Dotychczas w książkach Justyny Kulikowskiej coś mi nie pasowało. Rozpoznawałem ich składowe: glitchowo-loopowa fraza wyrastająca z poezji Tomasza Pułki, Macieja Taranka i Dawida Mateusza; to, co jeszcze w 2018 roku nazywaliśmy bez żenady „poetyką wkurwu”; pewna dezynwoltura, która pozwalała Kulikowskiej przejść od opisu narkotykowego zjazdu w klubie do jakiejś formy liryzmu. Problem polegał na tym, że te klocki nie tworzyły jednak przekonującej całości. „Hejt i inne bangery” to dla mnie kilka ciekawych tekstów, ale nie książka, o której można z pełnym przekonaniem powiedzieć: „obiecujący debiut”. W moich wątpliwościach namącił „Tab_s”, ale ich nie rozwiał. Z jednej strony zgodziłbym się z opinią Agnieszki Budnik, która w zakończeniu recenzji tej książki pisała: „Jest już naprawdę nieźle, a skok jakościowy Kulikowskiej jest imponujący”. Z drugiej – z Zuzanną Salą, która zwracała uwagę na główny problem tomiku, czyli naddatkowe zabiegi formalne. Po kilku lekturach „giftu. z Podlasia” mogę jednak powiedzieć, parafrazując fragmenty z „Tab_s-u”: mechanizm zadziałał, a rzeczy kręcą się odpowiednio szybko. Najnowszy tomik Kulikowskiej to jak dotąd jej najlepsza książka. Przy czytaniu „giftu…” nie zauważam już klocków, tylko konieczną, specyficzną dla poetki formę, styl organizowany przez wewnątrzwierszowe, ostre cięcia i nerwowy rytm wtrąceń oraz międzywierszowe pętle i mikrocykle.
Mamy do czynienia z podobnym układem tematów, co poprzednio. Ponownie chodzi o doświadczenie biograficzne, którego nie sposób nazwać jednostkowym – ciężkie relacje rodzinne, choroba, przemoc, klasowy gniew i wstyd wzmocnione przez miejsce urodzenia typu „prowincja”. O ile jednak w „Tab_s-ie” Kulikowska pisała „jestem procesem / rekodowania”, tym samym wskazując na jakiś sposób wymknięcia się strukturom przemocy, o tyle w jej najnowszej książce ostre zmiany perspektywy, odrywające bohaterkę od jej tożsamościowego tu i teraz, pojawiają się w cyklu wierszy, których tytuły nakładają tryb warunkowy na możliwość ucieczki („gdybym była…”). Z kolei tytułowy prezent czy dar z Podlasia to tyle, co świadomość bycia obciążonym genetycznie przez swoich przodków, która na zasadzie dość ryzykownej metonimii oznacza również świadomość klasowego usytuowania. Tego problemu dotyczy minicykl składający się z wierszy „ICD, zmień kryterium diagnostyczne” oraz „ICD”, zbierający centralne dla pierwszej części książki figury ojca, matki, dłoni i pyska:
[…]
agresję i ziemię dziedziczę po ojcu;
gryzłam brutalność tak jak policzki –tiki i ziemię dziedziczę po ojcu).
więzi mnie genetyka, niech już pogłaszcze.
więzi mnie genetyka, to z nią się układam.[…]
lizał mnie po pysku żal (szczeniaczek,
którego musiałam nakarmić). urodzinowy
prezencik. jak kolor oczu – skłonność do zaciskania
pięści. czy to wina rosyjskich bajek matki?czy to wina partyzanckiej krwi dziadziusia?
dziedziczę styki, które się podpalą. […]
Obsesyjne powracanie do tych samych obrazów i fraz, jednoczesne odkrywanie oraz zakrywanie fragmentów swojej biografii to cechy, które zbliżają poezję Kulikowskiej do projektu Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego. To chyba jednak podobieństwo przypadkowe, skoro podstawowe elementy poetyki zarówno „giftu…”, jak i poprzednich tomów, mają raczej rodowód cyberżulerski niż Dyciowy. Nie da się jednak ukryć, że tematy zasilające mechanizm, jakim jest „gift…”, są artykułowane częściej i jakby dobitniej niż w „Tab_s-ie”. Dzieje się tak między innymi dlatego, że Kulikowska rezygnuje z niektórych zabiegów kodujących cyfrowy brud, co pozwala jej skupić się bardziej na obróbce obrazów i powidoków pamięci czy ewokowaniu konkretnych afektów poprzez zapętlanie lub rekombinację fraz. Fragmenty „z życia wzięte”, które w poprzednich książkach wyłaniały się z zaszumionej przestrzeni wiersza, w „gifcie…” znacznie częściej rozwijają się w długie wyliczenia:
[…]
piszę o rzeczach, które się żarzą,
są:latarką policyjną jebiącą po oczach,
smrodem pochodzenia, jak z obory,
w której stoją krowy mojego ojca,
racą odpaloną na meczu w Białym,ich nowym stadionem przy ul. Słonecznej
jeden.
[…]
To, co napisałem dotychczas, mogłoby sugerować, że Kulikowskiej chodzi po prostu o wyznaniowe opowiedzenie swojego doświadczenia. Zasadniczym problemem, wokół którego krąży „gift…”, nie są jednak autobiograficzna materia i jej polityczne uwikłania. (Chociaż i tutaj dzieją się bardzo ciekawe rzecz – przykładowo: Kulikowską bardziej niż konstruowanie jakiejś pozytywnej tożsamości, z którą mógłby empatyzować wrażliwy społecznie czytelnik, interesuje drażnienie tego wrażliwego społecznie czytelnika frazami typu „gdybym była waszym dzieckiem” czy „to: jak zaplatać wianki na głowach więźniów”). Nie jest nim również wypracowanie konkretnej, domkniętej formy poetyckiej, która udźwignie idiomatyczność doświadczenia kobiety ze Szczuczyna, chociaż „gift…” również tej kwestii dotyczy. Innego języka poszukuje się tu także po to, aby nazwać niejednoznaczność traumy, która z jednej strony ma jak najbardziej realny wpływ na życie podmiotki i domaga się opisu, a z drugiej, jako nośny temat kulturowy, podlega utowarowieniu:
sprzedać traumę soczystą jak brzoskwinka,
sprzedać traumę pulchną jak brzuszek
bulimiczki […].
Jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, od pewnego momentu Kulikowską interesuje generowanie kolejnych wariantów pytania „jak dziś pisać o…?” (konkretnym doświadczeniu, o złożoności rzeczywistości itd.) oraz gorączkowe testowanie i porzucanie potencjalnych odpowiedzi. Obok nadmiarowego autotematyzmu „giftu…” trudno przejść obojętnie – w końcu o wierszu, frazie, zdaniu, dystychu, języku, „tym” mechanizmie, dykcji czy porównaniu pisze się tutaj co chwila. Celem nie jest jednak spójna teoria poezji, bardziej chodzi o ciągłe projektowanie czegoś, co mogłoby zastąpić ten język, który się ma, a który wciąż nie jest „drzwiami do ubojni na podlaskim / zadupiu” („gdybyś był pulą”). Kulikowska wymaga od języka utożsamienia się z kawałkiem rzeczywistości, z doświadczeniem i jednocześnie mnoży kolejne pytania o formę, ramę, nawet jeśli chodzi tylko o to, by „objęciem palców wskazywać brak” („justynie”).
Jak ta autotematyczna praktyka działa w konkretnym wierszu? Spójrzmy na „gift. z Podlasia 1.2”. Utwór rozpoczyna się od wyliczenia „drobnych skurwysyństw” (złośliwego gestu zakrycia odpowiedzi na kartkówce z WOS-u; wezwania przez sąsiadów psiarskich), aby w środkowej części włączyć zarówno wcześniejszy fragment, jak i całość tekstu w autotematyczną impresję:
ten sam człowiek ogląda dekapitację kolumbijskiego
policjanta z rąk kartelu.
ten sam człowiek gra Lot trzmiela Korsakowa
na fortepianie. czy tak należy opisać całość?
[…]
Odpowiedzi na to archaiczne pytanie, wyjęte jakby z innego porządku języka, na próżno szukać w samym wierszu. Trudno też powiedzieć, czym ta całość miałaby właściwie być – czy chodzi o uchwycenie wewnętrznej „prawdy” o człowieku, czy może jakiejś ogólniejszej struktury społecznej odpowiadającej za drobne skurwysyństwa. Inne wersje tego pytania pojawiały się już wcześniej w wierszu „gdybym była elegią”:
albo: jak opisałbyś przymus, posiadając
jedynie hermetyczność zdania?
jak opisałbyś prawdę, bez skanu
prześwietlenia prawej ręki?
W obu wierszach istotny wydaje się sam gest autotematyczny, który z jednej strony stawia pod znakiem zapytania to, co właśnie przeczytaliśmy, tworzy pewien dystans, z drugiej – wychyla wiersz w stronę jakiegoś niezrealizowanego zadania (opisać przymus, prawdę, całość). Nieprzypadkowo zanim zdążymy ustosunkować się do wątpliwości interpretacyjnych towarzyszących lekturze „giftu. z Podlasia 1.2”, na następnej stronie w wierszu „albo: istnieje (jedynie) możliwość manewru” Kulikowska podejmuje nową próbę opisania – tej samej? innej? – całości za pomocą innych rozwiązań formalnych.
Szastanie przez poetkę autotematyzmem przypomina powracający w kilku miejscach internetowy hazard: to powtarzalna, obsesyjna, straceńcza czynność podejmowana za każdym razem z nadzieją, że a nuż tym razem uda się trafić. W wierszu zamykającym książkę okazuje się jednak, że „trafienie” wymaga czegoś innego:
[…]
być może precyzja jest kwestią najistotniejszą,
choćby przy wycelowaniu w plecy randomowej babki
pestki po śliwce mirabelce […]
lub trafienie frazą w siebie.
precyzja jest kwestią najistotniejszą – niezależnie
czy chodzi o dobór słów,
czy o dobór dawki.
[…]
Jakkolwiek paradoksalnie by to nie zabrzmiało, w „gifcie. z Podlasia” wiersze Justyny Kulikowskiej – znacznie częściej niż we wcześniejszych tomikach – są nerwowe, brudne i wkurwione nie w autentyczny, lecz właśnie precyzyjny sposób.
Niektóre spośród poruszanych w recenzji wątków lub sposób ich ujęcia w dużym stopniu zawdzięczam dyskusji o „gifcie…” na spotkaniu Kwadratu Poezji Najnowszej im. Zbigniewa Szymborskiego. Wszystkim osobom uczestniczącym w tej rozmowie serdecznie dziękuję.