Nr 13/2022 Na dłużej

Panika, paranoja, pluskwa milenijna

Marcin Małecki
Muzyka

Refleksje w 25. rocznicę „OK Computer” Radiohead

Choć 16 czerwca minął dokładnie ćwierć wieku od europejskiej premiery trzeciego albumu Radiohead, tak naprawdę trudno wyznaczyć konkretną datę, która byłaby jednoznaczną cezurą, wyznaczającą początek nowej ery w twórczości oksfordzkiego zespołu. Fani w wirtualnej przestrzeni zaczęli świętować już 21 maja – wtedy minęło dwadzieścia pięć lat od momentu, gdy „OK Computer” ukazał się w Japonii. Ale przecież Amerykanie (ważny rynek dla Radiohead) mogli posłuchać krążka dopiero 1 lipca 1997 roku – więc na rocznicę czekają. Jeśli dodamy do tego koncerty (połowa maja – przedpremierowa prezentacja materiału w Lizbonie i Barcelonie; przełom maja i czerwca – występy na antenie BBC oraz wizyty w Toronto, Nowym Jorku i Los Angeles; przełom czerwca i lipca – pierwszy etap faktycznej trasy koncertowej po największych europejskich festiwalach z legendarnym występem na Glastonbury na czele), to okaże się, że od maja do lipca moglibyśmy świętować w każdym tygodniu. Ćwierć wieku temu członkowie Radiohead konsekwentnie, niemal codziennie, wprawiali w ruch całą machinę promocyjną, próbując przebić się do szerszej świadomości odbiorców. Chcieli zaznaczyć się jako zespół znacznie bardziej dojrzały niż debiutanci z 1993 roku, mający w zanadrzu jeden przebój. Na single wybrali więc utwory: „Paranoid Android” (niemal sześcioipółminutowa rockowa suita w stylu bitelsowskiego „Happiness Is A Warm Gun” i „Bohemian Rhapsody” Queen), „Karma Police” (chyba najbardziej przyjazny radiowo pod względem muzycznym fragment płyty, z teledyskiem zainspirowanym „Zagubioną autostradą” Lyncha) oraz „No Surprises” (tęskna piosenka o samobójstwie, poniekąd utrwalająca wizerunek członków zespołu jako wiecznych smutasów).

Po latach nie tylko wiemy, że cel został osiągnięty (niemal 7 milionów sprzedanych egzemplarzy), ale także zdajemy sobie sprawę, jakim kosztem okupiony był ten sukces. Mocno przyczynił się do tego nakręcony przez Granta Gee dokument „Meeting People Is Easy”, który portretował Radiogłowych podczas większości działań promocyjnych związanych z „OK Computer” – pracy nad teledyskami (legendarna frustracja Thoma Yorke’a związana z nagrywaniem wideo do „No Surprises”), nad nowymi kompozycjami – a także w momentach zwątpienia (dziesiąte podejście do nagrania dżingla dla stacji radiowej, hotelowe życie na walizkach, związane z nieustanną presją stany lękowe). Trudno się zatem dziwić, że dwa największe koncerty grupy w ich ówczesnej karierze (na terenie RDS Showgrounds w Dublinie oraz tydzień później w ramach wspomnianego wyżej Glastonbury) były na tyle silną traumą dla lidera zespołu, że Yorke ostatecznie przekuł swoje przeżycia w utwór „How to Disappear Completely” z płyty „Kid A”, która ujrzy światło dzienne trzy lata później. (Oczywiście, krążek „Kid A” w całości stał w opozycji do alternatywno-artrockowego charakteru „OK Computer”).

W 1997 roku Radiohead zdobyli szturmem i hurtem podsumowania roczne. Płytowy koncept o zagubieniu na przełomie wieków chwycił – zespół stał się jedną z największych marek w muzyce popularnej. Ale być może istnieje alternatywne uniwersum, gdzie sukces „OK Computer” jest jeszcze większy, albo przynajmniej wynika z czegoś zupełnie innego. Przy okazji dwudziestej rocznicy ukazania się płyty zespół wydał reedycję pod nazwą „OK Computer OKNOTOK 1997 2017”, gdzie oprócz stron B singli fani mogli znaleźć trzy utwory, których usłyszenie w wersjach studyjnych od lat pozostawało w sferze marzeń nie do spełnienia. Oprócz „Man of War”, czyli pierwszego podejścia Radiohead do piosenki rodem z filmów o Jamesie Bondzie (drugim było oczywiście „Spectre” z 2015 roku), ukazały się tu również ogrywane na koncertach w 1996 roku „I Promise” i „Lift”. Na szczególną uwagę zasługuje ostatni z wymienionych utworów, nie tylko postrzegany jako najbardziej przebojowy utwór zespołu od czasu „Creep”, ale również zdecydowanie niepasujący do paranoicznego charakteru trzeciej płyty. Czy gdyby „Lift” ukazał się w 1997 roku, Radiohead nie staliby się twórcami albumów uznawanych za kamienie milowe muzyki XX i XXI wieku? To prawdopodobne. Koniec końców: dobrze, że Yorke z ekipą regularnie przeglądają swoje archiwa, by podzielić się z fanami utworami, nad którymi prace na pewnym etapie zostały zarzucone.

Tendencja powracania do dawnych nagrań jest bowiem niezwykle silna w przypadku Radiohead: na każdej z ich płyt można było znaleźć co najmniej jedną kompozycję, która powstała zauważalnie wcześniej od reszty. Najbardziej znanymi przykładami tego podejścia są „Nude” z „In Rainbows” (2007), które pod nazwą „Big Ideas” miało premierę właśnie podczas trasy promującej „OK Computer”, czy „True Love Waits” z „A Moon Shaped Pool” (2016), po raz pierwszy zaprezentowane przez zespół w… 1995 roku. Zresztą fani w ostatnich latach nie tylko otrzymali wreszcie studyjne wersje takich utworów, jak „Follow Me Around”, „The Present Tense”, „Burn the Witch”, „True Love Waits” czy wspomniane wyżej „Lift”, „I Promise” i „Man of War”, ale również mnóstwo innych, nieznanych dotychczas nagrań. Reedycje klasycznych płyt w postaci „OKNOTOK 1997 2017” czy „Kid A Mnesia” zawierały szkice i ścinki z sesji nagraniowych, dając wgląd w proces twórczy Radiohead. W przypadku „OK Computer” wrażenie poznawania od kuchni procesu powstawania płyty pojawiło się ponad trzy lata temu: w czerwcu 2019 roku do internetu wyciekło kilkanaście godzin demówek, nagrań koncertowych i odrzutów z czasów pracy nad trzecim albumem zespołu. Radiohead szybko zareagowali na wyciek: kilka dni później sami opublikowali nagrania na Bandcampie i przeznaczyli cały dochód ze sprzedaży na wsparcie Extinction Rebellion. Chęć archiwizacji swojej przeszłości jest też wyraźnie obecna na ich stronie internetowej, która oprócz nagrań koncertowych, wideoklipów i webcastów z każdego etapu kariery zawiera również odnośniki do wszystkich wcześniejszych wersji witryny.

I można rozmyślać, czy coś zmieniłoby się, gdyby „OK Computer” nie składało się z dwunastu utworów, lecz z dziesięciu (oryginalnie płyta miała się kończyć na „No Surprises”), gdyby na trackliście „Lift” pojawiło się na miejscu „Electioneering”, gdyby faktycznie do każdego utworu z płyty powstał teledysk (w ostatnich latach wypłynęły wideoklipy do „Let Down” oraz „Fitter Happier”), gdyby Massive Attack zremiksowali cały krążek, a Yorke stworzył soundtrack do „Fight Clubu”, gdyby nagrali płytę gdzieś indziej niż w elżbietańskim dworku Jane Seymour, gdyby nie Miles Davis, Ennio Morricone, Krzysztof Penderecki i „Sexy Sadie”. A tak naprawdę mimo upływu 25 lat okazuje się, że wiele spraw, które wydają nam się nieodzownym elementem pierwszych dwóch dekad XXI wieku – masowa inwigilacja, nieusuwalna obecność internetu w codziennym życiu, Ameryka Trumpa, stalking – pojawiają się w mniej lub bardziej zawoalowany sposób na „OK Computer”. Co za tym idzie, ten zbiór piosenek, których głównymi tematami są panika, paranoja oraz pluskwa milenijna (a także, cytując b-side z tego okresu, leukemia, schizophrenia, polyethylene), kolportowany wśród recenzentów w formie zaklejonego walkmana, pozostaje niezwykle aktualnym czarnym lustrem naszych czasów.