Nr 8/2022 Na teraz

Balkonowe Polaków rozmowy

Mateusz Żebrowski
Film

Jeden z plakatów „Filmu balkonowego” przywodzi na myśl słynną animację Zbigniewa Rybczyńskiego, „Tango”. Sylwetki bohaterów dokumentu Pawła Łozińskiego są na nim wycięte ze swoich scen, zatrzymane w czasie, ciasno zgromadzone we wspólnym kadrze. Wzajemnie się nie dostrzegają, są skupione na oku kamery. U Rybczyńskiego alienacja i samotność wśród tłumu były małymi codziennymi dramatami wywołanymi zabieganiem i ludzką ślepotą na drugą osobę. W „Filmie balkonowym” słowa padające z wysokości pierwszego piętra: „Proszę się zatrzymać! Stop!” – wyrywają przechodniów z owego tanga mizernej powszedniości. Wreszcie jest ktoś, kto wysłucha, kto pozwoli wyrzucić z głowy dręczące myśli, poświęci czas.

Autor nagrodzonego na zeszłorocznym festiwalu Millenium Docs Against Gravity filmu znalazł prostą metodę, by wyrwać ludzi z nieustannego, niemal bezwiednego, ślepego na wszystko wokół przemieszczania się „skądś dokądś”. Świecki konfesjonał, który Łoziński urządził na balkonie swojego mieszkania na Saskiej Kępie, okazał się tym, czego być może potrzebowało wielu z nas. Dokumentalista zaprosił dziesiątki osób do dzielenia się własnymi myślami, które jeszcze przed chwilą nie mogły znaleźć ujścia, jedynie kłębiły się w głowach.

Pomysł na film opierał się na prostym eksperymencie: czy reżyserowi uda się porozmawiać „o życiu” z nieznajomymi (a czasem znajomymi) przemierzającymi ulicę pod jego balkonem? Tylko tyle i aż tyle. Dla mnie, introwertyka i niemal atawistycznego terytorialisty, skupionego na chronieniu osobistej przestrzeni, koncepcja dokumentu, w którym własny balkon ma służyć innym, ponieważ każdy może pod niego przyjść i pogadać, wydaje się szalona. Idea wpisana w film zaprzecza też społecznym praktykom – balkon to strefa pomiędzy wnętrzem i zewnętrzem, prywatnym i publicznym, na dodatek właściciele coraz chętniej odgradzają ją od reszty świata, aranżując małe patia obsadzone roślinami czy obstawiając balustrady parawanami. O ile społeczny trend próbuje zwrócić przestrzeń balkonu z zawieszenia „pomiędzy” w stronę prywatności, to reżyser dokumentu przeciwnie: przesuwa „pomiędzy” w kierunku publicznego, otwiera na społeczne interakcje. Przy tym Łoziński umiejętnie przygotowuje warunki konwersacji, z aptekarską precyzją dobiera proporcje bliskości i dystansu, intymności i obcości. Dokładnie tyle, ile potrzeba jemu samemu oraz rozmówcom, by poczuć się komfortowo i bezpiecznie.

Podziw budzi precyzyjna konstrukcja dokumentu, którego osnową jest cykl pór roku. Na tle zmieniającej się miejskiej przyrody Łoziński inicjuje kolejne konwersacje, układające się w świadomie zakomponowaną organiczną całość, w której nie brak punktów kulminacyjnych, momentów humorystycznych i refleksyjnych. Historie dopełniają się, dyskutują ze sobą i nadają wzajemnie znaczenie. Reżyserowi niepostrzeżenie, bez wielkich słów, patosu i banałów, udało się dotknąć sensu (a niekiedy bezsensu) życia. Wiele fragmentów zaskakuje, rozczula, wstrząsa, a przecież nie ma tu niczego ponad to, co moglibyśmy usłyszeć od przyjaciela, kolegi czy spotkanego przypadkiem w sklepie lub parku człowieka. W przypadku „Filmu balkonowego” różnica polega na nastawieniu Łozińskiego do rozmówców. Autor ma w sobie niezwykły spokój, empatię i otwartość na to, co inni chcą powiedzieć – to właśnie tych cech wielokrotnie brakuje naszym codziennym interakcjom z drugim człowiekiem.

Są w „Filmie balkonowym” fragmenty, osobne opowieści, których nie sposób wyrzucić z pamięci. Największe wrażenie wywarło na mnie wyznanie mężczyzny w żałobie – zmarł jego wieloletni przyjaciel, a wręcz, jak sam przyznał, ktoś więcej niż przyjaciel. W tej jednej rozmowie zawarte zostało cierpienie dziesiątek osób niemogących żyć otwarcie tak, jak by chciały, i niemogących jawnie opłakiwać bliskich. Krótkie zwierzenie przed kamerą stało się jedyną szansą, żeby wyrazić smutek i poczucie osamotnienia. Wyjątkowe są również historie osób wielokrotnie przewijających się przez ekran: leciwej sąsiadki i dozorczyni. Obie często zatrzymują się pod balkonem Łozińskiego, ale zazwyczaj mówią o rzeczach nieistotnych, a poważne pytania zbywają żartem. Każda z nich jednak w pewnym momencie decyduje się opowiedzieć o przeszłości i bólu, który nosi w sercu.

materiały prasowe Against Gravity

Autor prowokuje do rozmowy w stylu francuskiego cinéma-vérité, ale nie jest przy tym nastawiony na natychmiastowy efekt. Najlepszym dowodem na to może być fakt, że Łoziński spędził na swoim balkonie dwa lata (wielu przechodniów zaczęło traktować kamerę przy ulicy Walecznych jako element krajobrazu, punkt na mapie, gdzie każdy ma prawo stanąć i przez chwilę pogadać) – wyczekując, oswajając, delikatnie zachęcając. Ów upór, przy jednoczesnej łagodności i nienachalności, zostaje nagrodzony wieloma intymnymi chwilami, którymi później reżyser podzielił się z widzami w swoim filmie. Łoziński nie ucieka także od autorefleksji i pokazuje wpływ procesu twórczego na swoje życie – z wysokości pierwszego piętra widzimy jego żonę i córkę utyskujące, że mąż i ojciec stracił kontakt z rzeczywistością, nie robiąc nic innego poza przesiadywaniem na balkonie.

Talent do otwierania ludzkiej duszy ma w rodzinie Łozińskich silną tradycję. Ojciec Pawła, Marcel, nakręcił w 1995 roku dokument „Wszystko może się przytrafić”, w którym jego drugi syn, sześcioletni Tomek, rozmawiał ze starszymi ludźmi. Perspektywa ciekawskiego dziecka, istoty zaczynającej swoją życiową przygodę, została skompilowana z tym, co do powiedzenia mają seniorzy – zmęczeni, schorowani, świadomi swojego odchodzenia. Obraz Marcela Łozińskiego jest jednym z najczulszych i zarazem najszczerszych polskich filmów. Po niemal trzydziestu latach do „Wszystko może się przytrafić” dołączył „Film balkonowy”. Oba tworzą swego rodzaju dylogię uwznioślającą zwykłą rozmowę, podczas której mówiący ma szansę i prawo odkryć miękkie podbrzusze i nie obawiać się przy tym ataku lub krytyki.

Rzadko zdarza się obraz tak aktualny i uniwersalny jednocześnie, unikający prostych ocen, niedecydujący się na zajmowanie jednoznacznych stanowisk. Łoziński zaprosił do rozmowy ludzi składających się na pełny pejzaż społeczeństwa – na ekranie zobaczymy starych i młodych, wierzących i niewierzących, bogatych i biednych, radosnych i smutnych, nieśmiałych i tych „z parciem na szkło”. Nie brak tu nawet narodowców podążających na Marsz Niepodległości – również oni są postaciami ambiwalentnymi: mają świadomość, jak dbać o małą ojczyznę, ale brakuje im akceptacji dla tego, co odmienne.

Aktualność filmu Łozińskiego zawiera się także w jego pandemicznym charakterze – choć reżyser realizował zdjęcia przed rozprzestrzenieniem się koronawirusa, to przecież pomysł na podtrzymywanie relacji międzyludzkich poprzez konwersację prowadzoną z dystansu brzmi jak żywcem wyjęty z rzeczywistości lockdownu.

Trudno nie polubić bezpretensjonalnego uroku „Filmu balkonowego”, nie docenić, że zamiast dzielić – łączy; że pomimo wielości przedstawionych w nim trudnych historii nie szantażuje widza emocjonalnie. Obraz Łozińskiego to wielki pean na cześć rozmowy, podczas której mówiący czuje się swobodnie i bezpiecznie, a słuchający w pełni skupia się na tym, co drugi człowiek ma mu do przekazania. Nie zapominajmy również zamieniać się rolami, tak żeby każdy czuł się wygadany oraz wysłuchany. Nieważne, czy za miejsce spotkań posłuży nam park, kawiarnia, czy balkon, po prostu rozmawiajmy, bo – jak już przed stu laty twierdził Zygmunt Freud – rozmowa leczy.

 

„Film balkonowy”
reż. Paweł Łoziński
premiera: 8.04.2022