnik nie mógł pozostać samodzielny, domyślić się, a czasem zgubić lub sfrustrować.

Fabuły Fiedorczuk dotyczą przemocy i możliwości separacji lub emancypacji. Najwyraźniej widać to w „Uldze”. Przemoc ma płeć – jest mężczyzną. Separacja dotyczy relacji z matkami. Oba schematy powtórzą się w „Porodzinie”. Emocjonalne stany bohaterek „Ulgi” charakteryzowane są na poziomie fizycznym, cielesnym – na przykład „Ciężkie kroki, ciało zesztywniałe, opuchnięte, obce, jakby powleczone skorupą także na zewnątrz, już nie tylko w środku”[15] (s. 231) albo „Ubranie i makijaż nałożyła machinalnie, wewnątrz zupełnie wyschnięta i niemal martwa, chociaż rozpacz już się uleżała i przylgnęła, stała się bardziej wcielona niż wcześniej, zintegrowana” (s. 212). Te somatyzacje znajdą kontynuację w „Porodzinie”, gdzie autorka umieści wyjaśnienia dotyczące diagnozowania histerii – „Pani Ido, to przestarzała i stygmatyzująca nazwa. Wie pani, skąd się w ogóle wzięła? Dlaczego używano jej do usprawiedliwiania przemocy instytucjonalnej wobec kobiet?” (s. 194).

Wracam do „Ulgi”, gdzie przez cielesność charakteryzowane są również różnice tożsamościowe:

Matka całe życie była chuda i ciemnowłosa. Miała zacięte, wąskie usta, z malutką blizną nad górną wargą, w cieniu wyrazistego nosa. Karolina przy niej – całej złożonej z kątów, kantów, wgłębień i zmarszczek, na wiecznej diecie z kawy sypanej i papierosów Mars – wyglądała ze swoim bułowatym ciałem i pulchnymi ustami jak podrzutek (s. 98).

Zamiast cech charakteru czy osobowości – kształty i powierzchnie. Zamiast matczynego wnętrza – czarny płyn i dym. To określenia symbolicznego matczynego pokarmu. Bliskość wydaje się raniąca, nakarmienie niemożliwe lub zatruwające. W prozie Fiedorczuk relacje matek i córek niebezpiecznie przypominają od dawna krytykowany schemat nieopiekuńczych rodzicielek z opisów Kanera, który szukał wyjaśnień pierwszych diagnozowanych przypadków autyzmu. Narracje pisarki nie łączą wynikowo zimnych relacji i spectrum autyzmu. Niemniej wątek niekontenerujących, niewystarczających matek naznacza biografie protagonistek autorki „Odmieńca”. Każda z nich musi się wyzwolić, odseparować od matki, znaleźć i zobaczyć własny kształt. Spojrzeć na siebie i scalić własną tożsamość, mimo strachu. Ten proces czytelnie symbolizuje w „Uldze” lustro:

Dostrzega swoje odbicie w witrynie, w której zamontowane jest lustro. Kolorowy napis na lewym górnym rogu, stylizowany na hasztagi z Instagrama: #dont-bescared – it’s just you (s. 44).

Przytoczone fragmenty odsłaniają jeszcze jeden istotny szczegół: wspomnianą wcześniej nadgorliwość, nadmiar narracyjnych wyjaśnień. Jakby czytelnik nie mógł się domyślić, że napis jest stylizowany na hasztag po samej jego formie; jakby ciało Karoliny nie mogło być opisane bez zaimka dzierżawczego. Jakby wciąż należało coś dopowiedzieć, potwierdzić. Może zadośćuczynić wcześniejszemu brakowi opieki.

Wyzwalająca się spod wpływu matki bohaterka wpada w sidła mężczyzn. Proces separacji i samoopieki (metafora odmrożenia) ma rewers w scenie gwałtu. Poniżej przytoczę tylko awers:

Pranie nie powinno zamarznąć, powoli zaczyna robić się ciepło, przynajmniej w ciągu dnia. Czasem, zwłaszcza w weekendy, ściąga je z suszarki w ogródku. Jest zimne i zesztywniałe. Lubi je kłaść na płasko na kanapie, brać do ręki i czuć, jak twardy materiał poddaje się w końcu jej ciepłej dłoni (s. 61).

Scena gwałtu ma odwróconą dynamikę. Bohaterka musi wpaść w stan autyzmu, odciąć się od strachu, wściekłości, bólu, doznawanej przemocy. Napina się, usztywnia, jej zmysły zalewa szum, bulgotanie, poraża pulsujące, stroboskopowe światło. Mentalnie odcina się od własnego ciała, dysocjuje. „Otwiera oczy i widzi z sufitu, bo odleciała dronem na żyrandol z Ikei” (s. 121). Jest zimna i sztywna. W tym miejscu zdania opisu rozpadają się na równoważniki, tak jak fragmentaryzuje i rozszczepia się tożsamość bohaterki. Autystyczny stan umysłu jest odpowiedzią na doznawaną traumę. Wynika z niemożliwości zniesienia i opracowania przemocowego doświadczenia.

Wskazanych zależności – braku opieki, doznania stanów nie-do-uniesienia, nie-do-opracowania inaczej niż cieleśnie, nie chcę postrzegać jako diagnostycznych. Odnotowuję je raczej jako istotne dla twórczości omawianej pisarki. Są jedynie opisem relacji i tożsamości reprodukowanych w uniwersum Fiedorczuk.

Autorka wyraźnie kreśli wątki separacyjne. Jej bohaterki chcą odłączyć się od raniącego (różniącego się) podmiotu/obiektu. Chcą zbudować własne granice. Pomaga im w tym przestrzeń autystycznie rozumianych centrów handlowych. Stają się one znakiem bezpiecznego otoczenia mającego koić wewnętrzne niepokoje. Fiedorczukowe matki chcą odłączyć się od doznawanych stanów emocjonalnych, oddzielić od swoich dzieci. Dorosłe córki pragną separacji od matek albo od raniących je mężów. W prozie autorki „Ulgi” wyraźne jest również podobieństwo doświadczenia traumy i stanów autystycznych. Oba spotykają się w obrazie odłączenia od własnego ciała, w próbie emocjonalnego pustynnienia, którą opisała także Tustin.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

LITERATURY I PSYCHOTERAPIE

„Chociaż czytamy sami, w ciszy, to robiąc to, pozostajemy w relacji z kimś, kto opowiada nam historię, i ten opowiadający staje się dla nas postacią. […] Analityk nie próbuje znaleźć rozwiązania zagadki, ani nie szuka jedynej prawdy o przeszłości. Oczywiście, w każdej analizie zdarzają się momenty, w których oboje, i pacjent, i analityk dają się ponieść ekscytacji […]. Ale jeśli spróbujemy wyryć w kamieniu Prawdę o przeszłych doświadczeniach, uznać jeden choćby „wątek” za zupełnie skończony, zubożymy naszego pacjenta i obrabujemy z bogactwa jego wewnętrznego świata, uwięzimy go raczej niż uwolnimy od ograniczeń narzucanych przez doświadczenia z przeszłości” – pisała Ignês Sodré w szkicu „Psychoanaliza i literatura”.

W cyklu łączyć będę doświadczenia czytelnicze, psychoterapeutyczne i krytycznoliteracką praktykę. Chcę wielokrotnie sprawdzić hipotezę o możliwości zbudowania z autorem_rką relacji podobnej do tej, jaką buduje się w gabinecie psychoterapeutycznym.


Przypisy:
[1] W dalszej części tekstu piszę o wyliczeniach jako autystycznej formie uspokojenia – co nadaje okładce książki dodatkowe znaczenie.
[2] M. Fitzgerald, The Genesis of Artistic Creativity: Asperger’s Syndrome and the Arts, New York, 2005, s. 240.
[3] J. Brown, Writers on the Spectrum: How Autism and Asperger Syndrome have Influenced Literary Writing, London-Philadelphia, 2010, s. 21.
[4] Tamże, s. 27.
[5] C. Törnvall, Autystki. O kobietach w spektrum, tłum. J. Czechowska, Warszawa 2022, s. 197.
[6] F. Tustin, Bariery autystyczne u pacjentów neurotycznych, tłum. M. Kaczorowska-Korzniakow, M. Kruszyńska-Mąka, L. Kalita, J. Jastrzębska, I. Magryta-Wojda, J. Szkudlarek, Warszawa 2021, s. 38.
[7] Tamże, s. 127.
[8] Tamże, s. 257.
[9] Tamże, s. 267.
[10] Tamże, s. 261.
[11] Tamże, s. 263.
[12] J. Brown, Writers on the Spectrum…, dz. cyt., s. 208.
[13] N. Fiedorczuk, Jak pokochać centra handlowe, Warszawa 2015, s. 201.
[14] N. Fiedorczuk, Porodzina, Warszawa 2022, s. 107.
[15] N. Fiedorczuk, Ulga, Warszawa, 2018.