Nr 13/2022 Na dłużej

Z Pointless Geometry rozmawia Michał D. Wieczorek

 

Michał D. Wieczorek: Po co zakłada się niezależny label?

Darek Pietraszewski: Przede wszystkim dla przyjemności. Na pewno nie dla pieniędzy.

Justyna Banaszczyk: Niezależne labele zakłada się po to, by tworzyć przestrzenie wolności w tym świecie, który wymaga od nas klikbajtów i zarabiania pieniędzy.

D.P.: Justyna mówi o teraźniejszości, ale siedem lat temu przyświecały mi trochę inne rzeczy. Pointless Geometry założyłem z Kaśką Królikowską, z którą potem rozeszły się nam drogi, więc kontynuuję działalność z Justyną. Po co to zrobiłem? Żeby wydawać świetną muzykę środowiska skupionego wokół warszawskiej Eufemii. Dobrych rzeczy było wtedy tak dużo i pojawiły się tak nagle, że domagało się to zagospodarowania.

A dlaczego wydajecie przede wszystkim na kasetach?

J.B.: Kasety zawsze towarzyszyły niezależnej muzyce i to się nie zmieniło. Odkąd zaczęły powstawać pierwsze punkowe labele, kasety nie wyparowały z obiegu muzyki niezależnej. Dlatego to dla nas naturalny wybór.

D.P.: Gdy powstawał Pointless, było kilka dla mnie ważnych labeli, które wydawały na kasetach – Wounded Knife, Pionierska, Jasień. Nikogo nie kręciło wydawanie na płytach, bo to już jest produkcja, a nie DIY. Wszyscy się wywodzimy ze środowiska, dla którego kasety były naturalnym, fizycznym nośnikiem.

Do jakiej muzyki jest stworzona kaseta?

D.P.: Nie stawiałbym sprawy w ten sposób. Możesz na niej nagrać, co chcesz, od chrapania swojego psa po świetnie wyprodukowane kompozycje muzyki elektronicznej. Jeśli nośnik jest ograniczeniem, to zamykamy muzykę w pułapce. Oczywiście można powiedzieć, że pewne częstotliwości nie zostaną odtworzone na kasecie. Ale jeśli puścisz płytę kompaktową na słabym sprzęcie, to też nie usłyszysz wszystkiego.

J.B.: Nie jesteśmy tylko kasetowym labelem, jesteśmy przede wszystkim labelem cyfrowym – większość naszych odbiorców zapoznaje się z naszymi wydawnictwami tą drogą. Taśmy to kolekcjonerska część naszej działalności.

D.P.: Kierujemy je do świadomego odbiorcy. Nakłady nie są duże, to mniej więcej 60 sztuk. Wiemy, że ludzie kupują kasety z różnych względów – nie tylko jako nośnik, ale także jako gadżet czy też wyraz wsparcia dla naszej działalności. Podstawą jest cyfra: wszystkie muzyczne treści są dostępne na Bandcampie, zaś jeżeli chodzi o kasety VHS, to cały materiał jest dostępny na YouTube.

O ile kasety magnetofonowe są rosnącą niszą – ukazują się na nich coraz bardziej mainstreamowe albumy – to już kasety wideo wydają mi się niszą nisz.

J.B.: Prowadząc rozmowę w ten sposób, wpadamy w pułapkę porównywania się z komercyjnymi wytwórniami. My jesteśmy oficyną, która ma audiowizualne podejście do tematu. VHS-y są formą archiwizacji projektów audiowizualnych, przy których coś sami robiliśmy albo po prostu nas interesują. Nie da się przeprowadzić analogii między naszą działalnością a wytwórniami komercyjnymi. Mamy inne motywacje. Nie robimy tego dla kasy. Myślimy o sobie jako o animatorach, archiwistach tej sceny. To jest nasz etos.

D.P.: Jest różnica między kasetami magnetofonowymi a VHS-ami. Te drugie wydajemy w naprawdę niskich nakładach i kupują je ludzie, którzy mają magnetowidy i wiedzą doskonale, co nabywają. Kasetę wideo traktujemy bardziej jako zdarzenie niż wydawnictwo, pretekst do zaznajomienia się ze sztuką wideo. Materiały, które wydajemy na VHS, muszą być dostosowane do nośnika, w przeciwieństwie do kasety magnetofonowej, na której można wydać wszystko.

J.B.: Już dość o nośniku. Porozmawiajmy o muzyce.

Przejdźmy zatem do muzyki. Jak z Waszej perspektywy zmieniła się kondycja polskiej muzyki niezależnej przez te siedem lat?

D.P.: Na pewno została prawie zabita. Jeszcze przed pandemią muzyka niezależna przeszła kryzys. Musimy mieć świadomość, że muzyka niezależna to ekosystem i jeśli jeden element się wykrusza, całość umiera. Było dobrze, powstawały labele, ludzie wychodzili ze swoich norek, wymieniali się doświadczeniami muzycznymi, zaczęli grać koncerty, wydawać rzeczy. Zaczęła się wytwarzać publiczność… Nie wiem, co się stało – wymaga to gruntownej analizy – ale przyszedł kryzys. Nagle któregoś roku nie było gdzie grać. Można było pojechać do Warszawy, Poznania, może Krakowa i koniec. Wszystko stanęło. Z działalności zaczęły się wycofywać niektóre labele, zahamowało to rozwój kolejnych projektów.

Przez to, że jednak byliśmy obok środowiska Eufemii, ten kryzys tak bardzo nas nie dotknął. Szukaliśmy czegoś równoległego. Niewielu artystów i artystek z naszego katalogu brało udział w tamtym wybuchu.

J.B.: Siedem lat to prawie cała epoka, do tego jeszcze wydarzyła się pandemia. Krajobraz się zmienił, bo w Polsce rzeczy, które nie są nastawione na zarabianie pieniędzy, mają krótki żywot. Albo są dobijane przez zidiociałe polityki miast, albo przez deweloperów. Sytuacja w Polsce nie sprzyja rozwojowi muzyki frywolnej i artystów, którzy nie chcą zajmować się rzeczami łatwymi, które będą miały 10 milionów na YouTubie.

D.P.: Na plus należy stwierdzić, że zmieniła się świadomość artystów. Ludzie skumali, że żeby grając, rozwijać się, trzeba robić to poważnie. Chociażby zająć się promocją. To dla mnie ważne, bo choć nie jesteśmy nastawieni na zarabianie pieniędzy, chcemy inwestować nasz czas i pieniądze w osoby, które działają aktywnie. A to dlatego, że dużo zachodu kosztuje wydanie i wypromowanie jednego wydawnictwa.

Wracając do tego, co jeszcze się zmieniło… Pandemia przyniosła jedną dużą zmianę – spopularyzowała Bandcampa. Sami artyści nie byli wcześniej zainteresowani tym medium. Dopiero podczas pandemii, dzięki bandcampowym piątkom (podczas których platforma zrzekała się swojej prowizji od zakupu muzyki – przyp. M.W.), wszyscy muzycy pozakładali konta, powrzucali archiwalne rzeczy. To pokazuje, na jakim poziomie świadomości ekosystemu muzyki niezależnej jesteśmy w Polsce, dopiero zaczynamy powoli się rozwijać na nowo.

Czy w trakcie siedmiu lat działalności mieliście momenty, w których chcieliście rzucić Pointless Geometry?

D.P. i J.B. (jednocześnie): Nie.

D.P.: Nie będzie dramy, muszę cię rozczarować.

J.B.: Przeciwnie, dopiero teraz czuję, że sami wiemy, o co nam chodzi. Mamy pełną świadomość celu, wypracowaliśmy narzędzia, mamy dalekie plany wydawnicze i po prostu spójną wizję labelu. Ludzie zaczynają się do nas zgłaszać ze swoimi nagraniami.

D.P.: Mamy coraz większe ambicje i widzę, że się rozwijamy.

J.B.: Mimo tych naszych dołerskich wrzutek, że nie ma gdzie grać. Dla mnie to największy problem. W Warszawie zaraz zamknie się Pogłos – i co zostanie? Młodsza Siostra tylko.

D.P.: Nie bez powodu wspominamy Warszawę, choć sami mieszkamy w Łodzi i tu działamy. Zaraz może przyjść kolejny kryzys, skoro w stolicy jest niedobrze.

Powiedzieliście zgodnie, że już wiecie, czego szukacie i co chcecie wydawać.

D.P.: Nigdy nie wydawaliśmy akustycznych rzeczy i na razie tego nie planujemy. Zawsze nas interesowała elektronika, trochę klubowe rzeczy. Szymon Gąsiorek podesłał materiał, w którym jest wszystko – od popu, autotune’u, przez field recordingi, perkusję, po noise. Szukamy nieoczywistości pewnego rodzaju. Nie chcemy być labelem, który wydaje muzykę gatunkową.

J.B.: Staliśmy się platformą, w której łączy się świat muzyki współczesnej – zgłasza się do nas coraz więcej kompozytorek i kompozytorów, którzy nie mogą znaleźć miejsca dla siebie – z muzyką alternatywną. Jednocześnie szukamy muzyków i muzyczek w undergroundzie, którzy robią awangardowe rzeczy, i okazuje się, że te światy są sobie dużo bliższe. Nie ma znaczenia, że ktoś jest kompozytorem akademickim – choć oczywiście nie chcę nic ujmować akademickiemu wykształceniu. Jestem ciekawa, co będzie dalej wynikało z tego mieszania. To zawsze okazja, by ludzie się poznawali.

D.P.: Na tym polega też nasza robota. Wydawnictwo jest tylko końcowym produktem.

J.B.: Jesteśmy lobbystami.

To samo mówiliście kilka lat temu w wywiadzie dla kolekcji: że rolą niezależnych labeli jest współtworzenie scen.

D.P.: Oczywiście!

J.B.: Muzyczkę każdy może sobie wydać, tylko po co? Jak wspomniałam wcześniej, widzimy siebie jako animatorów. Być może nie mamy ogromnych zasięgów i odsłuchów, ale zawsze powtarzam, że te uszy, które mają słuchać, słuchają. Potem ma to odzwierciedlenie: w bookingach, wywiadach, koncertach. Artyści debiutujący u nas mogą sobie popłynąć dalej, jak Ola Słyż.

D.P.: Debiuty są dla nas bardzo ważne. Chcemy wytwarzać sytuacje, które pomagają rozwinąć dalej twórczość naszych artystów.

J.B.: Staramy się to robić dobrze. Wierzymy w naszych artystów i artystki. Samo wydawnictwo to tylko dodatek do tego, co się dzieje wokół.

D.P.: Można mieć wydawnictwo i mieć nakłady 60 sztuk, ale być przy tym profesjonalnym. To nie tylko domena wielkich wydawców. To kwestia tego, czy podchodzisz z szacunkiem do muzyki danego artysty, artystki, czy pozwalasz wybrzmieć tylko swojemu ego jako osobie podejmującej decyzję, co ujrzy światło dzienne, a co nie. Nie o to chodzi. Takie wydawnictwa działają krótko i wyrządzają więcej szkód niż pożytku.

Cały czas przyjmujemy demówki. Jasne, większość z nich odrzucamy – z różnych powodów – ale jesteśmy ciągle głodni nowej muzyki. Chcemy wykonywać pracę dla artystów. Chcemy się przyczynić do rozwoju tego ekosystemu, o którym już kilka razy wspomniałem. Lubię ten organizm, lubię w nim żyć. To przestrzeń, która wytwarza mi przestrzeń do funkcjonowania.

Towarzyszycie artystom w całym procesie?

J.B.: Na pewno doradzamy artystom w trakcie układania albumów w całość, bo Pointless skupia się na wydawaniu form albumowych. Nie wydajemy singli, nie wydajemy EP, zależy nam na dłuższej formie. Staramy się współuczestniczyć w układaniu narracji, czasem sugerujemy, że jakiś utwór nie powinien znaleźć się na albumie. To szczególnie trudny proces przy pracy z debiutantami, bo oni zwykle są bardzo podekscytowani możliwością wypuszczenia w świat swojej muzyki i chcieliby wydać wszystko. Cały proces – ustalanie utworów, warstwa wizualna – potrafi trwać kilka miesięcy. Potem dbamy o samą promocję albumu – bo nadal tego brakuje w naszym środowisku.

D.P.: Fakt, że dopiero teraz pojawiają się agencje promocyjne zajmujące się muzyką niszową, niezależną, świadczy o stanie polskiej muzyki. Dzieje się lepiej, ale to dopiero początek drogi.

Co robić, żeby było lepiej? Lub jak owo „lepiej” mogłoby wyglądać?

D.P.: Najłatwiej byłoby wyjechać z Polski – do Danii na przykład. Tam artyści podobni do tych, których wydajemy, dostają dotację od państwa. Mamy wgląd w kopenhaski model, bo Pimpon tam funkcjonuje. Scena niezależna jest w Danii naturalnym zjawiskiem. Artyści działają, nie mają parcia na szkło. To by się przydało w Polsce: zauważyć, że ta scena jest, że artyści się angażują, i po prostu to docenić.

J.B.: Super by było, gdyby była jak największa różnorodność na scenie, żeby wiązała się z tym jakość. Po prostu.

 

Justyna Banaszczyk – artystka działająca w obrębie eksperymentalnej muzyki elektronicznej i okołotanecznej, twórczyni słuchowisk, muzyki filmowej i muzyki do gier. W jej utworach pobrzmiewają echa IDM-u i industrialu, ale najważniejszym czynnikiem jest rytmiczna i brzmieniowa inwencja oraz ciągła eksperymentacja, co ma odzwierciedlenie w jej występach na żywo, które w dużej mierze są̨ improwizowane. Współtworzy również̇ noise’owy duet Mother Earth’s Doom Vibes z performerką i artystką dźwiękową Edką Jarząb. Czasem sięga po gramofony i magnetofony czterośladowe, by jako Głupiec grać kolaże dźwiękowe i mixtape’y. Aktywnie współtworzyła grupę̨ Oramics (2017–2019), która za cel obrała promowanie równości i działalność edukacyjną na scenie elektronicznej i klubowej. Jednym z największych sukcesów kolektywu było wydanie charytatywnej składanki „Total Solidarity”, która trafiła do mediów na całym świecie. Współzałożycielka Radia Kapitał. Współprowadzi kasetową wytwornię Pointless Geometry, która wydaje eksperymentalną muzykę̨ elektroniczną z Europy Środkowej i Wschodniej. Artystka SHAPE Platform 2020 – międzynarodowej instytucji promującej wybranych artystów z Europy.

Darek Pietraszewski – VJ, Tape Jockey, propagator kultury kasetowej i promotor muzyki niezależnej. Współprowadzi cykl koncertowy V/A – Various Artist oraz kasetowy label Pointless Geometry. Autor grafik, plakatów oraz okładek wydawnictw kasetowych. Jako VJ Copy Corpo tworzy wizualizacje oparte na sprzężeniach zwrotnych oraz materiałach wideo pochodzących z kaset VHS. W swoich improwizowanych setach używa analogowych mikserów wideo, urządzeń peryferyjnych, kamer wideo. Korzysta z estetyki analogowego glitchu i psychodelii opartych na strukturach kolorystycznych. W duecie z FOQL swoje wizualizacje prezentował na takich festiwalach, jak Braille Satellite, Dym Festiwal, Rhizom Festival, Atom Festival czy Hamselyt. Udziela się również na lokalnych scenach klubowych.