Chyba najlepszym filmem fabularnym o pornobiznesie jest „Boogie Nights” (1997) Paula Thomasa Andersona – przedstawia przemysł pornograficzny lat 70. i 80. z niespotykaną wrażliwością i wyrozumiałością. W mniejszych rolach pojawiają się tu aktorki znane z filmów dla dorosłych: Nina Hartley, Veronica Hart czy Amber Hunter. W przeciwieństwie do innych docenionych przez krytykę obrazów z pornografią w tle, takich jak „Big Lebowski” (1998) czy „The Nice Guys” (2016), Anderson nie wyśmiewa swoich bohaterów z powodu obrania takiej, a nie innej drogi życiowej. Zamiast tego pokazuje ich jako ludzi zarabiających na życie, z normalnymi marzeniami, planami i problemami. Chociaż film jest przezabawny, reżyser nie popada w karykaturalność i, co ważniejsze, nie przepisuje historii – napiętnowanie społeczne, rasizm, niezrozumienie i zmienne mody zmuszają postaci do trudnych wyborów, a te wiążą się z poważnymi konsekwencjami. Wystarczy spojrzeć na liczbę przedwczesnych śmierci aktorek i aktorów porno, by uświadomić sobie, jak trudne do udźwignięcia jest funkcjonowanie w tym przemyśle. Skrytość fantazji i wstydliwość uwielbienia dla ludzi prezentujących swoje ciała przed aparatami i kamerami kontrastują z tym, jak każe traktować ich mainstream ze swoją fałszywą moralnością.
Serial HBO Max „Minx” ukazuje postaci pozornie jeszcze bardziej marginalizowane, bo tworzące pornografię dla kobiet, jednak jego twórczyni, Ellen Rapoport, nie potrafi przekazać poczucia odrzucenia tak skutecznie jak autorzy „Boogie Nights”. Produkcja nie wnosi też nic nowego do dyskusji o pozycji pornografii w kulturowej hierarchii. Heteroseksualne kobiety tworzące i oglądające treści dla dorosłych są często krytykowane nie tyle przez mężczyzn, ile przez inne kobiety, nierozumiejące ich partycypacji w tworzeniu środowiska uznawanego za opresyjne. Przeciwniczki pornografii twierdzą, że jest ona nośnikiem negatywnych wzorców i powiela stereotypowy obraz męskiej seksualności jako agresywnej i dominującej, spychającej kobietę do bycia bierną i uległą. Trudno się nie zgodzić, że pornografia źle zrobiona może prowadzić do rozczarowania seksem, braku akceptacji własnego ciała i ignorowania potrzeb innych. Wystarczy wejść na pierwszą lepszą stronę pornograficzną, by zostać zasypanym obrazami wykorzystanych i poniżanych kobiet. Szukanie filmów pokazujących partnerów seksualnych czerpiących obopólną przyjemność z seksu wymaga czasem niemałego wysiłku. Pornografia nigdy nie zastąpi dobrej edukacji seksualnej, jednak nie ma co jej programowo demonizować, jak uczyniła choćby radykalna feministka Andrea Dworkin w książce o bardzo wymownym tytule „Pornography: Men Possessing Women” (Pornografia: mężczyźni wykorzystujący kobiety) z 1981 roku.
Główna bohaterka serialu, Joyce (Ophelia Lovibond), ilekroć próbuje nauczać kobiety o ich prawach, tylekroć sama uczy się czegoś od nich. Uprzywilejowana i niekoniecznie sympatyczna, nie zachęca do pokładania w niej nadziei. Większość z serialowych bohaterek dobrowolnie pozostaje w cieniu mężczyzn, bo wiedzą, że tam mogą więcej ugrać dla siebie, inne z kolei rywalizują o miejsce w męskim świecie. Joyce nie rozumie, że prawo wyboru może w równej mierze prowadzić do autentycznych zmian, co nie wnosić nic. Podobnie jest w przypadku jej magazynu: oferuje możliwość patrzenia na nagich mężczyzn, ale też zapewnia kobietom wybór. Przystając na ofertę wydawcy pism pornograficznych Douga Renettiego (Jake Johnson), bohaterka przemyca feministyczne treści pomiędzy fotografiami. To kompromis, na który Joyce początkowo nie jest gotowa, lecz z czasem uświadamia sobie, że nie jest aż tak zradykalizowana, jak jej się wydawało. Renetti zaś zdaje się wierzyć w równouprawnienie, nawet jeśli jego słownik pozbawiony jest zwrotów z feminizmem kojarzonych. Bohater przechodzi ewolucję, początkowo mówi bowiem jedynie o czerpaniu zysków z pokazywania nagich ciał, obojętnie czy męskich, czy kobiecych. Prezentuje siebie jako typowego kapitalistę, ale stopniowo, dzięki otaczającym go kobietom, staje się sojusznikiem w ich walce o równouprawnienie.
Serialowe wydawnictwo Bottom Dollar wychodzi naprzeciw wszystkim możliwym męskim fantazjom, jednak kobietom nie ma nic do zaoferowania. Nie jest to szczególnym zaskoczeniem – aparat i kamera w przemyśle pornograficznym wciąż stanowią głównie przedłużenie męskiego spojrzenia, nawet jeśli stoi za nimi kobieta. Serial, odwracając perspektywę, pokazuje konsekwencje takiego podejścia – sytuując męską nagość w centrum kadru, już w pierwszym odcinku zasypuje widza bezimiennymi penisami, pozbawionymi twarzy. Dla kobiet pracujących nad „Minx” nagi facet musi coś symbolizować lub opowiadać konkretną historię – inaczej jest pusty, nijaki. Jednak w życiu prywatnym bohaterki traktują mężczyzn raczej przedmiotowo. Rapoport próbuje przekonać widza, że wykreowanym przez nią postaciom bliska jest kwestia etyczna, ale ta zajmuje głównie współczesne aktorki i twórczynie pornografii. Wspomniana książka Dworkin ukazała się w odpowiedzi na to, jak pokazywano i traktowano seks w produkcjach z poprzedniej dekady.
Główny problem serialu leży w mnogości odwołań do współczesności. „Minx” nie przedstawia rzeczywistości lat 70., a wyobrażenie o niej: ludzie są ignorantami i szowinistami nie dlatego, że po prostu tacy są, lecz dlatego, że nikt nie uświadomił im, iż można żyć inaczej. W odcinku, w którego scenach głośno rozbrzmiewają echa współczesnego ruchu #MeToo, członkowie klubu tenisowego przymykają oko na molestowanie seksualne, jakiego dopuszcza się jego właściciel, bo przynależność do tej zbiorowości stanowi oznakę prestiżu. Homoseksualizm jednego z bohaterów jest powszechnie akceptowany przez otoczenie, jakby we wczesnych latach 70. w Kalifornii było to czymś zwyczajnym. Pozostaje więc zapytać, z czym walczył i z jakiego powodu w 1978 roku został zabity aktywista i polityk Harvey Milk? I to w San Francisco, uznawanym – według ówczesnych standardów – za miasto przyjazne gejom. „Minx” nie został zatem osadzony w konkretnym czasie historyczno-społecznym, tylko ubrał problemy teraźniejszości w kolorowe spodnie i wzorzyste koszule.
Zaledwie cztery lata od zawiązania akcji serialu, w 1976 roku, tygodnik „Time” przyznał tytuł Człowieka Roku amerykańskim kobietom, które w artykule uzasadniającym wybór przedstawione zostały jako „imigrantki w męskim świecie”, nierozumiejące, że równouprawnienie jest możliwe dopiero w czasach ekonomicznego rozwoju. Współcześnie trudno czytać ten tekst bez zażenowania, a miał być przecież hołdem dla kobiet. Pokazuje on jednak smutną prawdę: bohaterowie przeszłości bywają bardzo rozczarowujący, gdy oceniamy ich z dzisiejszej perspektywy. Dlatego najtrudniej zrozumieć mi umieszczenie akcji akurat w latach 70., podczas gdy bohaterowie hołdują wartościom współczesnym. Wyjęci z naszych czasów, ewidentnie są pod nie skrojeni, niezależnie od tego, ile kolorowych ubrań nałożą, by przykryć swoją współczesną proweniencję. Równie dobrze można by umiejscowić „Minx” w latach 80. czy 90., a sam serial wcale by na tym nie stracił. „Boogie Nights” ujmuje, bo opowiada o ludziach skrzywdzonych przez epokę. „Minx” to myślenie życzeniowe, obraz lat 70., w których chciałoby się żyć, a nie takich, jakimi w istocie były.
„Minx” nie ma jednak wywrotowego charakteru, a prawda historyczna ma po prostu nie przeszkadzać w rozrywce. Stereotypowe postaci tła – modelka porno o złotym sercu, niezadowolona z życia gospodyni domowa czy artysta gej – wyraźnie to pokazują. Najlepiej zaś widać to na przykładzie prawej ręki wydawcy, Afroamerykanki Tiny (Idara Victor), która przedstawiana jest jako sekretarka jedynie na potrzeby świata zewnętrznego. Renetti ma świadomość jej wartości dla firmy, docenia ją jako współpracowniczkę, a osiągany sukces zawsze określa jako wspólny. W pewnym momencie jednak okazuje się, że w ich relacji chodzi o coś więcej, co jest równocześnie rozczarowujące i dość… miłe ze względu na sympatię, jaką czuje się do bohaterów. Serial ukazuje wprawdzie współpracę kobiet i mężczyzn na tych samych warunkach, ale bohaterowie szybko z niej rezygnują. I taki to jest serial: przewidywalny, momentami frustrujący, ale jednocześnie wciągający, przyjemny i podnoszący na duchu.